Próbowałem pisać głupkowate utwory. Rozmowa z Jackiem Sotomskim
Filip Lech: Muzyka współczesna to w Polsce dość niszowe zjawisko. Może spróbujemy w kilku zdaniach przybliżyć czytelnikom „Szumu” twoją sylwetkę? Skończyłeś Akademię Muzyczną we Wrocławiu, jesteś wykształconym kompozytorem. W międzyczasie razem z Mikołajem Laskowskim założyliście zespół sultan hagavik. Graliście na kasetach i magnetofonach, później zaczęliście używać różnych tanich, „bazarowych” instrumentów.
Jacek Sotomski: Ostatnio gram w Ensemble KOMPOPOLEX, niezależnym zespole wykonującym muzykę zmierzającą w kierunku performatywnym i multimedialnym, który w założeniu ma stanowić alternatywę dla grup instytucjonalnych. Poza tym piszę coraz więcej muzyki dla teatru i uczę się grać na gitarze elektrycznej.
Będziesz grał z nut?
Nie, absolutnie nie chcę grać z nut. Nie wiem nawet jakie są dźwięki na tej gitarze, zupełnie nie potrafię na niej grać, ale napisałem już parę piosenek. To znaczy skomponowałem, ale nie powstała z tego partytura tylko nagranie audio. Zakładamy zespół z trzema kolegami i koleżanką, będziemy grać szeroko rozumianego indie rocka. Będziemy śpiewać po polsku.
Kiedy stwierdziłeś, że nie chcesz pisać muzyki odnoszącej się ani do klasycznych wzorców? Że będziesz pomijał nawet tradycje awangardowe, festiwalowe konwencje muzyki współczesnej?
To siedziało we mnie od dawna. Na samym początku studiów interesowały mnie rzeczy z pogranicza muzyki, a właściwie to leżące poza jej granicami. Najpierw sięgałem po trochę inne instrumentarium, np. instrumenty dziecięce. Napisałem utwór na perkusję i elektronikę, w którym rozpieprzałem stary monitor kineskopowy na scenie. Próbowałem pisać jakieś głupkowate utwory sprzeciwiające się majestatowi Akademii. Czasami musiałem napisać jakiś kwartet, sonatę czy inne wariacje na egzamin – liczyło się, żeby była tam jakaś harmonia, klasyczna forma. Dlatego studia skończyłem z dwuletnim opóźnieniem.
Śmieszne obrazki są nierozłączną częścią życia, oglądają je starzy i młodzi. Publikują je w internecie, ale i w prasie; nie mówiąc już o sloganie portali internetowych „ZOBACZ MEMY”. W takim obrazku można zawrzeć wiele komunikatów, niekiedy wielopiętrowych – trudno dzisiaj o lepszy nośnik informacji.
Inspirowałeś się czymś przy tworzeniu tych głupkowatych rzeczy?
W tamtym okresie oglądałem bardzo dużo filmów klasy B. Produkty wytwórni Troma: Toxic Avenger, Tromeo and Julia; wczesne filmy Petera Jacksona; japońskie filmy o superbohaterkach; dzieła Shin’ya Tsukamoto na czele Tetsuo: The Iron Man i tak dalej. To były moje główne inspiracje. Myślałem o tym, w jaki sposób mógłbym przełożyć je na muzykę, oczywiście nie dosłownie.
W muzyce nie potrafiłem znaleźć czegoś takiego. Szczątki takiego podejścia można było znaleźć w muzyce Kawalerów błotnych, kompozytorskiej supergrupy wykonującej muzykę improwizowaną, w której skład wchodzą byli, obecni albo przyszli dyrektorzy Związku Kompozytorów Polskich. Na początku XXI wieku to było śmieszne, trochę wykraczało poza jednorodny dyskurs akademicki.
W pewnym momencie swojej twórczości bardzo dużo korzystałeś ze śmiesznych obrazków, nazywanych błędnie memami. Wyskakiwały niemal zewsząd, zarówno w warstwie muzycznej jak i wizualnej.
Śmieszne obrazki są nierozłączną częścią życia, oglądają je starzy i młodzi. Publikują je w internecie, ale i w prasie; nie mówiąc już o sloganie portali internetowych „ZOBACZ MEMY”. W takim obrazku można zawrzeć wiele komunikatów, niekiedy wielopiętrowych – trudno dzisiaj o lepszy nośnik informacji. Mem może się składać z wielu memów, żeby to wychwycić potrzeba sporego wyczucia i wiedzy na ich temat.
Lubisz czasem przywalić kilkoma komunikatami jednocześnie, spuścić na widza-słuchacza bombę informacyjną. Zdarza ci się projektować własne memy?
Tak. W Koronie królów Władysława Łokietka grał aktor bardzo podobny do Bohdana Smolenia. Łokietek zmarł, a Smoleń w jednym skeczu miał bardzo charakterystyczną kwestię: „Eee, eee, eee ZDECHŁEM!”.
Nie interesuje mnie czy skomponuję coś własnego, czy użyję sampli, wykorzystam jakieś dźwięki. Szukam po prostu środków do wyrażania treści. Jeśli używam Casio, muszę wiedzieć, w jakim celu to robię, takie decyzje mają swoją wagę.
W Pepe is Pepe is Pepe przeprowadziłeś krytyczną analizę jednego z najsłynniejszych memów 2016 roku, Żaby Pepe.
W sumie przez przypadek. Od roku wiedziałem, że mam napisać utwór dla berlińskiego Ensemble Adapter, ale nie miałem pojęcia czym mam się zająć. Jakiś miesiąc przed deadline’em rozmawiałem ze swoim kolegą o zawłaszczaniu symboli. Zacząłem się zastanawiać, co może zrobić Matt Furie, rysownik, który stworzył tę postać. Doszedłem do wniosku, że nic. Ten temat utkwił mi w głowie, zacząłem go drążyć, i szukałem symboli nadających się do wyjałowienia z pierwotnego znaczenia. Zastanawiałem się też sporo nad tym, co trzeba mieć w głowie, żeby stwierdzić: „od dzisiaj Pepe jest symbolem alt-prawicy”. Warstwa wizualna jest tu wyjątkowo ważna, ale i w muzyce starałem się zawrzeć jak najwięcej odniesień.
W twoich utworach wizualność i performatywność odgrywa równie ważną rolę co muzyka. Od jakiegoś czasu nawet większą. Nie przykładasz zbyt dużej roli do muzyki. Kompozytorzy zazwyczaj przejmują się brzmieniem swoich utworów, starają się poszukiwać nowych rozwiązań, które zaskoczą słuchacza. Tobie wystarcza – dajmy na to – stare Casio.
W ogóle mnie nie interesuje czy skomponuję coś własnego, czy użyję sampli, wykorzystam jakieś dźwięki. Szukam po prostu środków do wyrażania treści. Jeśli używam Casio, muszę wiedzieć, w jakim celu to robię, takie decyzje mają swoją wagę. Dla mnie to tak samo ważne jak użycie tematu z Brahmsa, napisanie chodnikowej melodii albo zremiksowanie pieśni patriotycznej. Przestałem wierzyć w autonomiczność muzyki. Wątpię w sens istnienia muzyki skupionej na brzmieniu, poszukiwaniach fakturowych i tak dalej.
Sięgasz czasami po coś innego niż memy, klasyka polskich filmików z YouTube’a, Kwejk i Karaczan?
Chyba nie. Pewnie wynika to z jakiejś potrzeby subwersywności. Moje utwory funkcjonują w obiegu festiwalowym, bywalec festiwalu muzyki współczesnej jest mało przyzwyczajony do tego ścieku internetowego. Czerpię satysfakcję z tego, że mogę mu pokazać ważny wycinek kultury, którego pewnie unika.
Sprawiając słuchacza w zakłopotanie czujesz się bardziej jak Penderecki, który w latach 60. prezentował swoje sonorystyczne, brutalistyczne utwory czy raczej jak internauta, który siedzi przed komputerem w samych gaciach i wkleja ludziom w komentarze dziwne fotki, które powinny być opatrzone komunikatem „Not Safe for Work”?
Bardziej jak Penderecki, ale właściwie te uczucia są sobie bardzo bliskie. To czerpanie satysfakcji z pokazywania rzeczy, których albo ktoś nie zna i nie wie, że istnieją, albo celowo nie kieruje wzroku w tamtą stronę, bo nie chce tego widzieć. Szczególnie jeśli ktoś neguje cały nurt kultury, którym się inspiruję – wtedy mam wielką satysfakcję, że daję jej głos, umożliwiam publiczne wypowiedzenie się. Albo po prostu pokazuję te treści. Nie robię tego tylko i wyłącznie, żeby kogoś zawstydzić, ale nie ukrywam, że jest to jeden z powodów.
Mówiłeś, że zwątpiłeś w autonomiczność muzyki. A co z wiarą w podstawowe kategorie estetyczne, takie jak piękno? Niektóre materiały, które zamieszczasz w swoich utworach mogą zachwycać, wzruszać – nie tylko na tym sentymentalnym poziomie, mogą poruszać dzięki wysublimowanej formie.
Nie wiem czy to jest piękno, ale wierzę w jakąś kategorię estetyczną, która powoduje wzruszenie. Rezonuje w człowieku przez dłuższy czas, wybija go z codziennego rytmu.
Myślę o CREDOPOLU, swoim ostatnim dużym utworze, nad którym pracowałem razem z Weroniką Murek. Użyliśmy tam obszernego fragmentu Szkoły dla dziwek, bardzo wulgarnej pasty napisanej przez nastolatkę.
Bardzo interesuje mnie teatr, gdybym miał czas i pieniądze to jeździłbym po całym kraju i oglądał wszystkie premiery. Chodzę czasami na wrocławskie wystawy, ale za każdym razem wychodzę z poczuciem zawodu, spodziewam się czegoś więcej.
Miałem wrażenie, że to polska naśladowniczka Kathy Acker, słuchając utworu nie miałem pojęcia, skąd pochodzą te teksty.
Ta dziewczyna pisała to tylko kiedy mama była w pracy, ale w końcu ktoś na nią nakablował; dostała szlaban na telefon, potem na komputer. Ta historia jest w jakiś sposób bardzo poruszająca. Nie korzystałem z tych tekstów, żeby szokować. Na pewnym etapie szukam motywów, które będą mogły drgać, współdziałać z innymi rzeczami przeze mnie wykorzystywanymi. Nie wiem jak to nazwać, ale piękno to kategoria mocno zaprzeszła. Bardzo lubię używać słowa „rezonuje”. Ono może być jednocześnie pozytywne i negatywne.
[BARBARA W końcu bez zbędnego pierdolenia zaczęliśmy się pieprzyć. Mnie brał Niall, Jasmine Zayn, a Arianę Jasmine (robiła jej minetę podczas bycia ruchaną). I tak się pieprzyliśmy aż do czasu, gdy Zayn nie wpadł na pewien pomysł: – Ej, może pobawimy się w homoseksualizm?
JACEK Marcjanno, chciałaś się przekonać z kim piszesz, do kogo piszesz. I… myślę, że ten film umożliwi ci to wszystko. Będziesz wiedziała więcej niż się oczekiwałaś. No nie wiem czy cię to zadowoli, czy nie. Nie wiem.
BARBARBA Harry wbił w moją mokrą jak Japonia podczas tsunami cipę dwa palce oraz jeden palec w dupę. Jęknęłam z bólu, a potem jęczałam z przyjemności.
JACEK Ale… nie kłamałem pisząc na gg ani na czacie. Jestem facet już starszy i miło mi, że taka mała smarkula zaciekawiła się moją osobą.
Fragment tekstów do CREDOPOL-u]
Poszukujesz inspiracji w sztuce, chodzisz na wystawy?
Nie wiem, umiarkowanie. Bardzo interesuje mnie teatr, gdybym miał czas i pieniądze to jeździłbym po całym kraju i oglądał wszystkie premiery. Chodzę czasami na wrocławskie wystawy, ale za każdym razem wychodzę z poczuciem zawodu, spodziewam się czegoś więcej. Wątpię, żeby nasze galerie się zmówiły, że nagle pokazują chujową sztukę. Albo że Wrocław jest jakimś niesamowitym zagłębiem chujni. Chyba chodzi o coś innego, więc nie śledzę z wypiekami na twarzy informacji o najnowszych wernisażach.
Co odnajdujesz w teatrze?
Świat, który mnie wciąga. Zabrzmi to pewnie głupio, ale potrafię w tych światach odnaleźć siebie. Przez obserwowanie świata przedstawionego, który jednak nie jest rzeczywistością, spoglądam na siebie z pewnego dystansu, mogę widzieć swoje zachowania z perspektywy osoby trzeciej. Pomaga mi to w rozpracowywaniu własnych problemów.
Do ilu spektakli zrobiłeś już muzykę?
W takim teatrze instytucjonalnym? To do trzech.
W teatrze nie masz tak szerokiej swobody twórczej.
Ostatni spektakl, nad którym pracowałem, to Lwów nie oddamy w rzeszowskim Teatrze im. Wandy Siemaszkowej, reżyserowany przez Kasię Szyngierę. To trzeci spektakl, który robiliśmy razem. Bardzo odpowiada mi zaproponowany przez nią model pracy – właściwie wszyscy pracujący nad spektaklem mają coś do powiedzenia. I ona rzeczywiście bierze to pod uwagę, oczywiście jeśli jesteś w stanie uzasadnić swoje zdanie.
Co przygotowałeś do tego spektaklu?
Grałem na gitarze elektrycznej, głównie bluesa. Poza tym skomponowałem i zmiksowałem dwa utwory z gatunku rap. Później próbowałem zgłosić te utwory ZAIKS-u i dostałem bardzo ciekawą opinię rzeczoznawcy. Według wykładni profesora Henryka Kuźniaka z maja i czerwca 2017 roku, który z kolei opierał się na ustaleniach Zofii Lissy (zmarłej w 1980 roku) i Mieczysława Drobnera (zmarłego w 1986 roku), jeden z utworów jest zbiorem zjawisk akustyczno-szmerowych. Odpisałem im, że była to muzyka oparta na samplu z tradycyjnej pieśni ludowej ukraińskiej, który to sampel przetworzyłem przez trzy efekty, które rozwijały się w czasie trwania utworu. Wytłumaczyłem, że to utwór wykonany w technice plądrofonicznej. Kolejny utwór był ilustracją dźwiękową, były tam odgłosy syreny alarmowej, na tle której panoramicznie słychać było wystrzały armatnie. Tutaj dowiedziałem się, że utwór jest zbiorem efektów akustycznych, nie nosi cech utworu muzycznego podlegającego ochronie praw autorskich. To trochę dziwne, bo dźwięki składające się na melodie również są zbiorem efektów akustycznych…
Krakowski festiwal Sacrum Profanum zamówił u ciebie utwór, którym masz podsumować i zrelacjonować przebieg festiwalu. Co to będzie?
Chcę zrobić hip-hop. Krzysztof Pietraszewski, główny kurator festiwalu, się trochę zdziwił. Ale szczerze mówiąc nie lubię sobie niczego zakładać a priori, więc wszystko może się zmienić. Poprosiłem ekipę filmową festiwalu, żeby zwrócili uwagę na reakcję widowni w momencie trwania i zakończenia utworu. Interesuje mnie, co zostaje w ludziach po zakończeniu utworu. Taką pierwszą, oczywistą reakcją jest postawa i mina w trakcie owacji.