Proste rzeczy. Rozmowa z Wojciechem Bąkowskim
Michał Lasota (ML): W swoim eseju Julian Heynen opisując kilka Twoich prac filmowych używa terminu „zbliżenie”. Pamiętam jak kilka lat temu mówiąc o filmach animowanych i pracach na taśmie filmowej wspomniałeś, że podoba ci się pomysł powiększenia przyklejonego przypadkiem do taśmy włosa, do rozmiarów gałęzi. Chodzi więc zarówno o „zbliżenie” jak i „przeskalowanie”.
To skończyło się dawno temu, gdzieś na etapie porzucenia non camery i komponowania dla KOT-a. Pozostała mi skłonność do przeskalowania w metaforach i nadawania ważności sprawom obiektywnie błahym. Ale to już nie to samo. Tamto było powiększaniem obrazu w sensie dosłownym.
ML: Ale teraz na przykład na terenie prac dźwiękowych nadal używasz go w technicznym sensie, przez zapętlenie i podkręcenie głośności. W ten sposób banalny dźwięk zaczyna coś znaczyć. Jaką pełni funkcję?
Rzeczywiście. W „Ćwiczeniach dla prawdziwych przyjaciół” słychać wzmocniony szum taśmy magnetofonowej. Dźwięk, który zwykle jest tłem, a jego nadmierna słyszalność wadą nagrania, wyszedł na pierwszy plan. Pozostałe treści jakby w nim grzęzną. Osiągnąłem to używając, w sposób ekstremalny, efektu side-chain, wykorzystywanego często w audycjach radiowych do ściszania tła muzycznego pod głosem spikera. (Muzyka płynnie cichnie na moment nawet pod pojedynczymi słowami). Gdy głos jest słabszy od tła, powstaje wrażenie zatapiania treści. To jak spacer w butach po tapczanie. Ten zabieg wymusza przestrojenie wrażliwości. Cały ten film składa się z podobnych wymuszeń. Szum tła zagęszcza pustkę rozumianą jako brak akcji. Jest równomiernie nasycony. Zawiera wszystkie częstotliwości, jest jak płótno gęsto zamalowane na szaro. Cały film miał być monumentalny i szary (w obrazie i brzmieniu). Przy spełnieniu wszystkich warunków nudy, miał przyciągać. Jeśli się udało, to właśnie dzięki takim dysproporcjom. One przenoszą dramaturgię w sferę postprodukcji. Ten temat ostatnio szerzej zaczyna mnie zajmować. Nagrywam teraz płytę z ekstremalnymi zabiegami produkcyjnymi. Nie chodzi o robienie hałasu. Raczej o rozregulowanie proporcji głośności w konwencjonalnych utworach. Powiększanie jest częścią tego, elementem kompozycji, której uroda opiera się na dysonansach. Fascynacja powiększeniem wpłynęła więc na ogół moich działań.
Zuzanna Hadryś (ZH): Interesuje mnie obecna w twojej twórczości tendencja do wycofywania się czy też oczyszczania języka. Na początku twojej kariery w Polsce byłeś kojarzony przede wszystkim z filmami animowanymi i gorączkową, rozedrganą narracją. Najnowsza publiczność zna Cię teraz od zupełnie innej strony i nie zawsze rozumie wcześniejsze prace. Czy tamten etap animowanego filmu non-camerowego jest już zamknięty? Czy też dopuszczasz możliwość powrotu do tego środka wyrazu?
To prawda, że staram się oczyścić język. Zgadzam się ze zdaniem Schopenhauera, że im ciemniejszy jest opisywany obszar tym większa powinna być jasność i prostota wykładu. Zajmuję się sprawami ciemnymi, trudnymi do pokazania na przykład nieświadomością, strachem, zapomnieniem, brakiem, niepewnością itp. Nie uznaję przy tym żadnej transcendencji. Wszystkich materiałów dostarcza mi rzeczywistość. Gdy już je skompletuję i zabieram się do pracy, muszę pozbyć się nadmiaru. Powstają proste rzeczy. Przysięgam, że wiele za nimi stoi. Rozedrganie, widoczne we wczesnych filmach noncamerowych, miało wzmacniać efekt niepewności w głosie narratora. Chodzi tu głównie o pierwsze ”Filmy mówione”. Wyczerpałem tę konwencję i chętnie od niej odchodzę.
ML: Te pierwsze filmy miały niezwykle zasadniczą, równoległą do wizualnej, warstwę literacką. Na ile ta literacka praca jest nadal istotna?
Myślę, że ta ważność nie maleje. Warstwy nadal ściśle przystają do siebie. Równomiernie zmniejsza się manieryzm i gęstość formy po obu stronach. Na przykład w „Suchym pionie” surowe formy plastyczne pasują do opisowego, prawie technicznego komentarza.
ZH: W jaki sposób twórczość poetycka przejawia się w (pozbawionych słowa) obiektach audio? Czy tutaj łączność jest ograniczona?
Ten związek wynika z mojego pojęcia o rzeczywistości, którą rozumiem jako zespół układów proporcji. Te układy wyrażają się w różnych formach. Każdy występuje w wielu wersjach, stąd możliwość myślenia metaforycznego. Takim układem jest też sam sposób myślenia. Jeśli jest wyjątkowy, widać go we wszystkich, formułowanych przez dany umysł wypowiedziach, niezależnie od medium. Mówimy wtedy o wyrazistym stylu myślenia np. artysty. Wyrazistość stylu traci się przez osłabienie go wpływami cudzych sposobów myślenia. Całe swoje twórcze życie spędzam na otrzepywaniu się z takich zakłóceń. Bronię się przed obcymi siłami. Rozumiem walkę i wzajemne znoszenie takich sił jako dłuto rzeźbiące kształt wszystkich rzeczy. Walka jest wyrównana, więc przeważają zjawiska mało charakterystyczne. Maszeruje armia podobnych zdarzeń, osób, stanów i myśli. W moim przypadku, sukces polegałby na rozwianiu wszelkich wątpliwości, że moje obiekty, filmy, wiersze i muzyka to jedno i to samo. Nie interesuje mnie oryginalność wypływająca z biegłości w posługiwaniu się danym narzędziem czy medium. Nie znoszę wirtuozerii, do której dążenie łamie życia młodych pianistów i skrzypków. Chodzi mi o osiągnięcie jednolitości w rozmaitości. To bardzo trudne. Nie wiem jak można tego uczyć w szkołach. Dziś bardzo bałbym się zostać nauczycielem. Wracając do pytania, mogę tylko stwierdzić, że łączność to materiał jakim jest moje myślenie. Obiekt i wiersz muszą być z jednej gliny. Walczę o niepowtarzalny wyraz.
ML: Często rezygnowałeś z jakiegoś pomysłu, przez to że wyczułeś w nim wpływ tej „cudzej wypowiedzi”?
Tak. Mam doradców od wynajdywania ubytków w oryginalności. Złe prace trafiają
do kosza. Tak musi być. Czasem wymyślam prace innych artystów. Potem ich namawiam żeby kupili ode mnie pomysł. Ale oni nigdy nie chcą.
ML: Nie zrobiłeś nigdy pracy bez tytułu. Możesz coś powiedzieć o tej warstwie swoich realizacji? Ze szczególnym uwzględnieniem tych które nie posługują się słowem, bo wtedy relacja tytułu i dzieła jest wyrazistsza.
One posługują się słowem, właśnie w tytule. Nie potrafię uniknąć synkretyzmu, a w minimalistycznym układzie ładunek literacki gdzieś musi się znaleźć. Niektóre z moich obiektów stanowią skromny dodatek do słów. Tytuł zawiera często rzeczownik odczasownikowy będący nazwą, jaką nadaję danemu problemowi. Trudności z nazywaniem zagadnień widoczne są w tytułach. To tworzy konwencję literacką, która, przez swoją koślawość, koresponduje z estetyką wczesnych, penerskich prac. Mówię o estetyce wizualnej. Takim tytułem jest np. „Chcenie się kupę ze strachu przy myśleniu o jakimś miejscu” czy „Rozejrzenie wewnętrzne”.
ZH: Mógłbyś doprecyzować jak rozumiesz ten niepowtarzalny wyraz? Czy można go rozpoznać za pomocą intuicji?
Tak. Intuicja to zbieranie okruchów i dorabianie sobie w głowie całości, od której odpadły. Im mniejszy ślad, po którym trafia się do ogółu, tym lepsza intuicja. To jest funkcją pamięci. W przypadku dobrych artystów, po jednej pracy rozpoznać można wyjątkowość całej postawy twórczej. Tu rolę odgrywa intuicja odbiorcy. U artysty jest ona najbardziej potrzebna. Daje swobodę metaforycznego myślenia. Pozwala na trafny wybór elementów rzeczywistości. Wierzę w istnienie problemów poza materią. Wyobrażam sobie same proporcje, bez rzeczy, jakby puste szkielety gramatyczne, pozbawione słów. Czasem oglądam to w snach przy płytkim, krótkim zaśnięciu. Ta koncepcja niematerialnego istnienia jest intuicyjna. Obserwuję wiążącą wszystkie ziemskie sprawy sieć metafor i próbuję budować hipotezy. Te hipotezy służą do komponowania utworów. To jest układanie przeczuć. Nie potrafię niczego sprawnie dowieść. Jestem przez to artystą a nie filozofem. Używam w swojej mowie na chybił trafił różnych elementów w nadziei, że ktoś mnie zrozumie. W każdym wierszu czy obiekcie od nowa stwarzam zasady. Uważam, że ostatecznie miedzy niektórymi systemami filozoficznymi, teoriami naukowymi a poezją różnica tkwi jedynie w schludności. To kwestia tego co jest traktatem, co wykładem a co gadaniem czy pieprzeniem. Sztuka to raczej gadanie. Jestem dość leniwy i próżny, dlatego ją wybrałem. Ta niechlujność i doraźność w ujmowaniu spraw ogólnych daje rodzaj swobody, która może owocować cennymi wypowiedziami. Niezobowiązujący charakter takiej misji może uczynić ją ważną dla ludzkości. Artysta psim swędem dociera czasem w tajemne miejsca ale tylko po to, żeby je wskazać. Naukowcy rozstawiają reflektory, kopią i czasem do czegoś ważnego dochodzą. Jest tu jednak pole dla mnożenia absurdów i czasem mnie to drażni. Na przykład w ostatnich kilku latach przez świat sztuki przeszła fala nawiązań do modernizmu. Wielu kuratorów i krytyków uwierzyło we wskrzeszanie modernistycznej myśli lub dialog z nią. Tym czasem wyraźnie widać, ze modernizm właśnie nabiera patyny, przechodzi w obszar sentymentalizmów. Wszystkie te kwadratowe, czarno-białe kolaże i rzeźby są czułą aluzją do przeszłości. Są szmacianym misiem bez oka. Gdyby artyści rzeczywiście zbliżyli swoje zainteresowania do fascynacji dawnych modernistów, zajmowaliby się najnowszą technologią, super pojemnymi kostkami pamięci wielkości paznokcia, a nie drewnem, szkłem i kanciastym betonem. Tamtych artystów wzruszała technologia. To było w czasach triumfu wozów elektrycznych. Dlatego modernizm jest taki ładny.
ZH: Często wygłaszasz radykalne sądy na temat tego co jest dobre lub złe (nie tylko w obszarze sztuk wizualnych, to dotyczy tekstów kultury w ogóle) i jest bardzo ciekawe, skąd bierzesz tą pewność, zarówno w ocenie cudzych, jak i własnych dokonań?
Uwielbiam krytykę, obmowę i ferowanie pochopnych sądów. Potrzebuję tego tak bardzo, że czasem proszę znajomych o rozpoczęcie obmowy, na siłę. Uważam, że w języku nienawiści piękno intelektu wybrzmiewa pełniej niż w języku miłości, który zwykle trąci egzaltacją. Dlatego opanowałem sztukę mieszania z błotem w stopniu wysokim. Umysły łatwo się bratają w niechęci do czegoś. Z krytyki poznać można czyjąś wrażliwość najszybciej. Wyrównuję to peanami na cześć tych ludzi, którymi się fascynuję. Rzadko co mi się podoba, ale gdy już coś znajdę wpadam w manię. Tak było z Marcelem Proustem i Mironem Białoszewskim. W największy gniew wpadam, gdy widzę rzeczy ewidentnie marne, które udają wysokie. Utwory par excellence podłe nawet lubię.
Październik 2012
Rozmowa pochodzi z monograficznego albumu Wojciecha Bąkowskiego Selected works 2004-2012 / Wybrane prace 2004-2012, wyd. Fundacja Transmisja / Galeria Stereo, Poznań 2013
Przypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Wojciech Bąkowski
- Tytuł
- Selected works 2004-2012 / Wybrane prace 2004-2012
- Wydawnictwo
- Fundacja Transmisja / Galeria Stereo
- Data i miejsce wydania
- Poznań 2013