Pustynia jednokierunkowa. „Dziewczyna i pistolet” Agaty Pyzik
Na miejsce wystawy Dziewczyna i pistolet Katarzyna Karwańska wybrała Fuerteventurę, wyspę kanaryjską naznaczaną brutalną, kolonialną przeszłością. Znajdziemy na niej (wystawie) jednak prace podejmujące temat dominacji w szerokim sensie, nie tylko kolonialnym, choć pokazano je w Domu Pułkowników, niegdyś ośrodku miejscowej władzy. Karwańska wybrała dzieła takich artystów, jak Rafał Bujnowski, Miriam Cahn, Youssuf Dara, Paweł Althamer, Daria Giwer, Celina Kanunnikava, Jadwiga Sawicka, Bruno Schulz, Santiago Sierra czy Grzegorz Sztwiertnia. Tytuł zaczerpnięty został z filmu Gustava Deutscha FILM TO. dziewczyna i pistolet, krytycznie badającego wypowiedź Jeana-Luca Godarda: „Wszystko, co jest potrzebne do zbudowania filmu, to dziewczyna i pistolet”.
To wprowadzenie mogłoby stanowić początek rozprawki o świetnej wystawie, ale po lekturze towarzyszącej jej, trzystustronicowej książki autorstwa Agaty Pyzik – pod takim samym tytułem jak wystawa – niewiele dowiedziałam się o prezentowanej sztuce, niewiele dowiedziałam się też o tym, co wyróżnia projekt Karawańskiej na tle innych tego rodzaju prezentacji – a przecież kolonializm czy władza to tematy zarówno rozległe, jak i nienowe.
Wiele dowiedziałam się natomiast o życiu krytyczki Agaty Pyzik: większość publikacji zajmuje bowiem tekst autobiograficzny, jej intymna eksploracja obecności przemocy we własnym życiu. Postanowiłam jednak zaufać formule zaproponowanej przez Pyzik i Karwańską, przyjąć to świadectwo z nadzieją, że zwierzenie Pyzik będzie miało znaczenie nie tylko dla niej samej – obiecywało wszakże wgląd w przemoc najbardziej współczesną i nam wszystkim najbliższą, w niewidzialne ograniczenia odczuwane przez dość wyzwoloną już przecież osobę: świadomą siebie intelektualistkę, białą kobietę niezależną na tyle, że może podróżować, tworzyć i wiązać się z kim chce.
Książka została zatem ostatecznie pomyślana tak: otwiera ją esej, który miałby zbudować kontekst wokół wystawy: o historii Wysp Kanaryjskich, o kolonializmie, z teorią władzy w tle. Znaleźć tu też można interpretacje pokazywanej twórczości, dość jednak pobieżne; nie wszyscy artyści zostali też w ogóle omówieni, a szkoda, bo niewielu z nas miało pewnie okazję udać się wtedy na Fuertę. Także reprodukcje prac zajmują ledwie parę stron, podczas gdy co druga została poświęcona na zdjęcie bądź kolaż autorstwa Pyzik (we współpracy z Martą Lissowską).
W pewnym momencie autorka urywa jednak tradycyjny wstęp do wystawy, nie jest już w stanie pisać dalej teoretycznej rozprawki. Tak jakby nie miała siły udawać, że języki filozofii i antropologii są w stanie cokolwiek opowiedzieć. To prawda, abstrakcyjne języki rzadko są w stanie zadośćuczynić depresji, a właśnie ona przygniata Pyzik. Mimo to nie porzuca ona intelektualnych dociekań, by oddać się wyrażaniu uczuć; przeciwnie: zakłada, że depresja ma źródła w kulturowej i ekonomicznej przemocy, i że to właśnie na pograniczu doświadczeń intymnych i politycznych może dojść do terapeutycznych odkryć. W tym miejscu musi się więc zacząć „auto-esej”: Fuerta. Esej o chorobie, podróżowaniu i filmie.
Pyzik pyta zatem, co sama przeżyła i w jakim stopniu ona także została naznaczona przez przemoc. Zważywszy na okazję, z której korzysta do opowieści o sobie, jest to strategia ryzykowna, nieuchronnie prowokuje bowiem podejrzenie, że według autorki pomiędzy ludźmi, którzy padli ofiarami mordów, tortur i handlu, a jej życiowym doświadczeniem istnieje jakakolwiek płaszczyzna porównania. Oddalmy je jednak jako zbyt absurdalne; chodzi pewnie raczej o pokazanie, że – choćby już nie tak krwawa – historia przemocy i cierpienia trwa.
Wbrew pozorom jest to także strategia bezpieczna. Kiedy opowiada się o swoim życiu intymnie, momentami ekshibicjonistycznie, a przy tym z najboleśniejszych perspektyw, wypowiedź nabiera aury autentyczności: osoba, która decyduje się na taki gest, wydaje się szczera i bezbronna; jest to także pozycja ofiary. Taka pozycja uchodzi za chronioną, jeśli nie świętą, i osłania od kłopotliwych pytań, choćby tego o ważność danego doświadczenia. W sztuce i literaturze gloryfikujemy jednostkowość głosu, lecz nawet najbardziej ekstrawagancki głos artystyczny musi spełnić pewne wymagania, żeby został uznany; tym bardziej głos polityczny powinien mieć wymiar paraboliczny, jego przekaz musi być uznany przez więcej osób, tak że mogłyby powiedzieć „mnie też to spotkało”, „i ja się tak czuję”. Czy wyznanie Agaty Pyzik ma taką siłę?
Wstępnie powiedziałabym tak: wynikające z prekaryzacji życia oraz dojmującej sytuacji ekologicznej i politycznej świata przygnębienie, a nawet załamanie Pyzik nie zaskakuje, z pewnością jest odczuwalne przez znaczne grupy osób; wyzwanie polegałoby raczej na poszukiwaniu energii do zmiany, działaniu pobudzającym do nadziei. Kiedy natomiast przyjrzałam się bliżej autoportretowi autorki i drodze do przepracowania tego portretu, poczułam pewną nieadekwatność. Obraz wydał mi się nierealistyczny, zbyt odkształcony stanem emocjonalnym autorki, zaś w drodze wyjścia zobaczyłam ostatecznie prostą drogą do stanu wyjściowego. Tu oczywiście wchodzę w bardzo delikatne kwestie oceny rzeczywistości czyichś uczuć; warto jednak pamiętać, że choć uczucia są zawsze rzeczywiste i ukazują pewną jednostkową prawdę, to przekaz, forma i cel, a także etyczny i polityczny wymiar ich ekspozycji, mogą być poddawane dyskusji.
Ja także uważam, że kobiety są zdolne do agresji, przemocy, złości; to naturalne odruchy, lecz trzeba je próbować rozumieć na tyle, by się z nich wyzwalać, bo nawet jeśli ich źródłem jest przemoc zewnętrzna, to nas one niszczą. Kiedy zaś używamy ich po to, by zmieniać świat – to my musimy je mieć pod kontrolą, by się nie spalić w ogniu rewolucji.
Przyjrzyjmy się zatem jak Pyzik widzi siebie, jak projektuje swoją postawę. Wiosną 2018 roku na Fuercie od początku przeżywała jedynie katusze: bezsenność, pustynia, wicher, „tydzień stanów lękowych, flashbacków z wyjątkowo nieinteresującej przeszłości”. Po tym otwierającym auto-esej wyznaniu przechodzi zaraz do rozliczenia z samą sobą: przyznaje, że do tej pory wierzyła w wybitność męskiego intelektu, wierzyła na dodatek w jego najbardziej straceńczą postać: w samotnego intelektualistę pijącego rozpaczliwie po barach. Starała się wobec tego być bardziej męska, a gdy przybywa na Fuertę fantazjuje, że mogłaby tu być dziewczyną-rewolwerowcem. Jej kryzys psychiczny nie po raz pierwszy domaga się agresywnego wyładowania: „Na Fuercie w wyobraźni inscenizowałam sobie, że zwołuję gang podobny do tego z Szybciej, koteczku! Zabij! Zabij! Russa Meyera, który kilka miesięcy wcześniej chciałyśmy nakręcić lub wystawić w formie teatralnej razem z przyjaciółką, znajdującą się wówczas – podobnie jak ja – w kryzysie psychicznym”. Czując tak wiele złości, nie potrafiła nigdy utożsamić się z feminizmem afirmującym kobiecość, który według niej tłumi kobiecy gniew: „Może dlatego nie do końca potrafię przyjąć wersję feminizmu spod znaku czystej łagodności i dobroci. Nie, my kobiety też jesteśmy zdolne do przemocy i agresji. Na samą myśl o gazowaniu przez pustynię, w czarnym kostiumie z lakierowanej skóry i ze spluwą chcę rzucić wszystko i właśnie to robić. Prawie co noc śni mi się, jak pędzę samochodem z maksymalną prędkością i rozwalam wszystko na swojej drodze. Thelma i Louise to pierwszy film, który zaszczepił w moim młodym umyśle ideę, że mogę być agresywną samotnicą i nie ma w tym nic niewłaściwego”.
Przywołałam tak długi fragment dlatego, że wykłada on właściwie sedno autobiograficznego wyznania Pyzik, wskazuje podstawy fantazmatu, który rządzi całym jej wyznaniem. Autorka próbuje się wprawdzie zmienić – przechodzi swój kryzys na pustyni, mitycznym miejscu oczyszczenia i przemiany – próbuje odnaleźć swoją kobiecość, opowiadając sobie czego jako kobieta doświadczyła i szukając kobiecych wzorców w ukochanych dziełach filmowych, ale ostatecznie nie przekracza jednej istotnej bariery: pragnienia ucieczki od rzeczywistości, tęsknoty za całkowitym zerwaniem. Przeciwnie, właśnie figurą kobiety-uciekinierki zaczyna się fascynować i to o niej opowiada nam w swoim tekście; zabrakło jednak wyraźnego zaznaczenia, czy wciąż uważa ją za rzeczywiście atrakcyjną, czy może opowiada już o niej na pożegnanie.
I tak, ja także uważam, że kobiety są zdolne do agresji, przemocy, złości; to naturalne odruchy, lecz trzeba je próbować rozumieć na tyle, by się z nich wyzwalać, bo nawet jeśli ich źródłem jest przemoc zewnętrzna, to nas one niszczą. Kiedy zaś używamy ich po to, by zmieniać świat – to my musimy je mieć pod kontrolą, by się nie spalić w ogniu rewolucji. Pyzik zaś widzi dla siebie tylko jedną drogę, moim zdaniem równie straceńczą jak wspomniane męskie picie: to ucieczka, ucieczka poza cały świat niczym bohaterki Thelmy i Louisy (których jednak nie nazwałabym „agresywnymi samotnicami”). I nawet jeśli widzi także, że pragnienie ucieczki to młodzieńczy, kryzysowy, rozpaczliwy odruch, nie wskazuje innej możliwości wyjścia z impasu, w którym się znalazła – nawet jeśli nie jest to fascynacja całkiem bezkrytyczna, na tej mapie ucieczek nie znajdziemy zarysów dróg powrotnych czy odmiennych kierunków.
Pyzik zdaje się ulegać mitowi nowego początku: szuka radykalnej inności, nieoswojenia, dzikości, znajduje je zaś przede wszystkim w bohaterce filmu Agnès Vardy Bez dachu i praw. I tu znów jakby jednocześnie widzi i nie widzi, że szukając nowego początku i tęskniąc do całkowitej obcości, znowu ulega popędowi ucieczki, konieczności odcięcia się od wszystkiego, co naznaczone społeczeństwem i kulturą.
To pragnienie – choć pewnie lepiej byłoby je nazwać przymusem – ucieczki narodziło się w Pyzik w domu rodzinnym, gdzie padła ofiarą psychicznej i fizycznej przemocy, i gdzie jednocześnie intensywnie jakiejkolwiek przemocy zaprzeczano. Dziecko wyrastające w takim domu nie ma zaufania do siebie, a przede wszystkim nie ma zaufania do świata zewnętrznego, zwłaszcza do innych ludzi. Nie potrafi nawiązać z nimi więzi, a Pyzik wyznaje, że nie była w stanie nawet zawierać przyjaźni. Czuła się w miarę dobrze jedynie uciekając: w nieustannych podróżach i w salach kinowych. Także pisarska ucieczka od języków krytyki w stronę intymnej ekspresji ma stworzyć przestrzeń autentyczności – lecz tu właśnie chciałoby się, by nie była to tylko przestrzeń ekspresji własnej męki, ale i przestrzeń nowego otwarcia. Chciałaby chyba tego także Pyzik, kiedy pisze dość ostro (i w ogóle wiele tu ostrych, efektownych skrótów myślowych, ale nie o tym ten tekst) o fascynacjach artystycznych Patti Smith: „autorka [Patti Smith – przyp. aut.] wspomina także ich wspólne wyprawy, będące nieodmiennie pielgrzymkami do grobów literackich idoli Patti: Jeana Geneta, Arthura Rimbauda, Marcela Prousta i tak dalej – niemal wyłącznie mężczyźni, których fanka Smith czci z naiwnością licealistki. Zrozumiałam, że przez lata zachowywałam się dokładnie tak samo, pielgrzymowałam do nagrobków i mieszkań moich idoli, zresztą tych samych co Patti, homoseksualnych autodestruktywnych mężczyzn, których obie wybrałyśmy sobie na bożków. Tak jakby z mogiły miały wypłynąć życiodajne soki. Podróżowanie było udawaniem.”
Cieszę się, że autorka przestała mieć bałwochwalczy stosunek do artystów, aczkolwiek retoryka odcięcia się od „mogiły” nie przekonuje mnie wcale. Nie da się zacząć od zera, i nie da się czerpać życiodajnych soków znikąd. Można je czerpać choćby z dzieł sztuki i literatury, które są zwykle mniej destruktywne niż życiorysy autorów (przynajmniej te naprawdę wybitne). Pyzik zdaje się jednak ulegać mitowi nowego początku: szuka radykalnej inności, nieoswojenia, dzikości, znajduje je zaś przede wszystkim w bohaterce filmu Agnès Vardy Bez dachu i praw. I tu znów jakby jednocześnie widzi i nie widzi, że szukając nowego początku i tęskniąc do całkowitej obcości, znowu ulega popędowi ucieczki, konieczności odcięcia się od wszystkiego, co naznaczone społeczeństwem i kulturą. Pyzik wraca do mitu „dzikości”, tylko że teraz jest to już dzikość kobieca. Takie pragnienia nie kończą się niestety dobrze, a bohaterki Thelmy i Louise czy wspomnianego Bez dachu i praw świadczą o tym najlepiej: wszystkie giną. I nawet jeśli „dzikość” mogła być emancypująca dla ofiar purytańskiego patriarchatu, jak dla wspominanej tu także bohaterki Fortepianu Jane Campion, warto pamiętać, że rzeczywistość zmieniła się od tamtego czasu. Zwłaszcza dla kobiet.
Nie widzę już w tych straceńczych ucieczkach nic romantycznego ani pociągającego, a już na prawno nic, co naprawdę jest w stanie przynieść komukolwiek więcej swobody. Oczywiście, być może to ja jestem zbyt pogodzona z rzeczywistością, może jeszcze nie odkryłam, jak bardzo nie ma dla mnie miejsca w tej kulturze. Wolałabym jednak, by moje zranione przez tę kulturę i kapitalizm koleżanki nie uważały, że jedyną drogą do wolności jest zniknąć na rozstajach, wyparować z tego świata, a w końcu przecież wybrać śmierć. Nie sądzę, by chciała tego także Pyzik, ale, choć jest świadoma skrajności swoich uczuć i sądów, nie napisała tego tekstu po to, by swoje fantazmaty gruntownie podważyć. Pokazała raczej ich dramatyzm, jakby miały stanowić dowód, jak straszna jest kultura i jak podły system, skoro doprowadzają jednostki do takich stanów. Jeśli wobec tego znajdzie się wiele głosów mówiących „mnie też to spotkało”, „i ja się tak czuję”, niech los uciekinierek przekona was, że w tym miejscu nie można zostać – czas iść dalej.
Przypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Agata Pyzik
- Tytuł
- Dziewczyna i pistolet
- Wydawnictwo
- Fundacja Razem Pamoja
- Data i miejsce wydania
- 2019, Kraków
- Strona internetowa
- pamoja.pl
- Indeks
- Agata Pyzik Aldona Kopkiewicz