Przeżyć żałobę po Ziemi. Rozmowa z Agnieszką Brzeżańską
Karolina Plinta: Twoja wystawa w Królikarni, wcześniej pokazywana w Gdańskiej Galerii Miejskiej, nosi tytuł Cała Ziemia Parkiem Narodowym. Jak go rozumieć?
Agnieszka Brzeżańska: Trochę boję się odpowiadać na takie pytania, ponieważ nie chciałabym zabierać możliwości interpretacyjnych widzom. Tytuły swoich wystaw buduję w formie znaczeniowych koanów, staram się je obdarzać jak największym potencjałem i otwierać na interpretacje publiczności. Jeśli chodzi o ten konkretny tytuł, mogę powiedzieć, że jest to echo batalii o Puszczę Białowieską i hasła „Cała puszcza parkiem narodowym”. Mam wrażenie, że jest to coś niesłychanie ważnego i niedługo się stanie. Tytuł wystawy jest też echem zdania, które pojawiło się w pracy Warszawa dla Amatora. Jest to nagranie oprowadzania po Warszawie, które wykonuje Marek Raczkowski. Praca powstała do wystawy w Kordegardzie w 2006 roku. Pojawia się w niej zdanie „Kiedyś wszędzie tu była puszcza. Kiedyś cała Polska była parkiem narodowym”. Oczywiście nie chodzi o idealizowanie przeszłości, tereny Warszawy od dawna nie są dziewicze, a działalność człowieka nigdy nie była szczególnie wolna od klątwy katastrofy ekologicznej.
Motyw katastrofy często powraca w twoich pracach.
No wiesz, ktoś mnie zawiózł do Oświęcimia, Majdanka i Treblinki w czasach wczesnej podstawówki… Sny o zagładzie towarzyszyły mi przez całe dzieciństwo. W późniejszych latach edukacji zdałam sobie sprawę, że mniej więcej podobnie postępujemy ze zwierzętami w fermach przemysłowych. Moje uniwersum więc niestety nigdy nie było idylliczne. Na przykładzie relacji do przyrody, zwierząt i kobiet pod koniec podstawówki zaczęłam patrzeć bardzo krytycznie na kulturę.
Pod koniec podstawówki? To dosyć wcześnie.
Taki moment, bierzmowanie, wybór liceum, poważne decyzje trzeba było podejmować… Do kościoła podchodziłam bardzo serio i bardzo serio z niego zrezygnowałam, doszedłszy do muru. Przecież to oni wycięli nam nasze święte gaje, jeśli w jednym zdaniu ująć tysiąc lat historii. Kościół widzę jako okupanta, pasożyta oraz jedną z pierwszych i najlepszych organizacji kapitalistycznych.
Kościół nie jest zbyt częstym bohaterem twoich prac.
Kiedyś miałam takie ciągoty, robiłam prace o świętych. Każda młoda artystka przechodzi chyba taki etap selfie…
Jeśli mam być szczera, ja w ogóle nie lubię religii i nie zachęcałabym do jej praktykowania. Natomiast myślę, że doświadczanie duchowości jest nam bardzo potrzebne. Ja sama mam taki system nerwowy, że łatwo wpadam w różne stany mistyczne. Myślę że sam kontakt z przyrodą lub uprawianie sportu mogą być formami praktykowania duchowości.
Portretowałaś siebie jako świętą?
Miałam taką fazę, zresztą ja zawsze chciałam być świętą. Nie zdawałam sobie sprawy, że podobnie jak w przypadku fascynacji księżniczkami, taka fantazja nie jest tym, co tak naprawdę chciałoby się afirmować, to wyraz zakodowanej w nas represji.
W jednej z prac pokazywanych w Królikarni pojawia się apostoł-ufoludek, który błogosławi wycinkę Amazonii.
To przecież robi Kościół, który nie tylko wycinał, ale także prześladował i zabijał wszystkich, którzy nie chcieli się jego władzy podporządkować. W swoich pracach bardzo bym chciała dogrzebać się do tego, co jest pod spodem – nasza cywilizacja bardzo mi ciąży, na własne oczy widzimy, do czego doprowadził kapitalizm. Wszyscy widzimy jego rabunkowe i niszczycielskie aspekty, to, co robi nasza cywilizacja innym istotom czującym.
Z drugiej strony w twojej sztuce jest dużo o kulturze i duchowości, choć chyba nie zachodniej.
Myślę, że jest w niej jednak sporo nawiązań do naszej ziemi rodzinnej, w której się zakorzeniam. Niewiele wiemy o naszym pochodzeniu i naszych wierzeniach, bo został nałożony na nie pakiet chrześcijański i rzymski. Tymczasem wydaje mi się, że jest to niesłychanie ciekawe i wiąże się z ideą słuchania pierwszych kultur. To właśnie pierwsze kultury są w stanie nam podpowiedzieć, jak rozwiązać niektóre problemy – na przykład jak uprawiać ziemię, żeby nie doprowadzić do jej wyjałowienia; jaką mieć relację z innymi istotami, żeby była ona oparta na kooperacji i wzajemnym szacunku, a nie na gwałcie i rabunku.
Ale jednak słuchać pierwszych kultur, skoro wiemy o nich tak mało?
Wiemy wystarczająco, a do tego one nadal przecież istnieją. Mam na myśli pierwsze narody, których niedobitki przetrwały w ostatnich skrawkach puszczy świata. Oni się teraz świadomie komunikują, tak jak Indianie Kogi czy cały nurt aktywizmu rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej i Środkowej. Podczas pożarów w Australii zaczęto mówić, że pamiętać należy o rdzennych mieszkańcach tych terenów, którzy lepiej je rozumieją niż biali Australijczycy i wiedzą jak zapobiegać wielkim pożarom. Współczesna nauka pokazała nam wiele rzeczy, które wcześniej nie były oczywistością. Na przykład fakt, że uważane za najbardziej dziewicze fragmenty puszczy Amazońskiej w rzeczywistości nigdy takie nie były. Całe terytorium Amazonii było gęsto zaludnione i istniała na niej sieć miast-lasów, to były tereny pełne permakultury. To zgodne współistnienie przyrody i ludzi przekreśliła jednak kolonizacja. To smutna historia, ale my jesteśmy podobnie okaleczeni.
Przypadek Polski jest chyba jednak o tyle szczególny, że z jednej strony byliśmy kolonizowani, ale sami również mieliśmy kolonizatorskie ambicje.
Warto jednak pamiętać, że większość polskiego społeczeństwa wywodzi się z chłopów i nadal czujemy spuściznę pańszczyzny. Jest to wyparta część naszej tożsamości, która zostaje jednak w charakterze. Weźmy na przykład cechy postrzegane jako czysto negatywne: polskie czy słowiańskie cwaniactwo to cechy, które wytworzyły się w narodzie jako formy biernego oporu. Przez ich nieuświadomienie dynamika tych cech jest jeszcze silniejsza.
Sporo mówisz o kulturze słowiańskiej, mam jednak wrażenie, że wschodnia religijność to także istotny dla ciebie temat.
Jeśli mam być szczera, ja w ogóle nie lubię religii i nie zachęcałabym do jej praktykowania. Natomiast myślę, że doświadczanie duchowości jest nam bardzo potrzebne. Ja sama mam taki system nerwowy, że łatwo wpadam w różne stany mistyczne. Myślę że sam kontakt z przyrodą lub uprawianie sportu mogą być formami praktykowania duchowości.
Myślisz, że jogging na świeżym powietrzu może zastąpić mszę? Ludzie chyba jednak potrzebują innego typu rytuałów.
Zdziwię cię, ale mam wstręt do rytuałów. Kojarzą mi się z tradycją ezoteryki europejskiej, która oparta jest na kabale lub innym imporcie; w gruncie rzeczy zaś sprowadza się do prób manipulacji rzeczywistością. Wydaje mi się, że na tym polega główne osiągnięcie ezoteryki, od Gurdżijewa poprzez Bławacką do scjentologii, dlatego nie chciałabym mieć z nią nic wspólnego. Drugi nurt to New Age – import kulturowy z Ameryki.
New Age’owa estetyka akurat silnie występuje w twoich pracach.
Oczywiście, odwołuję się do tej estetyki z lubością. Niekoniecznie dlatego, że mi się tak podoba, ale ten specyficzny kicz jest nasycony tym rodzajem emocji i sieci znaczeń, które potrzebuję przywołać, jednak staram się nasycić go treściami, które mają sens. Jednak tak naprawdę nie przepadam za tym trendem. Co by tu nie mówić, New Age nasycony jest kapitalizmem i gdzie nie spojrzeć, wychodzi z niego biznes, a także liczne nieświadome procesy zbiorowe. Więcej na ten temat mogą pewnie powiedzieć antropolodzy, stąd więc zainteresowanych odsyłam do literatury. Moim zdaniem trzeba dużo czytać; dzięki moim zajęciom ze studentami odkryłam, że bardzo wiele osób nie wie, że w internecie nie ma wszystkiego.
Myślę, że coraz więcej ludzi dostrzega to, że gdyby kobiety rządziły światem, wyglądałby on inaczej, byłby lepszy dla nas i wszelkich innych istot. Kobiety są dużo rozsądniejsze. Badania naukowe i realne działania społeczne jak mikropożyczki czy edukacja dla kobiet pokazują, że kobiety potrafią podejmować bardzo sensowne wybory. Kobiety są obrończyniami drzew, zwierząt, słabszych.
Dla wielu pewnie świat wiedzy opiera się głównie na internecie.
A tymczasem gdy chce się dowiedzieć czegoś o konkretnym problemie, warto zajrzeć do książek. Jeśli chcę zrozumieć jakieś skomplikowane zagadnienie, nie opieram swojej wiedzy na jednej publikacji, ale sięgam do kilku lub kilkunastu. Trudno opierać swoją wiedzę tylko na artykułach z internetu, z których często niewiele wynika. Ale, co jest jeszcze lepsze: nie jest tak, że wszystkie informacje znajdują się w książkach.
A gdzie?
Jest taka koncepcja, że cała nasza Ziemia jest wielką biblioteką – biblioteką DNA. W naturze jest bardzo dużo informacji, każda część materii żywej zawiera w sobie dużo więcej informacji niż cokolwiek wytworzonego przez człowieka.
Chciałabym jeszcze trochę cię pomęczyć w kwestii duchowości. Wspomniałaś, że jest dla ciebie ważna, ale właściwie jaką duchowość ty praktykujesz? W co wierzysz?
Wierzę, że wszyscy jesteśmy w tej samej zupie zrobionej z materii. Że jesteśmy połączeni, jesteśmy jednocześnie wieloma bytami, które są połączone z innymi bytami. Dlatego najważniejszą rzeczą są relacje między nami – ze światem mikroskopijnym, innymi bytami, roślinami, ludźmi. Nasza egzystencja tworzy się w relacji. Warto spojrzeć na świat jako całość, przy czym dla mnie ta całość jest zbudowana nie z jedności, ale wielości. Wyobrażenie tej wielości przekracza granice naszych mózgów – świata jednak nie odbiera się głową, ale emocjami, sercem, czuciem; oraz wieloma innymi, często nieuświadomionymi i nienazwanymi sposobami. Szkoła, wychowanie, ale i Kościół budują w nas bardzo silną barierę przed tym doświadczeniem jedności ze światem.
Nie boisz się, że popadasz w pewną estetyzację i stosujesz jednak stereotypowy podział na złą kulturę i dobrą naturę?
Nie, kultura jest wspaniała i jest częścią ekosystemu. I częścią natury. Jak każde zjawisko, ma swoje pożytki i wady. Są kultury opresyjne, ale przecież nikt nam nie broni stwarzać takiej kultury, jaką chcielibyśmy praktykować. To jest nasza wspólna praca, ale i wymagająca indywidualnego skupienia – cały czas w końcu stwarzamy nowe pojęcia i negocjujemy stare. W naszej wizji świata coraz więcej się zawiera i pod tym względem żyjemy w dość intensywnym momencie uświadamiania sobie złożoności świata. Nareszcie, lepiej późno niż wcale.
To uświadomienie chyba wynika z trudnej do zignorowania zmiany klimatycznej i wizji ekologicznej katastrofy, która zawładnęła wyobraźnią wielu ludzi.
Tak, chyba już dosyć tego mechanistycznego myślenia, wywodzącego się z inżynierskiego ducha homo faber – które też ma swoje zalety i warte jest szacunku i podziwiania, w końcu to, do czego zdolna jest współcześnie technologia, jest wspaniałe i jestem tym zachwycona. Wszystko zależy od tego kto i w jakich intencjach czegoś używa, choć trudno nie zauważyć, że pułapkę na siebie zastawiliśmy niezłą.
Zawsze raziła mnie postawa akademików i moich kolegów malarzy powielających schemat mistrzostwa; razi mnie archetyp mężczyzny-geniusza i wszystko, co łączy się z tą figurą, a finalnie materializuje się w postaci wielkich, spektakularnych produkcji. Ja lubię robić wszystko sama i lubię doświadczać materii.
Czy twoją wystawę można potraktować jako wskazówkę wyjścia z takiej pułapki? Oprócz wątków duchowych wydaje się ona przesycona kobiecością.
Myślę, że coraz więcej ludzi dostrzega to, że gdyby kobiety rządziły światem, wyglądałby on inaczej, byłby lepszy dla nas i wszelkich innych istot. Kobiety są dużo rozsądniejsze. Badania naukowe i realne działania społeczne jak mikropożyczki czy edukacja dla kobiet pokazują, że kobiety potrafią podejmować bardzo sensowne wybory. Kobiety są obrończyniami drzew, zwierząt, słabszych. Twórczyniami życia. Tymczasem kapitalizm traktuje ziemię tak, jak do niedawna traktował kobiety, czyli jako swoją własność, którą można zgwałcić, obrabować i która nie ma żadnych praw. Sto lat temu tak wyglądała sytuacja kobiet. Traktowanie Ziemi i kobiet wydaje mi się tożsame.
Brzmi to trochę jak postulat ekofeministyczny, który wskazuje na podobieństwo opresji przyrody i kobiet. Z tego co wiem, niektórzy dystansują się od takiego postrzegania sprawy.
W takiej uproszczonej wersji faktycznie może budzić to wątpliwości, ale jeśli wejść głębiej w kontekst, przeczytać choćby jedną z książek Octavii Butler albo Ursuli Le Guin, odkryć można, że ich stanowiska nie są tak jednoznaczne i nie chodzi o prosty znak równości pomiędzy kobietami i przyrodą. Rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana, na szczęście dla nas.
Na swój sposób jesteś fascynatką technologii, ale w twojej twórczości przewija się nie tyle temat technologii, co rzemieślnictwa. Rzemieślnictwa oczywiście nieprzypadkowego – w Królikarni znajdziemy ceramikę, kilimy czy instalacje tkaninowe, czyli coś, co kojarzyć się może stereotypowo z kobiecym rękodzielnictwem.
No tak, to typowe historyczne skojarzenie, przecież dlatego pierwsze studentki Bauhausu nie mogły studiować architektury, tylko tkaninę. W moim wypadku jest to bardzo świadomy wybór, choć wynika też z mojego charakteru. Ja po prostu nie radzę sobie z produkcją prac i nie za bardzo kręcą mnie prace, które są wielkimi produkcjami. Zawsze raziła mnie postawa akademików i moich kolegów malarzy powielających schemat mistrzostwa; razi mnie archetyp mężczyzny-geniusza i wszystko, co łączy się z tą figurą, a finalnie materializuje się w postaci wielkich, spektakularnych produkcji. Ja lubię robić wszystko sama i lubię doświadczać materii. Treść i forma moich prac wychodzą z materii, byłoby mi więc trudno powtórzyć ten mechanizm zlecając komuś innemu zrobienie mojej pracy. Wydaje mi się także, że robienie przedmiotów będących na granicy użytkowości wynika z autentycznej potrzeby zaistnienia tych przedmiotów, choć nie jestem zwolenniczką utylitaryzmu w świecie akademickim i sztuce, bo to ma swoje pułapki. Staram się, by moje prace operowały pewnego rodzaju szczerością – nie chodzi mi o to, żeby coś sobie zaprojektować w głowie i później zmuszać materię do realizacji tego pomysłu. Podobnie zresztą jest w życiu – gdy pływamy po Wiśle, to łódki są dostosowane do rzeki, a nie rzeka do łódek. To jest drobny gest, ale bardzo ważny – chodzi o to, żeby nie narzucać reszcie świata swojej pozycji, tylko otwierać możliwości do współbycia.
Proces tworzenia twoich indywidualnych prac wydaje się mieć przełożenie na twoje inne działania, bardziej aktywistyczne i performatywne.
Jest dużo rzeczy ulotnych, których nie udało nam się pokazać w Królikarni ze względu na ich naturę, niezdefiniowane autorstwo lub właściwie pozaartystyczny charakter.
Jedną z nich są współorganizowane przez ciebie plenery na Wiśle. Jak zaczęła się twoja przygoda z rzekami?
Od końca podstawówki wyjeżdżałam co roku z przyjaciółmi na kajak. Nad rzekami spędzam dużo czasu i bardzo mi to odpowiada. Pamiętam taką rozmowę z Adamem Szymczykiem, z czasu gdy jeszcze pracował w Galerii Foksal, wpadłam tam i powiedziałam, że wróciłam z kajaków. On na to zdziwiony spytał – „Agnieszka, ale po co ty tak jeździsz na te kajaki, przecież tam nic nie ma?”. Według mnie jednak coś tam jest.
No tak, kajak zdaje się nie pasować do etosu zagrzebanego w książkach intelektualisty.
Za to oferuje świat sprzed smarfonów. Moje kajakarskie hobby przeszło duży upgrade dzięki Ewie Ciepielewskiej, która od wielu lat pływa z flisakami. Zgadałyśmy się i zaczęłyśmy pływać razem, nie tylko z flisakami, ale także w ramach naszego projektu artystycznego, który już robimy od wielu lat. Zapraszamy na niego świetnych artystów i osoby związane ze sztuką i kulturą.
Na czym pływacie?
Mamy piękną łódź, 12-metrowego drewnianego galara, który co roku jest przejmowany przez nas po skończeniu corocznego Flisu Królewskiego w Gdańsku. Stąd też nasza przyjaźń z Gdańską Galerią Miejską, która patronowała naszym działaniom od samego początku, które polegają na spędzaniu czasu na rzece, przemieszczaniu się. Czasem lądujemy na jakieś plaży czy wyspie, robimy różne rzeczy razem. Dosyć ciekawym aspektem tych wycieczek jest także fakt, że na naszej łódce nie ma prądu. W związku z tym zapraszani przez nas rezydenci bardzo szybko są pozbawiani dostępu do elektroniki i mediów społecznościowych. Przechodzą więc w przyśpieszonym tempie wszystkie etapy żałoby i zaczyna się walka o prąd. Z drugiej strony jest to unikalna okazja, żeby pobyć razem, co wszyscy doceniliśmy i zdecydowaliśmy, że tak zostanie. Prądu więc nadal nie ma, dzieje się za to wiele innych rzeczy.
Na przykład?
To zależy, gdzie jesteśmy. Staramy się więc współpracować z ludźmi spotykanymi po drodze, organizujemy lub bierzemy udział w różnych wydarzeniach. Jednak jesteśmy tam po to, by doświadczać, cieszyć się tymi wspaniałymi miejscami. Większość zaproszonych gości to artyści, często więc pracujemy. Wiadomo przecież, że wszyscy artyści są pracoholikami. Po każdej rezydencji oczywiście robimy razem wystawy w fajnych miejscach.
Temat ekologii i katastrofy klimatycznej ostatnio coraz częściej pojawia się w sztuce. Sporo dyskutuje się także o środowiskowej odpowiedzialności samego świata sztuki, w którym bardzo ważną rolę ogrywa art-turystyka, wyjeżdżanie na różne imprezy artystyczne i generowanie poprzez to śladu węglowego, pakowanie prac w folię bąbelkową etc.
Powiem tak: uważam, że każda naprawdę konsekwentna i odpowiedzialna osoba powinna popełnić samobójstwo. To jest najlepszy sposób na zmniejszenie swojego śladu węglowego. A tak na serio, oczywiście, ja sama nie znoszę latać i uważam, że przynajmniej w Europie powinniśmy tworzyć alternatywy dla transportu lotniczego. Czas postawić na podróżowanie pociągami i opodatkować paliwo lotnicze. Latanie to wybór cywilizacyjny, ale możemy dokonać innych. Warto więc ograniczać dalsze wyjazdy, ograniczać jedzenie mięsa, zmienić podejście do rolnictwa, przemyśleć co jest konieczne. I ogólnie mniej robić.
Są to jednak bardzo długie procesy, teoretycznie jak najbardziej możliwe, na które w praktyce nie mamy czasu. Gdyby nasz ekosystem był zdrowy i niezatruty, a gatunki nie doprowadzone do granicy przetrwania, to nawet podwyższenie się temperatury nie miałoby tak tragicznego oblicza. Można się co prawda spodziewać, że w związku ze zmianami klimatycznymi zostaną podjęte jakieś działania, będą to jednak nadal działania technologiczne, okaleczające ekosystem. Gorzej z działaniami na szerszą skalę, uwzględniającymi całą przyrodę, a o nie tu chodzi. Martwię się, że jak zawsze system przerobi obecny ekotrend przeciwko nam.
Już to robi.
Tak, nawet jeśli same założenia są jak najbardziej słuszne. Dobrym przykładem jest tutaj gospodarka wodna. Wbrew oficjalnym mediom, nie chodzi o to, żeby tworzyć betonowe zapory, wodne elektrownie wcale nie są „zieloną energią” i w świetle najnowszych badań nie są one neutralne dla środowiska. W przypadku małej retencji nie chodzi o budowanie zbiorników wodnych, bądź też betonowych niecek zbierających wodę, tylko chodzi o retencjonowanie w glebie. Ta retencja powinna być na całym terenie kraju, najlepiej poprzez przywracanie podmokłych terenów i naprawianie systemów melioracyjnych, gdzie zniknęły zastawki, więc woda z nich tylko odpływa. Jest mnóstwo przyjaznych środowisku metod na retencję wody, ale na pewno nie są to betonowe zbiorniki wodne, kaskadyzacja Wisły i robienie z rzeki niecki, a obawiam się, że to są rozwiązania preferowane przez polityków, zwłaszcza lokalnych przedsiębiorców. Może za dużo o tym mówię, ale mieliśmy ostatnio świetną konferencję o retencji, organizowana przy okazji wystawy poplenerowej (BOBSCHE COMBO Flow & <dienstag abend> feat. Luxus) w Austriackim Forum Kultury. Polecam nagranie wideo, na stronie Forum i na naszym Facebooku flow/przepływ.
Zastanawiam się jak sztuka może na te wszystkie problemy odpowiedzieć. Czy stwierdzenie, że mamy do czynienia z jakimś ekotrendem w sztuce to nie za dużo. Ale jednak pojawiają się teraz różne propozycje artystyczne w jakiś sposób nawiązujące do ekologii, choćby poprzez ideę recyklingu materiałów. To bywa ciekawe, ale często zbliża się do czysto kapitalistycznej logiki produkowania rzeczy odpowiadających na nowe konsumenckie zapotrzebowanie.
To jest tak zwany greenwashing. Tak to jest, że wiele osób działa szybko i w sposób nieprzemyślany, a sztuka, jeśli ma coś ilustrować, staje się propagandą i przestaje być interesująca. Oczywiście, medium is a message, więc musimy myśleć o tym, z czego powstaje sztuka i jak ona będzie później funkcjonować w środowisku. Co jednak poradzić na to, że większość wystaw jest słaba. Jeśli zaś chodzi o generalną popularność trendu ekologicznego, bardzo mnie on cieszy – fakt, że przeszło to do uświadomionego myślenia tak wielkiej ilości ludzi jest super. Czuję się też trochę zwolniona z obowiązku, który nałożyłam na siebie bardzo dawno temu, informowania reszty świata o problemach ekologii i kryzysie klimatycznym.
No tak, ty jesteś weteranką tematyki katastroficznej.
Zajmuję się tym od dawna. Na przykład w 2004 roku przebywałam na rezydencji na uniwersytecie ETH w Zurychu, gdzie zrobiłam gruntowny risercz o różnych scenariuszach końca świata. Większość naukowców, z którymi rozmawiałam, nie traktowała poważnie mojego pytania o koniec świata, tak jak większość widzów mojej wystawy FREE DOOM (CSW Zamek Ujazdowski, 2005). Ja tymczasem byłam otoczona wizjami katastrofy i problemami ekologicznymi od lat 80., czytałam o nich w mainstreamowej prasie, naukowcy już wtedy alarmowali, że pora się opamiętać, jak choćby w słynnym apelu z 1992 roku.
Teraz dyskutujemy o globalnym ociepleniu, a kiedyś był na przykład problem dziury ozonowej czy teledyski Michaela Jacksona pokazujące wycinkę Amazonii.
Dziura ozonowa to jest coś, co dzięki międzynarodowej współpracy i decyzji o rezygnacji z używania niektórych gazów udało się naprawić. Jest to jakiś sukces ludzkości.
Czyli jest nadzieja?
Z historycznego punktu widzenia trudno ją mieć. Wycinka lasów tropikalnych to jest jednak niewyobrażalna tragedia, która ciągle się dzieje! Ja jednak wierzę w cuda. Są możliwości technologiczne i teoretyczne. Pytanie, czy ludzkość się na to zdobędzie. To jest w sferze wiary.
Tak czy siak, jeśli ktoś cierpi na depresję klimatyczną, zawsze może się jakoś pocieszyć, że może nie wszystko stracone.
Ja doradzam samobójstwo. Oczywiście żartuję, w końcu to samobójstwo popełniłyby tylko te osoby, które są najcenniejsze. Powinny one raczej przeżyć tę żałobę, która jest dostępem do współodczuwania cierpienia świata. Wtedy poczujemy się naprawdę jego częścią. Używając tej energii musimy wymyślić, co z tym zrobić żeby współdziałać w tworzeniu lepszych rozwiązań.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Agnieszka Brzeżańska
- Wystawa
- Cała Ziemia parkiem narodowym
- Miejsce
- Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego, Oddział Muzeum Narodowego w Warszawie
- Czas trwania
- 26.11.2019–1.03.2020
- Osoba kuratorska
- Agnieszka Tarasiuk; współpraca kuratorska: Romuald Demidenko
- Fotografie
- Szymon Rogiński; dzięki uprzejmości Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego
- Strona internetowa
- krolikarnia.mnw.art.pl