Prognoza pogody na rok 2017
Dorota Jarecka
Świętujemy rocznicę rewolucji
W kwietniu 2017 roku grupa byłych pracownic galerii sztuki współczesnej otworzyła jadłodajnię Kuratorka mieszczącą się w holu byłego Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski przejętego przez ministerstwo zdrowia w ramach przywracania budynkom w Warszawie dawnych funkcji i likwidacji NFZ. W Muzeum Szpitala Ujazdowskiego, które już wcześniej połączono z kolekcją sztuki współczesnej, znajdowały się jeszcze instrumenty medyczne, jak szczypce, nożyczki, otoskopy, skalpele, igły, nici, pęsety, elektrody, haki, tasaki i obejmy. Wycofano nowoczesne środki znieczulające, zwłaszcza przy porodach, kuratorki zajmują się więc gaszeniem bólu przy pomocy roztworu chloroformu. W związku z mniejszymi nakładami na służbę zdrowia, a większymi na przemysł zbrojeniowy, rentowność szpitali wzrosła, co dobrze się zgrało z podwyższeniem kwoty wolnej od podatku, obniżeniem emerytur byłym funkcjonariuszom służb specjalnych, podniesieniem emerytur obecnym funkcjonariuszom służb specjalnych, likwidacją gimnazjów, wyburzeniem Cytadeli, przeniesieniem Placu Defilad, połączeniem Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych z Wytwórnią Filmów Fabularnych i Dokumentalnych, zadrukowaniem pieniędzy innymi wzorami, wprowadzeniem obchodów dnia dziecka wyklętego, wprowadzeniem dnia alkoholika, konkursem na maskę patriotyczną. Dziewczyny są szczęśliwe, wolno im modyfikować jedzenie szpitalne tak ,aby było atrakcyjne nie tylko dla chorych, ale także dla ich rodzin. Ostatnio wpadły na pomysł nowego farszu do pierogów, który między sobą nazywają „found footage”. Nareszcie odpoczywają po latach wysiłków, by urządzać fajne i ciekawe wystawy, które zadowoliłyby redaktorów „Szumu”. Dobra zmiana była im po drodze. Oficjalnie mówią, że zostały do tego zmuszone. Prawda jest też taka, że wprowadzono obowiązek pracy. Już w połowie roku było wiadomo, że po kilku drastycznych cięciach, sytuacja gospodarcza ustabilizuje się. Alkohol potaniał, a i tak zawsze były wegetariankami. W domu, wieczorami, czytają Waltera Benjamina. Nie mogą się nadziwić wielkiej aktualności myśli tego filozofa: faszyzm oznacza estetyzację polityki, a komunizm polityzację sztuki; jednego jednak nie przewidział – że można mieć obie rzeczy naraz.
Kultura jest dostępna. Jednak przestała być interesująca, płynie ustalonym nurtem, wegetuje na marginesie historii, prawdziwą stawką polityki jest zaś to, co już było.
W kulturze wprowadzono cięcia. W każdym dużym mieście pozostała jedna galeria sztuki współczesnej. W Warszawie jest to tradycyjnie Zachęta, w której program ustalany jest komputerowo. Duże powodzenie u komputerów mają kompozycje abstrakcyjne, choć istnieje do końca niewygaszony spór między komputerami, które preferują gradienty Stefana Gierowskiego, a zwolennikami koncentrycznych grafów Wojciecha Fangora. Dodatkowo z wystaw zgłaszanych przez byłych kuratorów i kuratorki specjalny algorytm ustala tzw. linię progową, w której mogą się zmieścić formaty eksperymentalne. Zdarza się, że w wystawach uczestniczą artyści. Kultura jest dostępna. Jednak przestała być interesująca, płynie ustalonym nurtem, wegetuje na marginesie historii, prawdziwą stawką polityki jest zaś to, co już było. W czerwcu 2017 rynkowym przebojem były wystawy promujące dziedzictwo. Rozdano wiele nagród. Laureaci i wręczający na szeroko rozstawionych nogach pozowali do zdjęć w gabinecie ministra. Opozycja nazywa ich „ochroniarzami kultury”.
We wrześniu 2017 roku ministerstwo kultury sprzedało Operę Narodową prywatnemu inwestorowi, który za poprzedniej władzy zdążył skupić roszczenia do działek na Pl. Teatralnym w Warszawie, w miejscu, w którym znajdował się niegdyś m.in. dom publiczny należący do Maurycego z Brzezia Putkowskiego, a udziały w nim posiadali obywatele, których potomni zamieszkujący dalekie rejony Ameryki Południowej, chętnie wyzbyli się praw do spadku, pod wpływem argumentacji, że to, co jest Narodowe, nie należy tak naprawdę do nikogo. Deweloper zamienił atrakcyjny obiekt na Galerię Handlową Marywil. Rząd przeznaczył uzyskaną kwotę na odkupienie z rąk właściciela o pseudonimie „książę” dzieła Leonarda da Vinci. Przy okazji odkupiono całą, mniej znaną i przez nikogo szerzej nie kojarzoną kolekcję zabytków, wraz z obrazem Rembrandta Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem. Podobno obraz ten nie może zostać wystawiony, by nie drażnić nastrojów w gabinecie premier Szydło.
W październiku obraz Leonarda został poddany badaniom, w których wykorzystano nową metodę rozszczepienia światła słonecznego w kryształach pozostałych po rafinacji oleju z rzepaku. Pod przepiękną powierzchownością Cecylii Gallerani ukrywał się mężczyzna. Obraz oddano w ręce ekspertów od zamachów w ministerstwie spraw wewnętrznych. Podobno może przedstawiać jednego z toruńskich naukowców. Niepokojące jest jednak to, iż okazało się że w ręku trzyma kartkę z napisem: „Nie wyszła wam rewolucja?”. Na razie, z powodu niejednoznaczności i prowokacyjności tego przesłania, poproszono Edwarda Dwurnika by z powrotem namalował fretkę. Był to zły pomysł. Artysta namalował uśmiech bez fretki. Po naradzie w sekretariacie partii postanowiono zwolnić ministra kultury, rozwiązać muzea sztuki i odesłać księcia z całym jego dziedzictwem za granicę. „Dość dziedzictwa” – powiedział podobno prezes na zwołanej pośpiesznie naradzie gabinetu politycznego partii w noc 24 grudnia. Najważniejszą dziedziną, w którą należy od dzisiaj inwestować, jest kino.
Adam Mazur
Nihil obstat
Co najmniej od wakacji 2016 roku rozplotkowany światek sztuki żył zapowiadaną zmianą na stanowisku dyrektor Narodowej Galerii Sztuki Zachęta. Władza, niemrawa jak dotąd w polu sztuki współczesnej, dotrzymała słowa pod koniec 2017 roku – pierwszym od dekad mężczyzną zatrudnionym na stanowisku został dr Piotr Bernatowicz. Nikt nie protestował, gdyż zamiast ustawiać konkurs i manipulować wynikami, ministerstwo postanowiło skorzystać z wypracowanego przez samą Zachętę równie prostego, co skutecznego narzędzia politycznej nominacji. Wszak o politykę także i w tym rozdaniu chodziło. Zwyczajowo nowy dyrektor nie przedstawił publicznie programu, który zdecydował o jego nominacji. „Zrobię to później”, zapowiedział na konferencji prasowej i dodał równie tajemniczo co pojednawczo: „Nie ma instytucji prawicowych i lewicowych, są instytucje lepsze i gorsze”.
Początkowo z Bernatowicza po cichu się podśmiewano, że proboszcz, że nieobyty z warszawskim salonem, że seksmisja, że tak nie można. Nowy dyrektor dziarsko zabrał się do realizowania powierzonej misji przeprowadzenia dobrej zmiany w polu sztuki. „Nie chodzi mi o walkę z ideologią gender czy potyczki z mafią bardzo kulturalną”, mówił w wywiadzie udzielonym „Arteonowi” dyrektor, „lecz o prawdziwą odmianę sztuki współczesnej tak, by dobrze służyła partii i narodowi”. Pół roku po objęciu stanowiska dyrektor Bernatowicz (zaraz po wernisażu wystawy Czapskiego i miesiąc przed otwarciem retrospektywy Kaliny) dokonał gestu tyleż zaskakującego, co w zaistniałej sytuacji logicznego. Powrót do idei Centralnego Biura Wystaw Artystycznych nie był jedynie formalnością, lecz pozwalał wzmocnić kontrolę nad bezradnymi w zderzeniu z lokalną polityką i sztuką współczesną biurami. Zmianie przyklasnęły także galerie komercyjne. Sieć wspierających partnerstwo prywatno-publiczne rozszerzyła się znacząco. Do dwóch działających w Warszawie Biur Wystaw dołączyły kolejne (zaczęło się w Łowiczu). Sieć Biur sterowana przez CBWA realizowała wyznaczone przez resort zadania i świetnie absorbowała środki z programów operacyjnych. Dyrektorzy placówek przyjmowali jak dotychczas wytyczne z centrali (szczęśliwie tym razem wszystko podano czarno na białym i niczego nie trzeba było się domyślać). Zbriefowani przez dyrekcję kuratorzy jak zwykle dobierali pod temat i odpowiednio młotkowali artystów, by program galerii sztuki „się robił”. Zmieniono kilka haseł i dodano kilka nowych truizmów. Co oczywiste, w sztuce pojawiły się nowe wątki ikonograficzne. Modna stała się abstrakcja, rzemiosło, sztuka ludowa oraz sztuka outsiderów (znów nazywana naiwną). „Nie szukaliśmy przepisu na sztukę doskonale średnią, która nikomu by nie wadziła, za to opowiadała Polskę ciekawie i odpowiednio do panującej pogody”, deklarowała podsekretarz MKiDN Monika Małkowska i dodawała: „Ten przepis bowiem przekazała nam poprzednia, pragnąca zachować urzędową ciągłość ekipa”.
Dyrektor Bernatowicz szybko zorientował się, że nie o to przecież w dobrej zmianie chodziło. Wyczuwał fałsz, ale nie wiedział jak mu przeciwdziałać. Dobra zmiana nie mogła sprowadzać się do personalnych roszad w gronie setki osób zrzeszonych w AICA. Do pewnego stopnia imponował mu poziom oportunizmu dawnego establiszmentu i szukających poklasku artystów. „To takie miłe”, myślał i nawet czuł pewną sympatię do przegranych neoliberałów, znów. Sam nie spodziewał się, że krytyka sztuki krytycznej i wszystkiego co krytyczne może zajść tak daleko. „Prof. Piotrowski by się zdziwił” – mówił po pracy przyjaciołom z IHS.
Ustawiony na daszku nad drzwiami galerii BWA Arsenał w Poznaniu ledowy licznik do złudzenia przypominał słynny „licznik Balcerowicza” z warszawskiego ronda Dmowskiego. Z tą różnicą, że zamiast długu sumował publiczne pieniądze roztrwonione przez instytucje kultury na mierny program i nikomu niepotrzebne wystawy.
Rewolucja dokonała się w trzecim roku, gdy zmęczony sztuką doskonale nijaką w spełnianiu wymogów nowej poprawności politycznej Bernatowicz po konsultacjach z ministerstwem rozpoczął nową fazę dobrej zmiany. Innowacyjność pomysłu docenił nawet sam minister Morawiecki, którego sekretarka wysłała serdecznego maila do dyrektora CBWA. Prowadzona w ramach tzw. Planu Bernatowicza likwidacja instytucjonalnego pola sztuki wydawała się czymś oczywistym i świetnie domykała rozpoczęte jeszcze w 2016 roku obchody jubileuszu awangardy. „To ładny gest” – powiedział na antenie Radia Kraków prof. Andrzej Szczerski – „by na jubileusz awangardy sztuka rozpuściła się w życiu narodu, tego narodu”. Pomyśleć tylko, że wszystko zaczęło się od wspieranego przez CBWA projektu Wyklęci kuratorowanego przez Kamilę Staszak w kierowanym przez Mikołaja Iwańskiego BWA Arsenał w Poznaniu. Ustawiony na daszku nad drzwiami galerii ledowy licznik do złudzenia przypominał słynny „licznik Balcerowicza” z warszawskiego ronda Dmowskiego. Z tą różnicą, że zamiast długu sumował publiczne pieniądze roztrwonione przez instytucje kultury na mierny program i nikomu niepotrzebne wystawy. O dopisaniu odpowiedniej pozycji z budżetu do wyświetlanej na liczniku kwoty decydowała speckomisja. Szybko bijący licznik szczególnie szokował słynących z oszczędności Poznaniaków, którzy raz zlokalizowawszy ukrytą na rynku galerię przychodzili w niedzielę po słodkim pod Arsenał i wyrażali głośno swoje niezadowolenie z tego, że w ich mieście jeszcze działa jakaś instytucja kultury. Głosy słusznego oburzenia dotarły do CBWA i MKiDN. Trzeba było działać. Obawy, że likwidacja instytucji spotka się z protestami środowiska i artystów, jak miało to miejsce w przeszłości, gdy podobne pomysły snuli zatwardziali neoliberałowie w rodzaju prof. Hausnera czy prof. Balcerowicza, udało się rozproszyć sprawdzonym gestem.
Inauguracja programu „Artysta+” zbiegła się w czasie z likwidacją pierwszego biura. Moment był doniosły, gdyż chodziło właśnie o biuro w Poznaniu. „Osiemset złotych na miesiąc to niewiele” – mówił na konferencji Rafał Jakubowicz – „ale przecież tyle dostawałem za udział w wystawie zbiorowej, co zdarzało mi się maksymalnie dwa, trzy razy w roku. Nie jest więc najgorzej i z ramienia OFSW chciałem serdecznie podziękować dyrektorowi Bernatowiczowi”. Opiniowanie przez Centralną Komisję Artystyczną, kto zasługuje na miano artysty, połączone z wręczeniem odpowiedniego dyplomu, było przyjemnością w porównaniu z negocjacjami prowadzonymi z dyrekcjami rozwiązywanych biur. „Zakładałem tę instytucję 40 lat temu i od tego czasu z niekłamaną przyjemnością ją prowadzę i jeśli tylko zdrowie pozwoli i Opatrzność będzie czuwała, to będę prowadził ją do śmierci. Tak mi dopomóż Bóg” – mówił wyraźnie poirytowany decyzjami CBWA dyrektor Antoni Malczak, a pod petycją za siódmym już przedłużeniem – tym razem bezterminowo – jego kontraktu dyrektorskiego solidarnie podpisali się wszyscy dyrektorzy pozostałych instytucji sztuki. „Biura same się nie zamkną”, główkował Bernatowicz i w momencie iluminacji zadecydował o pozostawieniu na kontraktach obecnych dyrektorów, tyle że bez poddanych im placówek. Początkowo wydawało się to absurdalne, ale dyrektorzy z chęcią przystali na taki układ. Odtąd dyrektorowanie stało się pracą ideową, by nie powiedzieć idealną, i sprowadzało się do wykonywania określonych gestów, przyjmowania odpowiednich póz w fotelach i kuluarach, formułowania okrągłych zdań, charakterystycznego tembru głosu oraz zwyczajowych, poufnych spotkań przy kawie – czasem na uroczystym raucie – z innymi dyrektorkami, oczywiście. „Od początku podobała mi się ta inicjatywa” – zapewniała Joanna Mytkowska w rozmowie prowadzonej przez Karola Sienkiewicza. „Nie muszę już zmagać się z problemem budowy instytucji. Czas, który poświęcałam na syzyfową pracę obecnie przeznaczam na dyskusję z dyrektorami o tym, czym mogłaby być doskonała instytucja sztuki”. Dyrektorzy wskazywali na związany z piastowaną funkcją ciągły stres, naciski ze strony ministerstwa, roszczeniową postawę pracowników, a nade wszystko presję ze strony artystów. „Ciągle im było mało. Wciąż chcieli wystaw i jeszcze, żeby im za nie płacić. Najgorsi byli młodzi i ci od Żmijewskiego” – mówi pragnący zachować anonimowość dyrektor BWA z byłego miasta wojewódzkiego. „Odkąd zabunkrowałam kolekcję, a galerię zamieniłam w kawiarnię, mam nie tylko lepszy kontakt z władzami miejskimi, ale także z artystami” – opowiada wyraźnie zrelaksowana dyrektor Ziółkowska z krakowskiego BWA. „Spotkania na Plantach są dużo milsze i niezobowiązujące, no i nie muszę się już ukrywać w zamkniętym gabinecie, ani tłumaczyć z tych wszystkich kłopotliwych decyzji merytorycznych. Nie muszę nawet odpisywać wymijająco na maile. Plan Bernatowicza to był strzał w dziesiątkę!”. W sukurs Ziółkowskiej przychodzi dyrektor stołecznego CSW Małgorzata Ludwisiak. „To prawda. Koleżanki mają rację. Kwestia instytucji doskonałej to dużo poważniejsze zadanie niż cała ta żmudna administracja instytucją, o kierowaniu pracą licznych wicedyrektorów, podpisywaniu delegacji i sporach z szeregowymi pracownikami już nawet nie wspomnę. Zresztą, realizowałam Plan Bernatowicza zanim to było modne” – dodała od siebie dyrektor Ludwisiak, podkreślając, że kolegia kuratorskie zwoływała nie częściej niż dwa razy do roku, za to nagany wpisywała do akt co najmniej raz na kwartał. Ludwisiak dotknęła palącego sumienie dyrektora Bernatowicza problemu: otóż klub dyrektorów pod parasolem AICA – a z czasem także ICOM – nie rozwiązywał kwestii „szeregowców”. Co zrobić z kuratorami? Co z armią koordynatorów, menadżerów kultury i innych drobnych urzędników sztuki? Nie kwalifikują się ani do programu „Artysta+”, ani do Klubu Dyrektorów. Zarabiająca w okolicach minimum socjalnego większość odeszła zawczasu sama. „Zdziwiłam się, że na kasie w Galerii Mokotów nie tylko zarabiam więcej niż w galerii sztuki, ale też spotykam o wiele ciekawszych i milszych ludzi” – zwierzyła się „Szumowi” anonimowa była koordynatorka projektów artystycznych. „Tylko tych pięciu lat studiów na kulturoznawstwie trochę żal” – dodała po chwili absolwentka specjalizacji „Sztuka w przestrzeni publicznej”. Bernatowiczowi pozostali jeszcze topowi kuratorzy sztuki, a konkretnie pół tuzina pomnikowych profesjonalistów z kręgów Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. „Zdaliśmy sobie już jakiś czas temu sprawę, że w czasach post-artystycznych nasza praca nie ma sensu” – brzmiało pierwsze zdanie listu skierowanego do Zachęty i podpisanego m.in. przez Kubę Szredera, Sebastiana Cichockiego i Natalię Sielewicz. „Nie wierzymy w sztukę, bo ta przecież się skończyła. Chcemy służyć społeczeństwu. Proszę nam wierzyć, nie jesteśmy cyniczni, demonstrujemy to w każdy weekend i po godzinach pracy” – kończyli klasyczną epistołę, znaną dziś studentom historii sztuki z antologii tekstów podstawowych. Nic dziwnego, że dyrektor Bernatowicz nie chciał – ot tak po prostu – zwalniać błyskotliwych ludzi, którzy mogliby już nie znaleźć pracy odpowiadającej ich ambicjom. Stąd idea powołania działającego przy CBWA Post-Artystycznego Komitetu Kuratorskiego. Początkowo sposób działania PAKK miał w sobie coś z grupy terapeutycznej sfokusowanej na leczeniu uzależnień, ale gdy okazało się, że to droga donikąd zmieniono formułę. „Z inicjatywy dyrektor Marii Anny Potockiej raz w roku Klub Dyrektorów spotyka się z kuratorami PAKK, by wspólnie konferować nad wystawą o roboczym tytule Sztuka w sztuce. To bardzo trudne w dzisiejszej sytuacji zadanie i nie spodziewamy się w najbliższych latach jego rozwiązania” – brzmiał oficjalny komunikat CBWA podpisany przez dyrektora. W głębi duszy Bernatowicz wadził się ze sobą: „Zrobią? Nie zrobią? Jeśliby jednak taką wystawę przygotowali, to chyba będę musiał na czas określony otworzyć krakowski MOCAK. To byłby krok wstecz, którego minister i publiczność by mi nie darowali”. Inna sprawa, że lokale po zamkniętych instytucjach przeznaczono do działań lepiej dostosowanych do potrzeb społeczności i artystów. Kawiarnie, świetlice były najprostsze do ogarnięcia. Część przeznaczono na pracownie, miejsca działań, a nawet lokale socjalne dla artystów i kolektywów artystycznych. Innym przywrócono zapomnianą funkcję realizując modny pomysł anty-gentryfikacyjnej polityki re-industrializacji miast (Fabryka Schindlera, Fabryka Poznańskiego, Trafostacja, Doki…). Ciekawy przykład dał jak zwykle Wrocław, gdzie poniemiecki bunkier służący za siedzibę Muzeum Współczesnego odzyskał dawną funkcję jednostki wojskowej administrowanej przez oddział obrony terytorialnej. „Zamurowanej w piwnicach schronu kolekcji sztuki jako Dziedzictwa Narodowego będziemy bronić do ostatniej kropli krwi” – wykrzykiwał zebranym przed bunkrem dziennikarzom dowódca.
Plan Bernatowicza miał swoje konsekwencje także dla prasy artystycznej. Spośród wydawanych w Polsce dwóch magazynów jeden („Arteon”) zdecydował się przekwalifikować i zająć coraz bardziej popularną wśród czytelników sztuką sakralną, a drugi („Szum”) uznał swoją misję za zakończoną i ogłosił rozwiązanie. „Choć przyjęliśmy Plan Bernatowicza z obawami i niedowierzaniem, to skrycie trzymaliśmy kciuki za jego powodzenie” – mówi osoba związana z redakcją kwartalnika. „Wszak od początku wydawania magazynu mieliśmy problem z jakością oferty przygotowanej przez instytucje sztuki. Na kolegiach naszego kwartalnika czasem nawet godzinę zastanawialiśmy się, co może pasować do rubryki ’wydarzenie’. Zwykle nic się nie nadawało. Chcieliśmy nawet dołączyć do rodzącego się nurtu krytyki ekumenicznej, ale wystawy były tak złe, że nie daliśmy rady. Tradycyjna krytyka artystyczna, oceniająca i karząca – to było nasze wołanie na puszczy. Do czasu pamiętnej nominacji”.
PS. Przed świętami karmiąca się wódeczką i śledziem salonowa plotka niosła, że Paweł wygrywa z Piotrem walkę o tron. Tak nam przykro! Być może dobra zmiana wróci do wykoślawionej przez neoliberałów idei merytorycznych konkursów?
Jan Michalski
Dylemat Adama i Piotra
W przestrzeni publicznej porusza się sprawy publiczne, a nie problemy prywatne, przywykliśmy do tego. Stąd pochodzi słowo „publicystyka”, a „publicysta” to ktoś zaangażowany w sprawy społeczne i polityczne.
Dylemat, który przedstawiam czytelnikom „Szumu” jest problemem osobistym. Uświadomiłem go sobie wczoraj, konotując zbliżanie się moich pięćdziesiątych szóstych urodzin. Otóż rok temu, w głębi nocy, wśród gości urodzinowych wybuchła dzika awantura. Wcześniej nigdy nie było awantur, spierano się na żarty. Tym razem Adam i Piotr darli się jak opętani, budząc domowników i sąsiadów. Padały takie okrzyki jak: „demokracja!”, „manifestacja!”, „zagrożenie!”, „precz z…!”, a wobec koleżanek, które miały inne zdanie, nawet wyzwiska, sc. „putinówki”, co podobno jest jakąś kosmiczną obelgą. Adama i Piotra nie dało się rozchmurzyć, zabiegi gospodarzy zostały zignorowane. Było to zachowanie niegrzeczne, nie liczące się z niczym i z nikim. Zaznaczam, że alkoholu wypito skromne ilości.
Kolejne urodziny tuż-tuż, niewykluczone że przyjdą Adam i Piotr, i koleżanki różniące się punktem widzenia. Jeżeli znowu dojdzie do awantur, będę musiał wyrzucić ich za drzwi. Drugi raz tego nie ścierpię, nie pozwolę, by w moim domu wrzaski budziły dzieci i sąsiadów, by obrażano piękne panie, obnażano system nerwowy! Lecz tu pojawia się dylemat. Wyprosić za drzwi przyjaciół, których zna się od lat trzydziestu, których się lubi, toleruje, szanuje za tamto lub owo, nie jest łatwo. Społecznika Adama, którego wiersz (protest song) czytam kilka razy dziennie, bo oprawiony w ramkę wisi w klozecie nad pisuarem. Filozofa Piotra, który tylekroć mnie inspirował. Co robić, Włodzimierzu Iliczu, radźcie…
Uprzedzić: „Panowie, dyskutujemy tylko o sztuce, literaturze i osiągnięciach nauki” – byłoby prowokacją, takim najlepiej smakuje to, co zakazane, co wolność ich ogranicza, konwenans, który łatwo zrzucić, by protestować i krzyczeć… „Czy ja dobrze słyszę? Ktoś nam mówi co można, a czego nie?”. „Będziemy rozmawiać tylko o sztuce, he, he”. „Jubilat jest naszym Strażnikiem Pieczęci”. „Milordzie!”.
Poprosić: „Bądźmy dżentelmenami, nie wrzeszczmy na damy, cóż, starzejemy się, zachowajmy więc umiar we wszystkim, a kto lubi skoki adrenalinowe, niech się wybierze na quady” – byłoby zachętą do nowych wybryków, bo starym wolno więcej, bo swoje wiedzą, bo gąb nam kiełbasą nie zapchasz.
Zagrozić: „Panowie, wywalę was obu za drzwi, jeżeli jeszcze raz…” – ale co takiego się stało, to tak nas witasz, odbiła ci palma, kogo ty chcesz wyrzucać, pogięło cię, nie wiesz, co się dzieje? Kaczka szaleje, chłopaku.
Czy istnieje sfera w której można pozostać duchowo niezależnym od wpływu życia publicznego, od polityki, publicystyki, partyjniactwa, przemocy, podległości, emocji zbiorowych i innych uciążliwości?
A może otrzeźwić ich prysznicem scjentyzmu i relatywizmu? Niedawno byłem na odczycie „Gatunek homo sapiens w geologicznej skali czasu” w Klubie Tygodnika, świetnie się bawiłem. „Jestem Polakiem i demokratą!!!”. „Ale od jak dawna, pomyśl, neandertalczyk wyginął osiemnaście tysięcy lat temu, kot szablastozęby dwanaście, a ile milionów lat ewolucji mieli za sobą?”. „Ty nie jesteś Polakiem”. „Może on w ogóle nie jest człowiekiem?”. „Trochę skromności, panowie”. „Ty kocie szablozęby!”. „Neandertalczyku!”, O, z tej beczki niewiele wody nabiorę.
To może zażyć ich filozoficznie: „Panowie, Polska to nie pępek świata. Zmienia się świat, to i nasz mały kraj, co poradzić”. Ale wtedy chytrusy powiedzą: „Wszelka zmiana na lepsze musi się gdzieś zacząć, kolego, weźmy Solidarność”, i będą mieli rację. Tą drogą daleko nie zajdę.
Albo oddziałać psychologicznie i fatalistycznie: „Panowie, skończył się układ odniesienia. Idea zbawienia wcieliła się w państwo socjalne i zniknęła. Znikniesz i ty, liberalny socjalisto, piewco demokracji, światły konsumencie. Pogódź się z losem i nie drzyj na damy”. „To Kaczka też zniknie? A kiedy?”. „Prędzej czy później, macie to jak w banku”. „Nie lepiej prędzej?” „W środę czy we wtorek?”.
Jak rozwiązać dylemat Adama i Piotra? Do czego zmierzam w sprawie, w której tak dziwnie plączą się sfery prywatna z publiczną?
Rok z okładem minął od zapaści wyborczej liberalnej lewicy, która wprawiła Adama i Piotra w stan szoku pourazowego, skłoniła ich do odruchów kolektywnych, zradykalizowała. W tym czasie pozrywały się więzi między wieloma starymi przyjaciółmi, którzy mają odmienne poglądy, a Piotr…
„Wiesz, co on ostatnio zrobił? – szepnęła mi na ucho jedna z «putinówek». – Zabronił swojemu synowi się modlić. «Synu mój, kategorycznie zabraniam ci się modlić! Wiedz, że modlitwa to tylko mamrotanie bezzębnego starca». Tak do niego przemówił, cytując słowa jakiegoś nihilisty, słyszałam to od syna!”.
Czy istnieje sfera w której można pozostać duchowo niezależnym od wpływu życia publicznego, od polityki, publicystyki, partyjniactwa, przemocy, podległości, emocji zbiorowych i innych uciążliwości? A także wolnym, całkowicie wolnym od tego, co jest osadem naszej egzystencji, gorzkim, przytłaczającym osadem jej ciężarów i trosk?
Jeśli taka sfera istnieje, to jest nią sztuka pojęta jako czysta bezinteresowność. W minionym ćwierćwieczu bezinteresowność polskiej sztuki trochę ucierpiała od swawoli demokratów, goszystów, folkistów etc. Niech ten urodzinowy dylemat – w formie ostrożnej prognozy ogłoszonej na łamach Szumu – będzie zaproszeniem wszystkich Adamów i Piotrów do udziału w czystej bezinteresowności.
Kraków, 21.12.2016
Anna Sudoł
Zacznę od tego, że za ten tekst nie dostaję żadnych pieniędzy. Możecie zapytać w takim razie dlaczego zabieram głos. Po pierwsze, dostałam propozycję napisania tekstu Prognoza pogody na rok 2017, po drugie, sam fakt nie brania przeze mnie pieniędzy powinien zachęcić was do lektury. W tym momencie myślicie zapewne: „Ja również chciałbym/chciałabym napisać tekst do »Szumu«, nawet za darmo, bo to prestiż”, „Ha, piszę za darmo, ale wiadomo jakie korzyści niematerialne niesie za sobą publikacja na łamach internetowego wydania czasopisma »Szum«”. Otóż i tu jesteście w błędzie. Ja już jestem na drodze „prestiżu” i „rozwoju”, i ten tekst nie zmieni szczególnie mojej pozycji (w rankingu Kompasu Sztuki 137. miejsce). Teraz ktoś powie: „Jesteś słabą artystką, dlatego piszesz tekst za darmo i złoty deszcz hajsu nie sypie ci się z nieba”. Helołłł, nie ma znaczenia, czy jestem dobrą, czy słabą artystką, zjawisko „złotego deszczu z nieba” nie występuje w polskiej sztuce. Teraz pomyślicie, że jestem sfrustrowaną, egocentryczną artystką (tautologia?), która mści się i zionie jadem, otóż jesteście w błędzie również i tu…
Teraz polecę w super prywatę i styl niewybredny i pretensjonalny, żenujący rodem z „Faktu”, który (tu akurat macie rację) charakteryzuję moje „pióro” od początku, czyli od publikacji Jak sztuka krytyczna zniszczyła mi życie. Odsłonię się teraz naprawdę, bo tak naprawdę nie liczy się to, co robię, czyli moja sztuka, moje dzieła, tylko to, jak mocno się promuję i jakiego języka używam. Więc odsłaniam się. Teraz pomyślicie, że jestem sfrustrowaną, egocentryczną artystką (tautologia?), która mści się i zionie jadem. Otóż jesteście w błędzie również i tu…
A teraz Prognoza pogody na rok 2017 bazująca na końcówce roku 2016.
Będę z moim super chłopakiem, wyprowadzę się z pracowni, w której mieszkam (rodzice pomogą mi finansowo, wezmą pożyczkę za mnie, bo ja nie mam „zdolności” do pożyczki ani do kredytu). Spełnię swoje marzenia.
Tylko jakie są moje marzenia?
Artyści dalej będą na końcu pasożytniczego systemu: zrób coś za darmo, zrób jeszcze jedną pracę i twój los się odmieni, dłub CV (chyba że masz backup finansowy). Dalej nie będzie pieniędzy (nigdy nie było), bo Ministerstwo zabierze wszystkie pieniądze.
Muszę was rozczarować: nie jest to wystawa w Zachęcie, nie jest to i udział w Manifesta, niczym Michel Houellebecq. Nie jest to nawet papierosik z Houellebecqiem. Że niby go zaczepiam na Manifesta i mówię: „Hi Michel, I love your books very much”, a papieros jak wiadomo jest idealnym momentem na bezpardonową i interesowną gadkę, w której to będę liczyć, że Michel odpowie: „Wow! Hi Anna, I saw your works and read your novel, I love it” i ja powiem „Wow, really?”, i potem będziemy razem współpracować i zepchnę do otchłani lamusa jego Cząstki elementarne.
Muszę was rozczarować, nie zagaję na papierosie do Michela na Manifesta, bo rzuciłam palenie 18 września 2016 roku, a Manifesta skończyły się 18 września 2016 roku (czy to przypadek?).
Tak idę drogą światła, pozytywnego vibe’u i miłości.
Muszę was rozczarować, moimi marzeniami na rok 2017 są:
– blender
– pralka
– dwuosobowy materac z Ikei.
A teraz pytanie: co ze światem? Jesteście ciekawi: „Dlaczego ona pisze o sobie, co nas to obchodzi?”.
A teraz pytanie: kto powiedział że pisanie o sobie przekłada się na uniwersalizm i tylko tak można tworzyć dobrą sztukę? Balzac? Nieważne…
Ze światem będzie tak:
Artyści dalej będą na końcu pasożytniczego systemu: zrób coś za darmo, zrób jeszcze jedną pracę i twój los się odmieni, dłub CV (chyba że masz backup finansowy). Dalej nie będzie pieniędzy (nigdy nie było), bo Ministerstwo zabierze wszystkie pieniądze. (Wiem, oczekiwaliście, że będę jechała po władzy, po IV RP, ale ja jestem małostkowa i myślę o blenderze i o tym, jak go zdobyć). Teraz krzyczy ktoś zza ekranu: „To kurwa idź do pracy!”, „Wypierdalaj ze sztuki!”.
Ale na koniec nie zostawię was na oceanie beznadziei i nicości, gdyż każdy, kto mnie zna, wie, że jestem empatyczną i naiwną osobą (również to, że piszę taki, a nie inny tekst świadczy o mojej naiwności), i że ludzie w związku z tym mnie wykorzystują, nie płacą i obiecują złoty deszcz prestiżu i kariery, i widzę już swoją twarz na okładce „Gazety Wyborczej” bądź „Wysokich Obcasów”…
Ale na koniec nie zostawię was na oceanie beznadziei i nicości, bez światła latarni na tle nieba w kolorze błękitu pruskiego (jestem beznadziejną malarką, więc przestałam malować. I niech wszyscy teraz odetchną z ulgą „Uff”, to prawie jak ćwiczenie zen, przynosi ulgę).
2017 rok będzie wspaniały (przynajmniej dla mnie). Będę z moim super chłopakiem, przeprowadzę się do normalnego mieszkania (z pomocą rodziców, bo ja nie mam żadnych zdolności), kupię sobie blender, pralkę i materac dwuosobowy.
[OD REDAKCJI: Zgodnie z niepisaną tradycją nie płacimy za podsumowania roku – z racji liczby autorów i autorek nie jesteśmy w stanie – i materiały niezamówione. Zawsze uprzedzamy o tym autorów i autorki. Za wszystkie pozostałe teksty w sieci oraz w druku oczywiście płacimy hojnie i regularnie – cały rok].
Wojciech Albiński
Nastąpi koniec świata. Ale jeszcze nie w tym roku
Od jakiegoś kwartału, z żalem i pełen tęsknoty, żyję z dala od sztuki, przynajmniej od chodzenia po wystawach, i czuję się, ja, sprawiedliwy, jakbym zobaczył przyszłość: nie będzie już sztuki (ani odbiorców, ani „pożywnej i zimnej wódki”!) do jakiej się przyzwyczailiśmy. Jaka będzie? Nic nie zmieni się szybko, ale w 2017 poczucie znużenia będzie przeważać. Ku czemu? Zobaczmy za rok. Na razie będzie tak.
[Instytucje]
Po pierwsze, gdyby ktoś nie zauważył, nie będzie przystosowania ani walki z „dobrą zmianą”. To już nastąpiło. Jeśli chodzi o instytucje państwowe, jest za dużo do stracenia, aby dyrekcje nie znalazły jakichś malowniczych form uzupełnień i twórczych reinterpretacji nowej wizji kultury – spodziewać się więc możemy kolejnych wystaw o „twórczości ludowej” czy „bratnich narodów” – jak zwał, tak zwał. Manewr ćwiczony jest obecnie w Instytucie Książki, gdzie podobno ma wchodzić cały program przyjaźni literatur polskiej i węgierskiej, ostatecznie przecież budujemy nowe Ziemiomorze i w tym kontekście o czasie wielkich, pięknych (pierwszy raz mogę publicznie napisać o wrażeniu, jakie zrobiła na mnie wystawa w MSN – Robiąc użytek), ale i uniwersalnych wystaw, można trochę zapomnieć. Co wcale nie znaczy, że będzie źle. Czy przypadkiem ubiegłoroczne wystawy z MSN – Rydet, Chłoporobotnik z pewnej perspektywy nie były wyjściem ku społeczeństwu, które wciąż wybiera narodową prawicę? Jak subtelne formy przybierze ta próba symbiozy huby z lasem w tym roku, zobaczymy wkrótce. Mnie się to podoba, sztuka nie powinna być tylko internacjonalna, a przynajmniej może czasem powiedzieć coś o nas samych, byleby nie mówił tego Dowgiałło (tu też można by coś wspomnieć o Zaraz po wojnie w Zachęcie). Otwartych konfrontacji ze strony tychże instytucji z nastrojami społecznymi, typu „gegen nazis” itd. bym się nie spodziewał, co zresztą jest o tyle rozsądne, co niebezpieczne. Bo możemy ten faszyzm przeoczyć.
[Środowisko artystyczne]
Sztuka nawet nie tyle podzieli los literatury, bo ona już jest tam dawno, co jeszcze bardziej rozczłonkuje się niczym ciało św. Stanisława. I tak jak w literaturze reportażyści gadają tylko z reportażystami, poeci z poetami, fotografy dalej będą gadać tylko z fotografami, malary z malarzami, rzeźbiary z rzeźbiarzami i tylko krytyki będą latać pomiędzy nimi wszystkimi, próbując znaleźć jedną i niepodzielną sztukę (której nie znajdą).
[Galerie]
Skutecznie przeszkadzać im w tym będą galerie, już na progu częstując jeszcze bardziej teoretycznymi spekulacjami o wartości (kup, kup teraz) tego a tego dzieła, w tym a w tym nurcie, co zaciemniać będzie jakąkolwiek możliwość doświadczenia estetycznego u widza, które nie byłoby próbą zmieszczenia się (i bycia au curant) w kuratorskim widzimisię. Sprzymierzeńcami krytyków (jak zawsze!) będą ci rozsądni artyści, którzy na przekór galeriom będą rujnować te podniosłe teorematy (a nawet możliwe zyski z tego nabzdyczenia) i próbować nie-mówić, nie-teoretyzować, a pokazywać i dawać doświadczanie.
[Galerie artystów]
W tym sensie, trochę chciałbym, a trochę przeczuwam, powrót sztuki zaangażowanej, procesualnej à la Bourriaud, oczywiście we własnych gettach. Słowem będzie więcej takich rzeczy jak Szalona Galeria, Galeria Czułość i neo-neo-bohemiarstwa (to ci wszyscy świeżo po akademiach – „no future”). Przy czym nie sądzę, aby była to sztuka polityczna, walcząca, a raczej rodzaj mocniejszej towarzyskiej galarety, gdzie żelatyną jest fotografia czy postminimalizm. W polskim miksie braku społecznego zaufania i prywatnych rajów artyści będą wybierać nie sprawy publiczne, ale raczej coś z prywatnych, mikro-społecznych odlotów (nie mylić z Althamerem), co niestety będzie raczej nudne i wtórne, ale przynajmniej szczere i osobiste.
[Działania lokalne]
Wszystko to dziać się będzie przy czynnym wsparciu nie warszawskich galerii i muzeów, ale wszystkich tych rarogów spoza centrum, którzy potrafili z niczego zrobić coś – we Wrześni, Ostrowcu Świętokrzyskim, Tarnowie. Oczywiście na pewno w Białymstoku będzie wystawa o granicy pomiędzy albo współtrwaniu narodów, w Zielonej Górze zobaczymy wszystkich, którzy tam mają kasowany bilet do dużego świata sztuki, ale to akurat będzie dawać nam poczucie, że pewne rzeczy są niezmienne.
[Rynek]
Ach, pieniądze. Będzie ich mało, jeszcze mniej, a te które się pojawią, będą szły na jakieś kolorowe konsekrowane malowidła/fotografie nawet dwudziestolatków, byle z white cube’u i byle dobrze wyglądały w kancelarii albo w domu nad sofą. To przykre, ale jeśli biznes nie złapie oddechu, w sztuce nie będzie powietrza. No chyba, że mecenat zmądrzeje i znajdzie pomysły, jak wspierać twórców nie pieniędzmi, ale innymi formami zaangażowania. Na pewno będzie trudniej. Dobra zmiana tępi starą nomenklaturę, która przez lata nabrała jakiegoś polotu w konsumpcji kultury, a „Grażynka”, jak mówią o Grażynie Kulczyk prześmiewczy znajomi, wyprowadziła się z Polski – więc nie tylko nie będzie pieniędzy, ale i umysłowości, które umiałyby tę sztukę procesować. Szkoda.
[Media]
Prasa pisząca o sztuce – nie tylko „Szum” czy nie-piszący „Obieg” – będzie próbowała znaleźć sensacje, ale ich nie znajdzie. „Szum” pewnie wyjedzie z Polski i będzie jeździł po okolicznych demoludach, „Zwierciadło” i okolice w ogóle nie załapią o co kaman i będą próbowały a to pompować te właśnie white cube’owe sensacje, nie widząc (a przez to zasłaniając i zainteresowanym widzom) rzeczywistej sztuki, a to celowo skupiając się na już ułożonych, ładnych nad-kanapowych sprawach, bo tak chce odbiorca tychże koloroidów. Słowem przy iluzji panowania nad światem, prasa będzie tracić w nim udział.
[Recepcja sztuki]
A to dlatego że sztuka, zależna, jak wszystko inne poza indywidualnym duchem ludzkim, od spraw społecznych, podlega większym nastrojom. Te zaś pozostaną stabilne, mimo wciąż podgrzewanej atmosfery. Owszem opinia publiczna (prawicowa, lewicowa) dalej będzie mówić o zmianie, ale zmiany nie będzie, i dopóki się nie wyczerpie pewien model społeczeństwa, alternatywnej sztuki typu Fluxus, Tot-art jako paradygmatu też nie mamy się co spodziewać. Na razie wszyscy chcemy jeszcze żyć iluzją i jeśli nie nastąpi kaboom, reset czy jak zwał, ta powolna, cząstkowa, hybrydowa zmiana – w sztuce, ale i gdzie indziej, będzie wyglądać raczej jak ziemia jałowa, coś jak wczesne lata 80. w Polsce.
[Nowa tematyka]
Tym bardziej warto wyglądać (i mam nadzieję, będzie czego) sztuki post-internetowej, post-glitch i post-waporwave, która nie będzie mieć fiksacji na ubogiej internetowej estetyce, ale spróbuje oddać fenomen całego zjawiska, którym jest życie w kryzysie i fundamentalnej niepewności jutra, zaledwie przykrytymi nowymi formami komunikacji społecznej. Czekam na taką sztukę, nie będę żałować jeśli zginie przy tym jakaś część estetycznych i wsobnych lukrecji dla smakoszy.
[Etos artysty]
Tyle że to, co będziemy oglądać, wciąż zależeć będzie tylko od tych dziwaków siedzących po swoich pracowniach i piwnicach, i jeśli oni uznają, ze ich życie duchowe jest poza zgiełkiem internetów i życia społecznego, pozostaniemy „nieopowiedziani”. Jeśli nie zechcą bronić swojego życia duchowego przed światem nowych mas, nam do oglądania – w przeczuciu, że samotny człowiek widzi więcej – zostanie znowu kontemplacja ich niezależności, bo sami może na nią kiedyś zasłużymy. To zaś będzie budować rozdźwięk między ich wyniosłymi wieżami a życiem, którego doświadczamy i jeszcze bardziej koturnować i odseparowywać samą sztukę od życia i dodawać jej świętości zarazem.
[Kuratorzy i akademie]
Tłumaczenia kuratorów w tych wzajemnych próbach rozumienia się między widzem a dziełem, będą dawać coraz mniej, to dlatego, że coraz częściej widz sam będzie poszukiwał autentyczności oraz dlatego, że samą pracę kuratorów coraz lepiej będą wykonywać sami artyści. Zresztą nic nie przeszkadza, żeby i dobrego kuratora nazywać artystą. Co do akademii – no cóż, wystarczy, że będą dalej dawać środowisko, nawet nie warsztat czy naukę twórczego myślenia – środowisko. Bo dalej dla wszystkich będzie to największa wartość. Może nawet większa niż dzieła i przeżycia estetyczne. Z lataniem po kawiarniach, szukaniem pieniędzy i uzasadnienia własnej pracy.
[Widz]
A my będziemy to wszystko oglądać do czasu, kiedy w końcu nie pojawi się zmiana społeczna czy wewnątrz sztuki, która znowu obnaży nam jej samodzielną wartość i wielkość sztuki w przybliżaniu świata.
Ada „ADU” Karczmarczyk
Rok 2017 na pewno będzie czasem znaczącym chociażby z uwagi na sumę swoich cyfr, która równa się pełnej liczbie 10. Można to odczytywać jako zakończenie pewnego cyklu i początku nowego etapu. Początki mają to do siebie, że nigdy do końca nie wiadomo, czym się zakończą, a w przypadku polskiej sztuki ten nastrój niepewności może intensyfikować różne napięcia, ale też pewne nowe zespolenia, które wydadzą niepowtarzalne i ożywcze owoce. Zgodnie z moją dziewczyńską naturą skupię się głównie na pozytywnych przepowiedniach i prognozach, które mogą się zrealizować w nadchodzącym czasie w kulturze i sztuce polskiej.
Z uwagi na to, że następny rok będzie rokiem 300-lecia Koronacji Obrazu Matki Bożej nowy rząd oraz minister kultury Piotr Gliński zacznie się konkretnie jarać Marią. Maryjna refleksja i płynąca z niej pozytywna wibracja wpłynie na podejście Ministerstwa Kultury do wielu spraw, co poskutkuje nowymi zaskakującymi zmianami w polityce kulturalnej, szczególnie w temacie ubezpieczeń dla artystów, nie tylko zdrowaśkowych, ale i zdrowotnych.
Przewrót dokona się również w dziedzinie krytyki artystycznej, a to za sprawą dołączenia się najbardziej ognistego redaktora neoprawicy Jana Bodakowskiego z portalu Prawy.pl do załogi redakcyjnej magazynu „Szum”. Jan Bodakowski, czyli autor artykułów najczęściej bombardujących sztukę artystów nowoczesnych, zostanie zaproszony do wspólnej pracy nad nowymi numerami magazynu, do czego zostanie przysposobiony przez redaktor Karolinę Plintę. Styl krytyczny, jaki zrodzi się z tej relacji, będzie niepowtarzalny i bardzo ożywczy, pod wpływem którego każda najbardziej sflaczała sztuka powstanie na baczność i zacznie walczyć godnie o swoje przetrwanie.
Kolejnym intensywnym impulsem dla polskiej kultury, jak i również strefy religii będzie pojawienie się nowego super talk show, który z dnia na dzień zdobędzie największą publiczność przed odbiornikami telewizyjnymi. Będzie to głośny program pt. Bluźniercy, którego gospodarzami zostaną: Karol Sienkiewicz – wpływowy krytyk sztuki, oraz ks. Andrzej Draguła – uznany tropiciel skandali religijnych. Gośćmi programu będą słynni autorzy prac artystycznych, spektakli, książek, utworów muzycznych i innych dzieł, które podważyły tabu na temat mówienia o religii i oburzyły polskie społeczeństwo. Rozmowy prowadzone ze słynnymi bluźniercami ze świata kultury i show-biznesu na oczach całej Polski wzbudzą dyskusję na temat sztuki i religii, a postawiony w studio konfesjonał, w którym bluźnierca będzie mógł się wyspowiadać po rozmowie, będzie dawał każdemu szansę na poprawę.
Świątynia Opatrzności Bożej podejmie współpracę z artystami zajmującymi się sztuką nowoczesną. Odbędzie się tam przełomowa wystawa dotycząca tematu (Bożej) Opatrzności i opaczności (NieBożej?) podejmowana w sztuce polskiej.
Powstanie też nowa, niesztampowa galeria sztuki prowadzona przez środowiska związane z „Pressjami”, „Frondą Lux” czy też „Więzią”. Galeria (lub galerie) ta zajmie się wsparciem i promocją sztuki awangardowo-konserwatywnej, która ciągle pozostaje w dużej mierze niezrozumiana przez obieg sztuki nowoczesnej. Pojawienie się takiego miejsca na mapie polskiej sztuki wpłynie na rozwój dialogu, tworzenia bardziej otwartego i dynamicznego środowiska ludzi związanych z kulturą oraz da poczucie docenienia tym artystom, którzy czują się osamotnieni w budowanie nowej jakości sztuki przekazującej treści konserwatywne w awangardowej formie.
Celebryci zaczną się buntować przeciwko sprowadzaniu ich przez media do pustych, nieobeznanych z kulturą imbecylów i ignorantów. Będą chcieli pokazać, że jednak i oni pod pozorami gwiazdek lansujących się w drogich fatałaszkach na bankietach mają kulturalne potrzeby i potrafią otwierać mózgi na sprawy wymagające głębszej refleksji. W ramach tego buntu zaczną pokazywać się w miejscach publicznych z książkami czy dziełami sztuki. Ta akcja zacznie powoli zmieniać stosunek Polaków do kultury, ale i do artystów, którzy zaczną być traktowani jako osoby bliskie społeczeństwu i ważne dla rozwoju Polski, a obcowanie ze sztuką i kulturą będzie traktowane jako wartościowy sposób spędzania czasu i samorozwoju wszystkich Polaków.
Świątynia Opatrzności Bożej podejmie współpracę z artystami zajmującymi się sztuką nowoczesną. Odbędzie się tam przełomowa wystawa dotycząca tematu (Bożej) Opatrzności i opaczności (NieBożej?) podejmowana w sztuce polskiej. Współpraca z artystami nowoczesnymi zaowocuje poszukiwaniem nowych eksperymentalnych i awangardowych form podejmujących tak znaczący dla Polski temat i tak trudny do wyrażenia nawet w samej sztuce. Dzieła pokazane na wystawie rozpoczną nowy epizod w kulturze polskiej, w którym sztuka zacznie podejmować nowe niekonwencjonalne wyzwania duchowe, a środowiska kościelne zaczną podejmować wyzwania wyrażania treści duchowych w formie na miarę ducha naszych czasów.
Przeniesienie Muzeum Sztuki Nowoczesnej nad Wisłę wpłynie znacząco na tworzące się w tym miejscu idee. Bliskie osadzenie nowej siedziby w pobliżu rzeki i oczyszczający wpływ żywiołu wody zacznie transformować aurę tej instytucji. Woda jako najbardziej życiodajny pierwiastek tchnie w Muzeum nowego ducha i wzmocni potencję w sztuce. W tych płodnych dla twórczości warunkach zaczną powstawać nowe wystawy, projekty i prace artystyczne, które zaczną jeszcze bardziej nas zadziwiać, rozwijać, rozbudzać do współdziałania i tworzenia znaczących dla Polski i świata tworów.
Wróci Tęcza na Plac Zbawiciela. Nowa, zapgrejdowana wersja będzie posiadała dwa wbudowane mechanizmy. Jeden uruchamiany za drobną opłatą będzie powodował spektakularne płonięcie tęczy, a drugi również za drobną opłatą będzie powodował ekspresowe odbudowanie jej w takiej formie jakby nic nie było w stanie jej ruszyć. Dochód z opłat za uruchomienie mechanizmów byłby przeznaczany na biedne, wielodzietne rodziny oraz na inicjatywy szerzące ideę tolerancji i walki z przemocą. W taki sposób zawirowanie wokół Tęczy zaczęłoby praktycznie pomagać tym, którzy potrzebują wsparcia i pomocy.
Jeśli chodzi o przepowiednie modowe, rok 2017 będzie niewątpliwie rokiem mody na bursztyny. Staną się one najbardziej pożądanymi obiektami, których ofiarowanie kobiecie przez mężczyznę stanie się symbolem zaproszenia jej do świata nowych fascynujących wydarzeń i doznań. Bursztyny przestaną się kojarzyć z infantylnymi kamyczkami z piosenki Bursztynek Fasolek i nabiorą nowej, niespotykanej dotąd charyzmy wzbudzającej emocje i pragnienia zarezerwowane do tej pory tylko dla diamentów.
Istnieje też duże prawdopodobieństwo wydarzenia się wielu innych zaskakujących sytuacji, jak nawrócenie Jasia Kapeli na katolicyzm, przetłumaczenie książki Miłosny performans Zofii Krawiec na 40 języków świata, dokopanie się Pawła Rojka do nowych tajemnych, rewolucyjnych dzieł mesjanistycznych, pochłaniające całe ciało wciągnięcie się przez Mirosława Bałkę w sztukę pantomimy, zaskoczenie internetu przez Dawida Wildsteina serią kameralnych liryków odśpiewanych przy dźwiękach liry, rozpoczęcie przez Oskara Dawickiego kariery mentora akademickiego na ASP, zatańczenie przez Mateusza Matyszkowicza w balecie (w rajtuzach) oraz wreszcie zapuszczenie przez KleMens brody, za którą tak brutalnie ukrzyżowała się w swojej pracy malarskiej. A co wydarzy się u Ady Karczmarczyk? Jak można się domyślać na pewno dużo nowej znaczącej sztuki oraz miejmy nadzieję ta cała długo wyczekiwana wielka miłość… ;)
Łukasz Białkowski i Piotr Sikora
Rok 2017 okazał się przełomowy dla kształcącego się podskórnie ruchu na rzecz Międzymorskiej Federacji Wyszehradzkiej. Niespodziewany przewrót prawicowy w zmęczonych rządami Zemana Czechach sprawił, że kraje Grupy Wyszehradzkiej jednomyślnie spoiły się, tworząc szeroko planowaną misję rozwoju, w ramach której nastąpiła wymiana kadr kultury. Bękartem przemian okazała się Słowacja, która chociaż przystąpiła do federacji, to w konserwatywnym krajobrazie Centralnej Europy stała się lewicową oazą swobody i wolności słowa. Konflikty targające światem sztuki znalazły rozwiązanie w transferach i przetasowaniach. Nowe role, wyzwania i projekty oczekiwały na kuratorów i artystów wolnych od uciążliwego podziału na Wschód i Zachód. Dla konsolidacji regionu, choć mają z tym niemały problem Węgrzy, wprowadzono nakaz nauki wspólnego języka – panslawo. Ma on stać się jedynym oficjalnym językiem w sfederowanych krajach. Nastały ciekawe czasy!
Piotr Sikora: … oczywiście zaskoczony byłem twoją rezygnacją z oferty prowadzenia Ludwig Muzeum w Wiedniu. Budapeszt, mimo że mniej światowy, wydaje mi się tak samo interesujący, więc gratuluję ci dyrektorskiego stołka i obiecuję odwiedzać węgierskiego Ludwika. Zresztą, co znaczy dzisiaj światowy?! Co oznacza kosmopolityczny, po tym jak centrum oficjalnie przeniosło się do Centralnej Europy (czyli nota bene tam gdzie jego miejsce!), a mit imperium ożywa pod prężną władzą prawicowych koalicji, przetasowując i łącząc w mariaże sceny nasze artystyczne opłotki.
Łukasz Białkowski: Za gratulacje dziękuję, ale to będzie orka na ugorze. W ramach transakcji wiązanej jako szefa PR wcisnęli mi Monikę Małkowską. Wiesz, ta mafia ma wszędzie swoje macki. Zresztą już jest wesoło. Ona ponoć tak naprawdę ma pilnować, żeby wszędzie było głośno o tej koronacji Jezusa Chrystusa na Króla Europy Środkowej. A jak tam w Ministerstwie, dalej pachnie nieświeżo?
PS: Zajeżdża co nieco truchłem Czecha, Lecha i Rusa po tym jak Barnabas Bencik, władający Zachętą, niczym król Maciuś Pierwszy podrzucił nam kukułcze jajo Pierwszego Pansłowiańskiego Biennale. Zresztą na afterze otwarcia tymczasowej siedziby MSN-u w Złotych Tarasach (kolejny Wixapol grubymi kreskami szyty) chodziły plotki, że miała go kuratorować sama Plinta, ale coś jej nie po drodze z panslawo i schowała głowę w kubeł. Koniec końców wziął się za to Adam Budak i szykuje nam wspaniałe Biennale! Z nadania Międzymorskiej Federacji Wyszehradzkiej już nam wrzucili pierwszy projekt. David Černý zrobi pomnik ofiar smoleńskich na Placu Zbawiciela, ponoć planuje wielki różowy krzyż buchający błękitnym ogniem. Czarni przyklasnęli, ONR też. A odzywał się już do ciebie Mikołaj Iwański? Po przekształceniu się Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej w spółkę z o.o. i próbę zdobycia szturmem środkowo-europejskiego rynku sztuki został głównym mózgiem do spraw sprzedaży i handluje społecznie zaangażowanym malarstwem Franka Orłowskiego.
ŁB: Nie odzywał się. Ale słuch o nim ostatnio zaginął. Ponoć zaszył się w jakimś raju podatkowym, bo tam rozlicza te landszafty. Wróciłeś już ze Słowacji?
PS: Wróciłem! Szczęśliwie i bez szwanku. Koszyce zmieniły się nie do poznania! Przeprowadził się do nich Žižek, któremu nie po drodze z przemianowaniem Słowenii na NSK State. Całe miasto jeździ na rowerach, bawi się na drugfree rejvach i pokątnie pędzi kombuchę. Staszek po odejściu z Bytomia świetnie się tam odnalazł. Prowadzi Wschodnio-Słowacką Narodową Galerie i wspiera kolonię artystów zaangażowanych, mieszczącą się w romskich slumsach. Są już tam chyba wszyscy renegaci zmian – od Żmijewskiego i Surowca, przez Csaba Nemesa i Little Warsaw, aż po Pavla Sterca do spółki z połową czeskiej sceny. Wioska oburzonych! Ale za to ile się ploteczek nasłuchałem, o tym że Budak sprzeniewierzył już pół budżetu na tulipany i układa w swojej rezydencji koło Lichenia ołtarze kwiatowe i o slavo bojówkach, które zakłada jak najęty Piotrek Policht, pamiętasz jak się jakiś czas temu zastanawialiśmy czemu zgolił głowę?
ŁB: Chodzi o zakład z Banasiakiem. Policht miał po raz wtóry zgolić głowę i zapuścić brodę, Banasiak zgolić brodę i zapuścić włosy. Poszła też plota, że MSN w tych Złotych Tarasach postanowił oficjalnie zmienić nazwę na WGW, a może nawet FGF. Nie ma jasności w temacie.
PS: WTF! Zmienili im nazwę na Wyszehradzki Taktyczny Fundusz i obiecali kolejną lokację tymczasową – opuszczony budynek ZUS-u. Mówię ci, że godność polskiego art worldu uratuje Milan Knižak, który zabrał się ostro za opuszczoną po Rukszy Kronikę i razem z Dorą Kenderą ściągają tam Guggenheima. Muzeum na hałdach! (Kobylarz mi to sprzedał, ponoć już ma zamówienie na rzeźbę przeskalowanych młotów górniczych). Guggenheim ma też być w Szczecinie, ale co nam po nim po oficjalnym powrocie zachodniego Pomorza do Prus. Nie będzie Niemiec dmuchał w kaszę! A co to za historia z transferem Bernatowicza do Műcsarnok?
ŁB: Nic ciekawego. Powstanie kolejne Muzeum Dobrý Směny. Muszę kończyć. Pozdrav!!
Jakub Majmurek
Tak samo, tylko bardziej
Trudno dziś powiedzieć w jakim w otoczeniu polityczno-prawnym będzie działać w Polsce pole sztuki w 2017 roku. Czy nie dojdzie do dekompozycji większości rządowej i przyspieszonych wyborów? Czy nie czeka nas rekonstrukcja rządu i wymiana ekipy sterującej kulturą? Czy rządy „dobrej zmiany” obiorą kurs na pełen autorytaryzm, co wiązać się będzie także z represjami wymierzonymi w artystów, kuratorów, instytucje sztuki? Żadnego z tych scenariuszy nie da się wykluczyć. Ja stawiałbym jednak na kontynuację polityki z zeszłego roku.
Jak dotąd sztuka współczesna mało obchodziła „dobrą zmianę”. Na dobrozmianowym raucie nikt nie zrobi wrażenia przedstawiając się „jestem dyrektorem centrum sztuki współczesnej” – to nie spółka skarbu państwa, muzeum wyklętych, czy nawet stadnina koni. Instytucje sztuki nie oferują potencjalnym Misiewiczom wystarczająco atrakcyjnych fruktów. Dlatego mogą liczyć na względny spokój.
Czeka nas, jak sądzę, ciche podduszanie pola sztuki. Stopniowe zmniejszanie funduszy, przekierowanie środków ze wspierania sztuki współczesnej na wspieranie tego, co władza lubi: Kościoła, sportu, dziedzictwa narodowego i muzeów historycznych.
Może za wyjątkiem Zachęty – galerii było nie było narodowej. Instytucja ta prowadzi konkurs na polski pawilon w Wenecji, przez nią przepływa cześć ministerialnych środków na wsparcie pola, ma ciągle na tyle centralny status, iż nie wykluczone, że po zakończeniu kadencji obecnej dyrektorki ktoś z „dobrej zmiany” będzie chciał wprowadzić się do gmachu przy Placu Małachowskiego. Narracje Moniki Małkowskiej o „mafii kulturalnej” dostarczają poręcznego narzędzia do „odzyskiwania” warszawskiej instytucji.
Nie sądzę natomiast, by władza siłowo odwoływała dyrektorów instytucji w trakcie kadencji. Ryzyko protestów jest spore, potencjalne zyski niewielkie. Czeka nas za to, jak sądzę, ciche podduszanie pola. Stopniowe zmniejszanie funduszy, przekierowanie środków ze wspierania sztuki współczesnej na wspieranie tego, co władza lubi: Kościoła, sportu, dziedzictwa narodowego i muzeów historycznych.
Czekają nas też pewnie programy zachęcające do tworzenia „sztuki narodowej”. Na ile pójdą za tym twórcy? Sądzę, że w niewielkim stopniu. PiS nie ma ani chęci, ani kadr, by stworzyć „swoją” sztukę współczesną, operującą odmiennymi wartościami, niż dominujące dziś w polu liberalne i lewicowe. Można się za to spodziewać, że w odpowiedzi na narodowy program PiS wzmacniać będą się mechanizmy autocenzury – zwłaszcza w kwestiach religijnych, gdzie różne zawodowo drażliwe religijne grupy będą teraz mogły liczyć na wsparcie władz centralnych.
Problemem będzie nie tylko dobra zmiana, ale także samorządy. Często kontrolowane przez partie maszerujące w pochodach KOD. Muzeum Współczesnego we Wrocławiu nie rozwalił PiS. Wielu liczyło, że na fali konfliktu z PiS samorządy zaczną bronić autonomii pola sztuki. Niestety, przykład wrocławskiego Teatru Polskiego, zaoranego przez rządzone przez PO z PSL województwo, nie nastraja optymizmem.
Czy wszystko to wzmocni obieg alternatywny? Wymusi nowe mechanizmy wsparcia i finansowania artystycznej produkcji i infrastruktury? Czy pole okopie się na zajmowanych pozycjach i będzie czekać, by jakoś „przezimować” czas „dobrej zmiany”, w nadziei na powrót do stanu sprzed października 2015? Ten powrót może nigdy nie nastąpić, wyzwanie rządów PiS warto potraktować poważnie.
Jakub Banasiak
2019. Szara materia świata sztuki i Druga Transformacja
Trudno stwierdzić co wywołało większe zdumienie.
Najpierw okazało się, że grupa badaczy-aktywistów skupiona wokół Uniwersytetu Zaangażowanego zdobyła Diamentowy Grant na badania nad polską sztuką współczesną, co samo w sobie stanowiło wydarzenie bez precedensu; było to ostatnie rozdanie sprzed rozwiązania systemu grantowego przez Pełnomocnika Rządu ds. Likwidacji Nauki, Leszka Balcerowicza (nie trzeba mówić, że decyzja „ojca polskich reform” wywołała powszechne zdumienie; jak tłumaczył sam zainteresowany, są rzeczy ważniejsze niż partyjne podziały). Wkrótce potem zwycięzcy konkursu, upewniwszy się, że diament z Diamentowego Grantu nie został pozyskany w wyniku wyzysku, przystąpili do działania. W końcu, po ponad trzech latach intensywnej pracy, a więc już w 2019 roku, ogłosili wyniki swoich badań.
I wtedy właśnie nastąpiło zdumienie drugie.
Przewodniczący zespołu badawczego, kolektyw Szalona Galeria, ponad wszelką wątpliwość ustalił bowiem, że największym wyzwaniem dla polskiej sceny artystycznej jest szara materia świata sztuki. Tak właśnie – szara, nie ciemna (czyli w zasadzie czarna). Co kryje się pod tym enigmatycznym stwierdzeniem? Podczas nadzwyczajnej konferencji prasowej prof. Jakub Szreder wygłosił krótki komunikat, który wstrząsnął polskim środowiskiem artystycznym: „Pomyliliśmy przyczynę ze skutkiem. To nie od artystów należało zaczynać naprawę polskiego pola sztuki! Prawdziwym problemem jest hegemonia kuratorów, czyli szara materia świata sztuki! Spytacie państwo jak mogliśmy aż tak pobłądzić? Cóż, wszystko przez to, że w autokolonialnym geście zaaplikowaliśmy do polskich realiów teorię Gregory’ego Sholette zrodzoną w globalnym Centrum. Tymczasem nasze peryferyjne pole sztuki potrzebuje własnych kategorii badawczych, wypracowanych za sprawą badań podstawowych. Janek się mylił, archiwa nie są puste! A z pewnością nie archiwa Ministerstwa Kultury Narodowej…”.
Na pytania dziennikarzy o własną rolę w popularyzacji teorii Sholettego Szreder odpowiadał tylko: „To jest bardzo dobre pytanie, to jest bardzo dobre pytanie…”.
Z wielomiesięcznych kwerend w Ministerstwie Kultury Narodowej wynikało niezbicie, że wszystkiemu winni są kuratorzy. Nie ci najlepsi, którzy przestawiają kuratorstwo na nowe tory, również nie ci najsłabsi, którzy potykają się o własne nogi – ale ci przeciętni, szarzy właśnie.
W następnych tygodniach wyniki badań zespołu kierowanego przez kolektyw Szalona Galeria prześwietlono i interpretowano na wszelkie sposoby. O sensacyjnych ustaleniach badaczy-aktywistów pisała zarówno oficjalna, jak i podziemna prasa artystyczna. W 2019 roku miało się już ku odwilży, więc nawet prorządowy „Arteon. Nowa Sztuka Narodowa” zrelacjonował całą sprawę niemal rzetelnie. Redaktor naczelna Monika Małkowska (Karolinę Staszak w 2017 roku osadzono w Białołęce za odchylenia awangardowe) podkreślała, że nie sposób zakwestionować tak gruntownych badań. Z wielomiesięcznych kwerend w Ministerstwie Kultury Narodowej wynikało niezbicie, że wszystkiemu winni są kuratorzy. Nie ci najlepsi, którzy przestawiają kuratorstwo na nowe tory, również nie ci najsłabsi, którzy potykają się o własne nogi – ale ci przeciętni, szarzy właśnie. Jak się okazało, to tych jest najwięcej (dokładnie: 174). To oni przygotowują niepotrzebne nikomu wystawy, których jedynym celem jest wypełnienie programu średnich (szarych) instytucji – wystawy indywidualne, zbiorowe, przekrojowe, nowych prac, niby-problemowe… Zaś jedynym śladem po takich pokazach jest nikomu niepotrzebny katalog z nieczytanymi przez nikogo tekstami. Teczki z Ministerstwa Kultury Narodowej nie pozostawiały wątpliwości: po 1989 roku to kuratorzy stanowili główny napęd neoliberalnej transformacji polskiego świata sztuki.
Badacze zwracali uwagę, że jedynymi beneficjentami takiego stanu rzeczy – poza samymi kuratorami, rzecz jasna – są prywatne galerie, które zbijają w ten sposób całkiem pokaźny kapitał symboliczny. Analiza dokumentacji fotograficznej z najważniejszych targów sztuki dowiodła, że rzeczone katalogi – zazwyczaj wspaniale wydane (za pieniądze podatnika) – służą jedynie temu, aby eksponować je na targowych stoiskach ku uciesze kolekcjonerów (przy okazji rozwiązała się zagadka dwujęzyczności polskich publikacji – początkowo podejrzewano, że to spisek tłumaczy). Małkowska nie starała się nawet ukrywać, że od czasu ogłoszenia badań doznaje permanentnego schadenfreude. „Czyż nie jest tak – pisała w redakcyjnym wstępniaku – że szara materia świata świata sztuki to inne określenie mafii bardzo kulturalnej? Przypominam też słynną diagnozę prof. Zybertowicza – czy naprawdę tak trudno zauważyć, że koncepcja szarej materii pełnymi garściami czerpie z jego teorii szarej sieci?”. Nie były to uwagi całkowicie bezpodstawne. Sam profesor Szreder stwierdził przecież, że kuratorska szara sieć to nic innego jak swoisty porządek oligarchiczny: samowystarczalna, samoreprodukująca się struktura niepoddana żadnej społecznej kontroli. Dokument zespołu badawczego kierowanego przez kolektyw Szalona Galeria wprost mówił o „symbolicznym uwłaszczeniu się kuratorów (i dyrektorów) na majątku publicznym”, czyli dawnej sieci BWA. Krytycy porównywali kuratorską szarą materię do „artystycznego perpetuum mobile” i „Lewiatana”. Karolina Plinta zdołała przesłać do jednej z podziemnych redakcji greps, w którym napisała tylko: „A nie mówiłam!”. Powszechne stało się porównywanie kuratorów do „mierzwy”, która miała zatruwać zdrowy organizm polskiej sztuki. W jednej chwili jasnym się stało jak naiwne było koncentrowanie się na pomocy artystom (ciemnej materii). „Czym jest kilkaset złotych honorarium dla artysty raz na kilka miesięcy wobec wielotysięcznych gaż kuratorów? Leczyliśmy objawy, a nie przyczyny. Byliśmy głupi!”, kończył swoje wystąpienie Szreder.
Nadszedł czas ukarania winnych, a nie tylko (dalece niedoskonałego i w gruncie rzeczy jałowego) zadośćuczynienia poszkodowanym. Teraz pozostawało ustalić już tylko, w jaki sposób rozwiązać kwestię kuratorską. Środowisko artystyczne stanęło przed największym wyzwaniem od czasu, kiedy ministrem kultury był Zdzisław Podkański.
Na szczęście w sukurs przyszła Historia.
W roku 2019 społeczeństwo było już zmęczone, a władza uznała niewydolność wypracowanego przez siebie systemu. Partyjni liberałowie i młodsi działacze średniego szczebla przeprowadzili spisek, który okazał się skuteczny – Naczelnik został obalony. W związku z tym również w szeregach opozycji narastało przekonanie o konieczności porozumienia. Wkrótce ogłoszono początek obrad Drugiego Okrągłego Stołu.
Również Ministerstwo Kultury Narodowej zaprosiło do rozmów konstruktywną część artystycznej opozycji, w tym zespół skupiony wokół Uniwersytetu Zaangażowanego. Stolikowi ds. Sztuki przewodniczył prof. Rafał Jakubowicz, rektor Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu (Jakubowicz od zawsze podkreślał, że 500+, Mieszkanie+ i podwyżka płacy minimalnej są ważniejsze niż fanaberie jajogłowych; „Polityka czasem brzydko pachnie, jednak nie zamierzam z tego powodu dezerterować”, zwykł mawiać). Otwierając obrady, Jakubowicz zaapelował o zgodę ponad historycznymi podziałami. Podkreślił, że wyniki badań zespołu skupionego wokół Uniwersytetu Zaangażowanego są mu bliskie, a nawet – zawierają w sobie rozwiązanie problemu. W brawurowej mowie Jakubowicz przekonywał, że najwyższy czas odwrócić skutki transformacji ustrojowej i przywrócić pierwotną funkcję galerii należących niegdyś do sieci BWA. „Niech klasy ludowe – mówił – mają miejsca, w których mogą tworzyć bez nadzoru klas wyższych, bez dystynkcji i przemocy symbolicznej! Przywróćmy świetlice, galerie sztuki amatorskiej, ogniska artystyczne i kółka seniora! Niech na nowo zapłonie płomień sztuki prawdziwej, bo oddolnej! Mierzwa szarej materii to nawóz, na którym wyrosną bujne plony!”. Jakubowicz zaznaczył przy tym, że bliski jest mu model Szalonej Galerii, chociaż należy wymienić zestaw prezentowanych w niej prac. „Szara materia świata świata sztuki – przekonywał – to synonim średniactwa. A kto jest odbiorcą średnich wystaw? Klasa średnia, niesłusznie dowartościowywana od początku transformacji! Należy zabrać sztukę klasie średniej! Ciemna materia rozbłyśnie tylko wówczas, jeśli szara zniknie!”.
W trakcie obrad poszczególnych podstolików (m.in. pod kierownictwem prof. Żmijewskiego, prof. Iwańskiego i prof. Surowca) zgodzono się, że należy wyeliminować błędy i wypaczenia nie tylko III RP, ale także lat 1945–1989. Przytomnie stwierdzono zresztą, że w realiach globalnego turbokapitalizmu powtórzenie modelu wypracowanego w latach powojennych jest niemożliwe. W konsekwencji zdecydowano, że rynek sztuki będzie nadal funkcjonował, jednak na wyraźnie wydzielonym obszarze i pod kontrolą państwa (w kuluarach szeptano, że Drugą Transformacją sterowała Chińska Republika Ludowa – w 2019 roku USA były już zbyt słabe, żeby powtórzyć manewr z 1989 roku; wabikiem okazały się inwestycje związane z biegnącym przez Polskę Nowym Jedwabnym Szlakiem). W ten sposób szara materia świata sztuki na zawsze zniknęła z instytucji publicznych, przenosząc się tam, gdzie jej miejsce – do galerii prywatnych i na targowe stoiska. Wszelka współpraca publicznego z prywatnym została prawnie zakazana. Zresztą wolny rynek szybko zweryfikował kuratorską ofertę szarej materii, dziesiątkując tym samym zoligarchizowaną branżę („Czyż rynek nie jest najlepszym kryterium jakości?”, pytano nie bez złośliwości).
13 grudnia 2019 roku, równo trzydzieści lat (i kilka miesięcy) po Pierwszym Okrągłym Stole, w blasku jupiterów przedstawiciele umiarkowanej opozycji podpisali porozumienie z premierem Joachimem Brudzińskim. „Proszę państwa – mówiła w TVP Info drżącym głosem Joanna Szczepkowska – 13 grudnia 2019 roku skończyła się IV RP!”. Po tym, jak IV RP skutecznie zbudowała nową klasę średnią, V RP z wdziękiem połączyła radykalny kapitalizm państwowy z symbolicznymi gestami skierowanymi w stronę klas niższych. To ostatnie było możliwe m.in. dzięki przedefiniowaniu polityki kulturalnej zgodnie z ustaleniami obrad Drugiego Okrągłego Stołu. Zysk z takiej operacji był duży, zaś koszt niewielki – utrzymanie świetlic twórczych BWA kosztowało tyle co nic, a na pewno mniej od gargantuicznych cyklicznych wystaw rocznicowych i wznoszonych masowo patriotycznych muzeów. W ten sposób szara materia świata sztuki przestała istnieć – i szczerze mówiąc, trudno powiedzieć, żeby ktoś za nią tęsknił. Do rangi symbolu urosły słowa wypowiedziane przez Mikołaja Iwańskiego, nowego redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” (poprzedni zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach w marcu 2018 roku): „Premier Brudziński jest człowiekiem honoru!”.
PS. Chociaż zgoda co do sukcesu bezkrwawej rewolucji była powszechna, warto pamiętać, że Drugi Okrągły Stół kontestowali pozostający w podziemiu skrajni radykałowie pod przewodnictwem magistrów Ledera, Hausnera i Bielik-Robson (zdegradowano ich jeszcze w 2017 roku). W nielegalnej odezwie przekonywali oni, że każde porozumienie z reżimem jest zdradą, a zbrodnie powinny zostać rozliczone. Nieodpowiedzialnych buntowników nikt jednak nie słuchał. Dysydenci z formacji Średnia Walcząca, zakorzenieni w archaicznej neo-romantycznej tradycji powstań narodowych lat 80. XX wieku, nie mogli podejrzewać, że na stare lata, w roku 2042, VII RP wyniesie ich do symbolicznej godności marszałków seniorów Sejmu XVIII kadencji. Ich zwycięstwo było już jednak wyłącznie symboliczne, chociaż nawet na stare lata upierali się przy konieczności depisyzacji – już dawno potępionej przez transformacyjne elity jako prymitywny rewanżyzm. Czy nowa władza umożliwi realizację ich postulatów…?
Stach Szumski
Jakość Życia
W 2017 roku podniesiemy przeciętny poziom materialny za sprawą programu 5000+, który zmobilizuje nas do zwiększenia ilości gwałtów na nieznanych mężczyznach. Za sprawą niedoszłych zapłodnień, mężczyźni zgwałceni ubiegać będą się mogli o dotacje mającą na celu utrzymanie komfortu wirtualnego płodu noszonego w łonie ojca. Gwarancją przetrwania tożsamości polskiej ma być reorganizacja modelu rodziny z dotychczasowego, na model 3+5. Reprodukcja polskości przez aktywną rozrodczość uwarunkuje naszą obecność na arenie między-powiatowej. Rewolucja termomodernizacyjna przyniesie dodatkowe przestrzenie mieszkalne, dotychczasowo spowite nieużytkiem, sfery między fasadą a ścianą wewnętrzną stanowić będą przestrzenie sypialniane dla większości noworodków spłodzonych na potrzeby modelu 3+5.
Religia i Rolnictwo
Z powodu nawrócenia Jarosława Kaczyńskiego na islam spadnie ilość hodowli trzody chlewnej. Nadejdzie czas, w którym Polska dorówna Węgrom w produkcji CO2 i dzięki wymianie gazów cieplarnianych między oboma państwami dojdzie do moralnej symbiozy.
Motoryzacja i Technologie
Dzięki możliwości regenerowania tkanek obumarłych, skalpy ściągane z ważnych nieżyjących już obywateli posłużą do reprodukcji całych organów. Znajdzie to zastosowanie przede wszystkim w branży motoryzacyjnej. Popularyzacja polskiego samochodu Arrinera Hussaria, usnutego oryginalną tapicerką Kossak Skin, przyniesie duże dochody firmie i stanie się wszech uznaną normą.
Sztuka
Nowa siedziba MSN wzbogaci się o infrastrukturę Okna Życia Prekariusza.
Natura
Traumatyczne dla populacji jamników ostatnie lata spowodowały masowe migracje gatunku. Większość jamników udaje się w kierunku puszczy Białowieskiej. Minister Szyszko w obawie o kondycję bytu jamników postanawia przywrócić w Białowieskim Parku Narodowym naturalne dla nich środowisko Wielkiej Płyty.
Gastronomia
Rozrost kebabów o strukturze patriotycznej doprowadzi do zaniku tradycyjnej Tureckiej sztycy rotującej. Poprzez rozwój technologii, Polacy zapoczątkują w 2017 roku kult kebabów grawitacyjnych. Materia mięsna, zamiast pocić się i kurczyć, będzie spulchniana.
Piotr Policht
Kraków w roku 2017
Na przekór złowróżbnemu klimatowi politycznemu rok w Krakowie zaczyna się w atmosferze intymno-czułostkowej. Pod wpływem lektury Miłosnego performansu Zofii Krawiec liczna grupa lokalnych artystek, nieszczęśliwie zakochanych w pewnym malarzu, postanawia wykrzyczeć za pomocą sztuki swoje uczucia. Wystawa Bez tytułu (Kornel) z miejsca staje się wydarzeniem sezonu.
Z początkiem wiosny, gdy instytucje publiczne łapią oddech, łeb podnosi hydra galeryjnego weekendu. Inicjatywa spoczywa jak zwykle w rękach złotego duetu zawiadującego coraz bardziej zapomnianą galerią Art Agenda Nova i Fundacją Wschód Sztuki. Jednak rosnący kapitał symboliczny najmłodszych galerii doprowadza do rabacji. Budzi się duch wspólnoty, powstaje propozycja zorganizowania w mniejszym gronie wydarzenia alternatywnego. Młodzi galerzyści dochodzą jednak do wniosku, że nie można działać w pośpiechu i za grosze. Zapada decyzja – drugi obieg galeryjnej promocji musi ruszyć z przytupem. A więc za rok, gdy uda się zdobyć pieniądze z grantu.
Tymczasem Krakers przeistacza się w to, ku czemu nieuchronnie zmierzał, czyli karnawał miejsc sprzedających rzeźbiarskie post-gluty i malarskie portrety papieża oraz Boba Marleya. Prasa lokalna wydarzenie bardzo docenia, dziennikarze kulturalni skrupulatnie przepisują notkę promocyjną. Mimo to, w wyniku rozgoryczenia niespodziewaną dywersją, transformacja Marcina Gołębiewskiego, Anakina Skywalkera krakowskiego świata sztuki, dokonuje się ostatecznie. Rozpoczyna on poszukiwania miejsca na zorganizowanie wielkiej retrospektywy The Krasnals, która skalą przerośnie nie tylko ich wcześniejszą wystawę w Novej, ale nawet toruńską ekspozycję Dudy-Gracza.
Wielka polityka dopada jednak każdego, nawet w Krakowie. Atmosfera gęstnieje. Sokole oko ministra przypatruje się każdemu detalowi pracy instytucji kultury. W końcu już w poprzednim roku zaczęto sprawdzać na przykład, czy Smoleński to aby na pewno autentyczne nazwisko. Komunikat jest jasny: albo sztuka będzie narodowa i katolicka, albo nie będzie jej wcale, a przynajmniej nie za publiczne pieniądze. Nawet dyrektor Potocka z MOCAK-u, bardziej wiecznotrwała, wydawałoby się, niż Elżbieta II i Fidel Castro razem wzięci, czuje zimny oddech ministra na karku. W końcu przykład Kuby pokazał, że na każdego jednak przyjdzie pora… Schyłkowe nastroje skutkują projektem ostatnich wystaw, magnum opus krakowskiego muzeum. Perłą w wystawienniczej koronie ma być ostatnia część cyklu „coś w sztuce”. Do zrealizowania Deadline’u w sztuce zaproszona zostaje kuratorka zewnętrzna, Ewa Tatar. Chodzą słuchy, że ma to być pierwsza (i ostatnia) dobra wystawa w tej serii. Niestety, ciężko to zweryfikować – termin otwarcia stale się przesuwa.
Gdy nad instytucjami publicznymi kładzie się cieniem polityka kulturalna rządu, w Krakowie rozkwitają niespodziewanie prywatne kariery.
Tymczasem ruszają prace nad przebudową Bunkra Sztuki. Zwycięski projekt Roberta Koniecznego wzbudził rok wcześniej powszechny zachwyt. Było to zrozumiałe, zwłaszcza po spojrzeniu na koncepty jego rywali, proponujących między innymi dobudowanie na dachu brutalistycznej bryły szklanego zigguratu. Niestety, nie wszystko idzie zgodnie z planem. Gdy znika słynna, dostawiona do budynku galerii kawiarnia pod postacią przykrytego przezroczystą plandeką baraku, krakowianie są wzburzeni. Mija pierwszy szok po odkryciu, że ten budynek za kawiarnią to coś więcej niż duża toaleta, zawiązuje się specjalny komitet, rusza protest pod hasłem „Occupy Bunkier”, sale galerii zostają zajęte.
Zespołem pracowników targają mieszane uczucia: są nieco przerażeni, ale z drugiej strony oddychają z ulgą. W ten sposób zniknął bowiem palący problem zapełnienia dodatkowej, powstającej właśnie przestrzeni wystawienniczej. Tak się jakoś złożyło, że nikt o tym nie pomyślał przed decyzją o rozbudowie. Gdy problem braku programu spędzał sen z powiek dyrekcji, sprawa rozwiązała się sama. Sytuacja okupowanej galerii szybko zaczyna przypominać tę sprzed kilku lat, gdy w Bunkrze Łukasz Surowiec, przy okazji wystawy Dziady, otworzył słynną Poczekalnię, którą szczególnie upodobali sobie bezdomni. Staje się to przyczynkiem do dalszej eksploracji historii Bunkra oraz postępującego rozwarstwienia klasowego. Powstaje projekt nowej wystawy o roboczym tytule Z mojego okna widać wszystkich żuli.
Gdy nad instytucjami publicznymi kładzie się cieniem polityka kulturalna rządu, w Krakowie rozkwitają niespodziewanie prywatne kariery. Po kilku latach uśpienia ożywia się Mateusz Okoński, niegdyś „filar młodej krakowskiej bohemy”. Zwrot ku kolekcjonowaniu antyków okazał się być ruchem wizjonerskim. Okoński otrzymuje gigantyczne dofinansowanie na rozwijanie kolekcji sztuki dawnej, często sakralnej, przy okazji czego realizuje nowe projekty artystyczne. Artysta przechadza się po mieście w nowych, ekstrawaganckich kreacjach, z dziką satysfakcją rozpoczynając rozmowy zdaniem „słuchaj kochany, nie rozumiem dlaczego nikt wcześniej na to nie wpadł”.
Pod wpływem tego sukcesu z kategorii „od pucybuta do milionera” następuje korekta kursu Fundacji Razem Pamoja i Księgarni | Wystawy. Twórcy galerii dość już mają docinków o neokolonialnym podejściu i postanawiają zakończyć zabawę w filantropów. Zgromadzona dotychczas kolekcja prac i przyjaźń ważnych artystów sprawia, że Księgarnia | Wystawa staje się z dnia na dzień potężną galerią komercyjną. Na znak nowego otwarcia, dotychczasowe hasło „poznawać, działać, dzielić się” zastępuje kolorowy neon YOLO.
Wojciech Kozłowski
Marny ze mnie meteorolog, nadrobię więc złośliwością i dezynwolturą, jako żem na dalekiej prowincji i w sumie niewiele kogo obchodzi, co powiem. Zdarzyć się się może wszystko, a wyobraźnia moja ani za tym nadąży, choć nigdy już nie powiem – to się na pewno nie zdarzy. Nigdy. Będzie to środowiskowa jeno prognoza.
Akurat żadnym zaskoczeniem nie będzie, że MKiDN dogada się z samorządami w całej Polsce i przejmie wszystkie miejskie galerie, na powrót tworząc sieć BWA. W większości miast galerie sztuki są tylko niepotrzebnym obciążeniem dla budżetu, proces ten przebiegnie dzięki temu bez większych problemów. To w końcu w sumie może nawet nie 50-60 milionów rocznie. Centralne BWA (d. Zachęta) natychmiast wymieni wszystkich złych dyrektorów i rozpocznie swą działalność serią objazdowych wystaw pt. Prawdziwa Sztuka, przygotowanych oczywiście przez Andrzeja Biernackiego. Kierowana przez niego Izba Sztuki, powstała przy Ministerstwie, wyznaczy artystów, którzy mogą prezentować swoje prace w BWA oraz na wielkich Dorocznych Wystawach Sztuki Polskiej organizowanych w CBWA, Muzeum Narodowym, MSN i CSW. Pierwszą wystawą w programie byłej Zachęty (przez kogo kierowanej nie powiem, żeby nie podpowiadać Jedynych Właściwych Rozwiązań) będzie retrospektywa grupy The Krasnals, uzupełniona konferencją Dlaczego kiedyś nie lubiliśmy instytucji sztuki, a teraz już lubimy, moderowaną przez Sławomira Marca.
Sensacja końcówki roku 2016, czyli zgodne negatywne zdanie czołowych krytyczek dwóch najważniejszych pism o sztuce na temat werdyktu w pewnym konkursie, zaowocuje połączeniem obu redakcji w dwutygodnik „Artszumeon”.
Sporą niespodzianką stanie się też fakt, że w box offisie pierwszego weekendu film Serce miłości przekroczy milion widzów, dystansując superprodukcję Gracz, wbrew pozorom nie kolejną ekranizację noweli Dostojewskiego, a sensacyjną biografię wiadomo kogo. Będzie to zresztą kolejny, realizowany w przyszłym roku film biograficzny o polskim artyście.
Oczywiste jest, że ta wystawa w krakowskim MOCAK-u musiała się pojawić – Kubeł w sztuce podsumuje tzw. „zwrot do kubła” w sztuce polskiej, zjawisko stosunkowo nowe acz już mocno widoczne.
Sensacja końcówki roku 2016, czyli zgodne negatywne zdanie czołowych krytyczek dwóch najważniejszych pism o sztuce na temat werdyktu w pewnym konkursie, zaowocuje połączeniem obu redakcji w dwutygodnik „Artszumeon”. Będzie on regularnie relacjonował polskie życie artystyczne, także to podziemne, organizowane przez złych byłych dyrektorów i kuratorów bez pracy w odświeżonych instytucjach. Redakcja będzie bowiem pluralistyczna, jedynym ustępstwem „Szumu” na rzecz „Arteonu” będzie nadal brak literki „Z” w Kalendarium, przez co program pewnej prowincjonalnej galerii nie będzie tu umieszczany.
Pawilon Polski na Biennale Architektury w Wenecji będzie oczywiście świątynią i tu akurat nie potrzebna żadnego jury.
W 2017 powróci także blog dyrektora galerii z zachodniej rubieży, co obiecuję sobie i wszystkim solennie, i to jest jedyny (na szczęście) pewny element tej prognozy.
Wojciech Szymański
Westworld
Pierwszego grudnia 2017 roku napisał do mnie red. Banasiak z życzeniem przygotowania podsumowania roku do „Szumu”. Jak co roku kurtuazyjnie odpisałem, że propozycję przyjmuję. Nie zdradziłem się przy tym, że już w ubiegłym tygodniu przebierałem nogami, czekając na maila, którego powinienem dostać za pośrednictwem dzielnicowego. Brak pewności, czy i w tym roku zaproszą mnie do pisania, spędzał mi sen z powiek. Dlaczego, pytałem sam siebie, zwlekają tak długo? Czyżbym wypadł z obiegu? Czy zapomnieli, że od maja redakcje mają obowiązek wysyłania z przynajmniej tygodniowym wyprzedzeniem wszystkich materiałów przed drukiem do Narodowego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji, Internetów i Widowisk? Z drugiej strony opieszałość red. Banasiaka była mi na rękę, gdyż cały listopad, nie rozpraszając się, mogłem poświęcić na pisanie wniosków do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Jarosława Sellina, których termin składania upływał wraz z końcem miesiąca. Zaaplikowałem przećwiczone z powodzeniem przez niemal wszystkie instytucje publiczne, fundacje i stowarzyszenia rok wcześniej inkrustowanie ich słowami: Naród, Bóg, Honor, Ojczyzna, Suweren, Tradycja, Polska. Pisałem je z wielkiej litery, boldem z podkreśleniem; Boga i Polskę dodatkowo zapisywałem Caps Lockiem.
Polski świat sztuki po kryzysowym 2016, w którym musiał dwukrotnie prosić się o dotacje na zakupy, odetchnął z ulgą. Program wystawienniczy instytucji wyglądał jak zawsze, krytyka używała tego samego co zawsze języka, artyści i artystki robili swoje.
Obowiązująca przez cały 2017 cicha umowa pomiędzy instytucjami kultury a ministerstwem była jasna. Bogu oddaj co boskie, cesarzowi daj co cesarskie. Od stycznia do października wszyscy śmiali się z władzy, tej dyktatury ciemniaków i dla ciemniaków, by przez cały listopad wklepywać wersalikami ceremonialne zaklęcia we wnioski. Starczało na wszystko i dla wszystkich. Awangarda, proszę bardzo, byleby napomknąć coś o słynnym czarnym krzyżu na białym tle, motywach religijnych i narodowych. Religia w sztuce, to się rozumie samo przez się. Pies w sztuce, jak najbardziej, lecz z uwzględnieniem owczarka podhalańskiego i gończego polskiego.
Z tej gry w LTI, którą jedni prowadzili z wyrachowania, drudzy dla żartu, trzeci zaś z zaangażowaniem, wyszło wiele wystaw, projektów i wydawnictw. Ocenialiśmy je jakby nigdy nic. Jedne były dobre, inne zdecydowanie słabsze; te nudne, a tamte ciekawe; odkrywcze i zachowawcze, głębokie lub powierzchowne. Polski świat sztuki po kryzysowym 2016, w którym musiał dwukrotnie prosić się o dotacje na zakupy, odetchnął z ulgą. Program wystawienniczy instytucji wyglądał jak zawsze, krytyka używała tego samego co zawsze języka, artyści i artystki robili swoje. Tak, jakby świat zewnętrzny poza grą z ministrem w ogóle nie istniał. Tak, jakby polski świat sztuki był Putnamowskim mózgiem w słoiku. Niby wszyscy wiedzieli, że świat płonie. Na oczach wszystkich w 2017 dokonywała się kolejna faza ludobójstwa w Syrii, w Ameryce znów bito murzynów, na polskich ulicach Suweren bił zaś Ukraińców, Niemców i – w rewanżu – Anglików. Uchodźcy egzystowali w obozach w Turcji i Grecji, ginęli na morzu i lądzie.
Zaś polski świat sztuki ograniczony do szklanych ścian słoika patrzył na to wszystko z otwartymi ustami, przyglądając się pilnie ich odbitemu w szkle słoja kształtowi. Analizował go uważnie, zastanawiając się, czy zdoła i w przyszłym roku wygrać grę w LTI. Ja zaś, jak zwykle, nie miałem ani pomysłu na tekst podsumowujący, ani też ochoty do żartów.
Arkadiusz Półtorak
Wiadomości z przyszłego roku
Monika Strzępka: A co wy nadal, do chuja, z tym Wrocławiem? Zajmijmy się wreszcie czymś innym, to dla mnie drażliwy temat. [e-teatr]
***
Z programu warszawskiej Zachęty znika kontrowersyjna wystawa Polonia. O komentarz poprosiliśmy dr. Janusza Janowskiego, prezesa Zarządu Głównego ZPAP; ten sprawuje zarząd komisaryczny nad instytucją po tym, jak minister Gliński odwołał dwa tygodnie temu byłą dyrektorkę instytucji, Hannę Wróblewską. „Podobnie jak pan minister uważam, że nagonka na polski antysemityzm, której wyrazem było tak wiele prac na tej wystawie, jest zwyczajnie przesadzona” – powiedział Janowski. „Ten antysemityzm to mrzonka, o czym doskonale wie każdy, kto orientuje się chociaż trochę w polskim rynku sztuki. Malarze żydowscy ze Szkoły Paryskiej – tacy jak Mojżesz Kisling, o którym sam napisałem książkę – cieszą się bezustannie ogromnym, doprawdy ogromnym powodzeniem” – dodał. Podobną opinię wyraził w rozmowie z naszym redaktorem Wojciech Fibak, współautor otwartego listu poparcia dla komisarza, który opublikowała przedwczoraj „Rzeczpospolita”.
Przypomnijmy, że na otwartej przed trzema tygodniami wystawie Polonia niechęć konserwatywnej publiki wzbudziły nie tylko prace o tematyce żydowskiej. Najwięcej kontrowersji wywołał film Agnieszki Polskiej, zatytułowany tak samo jak cała ekspozycja. Dzień po wernisażu grupa protestujących próbowała udaremnić projekcję filmu, oblewając właściwą ścianę czerwoną farbą. Przez kolejne kilkadziesiąt sekund – dopóki skonfundowani aktywiści nie uszkodzili projektora – na zabrudzony tynk wciąż sączył się jednak skandalizujący wizerunek: roznegliżowana kobieca postać (ni to Matka Boska, ni to Syrenka Warszawska) wyśpiewująca trawestację „Marszu Polonia” na melodię hymnu Wielkiej Brytanii.
„No, żenada. Ani krytyki, ani poczucia humoru w tym kraju” – tak sytuację podsumowała, zaśmiewając się jednocześnie perlistym śmiechem, kuratorka Polonii Ewa Tatar, która odegrała w filmie Polskiej główną rolę. Warto nadmienić, że amatorskie nagranie tej pracy zrobiło furorę w internecie, a wykorzystany w niej strój Maryi-Syreny zyskał już status kultowego. Projektanci kostiumu, Agnieszka Klepacka i Maciej Chorąży (duet BRACIA), zapowiedzieli na łamach „Pudelka”, że zlicytują go na aukcji podczas przyszłorocznej edycji WOŚP. [Gazeta.pl]
***
„I LOVE HOMOSEXUALS” – SAYS DONALD TRUMP WHILE GIVING A PUBLIC SPEECH IN LONDON [PostNews]
***
Audyt przeprowadzony przez CBA w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu wykazał, że w czasie, gdy władzę sprawowała tam Dorota M., z kasy instytucji wyprowadzono łącznie ponad dwa miliony złotych. Kuratorce oraz grupie jej współpracowników postawiono zarzuty o defraudację środków publicznych. Podczas gdy sama oskarżona odmówiła komentarza, znany wrocławski biznesmen Leszek Czarnecki oświadczył w niedawnym wywiadzie dla portalu NaTemat, że chętnie udzieli finansowego wsparcia wrocławskiemu muzeum, jeżeli tylko obecna dyrekcja znajdzie się w potrzebie. Sprowokowany przez dziennikarza przedsiębiorca oświadczył w tym samym wywiadzie, że planuje wykup jego zabytkowej siedziby od miasta w perspektywie kolejnych kilku lat. Właściciel Getin Noble Banku chciałby pokazać w dawnym schronie przeciwlotniczym prywatną kolekcję, za wzór biorąc działalność Karen i Christiana Borosów, którzy podobny bunkier w Berlinie przekształcili własnym sumptem w muzeum sztuki współczesnej. Gdy poprosiliśmy o komentarz Grażynę Kulczyk, businesswoman i posiadaczkę ogromnej kolekcji sztuki, ta odparła: „Podziwiam Leszka i wspieram go całym sercem. Bez prywatnego sponsoringu jeszcze długo nie będzie w tym kraju miejsca dla prawdziwej sztuki. Sama wolę jednak inwestować w miejscach, które oferują mi większą stabilność”. Przypomnijmy, że jej plany o własnym muzeum w Warszawie spełzły rok temu na niczym. [„Gazeta Wyborcza”]
***
Z KOGO SZYDZI ILONA ŁEPKOWSKA?! „MÓWIŁAM, ŻE NIGDZIE NIE BĘDZIE MU JAK W TELEWIZJI” [„Super Expres”s]
***
Zwycięska praca przeglądu to trójkanałowe wideo. Absolwentka Wydziału Sztuki Mediów sfilmowała od dołu trzy blaty stołowe – dwa zupełnie czyste i jeden zalepiony wyżutą gumą. Praca stanowi dla artystki metaforę dojrzewania. To przekaz uniwersalny i ponadczasowa, a zarazem współczesna forma. [„Rzeczpospolita”]
Anka Sasnal
– Pałac zburzony!
I jedzie pociąg z kamieniami. Lokomotywa dobrej zmiany!
W lokomotywie na podnóżku stoi Mały Palacz, Mały Maszynista i łopatą dorzuca węgla (górnicy już nie strajkują), a dym wzbija się w niebo i niewiele już widać.
Wielki Nowy Projekt Narodowy właśnie zostaje wcielony w życie.
Nie ma Pałacu. Nie ma Kultury i Nauki.
Zresztą Naród już nie potrzebuje tego Pałacu, nie potrzebuje już ani kultury, ani nauki. A na pewno nie takiej, jaką przez lata Narodowi narzucano.
Zachodnie eksperymenty. Degeneracja. Gender.
Polska wstała z kolan! I zaraz przyklękła, bo przecież teraz najważniejsze jest Słowo Boże.
Teatry, muzea, kina, uniwersytety i nie tylko gimnazja, ale wszystkie szkoły z pomocą Boga i wykwalifikowanej kadry polskiego duchowieństwa zamieniliśmy w ciągu ostatniego roku w świątynie, miejsca skupienia i modlitwy. Kultura narodowa nigdy nie miała się tak dobrze! (Nie ma szkół, nie strajkują nauczyciele, studenci, uczniowie i rodzice).
Kobiet strzegą, a zarazem duchowo wspierają trzymający straż przy leju Żołnierze Wyklęci – młodzi, silni, w pięknych bluzach z orłem zawieszonym na krzyżu.
Długo czekaliśmy na tę chwilę – w Polsce zabrakło już miejsc na budowę nowych pomników ku czci Braci i Katastrof i Powstań i Strajków, w których tak bohatersko brali udział. Prezydent, jak zwykle niewiele myśląc, zaproponował nawet zburzenie Pałacu Prezydenckiego, ale zaprotestował rząd w imieniu Episkopatu i odwrotnie. Pałac Prezydencki to Największa Izba Pamięci Poległych i Spolegliwych.
Głosami przedstawicieli Narodu zdecydowano więc, że Pomnik, a zarazem Świątynia Wielkiej Polski, stanie na miejscu Pałacu, na miejscu Kultury i Nauki. Konkurs został ogłoszony i rozstrzygnięty w ciągu jednego dnia.
W konkursie udział wzięli wszyscy artyści niepokorni i wszyscy wygrali.
Entuzjastyczne recenzje napisali wybitni znawcy i dziennikarze też niepokorni. Budynek będzie nie tylko majestatycznym Pomnikiem ku czci Braci, Świątynią Wielkiej Polski, ale stanie się również siedzibą Sejmu, TVP i kilku zaprzyjaźnionych redakcji. Czekają nas więc wspólne modlitwy posiedzenia i debaty.
Tamtej nocy ogromny wybuch wstrząsnął miastem, ale wybuch tym razem jak najbardziej kontrolowany, rozświetliło się niebo i tysiące zgromadzonych przez policję warszawiaków i mieszkańców innych miast i wsi odetchnęło z ulgą.
Po Pałacu została w ziemi dziura, lej ogromny i i stos kamieni.
I wtedy Mały Myśliciel, Troskliwy Dozorca Narodu, rozwinął i wzbogacił artystyczną naszą myśl.
Będzie Pomnik i będzie Mur zbudowany z kamieni po Pałacu. W Polsce kamieni marnować nie można i gruzu też nie; wiadomo – gruz to właściwie nasze dobro narodowe. Tyle razy i z gruzów i z popiołów powstawaliśmy dzięki wierze katolickiej i innym cudom nad Wisłą.
Do odgruzowania Minister Pracy wezwał wszystkie kobiety w wieku do lat 50.
Przebywające przymusowo w domach matki chętnie podjęły się wyznaczonej pracy. Matki Polki (bo innych już przecież nie ma) najlepiej ogarniają gruzy, szybko sprzątają i mają podzielną uwagę. Mogą więc z łatwością oddzielać duże kamienie od drobnicy przydatnej do usypywania kolejnych Kopców Pamięci i wzmacniania wałów ochronnych zbudowanych wokół najbardziej zagrożonych miast.
Dumą narodową napawa ten widok młodych i starszych matek pracujących w skupieniu i dla poczucia większej narodowej wspólnoty śpiewających pieśni maryjne skomponowane specjalnie na tę okazję.
Kobiet strzegą, a zarazem duchowo wspierają trzymający straż przy leju Żołnierze Wyklęci – młodzi, silni, w pięknych bluzach z orłem zawieszonym na krzyżu.
Z pracy zwolnione zostały kobiety w ciąży chcianej i niechcianej, ale one zgodnie z rozporządzeniem Ministra do spraw Równouprawnienia codziennie zbierają się w małych kościelnych domach kultury i haftują proporce potrzebna na liczne rekonstrukcje historyczne albo robią na drutach swetry dla Prezesa i jego najbliższych współpracowników. Wszystkie wzory osobiście zatwierdza Minister Kultury.
Starsze kobiety zostały w domu z dziećmi i zgodnie z zaleceniami Ministra Edukacji na kilka godzin dziennie prowadzą dzieci do pobliskiego kościoła, aby tam mogły oddać się ciekawym zabawom edukacyjnym: najmłodsze zbijają krzyżyki, a starsze uczą się rachunków i historii polski wyliczając na zmianę prawdziwych zdrajców i prawdziwych patriotów.
Kobiety starsze i młodsze, na co zgodzili się wszyscy, pozostają jednak pod specjalnym nadzorem i zgodnie z nową Polską Konwencja Antyprzemocową muszą przestrzegać Praw Kobiety Katoliczki, dzięki czemu żadna przemoc wobec nich nie będzie stosowana.
A duże kamienie pociągami ozdobionymi hasłem „CAŁA POLSKA BUDUJE MUR” jadą przez Polskę. Pociągi zatrzymują się w miastach i miasteczkach, aby Polacy mogli dorzucić kilka kamieni od siebie. Piękny dar Narodu Polskiego dla Ojczyzny. Podaj cegłę – podaj kamień!
Nasza Polska Murowana dla Polaków Katolików.
Jeszcze Polska nie zginęła – budujemy MUR!
Jedzie pociąg z kamieniami!
A tam na granicach, jak Polska długa i szeroka, czekają mężczyźni, budowniczowie muru, obrońcy Ojczyzny. W wolnych chwilach, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza i dla relaksu, wyruszają do jeszcze nie wyciętych lasów w poszukiwaniu zwierząt i tych, którym Ojczyzna się nie podoba.
Zwierzęta nielegalnie przekroczyły granice, co niestety doprowadziło do kilkudniowego strajku myśliwych, zakończonego szybko dzięki patriotycznej postawie ministra spraw zagranicznych, który wysłał noty dyplomatyczne do państw sąsiednich, grożąc konsekwencjami na wypadek udzielenia schronienia polskim zwierzętom. Ministerstwo Ochrony Środowiska w trosce o swoich wyborców wydało pozwolenie na odstrzał zwierząt tzw. domowych i wszelkich stworzeń związanych z ekologią – również dwunożnych.
Ale ludzka garstka została.
Nie jest łatwo ich wyłapać – przemieszczają się sobie tylko znanymi dróżkami, na zabronionych przez państwo rowerach.
Ale, jak zapewnia Minister Obrony, do końca roku wszyscy znajdą się w specjalnych ośrodkach nadzorowanych przez Młodzież Wszechpolską.
Bywa, iż Minister Obrony osobiście wyrusza na nocne polowania. Szaleństwo w oczach rozjaśnia mu ciemność i wskazuje drogę, a nad głową huczy bojowy dron.
Zgodnie z zaleceniami Ministra Sprawiedliwości i Polską Konwencją Praw Człowieka winni zostaną osądzeni, a najbardziej zbuntowani genderyści poddani tradycyjnej metodzie śledczej zwanej chwytem za ziobro.
To oni knują, protestują, czasem kładą się na torach i wtedy pędzący pociąg z kamieniami musi się zatrzymać – Mały Maszynista spada z podnóżka, ale zaraz się wdrapuje i zaczyna od nowa podsypywanie do pieca.
I pali się jeszcze bardziej i większy dym idzie z komina.
Dym jest gryzący, Europa przeciera załzawione oczy, a Mały Maszynista podskakując, krzyczy: „Moja Polska, moja, nikomu nie oddam!”.
Chłopięcą odczuwa radość – radość wszechpolską!
– Co się gapisz Europo?!
Jedzie pociąg z kamieniami.
Kamieni wystarczy dla wszystkich!
Karolina Plinta
List od redakcji z grudnia 2017 roku
Drodzy czytelnicy Magazynu „Szum”,
To był naprawdę dziwny i emocjonujący rok. Wszystko dzięki wicepremierowi i ministrowi Piotrowi Glińskiemu, który w styczniu 2017 roku przebudził się z ubiegłorocznej drzemki i – jakby nadrabiając zaległości – postanowił całkowicie uciąć finansowanie sztuki współczesnej. Było więc o czym dyskutować i przeciwko czemu protestować. Jest pewnym paradoksem, że ten wzrost emocji wokół tematów związanych ze sztuką dotyczył faktu, że w tym roku doświadczaliśmy jej mniej (mniej wystaw, mniej projektów artystycznych, mniej publikacji etc.). Czyżby brak sztuki był dla nas bardziej emocjonujący od sztuki jako takiej? Rok 2017 w sztuce przypomina mi trochę strajk neoistów, którzy lata 1990-1993 ogłosili Latami Bez Sztuki.
Wychodzi jednak na to, że taka forma protestu ma swój sens i kto wie, może to właśnie brak sztuki jest awangardą XXI wieku, na którą tyle czekaliśmy. Na pewno pozwolił on nam odpocząć od dotychczasowej rutyny, która charakteryzowała polską sztukę. W tym roku nie było np.: konkursu Spojrzenia (brak finalistów i laureata okazał się ciekawszy od ich wyłonienia); wystawy w Polskim Pawilonie na Biennale w Wenecji (ministerstwo wycofało projekt Sharon Lockhart, ale w zasadzie nikogo to nie zmartwiło, a już na pewno nie amerykańską artystkę; pusty pawilon Polski wzbudził za to wiele kontrowersji na samym biennale i był szeroko komentowany w prasie zagranicznej); nie odbyły się festiwale Konteksty, Open City, Narracje, Alternativa, Survival, Art+Science Meeting, inSPIRACJE i Artloop (co dla wielu było prawdziwą ulgą). W Krakowie nastąpiła prawdziwa rewolucja – MOCAK z powodu braku dofinansowania postanowił zrezygnować z cyklu „… w sztuce” oraz swojego drugiego flagowego tasiemca – „Artystów z Krakowa”. W wyniku tych wypadków zdesperowana Masza Potocka zorganizowała serię spotkań z lokalnym środowiskiem artystycznym, dzięki czemu zaczęło ono wreszcie przychodzić do tej instytucji. Nie wypaliło wiele imprez planowanych na Rok Awangardy, ale być może to dobrze, ponieważ nie zapowiadały się one frapująco, za to ich brak wydaje się świetną odpowiedzią na pytanie o awangardę dzisiaj. Z powodu zamknięcia większości warszawskich galerii w tym roku odwołano Warsaw Gallery Weekend, a upadli galerzyści wstąpili do Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej, w znaczący sposób dynamizując działanie tego stowarzyszenia – od kiedy imprezy OFSW rozkręca Michał Suchora, przychodzi na nie znacznie więcej ludzi. Dużą popularnością cieszy się także kabaret OFSW, współtworzony przez Mikołaja Iwańskiego i Dawida Radziszewskiego (ostatnie przedstawienie pt. Kolekcjoner – alfons czy przyjaciel? było naprawdę świetne). Spore emocje wywołała także wspólna wystawa Krajowa Łukasza Surowca i Cypriena Gaillarda w dawnej siedzibie Fundacji Galerii Foksal, zorganizowana przez Michała Wolińskiego w ramach Not Weekendu, odbywającego się w dawnych lokalach nieistniejących już galerii. Przy okazji trzeba przyznać, że Woliński jako jeden z niewielu warszawskich galerzystów odnalazł się w nowych, anty-artystycznych czasach, za co otrzymał nawet Złotego Śmiecia, nagrodę Galerii Kubeł.
Nowy sposób finansowania Magazynu „Szum” – tylko z funduszy Galerii Kubeł – na pewno wpłynie na linię programową magazynu, który jest obecnie pismem całkowicie niezależnym.
Cokolwiek nie myśleć o aktualnej sytuacji w sztuce, definiowanych przez brak sztuki, jedno z pewnością w tym wszystkim jest dobre – po zawaleniu się dawnego systemu artystycznego wszyscy zdaliśmy sobie sprawę, że stary porządek być może nie był tym najlepszym i warto pomyśleć o nowych rozwiązaniach, bardziej pasujących do współczesności, jak również o znaczeniu sztuki – kwestii od dawna przez nas ignorowanej. Tym problemom poświęcony jest grudniowy numer „Szumu”, który rusza w nowej, anarchistycznej formule. Zmiana ta wynika zarówno z odświeżającej korekty w kulturze, co i koniecznej reformy magazynu, który również nie oparł się polityce MKiDN. Trudno ukrywać, dla „Szumu” ostatni rok to był naprawdę trudny czas: w związku z nieprzyznaniem dotacji pismu, a także uwiądem sceny instytucjonalnej, w marcu tego roku jego redaktorzy naczelni postanowili wejść w spółkę z firmą Griffin Real Estate, co było możliwe po moim (dyrektorki antydeweloperskiej Galerii Kubeł) oficjalnym odejściu z redakcji. Niestety, niedługo po tym, decyzją zarządu GRE, Jakub Banasiak i Adam Mazur zostali odwołani ze swoich stanowisk, a od 1 kwietnia 2017 funkcję naczelnych zaczęli pełnić Iwo Zmyślony i Aleksander Hudzik. Nowi naczelni „Szumu” konsekwentnie zaczęli realizować program nie zajmowania się sztuką: kolejne dwa numery pisma poświęcone były problemowi pisania o sztuce, ale z pominięciem kwestii sztuki oraz nowym produktom w Hali Koszyki, które, jak wiadomo, są produktami spożywczymi.
Ignorowanie sztuki w „Szumie” być może wpisuje się w aktualne środowiskowe nastroje, jednak metody stosowane przez nowych naczelnych mogły budzić wątpliwości. Podobnie jak akcje promocyjne „Szumu”, odbywające się w przestrzeniach należących do spółki GRE i kończone rytualnym paleniem archiwalnych numerów pisma z lat 2013-2016. Z tych względów w październiku tego roku zdecydowałam się wykupić w całości magazyn, na co mogłam sobie pozwolić dzięki komercyjnemu sukcesowi Galerii Kubeł – nasze koszulki naprawdę dobrze się sprzedają, nosi je nawet Anja Rubik, a już w styczniu na rynek wychodzi kolejna kolekcja Kubła, tym razem będąca wynikiem kooperacji z Maldororem. Nowy sposób finansowania Magazynu „Szum” – tylko z funduszy Galerii Kubeł – na pewno wpłynie na linię programową magazynu, który jest obecnie pismem całkowicie niezależnym (chciałam zaznaczyć, że nie będziemy zajmować się w nim modą, bo mogłabym być w tej kwestii stronnicza). Miło mi oznajmić, że od dzisiaj „Szum” nie reprezentuje już interesów Griffin Real Estate, nie musi się także troszczyć o potencjalnych reklamodawców ani patronaty medialne. To, co nas interesuje, to sztuka. Wiem, że to może brzmieć nudno, ale obiecuję, że już niedługo będziecie się nią emocjonować podobnie jak ekspresjoniści w 1917 roku – mamy w końcu na to swoje sposoby, wypracowane w oparciu o wzorce z „Frondy” i „Pudelka”. Rok awangardy za nami, ale zabawa dopiero się zaczyna!
Karolina Plinta, redaktor naczelna
PS. Rozważam zatrudnienie Jakuba Banasiaka i Adama Mazura jako sekretarzy redakcji. Nie wiem co prawda, czy zaakceptują kobietę (i do tego młodszą od nich) w roli szefa, ale kto wie, może się przyzwyczają?