Radość z cudzego cierpienia. „ASS.DEATH.DICKS (czyt. aesthetics)” Horacego Muszyńskiego w Project Roomie CSW Zamek Ujazdowski
Zamek Ujazdowski nie ma szczęścia do seriali. Niedawno w ramach cyklu PTV ukazał się redefiniujący granice cringe’u serial Łatwo płonę w reżyserii Zofii Krawiec, a bezkonkursowe powołanie Piotra Bernatowicza na dyrektora nastąpiło w momencie, gdy swoją wystawę w ramach Project Roomu realizował Horacy Muszyński – w tej sytuacji ASS.DEATH.DICKS (czyt. aesthetics) wydaje się jeszcze mocniej epatować czarnym humorem. Coż, ponoć horror jako gatunek najtrafniej diagnozuje dzisiejszą rzeczywistość.
Horacy Muszyński to taki Hideo Kojima polskiego artworldu – kinofil, który skończył jako twórca w innej branży i próbuje do niej tylnymi drzwiami przemycić jak najwięcej z filmu. Problem w tym, że ciężko się przez te drzwi przepchać – w odróżnieniu od starszych kolegów z Łukaszem Rondudą na czele, Muszyński nie może na razie liczyć na grube dofinansowania z PISF-u, a realizacja filmów i seriali – które nawet w przypadku budżetowych produkcji z reguły przewyższają kosztami blockbusterowe wystawy – w sytuacji młodego artysty tuż po dyplomie wydaje się strategią bez mała masochistyczną. Nic dziwnego, że ASS.DEATH.DICKS (czyt. aesthetics) rodziło się długo i w bólach. Zarys projektu powstał dwa lata temu podczas Otwartego Triennale w Orońsku. Wówczas Muszyński musiał zrezygnować z własnego honorarium, żeby opłacić pobyt zaproszonym aktorom. O produkcji serialu nie było nawet co marzyć – z realizacją projektu musiał poczekać na zaproszenie do Project Roomu.
Choć ASS.DEATH.DICKS (czyt. aesthetics) to praca z gruntu antykonkursowa, przedstawiająca artystyczną konkurencję jako krwawą parodię, sam Muszyński sporo konkursom zawdzięcza. Szerszej publiczności ówczesny student Akademii Sztuki w Szczecinie dał się poznać na krótko przed orońskim triennale, podczas Artystycznej Podróży Hestii w 2017 roku. Pokazał wówczas inny serial – zrealizowane podczas akademickiego pleneru Miasteczko Kletno, które przyniosło mu drugą nagrodę i rezydencję w Walencji. Tam zaczął realizować niedawno ukończoną Kishonię – horror w konwencji monter movie z demonicznymi polskimi ogórkami kiszonymi w roli głównej.
Horacy Muszyński to taki Hideo Kojima polskiego artworldu – kinofil, który skończył jako twórca w innej branży i próbuje do niej tylnymi drzwiami przemycić jak najwięcej z filmu. Problem w tym, że ciężko się przez te drzwi przepchać.
W zestawieniu tych trzech produkcji widać szybką ewolucję Muszyńskiego. Nie chodzi tu o kwestie formalne – choć ASS.DEATH.DICKS (czyt. aesthetics) to znacznie większa produkcja od studenckiego serialu z pleneru, nadal podszywa się pod produkcję w pełni amatorską. Chodzi o to, ile z konwencji taniego horroru Muszyński jest w stanie wycisnąć. Miasteczko Kletno, czerpiące nie tylko z konwencji horrorowych, ale i Miasteczka Twin Peaks, bliskie było filmowym produkcjom Potencji – to dzieło zajawkowicza, którego paliwem napędowym i celem jest sama zabawa z formą. Kishonia do zabawy konwencją dodaje nieco silniejszy fabularny kręgosłup, ale przede wszystkim postać lektora – Tomasza Knapika, którego chropowatym głosem opowiadany był niemal każdy z emitowanych w polskiej telewizji na przełomie mileniów dreszczowców i filmów akcji, którymi nasiąkał przyszły autor ASS.DEATH.DICKS (czyt. aesthetics). W zamkowej produkcji także znalazło się miejsce dla specyficznego ukłonu wobec polsatowskiej pulpy telewizyjnej. W roli Kuratora Muszyński obsadził Piotr Florczaka – na co dzień nauczyciela matematyki, a po godzinach gwiazdę docu-soapów, który zasłynął parę lat temu z roli w Trudnych sprawach, gdzie w jednym z odcinków wystąpił jako Dariusz, amant-stalker włamujący się pod nieobecność swojej nieszczęsnej wybranki do jej mieszkania i urządzający romantyczną kąpiel z szampanem w dłoni i bukietem róż w zębach. Tym razem jednak forma staje się świadomie i sprytnie używanym narzędziem.
Sam projekt w zamku został rozpisany na trzy akty. Przez pierwszy tydzień trwania wystawy Muszyński zamknął się z aktorami w Project Roomie, przekształcając go w plan zdjęciowy i pozwalając widzom jedynie podglądać sytuację na zewnętrznym monitorze. Dwoje aktorów, co ciekawe tych, którzy w projekcie uczestniczyli jeszcze na etapie orońskim, sytuacja ta przerosła i zrezygnowali przed końcem zdjęć. Po tygodniu drzwi zostały otwarte dla wszystkich, a widzowie wpuszczeni do sali, która w niczym już nie przypominała white cube’a. Pogrążona w ciemności scenografia do klimatu rodem z jarmarcznego domu strachów dodawała wytwarzane przez stertę śmieci, resztki jedzenia i hektolitry sztucznej krwi wrażenia zapachowe, których nie zapewni żaden IMAX. Ostatecznie jednak najważniejszym elementem projektu jest sam serial, którego pilotażowy odcinek zobaczyliśmy podczas finisażu wystawy.
Muszyński sięga konsekwentnie po estetykę horroru klasy B, choć dziś gatunek ten wszedł już na salony. W historii kina mieliśmy do czynienia z niejednym ambitnym horrorem, choć produkcje pokroju Dziecka Rosemary stanowiły raczej wyjątek od reguły i nie zapewniły horrorowi statusu gatunku „ambitnego”. Dziś tzw. elevated horror przeżywa renesans – nie tylko głosują na niego nogami kinowi widzowie, ale i doceniają krytycy i jurorzy najważniejszych festiwali. To właśnie horror, jak pisał na łamach „Pisma” Jakub Majmurek, stał się zwierciadłem ostatniej dekady, rozpoczętej kryzysem finansowym, a zakończonej globalną plagą populizmów.
Muszyński jednak wybiera zupełnie inny tor niż Ari Aster, Robert Eggers czy inni twórcy współczesnych arthouse’owych horrorów stawiających pod płaszczykiem grozy błyskotliwe diagnozy na temat klasowych i rasowych konfliktów w dzisiejszej Ameryce. Bliżej niż do specjalizującej się w ambitnych horrorach wytwórni Blumhouse Productions jest mu do założonej w połowie lat 70. Tromy, kultowej wśród miłośników tanich, krwawych horrorów, do której fanów zaliczają się Tarantino czy Peter Jackson, który wszak zanim zaczął odcinać kupony od Tolkiena nakręcił Martwicę mózgu. Choć Muszyński także należy do zdeklarowanych fanów produkcji Tromy, to nie tylko estetyczne sympatie zdają się decydować o wyborze stylistyki ASS.DEATH.DICKS (czyt. aesthetics).
Muszyński wciąga nas w środek akcji nie tylko wpuszczając na malowniczo obrzydliwy plan zdjęciowy, ale i pociągając za sznurki serialowej narracji tak, by nie tylko bohaterowie serialu mordowali się nawzajem z mściwą satysfakcją, ale też byśmy sami z nie mniejszym zadowoleniem obserwowali tryskającą po ścianach i twarzach krew oraz fruwające kończyny, wyobrażając sobie przy tym na miejscu ekranowych bohaterów ich rzeczywiste pierwowzory.
Zrealizowany w Project Roomie serial celuje nie tylko w konkursowy system. Gdyby tak było, można by zbyć go wzruszeniem ramion. Punktowanie konkursów jest dziś łatwe jak zabranie dziecku cukierka i nieszczególnie odkrywcze. Studentom i absolwentom akademii wręcz wypada nimi ostentacyjnie gardzić (co nie kłóci się z aplikowaniem na każdy w nadziei na nagły przypływ gotówki). Muszyński zagląda jednak głębiej, nie tyle do konkursowej struktury, co afektywnej podszewki rywalizacji w artworldzie. Sięga przy tym po estetykę gore, bo oprócz strachu i obrzydzenia dodaje ona do horrorowej puli emocji jeszcze coś – satysfakcję z obserwowanej masakry.
Jeśli ASS.DEATH.DICKS (czyt. aesthetics) potrafi oprócz śmiechu wzbudzić niepokój, to płynie on właśnie z przyłapania się na odczuwaniu tej satysfakcji. Nowy serial Muszyńskiego to – na ile możemy w tej chwili prognozować przebieg całej fabuły – rzecz prosta i dająca się czytać uniwersalnie. Rumieńców nabiera jednak na poziomie środowiskowych smaczków. Pierwsze zarysy występujących w projekcie postaci powstały jeszcze w Orońsku, gdzie aktorzy sami klecili je na bieżąco, obserwując uczestników Triennale. Wychodząc od tej bazy, Muszyński nadał im ostateczny sznyt. W każdym z bohaterów możemy dopatrzyć się kilku mniej lub bardziej wyraźnych wzorców. Od Kuratora z nieodłącznym pieskiem, nasuwającego skojarzenia z Wojciechem Kozłowskim, przez Weronikę Hass aka Art Liderkę, łączącej w sobie m.in. ArTVstkę i Zofię Krawiec, przez Janusza Glońskiego, w którym nie sposób nie dopatrzeć się Jakuba Glińskiego w alternatywnym wydaniu faszyzującym, po Javo, zdającego się personifikować cały Kem, czy wreszcie funkcjonującego poniekąd jako alter ego autora Cezarego Brzeskiego. Muszyński nie bierze jeńców i w postaciach ledwie sześciorga artystów zarysowuje całkiem szeroki przekrój rodzimej sceny, szczęśliwie nie odpuszczając żadnej opcji politycznej.
Artysta daje nam więc plejadę postaci, w której każdy znajdzie kogoś, kogo kocha nienawidzić i z radością obejrzy jego czy jej krwawy koniec. Muszyński wciąga nas w środek akcji nie tylko wpuszczając na malowniczo obrzydliwy plan zdjęciowy, ale i pociągając za sznurki serialowej narracji tak, by nie tylko bohaterowie serialu mordowali się nawzajem z mściwą satysfakcją, ale też byśmy sami z nie mniejszym zadowoleniem obserwowali tryskającą po ścianach i twarzach krew oraz fruwające kończyny, wyobrażając sobie przy tym na miejscu ekranowych bohaterów ich rzeczywiste pierwowzory. I choć sam nie należę do fanów produkcji spod znaku Tromy, muszę przyznać, że performatywne działanie na pielęgnowanej w głębi serca przez każdego Schadenfreude to znacznie lepsze narzędzie w rozmowie o empatii niż kolejne performansy z przytulającymi się tancerzami.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Horacy Muszyński
- Wystawa
- ASS.DEATH.DICKS (czyt. aesthetics)
- Miejsce
- Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, Warszawa
- Czas trwania
- 10.10–17.11.2019
- Osoba kuratorska
- Aurelia Nowak
- Strona internetowa
- u-jazdowski.pl