Przeciwko wszystkim imperiom. Rozmowa z Oleksiyem Radynskim
Karolina Plinta: Rozmawiamy w trzecim miesiącu eskalacji rosyjskich działań wojennych. Jak teraz wygląda sytuacja w Ukrainie?
Oleksiy Radynski: Rosjanie przegrali bitwę o Kijów i miasto wraca do normalności, jeśli można tak powiedzieć. Wielu ludzi, którzy wyjechali, teraz przyjeżdża do niego z powrotem. Kijów przeżywa w tej chwili bardzo interesujący moment w swojej historii i jest bardzo piękny. Prawie nie ma samochodów, jeszcze do niedawna prawie nie było ludzi. Cieszę się, że tam jestem, tym bardziej że w swoich projektach filmowych dużo pracuję z tym miastem, jego przestrzenią i historią. Udana obrona Kijowa była punktem zwrotnym w tej wojnie, zmieniła plany i kalkulacje Rosjan. Już nie chodzi o totalne przejęcie władzy i organizację kukiełkowego reżimu, ale działania lokalne, przynajmniej teraz.
Gdzie byłeś podczas ataku? W Kijowie?
Nie cały czas. Na samym początku zebraliśmy się w większej grupie w budynku, gdzie mieszkają moi rodzice, pod Kijowem. Tam spędziliśmy dwa tygodnie, przyglądając się sytuacji. W pewnym momencie wyjechałem z rodziną do zachodniej Ukrainy, pomagałem rodzicom tam się przemieścić. Po jakimś czasie razem z Lyubą, moją partnerką, wyrobiliśmy sobie akredytacje prasowe, żeby móc robić zdjęcia, i wróciliśmy do Kijowa.
Co fotografowałeś po powrocie do miasta?
Na początku zajmowałem się dość prymitywnym robieniem zdjęć na pamiątkę. Interesował mnie wygląd i działanie miasta. Znalazłem stary aparat fotograficzny, taki z czarno-białą taśmą, i zacząłem robić nim zdjęcia. To był powrót do taśmy po bardzo wielu latach. Miałem jednak poczucie, że to dobre medium na tę chwilę – jego przestarzałość jest adekwatna do charakteru obecnej wojny. Inwazja rosyjska jest jak cofnięcie się w czasie, do XX lub nawet XIX wieku. Rosja chce wszystko i wszystkich cofnąć w czasie. Ta wojna jest bardzo staroświecka, choć początkowo wszystko wskazywało, że będziemy świadkami zaawansowanej technologicznie cyberwojny. Jak wróciliśmy, Kijów był pełny przeróżnych barykad, checkpointów, elementów nieprzystających do współczesnego miasta, wyglądających jak przedmioty z głębokiej przeszłości.
Widziałam zdjęcia pokazujące zasieki przeciwczołgowe leżące na ulicach Kijowa, ponoć wyciągnięte z muzeum.
Tego rodzaju interesujące historie dzieją się w Ukrainie już od ośmiu lat, czyli od początku wojny. Używa się różnych wojskowych artefaktów, których miejscem były dotąd skanseny i muzea. W Donbasie próbowano uruchomić czołgi stojące na ulicach jako pomniki, wsadzano w nie silniki. W Doniecku zarekwirowano część artefaktów z muzeum II wojny światowej. Mam wrażenie, że jesteśmy w epoce rekonstrukcji historycznej, narzuconej przez Rosję. To są po prostu rekonstruktorzy.
Jak środowisko artystyczne funkcjonuje w takim kontekście? Jest teraz w Ukrainie jakieś życie kulturalne?
Życie artystyczne jest, ale kulturalnego raczej nie ma. Instytucje nie funkcjonują, przynajmniej nie tak jak zazwyczaj. Działają za to artyści, niektórzy bardzo aktywnie. Wiele organizacji i środowisk bardzo sprawnie zareagowało na nową sytuację, podobnie zresztą jak całe społeczeństwo, które w ciągu jednego dnia weszło w tryb stanu wyjątkowego. Artyści, którzy już wcześniej byli politycznie zaangażowani, podnosili kwestie antywojenne, antyimperialne czy antyfaszystowskie. Na swój sposób robią więc to, co zawsze, tylko aktualność ich działań wzrosła. Pojawia się dużo sztuki antywojennej, czasem wybitnej.
Gdzie się pojawia?
W internecie. Może warto wyjaśnić, czym jest sztuka antywojenna w czasie aktywnej wojny z kolonialnym agresorem. Nie jest to sztuka po prostu nawołująca do pokoju – jest to sztuka nawołująca do zaprzestania agresywnej wojny. Prawdziwą stawką w tej wojnie jest nie tylko przetrwanie Ukrainy, ale także obalenie faszystowskiego reżimu w Rosji, który tę wojnę rozpoczął.
Na początku wojny, w marcu, na portalu e-flux opublikowałeś tekst My Case Against the Russian Federation. Opisujesz w nim fenomen rosyjskiego kolonializmu. Wydawałoby się, że nie jest to temat nowy, w praktyce jednak wiele kwestii z nim związanych jest nieprzepracowanych i niewidocznych, szczególnie dla osób z szeroko rozumianego Zachodu. Jak to wygląda z perspektywy ukraińskiej?
Dopiero teraz przychodzi refleksja, że istnieje kolonialna relacja między Ukrainą i Rosją, ale także Rosją i Rosją. Między Moskwą czy też Rosją jako Federacją Rosyjską, która w zasadzie jest pseudofederacją, a resztą Rosji. De facto jest to militarny kraj, mający bardzo kolonialną relację z wieloma własnym regionami. To jednak ślepa plamka dyskursu postkolonialnego. Chciałem zwrócić na to uwagę, tym bardziej że tak zwany pierwszy świat jest bardzo zaawansowany w rozliczaniu się ze swojego kolonializmu, ale bardzo mało ludzi poza Ukrainą dostrzega fakt, że jednym z największych imperiów, które nawet nie zaczęło się rozliczać z własną kolonialną historią i teraźniejszością, jest Rosja. Co gorsze, niektóre środowiska polityczne uważają, że Rosja jest przeciwieństwem kolonializmu zachodniego i że jest coś antyimperialnego w tym reżimie. Są to oczywiście bzdury. Chciałem uświadomić ludziom, że imperializm rosyjski jest odmianą imperializmu zachodniego. Teraz Rosja stara się przedstawić jako maksymalnie antyzachodnie, euroazjatyckie mocarstwo, które niby sprzeciwia się Zachodowi. Tymczasem współczesna Rosja jest krajem, który powstał w rezultacie działań kolonizatorskich białych Słowian, podbijających kolejne ziemie zamieszkane między innymi przez rdzenne narody ugrofińskie. Jest to równoległy proces względem kolonizacji przeprowadzanej przez państwa Europy Zachodniej.
Artyści, którzy już wcześniej byli politycznie zaangażowani, podnosili kwestie antywojenne, antyimperialne czy antyfaszystowskie. Na swój sposób robią więc to, co zawsze, tylko aktualność ich działań wzrosła. Pojawia się dużo sztuki antywojennej, czasem wybitnej.
Ukraińska racja stanu nie jest dla wielu oczywista. W dyskusjach o ukraińskiej tożsamości często podkreśla się jej specyfikę, objawiającą się na przykład dwujęzycznością.
Ukraińskie społeczeństwo ma charakter posttożsamościowy. Tożsamość ukraińska nie jest tożsamością etniczną, etniczne pochodzenie nie miało tu znaczenia, więc nie jest istotne, czy jesteś Ukraińcem, czy Rosjaninem, i nie od pochodzenia etnicznego zależy, w jakim języku mówisz. Można też powiedzieć, że Ukraina jest tworem schizofrenicznym, ale odczytuję to jako coś pozytywnego. Największym mitem i błędnym przekonaniem Kremla było to, że rosyjskojęzyczni mieszkańcy Ukrainy wspierają Rosję. To nigdy nie było takie proste. Dla mnie bardzo istotna była moja dwujęzyczność – większość życia spędziłem w środowisku dwujęzycznym. Urodziłem się w rosyjskojęzycznej, żydowskiej rodzinie w Kijowie. Moja matka jest z Moskwy. I to właśnie czyni ze mnie Ukraińca. Ukraina to pomieszanie wszystkiego ze wszystkim.
Jakbyś opisał swoje doświadczenie dorastania w Ukrainie?
Miałem siedem lat, kiedy upadł Związek Radziecki, więc mam też trochę wspomnień z tamtego czasu. Z mojej perspektywy to było doświadczenie medialne. Związek Radziecki upadł bez żadnej rewolucji, więc na swój sposób była to sytuacja nie do pojęcia. ZSRR nie został obalony przez społeczeństwo, tylko elity, które zrobiły to w swoim interesie. Jednak fakt, że odbyło się to we względnie pokojowy sposób, jest jedną z przyczyn tego, że w Ukrainie trwa teraz wojna. Można powiedzieć, że obecna wojna to konflikt, który musiał się wydarzyć, tylko został przełożony w czasie. Wspomniałem o rozpadzie ZSRR jako doświadczeniu medialnym, ponieważ równolegle z tym procesem dokonywała się rewolucja informacyjna i technologiczna. Pojawiła się zupełnie nowa telewizja z zupełnie innym programem, która na początku była względnie wolna. Szybko się to oczywiście zmieniło. Z mojej perspektywy istotny był fakt, że w tamtym czasie niesamowicie zwiększył się dostęp do różnych produkcji filmowych. Dzieciństwo w latach 90. spędziłem, oglądając w telewizji pirackie filmy. W Związku Radzieckim były trzy kanały telewizyjne, po czym pojawiły się dziesiątki nowych stacji, bardzo dziwnych, większość była półlegalna i pokazywano w nich filmy, które wcześniej były niedostępne. Jestem przekonany, że nie kupowano do nich praw. Co ciekawe, dzięki temu mogłem zapoznać się z klasyką filmową i obejrzeć sporo ambitnego kina. Można było odpalić telewizor i obejrzeć film Buñuela czy Antonioniego. Stacje po prostu musiały czymś zapełnić program, a że nie miały swoich produkcji, piratowały wszystko jak leci. Dzięki temu doświadczeniu zacząłem interesować się filmem.
Inwazja rosyjska jest jak cofnięcie się w czasie, do XX lub nawet XIX wieku. Rosja chce wszystko i wszystkich cofnąć w czasie.
Co na to twoje najbliższe otoczenie, rodzina?
Jestem z rodziny filmowców. Wujek mojego ojca był reżyserem i operatorem, ojciec też. Wychowałem się na terenie wytwórni filmów dokumentalnych, gdzie pracowała moja rodzina. Mieszkaliśmy tam. Jednak w 1991 roku wytwórnia przestała działać, więc bardziej świadomą część dzieciństwa spędziłem na jej ruinach, bawiąc się z innymi dzieci starymi taśmami.
Jakie filmy robili członkowie twojej rodziny?
Mój dziadek był operatorem wojennym podczas II wojny światowej, pracował z Dowżenką. Spędził całą wojnę, kręcąc reportaże, później robił dokumenty propagandowe. Był komunistą, do końca przekonanym o słuszności doktryny, ale podczas pierestrojki zrobił kilka bardzo dobrych filmów krytycznych wobec upadającego systemu. Mój ojciec z kolei pracował głównie jako operator, zrobił kilka filmów, ale później upadło studio, w którym pracował. Przez 20 lat w Ukrainie prawie nie robiono filmów. Może jeden, dwa rocznie, ale bardzo często były to słabe produkcje – zniknęła w końcu baza technologiczna, nie było mecenatu państwowego, kin właściwie też nie, na dodatek był to moment, w którym nastąpiło przejście z taśmy na produkcje cyfrowe. To był smutny czas dla filmu ukraińskiego – ciekawe zjawiska były wówczas wyjątkiem. Przykładem może być tu filmowa twórczość Kiry Muratowej, działającej w latach 90. i dwutysięcznych w Odessie. Muratowa robiła awangardowe, radykalne feministyczne kino. To było dla mnie chyba jedyne interesujące zjawisko w kinie ukraińskim, rodzaj odkrycia, że ambitne kino ukraińskie w ogóle jeszcze istnieje.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 38. numerze SZUMU.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
Więcej