Program to: nie myśleć za dużo, robić głupoty, nie oceniać, bawić się! Rozmowa z Karoliną Wojtas
Maciek Cholewa: Karolina, odkąd się poznaliśmy, zdążyłaś już zginąć na Marsie podczas Kolonii w Gdańskiej Galerii Miejskiej w 2022 roku, niewiele później umarłaś z miłości przed wystawą we Włoszech, a ostatnio sam byłem świadkiem, jak twoje ciało w formie tortu zostało pokrojone i zjedzone podczas wernisażu Wystawy przedśmiertnej w GSW Opole.
Karolina Wojtas: Maciek, no co ty?! Na Marsie to ja tylko na głowę upadłam i stąd się to wszystko wzięło. Potem, faktycznie, umarłam z miłości we Włoszech, ale umieranie to taka ciężka sprawa, że trzeba było powtórzyć. Zresztą, kto by chciał umrzeć we Włoszech, skoro można w Opolu?!
Brzmi sensownie, no bo w końcu „z ziemi włoskiej do Polski”. Czyli twój pogrzebowy debiut miał miejsce za granicą?
Tak, podczas wystawy FUNreal we Włoszech w 2023 roku. Umarłam 1 stycznia z nieszczęśliwej miłości, pogrzeb odbył się 24 lutego. Ciężka sprawa. Bardzo ciężka, bo jak sobie poradzić z ciałem martwym od dwóch miesięcy?! Innego wyjścia nie było. Moje ciało stało się tortem, zostało godnie pożegnane, pokrojone i zjedzone, a wszystko pośród lamentów zgromadzonych.
I jak ci mija życie po tych wszystkich śmierciach?
Teraz czas na jakieś zmartwychwstanie, nie sądzisz?
Piszesz o sobie, że żyjesz w kolorowym świecie eksperymentu i niekończącej się zabawy. Faktycznie, twoja twórczość jest kojarzona z żywymi barwami, brokatem i radością. Skąd wzięło się zainteresowanie motywami funeralnymi?
Moje projekty są kolejno o dzieciństwie, o szkole, o rodzeństwie, o głupiej pierwszej miłości. Przestraszyłam się, że dorastam ze sporym opóźnieniem, więc próbuję nadganiać. A zatem śmierć… A tak naprawdę, to dwa lata temu zachorowałam na COVID i – święcie przekonana, że umrę – zaczęłam szykować dla mojej matki instrukcję, w jaką sukienkę ma mnie ubrać do trumny i jak powinien wyglądać pogrzeb. Jednocześnie łapałam ostatnie chwile życia i poświęcałam je na randki z Tindera. I z nich wyłonił się mój prawdziwy powód śmierci: nieszczęśliwe zakochanie.
Życie na poważnie nie ma sensu, a na pewno nie jest dla mnie. A nic bardziej nie usztywnia kija w dupie niż kiedy ktoś o sobie mówi „jestem artystą”.
Czyli zabawa w śmierć i miłość?
Śmiertelnie niebezpieczne zabawy.
Kiedyś powiedziałaś mi, że nie jesteś żadną tam artystką; jednak twoje fotografie często wykraczają poza ramy klasycznie pojętych odbitek. Przyjmują różne dziwne formy – można po nich chodzić i skakać, grać nimi w karty, a nawet tatuować sobie na ciele. Ostatnio zajęłaś się nawet decoupagem.
Bo trzeba się bawić! Życie na poważnie nie ma sensu, a na pewno nie jest dla mnie. A nic bardziej nie usztywnia kija w dupie niż kiedy ktoś o sobie mówi „jestem artystą”. A nie, sorki – „jestem Artystą”… A dlaczego robię rzeczy inaczej? Nie wiem, zawsze chciałam mieć wesołe miasteczko, więc chyba po prostu, małymi kroczkami, zbieram do niego rzeczy. Dorabiam coś na każdą wystawę, więc jest coraz więcej i więcej rzeczy. Może kiedyś już wszystko uzbieram i otworzę to wielkie wesołe miasteczko.
Gdzie otworzysz to wielkie wesołe miasteczko?
Nie wiem, w Pełkiniach pewnie! Ale cytując polską pieśń patriotyczną: „konduktorze łaskawy, byle nie do Warszawy”.
Czy ktoś ci pomaga w tworzeniu tych wszystkich spektakularnych obiektów?
Te wszystkie dziadostwa buduje głównie mój dziadek! We wszystkim mi pomaga i potrafi zrobić wszystko. Pierwsza poważna wystawa, którą zrobiłam, to Przebogata fauna tutejszej okolicy w Krakowie w ramach Miesiąca Fotografii. Chciałam na nią zrobić po prostu wszystko! Zatem przyszłam do dziadka z takim chorym szkicem, gdzie były jakieś koła, silniki, kręciołki. A mój dziadek – zamiast wybić mi to z głowy – zaczął to wszystko wycinać, pomagać, robić… Aż zrobił!
Jak dziadek zapatruje się na twoje pomysły?
Cytując jego reakcje: „Co ty znowu jakieś tam kiromesła wymyślasz?! Może w końcu byś coś porządnego zrobiła?”. Ale on też czasami korzysta z moich pomysłów. Ostatnio wchodzę do stodoły po prababci, gdzie leżą moje wystawowe kraty szkolne i myślę sobie, że coś mniej tych krat niż zazwyczaj… Może z jakiejś wystawy mi wszystkich nie oddali? Idę dalej, patrzę, a tam za stodołą siedzi dziadek i z tych krat klatki dla kur robi!
Bardzo kreatywny człowiek.
Jak przystało na największego artystę, jakiego poznałam w życiu! Co on tam wymyśla, to ja nie wiem. Kosiarkę przerobił na rower z silnikiem i można nim jeździć nawet 50km/h. Co chwila jakieś kiromesła wymyśla!
Bez mojego brata to bym tylko siedziała i jadła czipsy.
Na wielu fotografiach pojawia twój brat, Kuba. Odgrywa w nich bardzo różne role: jest przykładnym uczniem szkoły podstawowej, ale bywa też oprawcą, jak to zresztą w napiętych relacjach z rodzeństwem bywa. Kilka lat temu trafił nawet na okładkę „Szumu”.
Kuba to moja najwspanialsza muza życiowa! A że nawet takie zwykłe, przeciętne muzy muszą być przykładnymi uczniami, oprawcami, być w napiętych relacjach z rodzeństwem, to Kubunio je wszystkie na głowę bije! Bez mojego brata to bym tylko siedziała i jadła czipsy.
I tak przychodzi do tych fotek sam z siebie?
Czasami sam przychodzi. Mówi wtedy: „Karolkaaaa? Może byś w końcu jakieś zdjęcia zrobiła?”. Odpowiadam: „Super, no to robimy!”, a on: „Dobra, ale potrzebuję hajsu na nową grę”. No i płacę mu za te gry. Czasami da się też przekupić jakimś przelewem albo wycieczką.
Wydaje się, że całkiem nieźle się dogadujecie.
Tak, ja to bym mogła z nim do końca życia współpracować, nawet jak będziemy starymi dziadkami. I pewnie tak będzie.
Kuba uwielbia szkołę. Pieszczotliwie mówi o niej, że to więzienie.
Od dłuższego czasu zajmujesz się tematem szkoły. O tych dziwnych czasach spędzonych pomiędzy pastelowymi lamperiami, małymi krzesełkami i obowiązkowym pocztem królów polskich w każdej klasie mówi się z reguły dość pozytywnie. Po wielu latach od ostatnich egzaminów łatwo zapomnieć, że nie zawsze było tak kolorowo.
Oj tak, jest kolorowo! Mnie w pamięci zostały same kolorowe momenty ze szkoły! Na przykład – taki fajny moment, kiedy w IV klasie przemiła pani z wuefu krzyczy na mnie przed wszystkimi: „Chodź, przynieś plecak i pokaż, z czym masz te swoje kanapki? Czym twoja matka cię karmi, że jesteś taka tłusta?”. Więc idę do przemiłej pani, która wspaniałomyślnie chce pomóc mi schudnąć i przed całą klasą otwieram tę kanapkę ze sreberka i pokazuję. Albo kiedy nauczyciel z polskiego, w ramach zachęty do pisania, mówi mi, że chociaż ma już 70 lat, to w ciągu całej jego kariery życiowej nikt nie był tak okropny i tragiczny jak ja. Hmm, ciekawe skąd wzięła mi się chęć do robienia projektu o szkole…
Szkoła faktycznie kojarzy ci się tylko źle?
Nie, to w szkole plastycznej znalazłam środek na przetrwanie. Kiedy nauczyciele zlikwidowali we mnie ostatnie chęci do rysowania, to sobie pomyślałam: „Hmm… A może fotografia? Wytrzymam, skończę szkołę i zrobię o niej projekt”.
Kuba narzeka na szkołę?
Coś ty! Kuba uwielbia szkołę. Pieszczotliwie mówi o niej, że to więzienie.
Sądzisz, że lekcje fotografii w każdej podstawówce mogłyby być dobrym pomysłem? Poprowadziłabyś takie zajęcia?
Z dzieciakami można czasami więcej zrobić niż z dorosłymi. Dzieciaki umieją w zabawę, a dorosłych zazwyczaj trzeba jej najpierw nauczyć.
W tym cały urok, że czasami możesz zajrzeć za żywopłot i ze zdziwieniem zobaczyć, że twój sąsiad zakopuje w ogródku zupełnie inne trupy niż ty.
I jaki temat byś im zadała?
Żaden. Program to: nie myśleć za dużo, robić głupoty, nie oceniać, bawić się!
Wbrew zapewnieniom o tym, że jesteś leniwa i przez większość czasu nic nie robisz, ostatnio bardzo dużo podróżujesz. Równolegle z wystawą w GSW w Opolu otworzyłaś wystawę w Foto Arsenal Wien, a wcześniej, jak już mówiliśmy – we Włoszech. Twoje fotografie często mają lokalny charakter. Jak odbierają je zagraniczni odbiorcy i odbiorczynie?
Czasami to dla nich egzotyczne. Ale w tym cały urok, że czasami możesz zajrzeć za żywopłot i ze zdziwieniem zobaczyć, że twój sąsiad zakopuje w ogródku zupełnie inne trupy niż ty.
W ramach swojej praktyki artystycznej współpracujesz z wieloma osobami. Wykonywałaś fotografie m.in. dla Domu Mody Limanka, włoskiego domu mody Marni, Ralpha Kamińskiego, a nawet Człowieka Przebranego za Wielkiego Kotleta. Jest jakaś super gwiazda albo po prostu wymarzona osoba, z którą chciałabyś współpracować?
Najbardziej marzę o powtórnej współpracy z zespołem BOL2000. To tacy zdolni młodzi ludzie. Chętnie zrobiłabym także swoją wersję gazetki dla Biedronki. I jestem załamana, bo w listopadzie byłam na wystawie przecudownej Sophie Calle i potem próbowałam się z nią skontaktować. Napisałam do galerii, na jej stronie, instagramie, messengerze i gdziekolwiek tylko mogłam z prośbą, żeby mnie adoptowała. I nic. Zero odzewu. Może wy macie do niej kontakt? Halo? Weź mi załatw do niej kontakt!
Twoje fotografie zawierają w sobie całe mnóstwo scenograficznych detali, kolorowych ubrań, brokatu, gadżetów i tak dalej. Jak wygląda proces pracy nad tym wszystkim?
No to tak: jem czipsy, oglądam Rolnik szuka żony albo Ślub od pierwsze wejrzenia, albo sama klikam na Tinderze i chodzę na randki. Potem wstaję, idę nakupować jakiegoś dziadostwa, jakichś wstążek, kolorowych pierdół, następnie otwieram swoją szafę, wygrzebuję ze schowka dziwactwa z poprzednich sesji. I wtedy robię zdjęcia.
…które wyglądają bardzo spontaniczne. Osoby fotografowane wychodzą na nich całkiem naturalnie. Jak ci się to udaje?
To nie jest trudne, kiedy pozwalasz ludziom robić to, co chcą zrobić, a najlepiej to, co krępowaliby się zrobić bez osłony w postaci „ale ja to robię do sesji”. Zresztą większość zdjęć robię znajomym, którzy od dawna wiedzą, jak pracuję. Nikogo nie dziwi, że komuś coś zakładam na głowę, każę kręcić się na słupie albo dupie, albo gdzieś idziemy na jakiś koniec świata.
Masz jakiś ulubiony koniec świata?
Marzę, żeby zrobić coś w Licheniu!
Załóżmy, że ktoś prosi cię o maksymalnie tradycyjną sesję w studio, niski klucz i takie sprawy.
Nie ma problemu. Ale wtedy raczej to robię dla takiej osoby, a nie dla siebie.
Nad czym teraz pracujesz?
Niezmiennie nad spełnieniem marzenia mojej mamusi. Moja mama za każdym razem, gdy robi kolejną prezentację Thermomixa, to najpierw pyta: „A może macie jakiegoś chłopaka w domu? Bo ja mam córkę i niech ona w końcu se chłopaka znajdzie!”. Mamusia wszędzie i zawsze próbuje mnie omężyć, ale coś jej to kiepsko wychodzi. Kupiła mi już kilka razy Tindera premium, ale jakimś cudem zbanowałam go nie tylko na swoim numerze, ale też na numerze mamy, taty, brata, kuzynek. Bardzo dbam o to, żeby nie zbanowali mi ostatniego konta. Dziadku, twój numer to ostatnia nadzieja! Przedostania. Bo mam swój plan. Zrobię porządny casting i teleturniej na męża. Może jest jakaś telewizja chętna na emisję takiego programu i zwiększenie moich szans na omężenie? A na razie wszystkie zgłoszenia proszę kierować na adres mailowy wojtasszukameza@buziaczek.pl.
Maciej Cholewa — ur. 1991 r. w Siemianowicach Śląskich. Artysta sztuk wizualnych. Absolwent ASP w Katowicach. Autor obiektów, instalacji, video i fotografii. Skupia się na tematach związanych z peryferiami, tożsamością lokalną oraz estetyką wernakularną. Bazuje na własnych mikronarracjach oraz przetworzeniu zasłyszanych historii oraz kontekstów. Mieszka w Radzionkowie, małym mieście, które traktuje jako ważne źródło odniesień i inspiracji. Twórca projektu Pozdrowienia z małego miasta
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Karolina Wojtas
- Wystawa
- Wystawa przedśmiertna
- Miejsce
- Galeria Sztuki Współczesnej w Opolu
- Czas trwania
- 8 grudnia 2023 – 11 lutego 2024
- Osoba kuratorska
- Marta Miś, Magda Wolnicka
- Strona internetowa
- galeriaopole.pl/wystawa-przedsmiertna-karolina-wojtas/