Prekarne figury solidarności. Estetyka selfie, słaby opór i krytyka
Najpiękniej wygląda wiosna w świetle płonących reklam bielizny
slogan z jednej z warszawskich Manif
„Najpierw jednak musimy poprawnie zyskać indywidualną podmiotowość” – pisze Agata Pyzik w tekście Sprzeczności peryferyjnego feminizmu albo ewangelistki selfie, opublikowanym niedawno na łamach „Szumu”. Chciałabym na dobry początek zaproponować, że klasą rewolucyjną jest jednak proletariat, burżuazja rewolucjonizuje wyłącznie środki produkcji. Subtelna, acz fundamentalna różnica w diagnostyce postępu historii i postępu cywilizacji jest dziś przedmiotem gwałtownego sporu wśród teoretyczek i teoretyków emancypacji, była nim zresztą co najmniej od czasów Manifestu Komunistycznego Marksa i Engelsa. Czy proletariat potrzebuje awangardy? Czy komunista i proletariusz faktycznie mają dokładnie ten sam interes? To są w moim przekonaniu pytania, które powinnyśmy sobie zadać również w ramach dyskusji o „selfie-feminizmie”, jeśli chcemy rozważać nie tylko jego stawki estetyczne w oderwaniu od politycznej sprawczości, ale również jego właśnie polityczne stawki, które są tu, przynajmniej w części, realizowane strategiami estetycznymi.
Dyskusja między Karoliną Plintą i Agatą Pyzik, którą można postrzegać jako element szerszego sporu estetycznego (wystarczy spojrzeć na recenzje z ostatniego Biennale w Berlinie) czy politycznego (dyskusje wokół Czarnego Protestu i Międzynarodowego Strajku Kobiet). Można go też widzieć wąsko, ograniczając się do dyskusji dziewczyńskich strategii artystycznych i „selfie-feminizmu”, ale mam wrażenie, że skoro same autorki decydują się spojrzeć szerzej i zestawiają te strategie z sytuacją kobiet w polu kultury i spraw społecznych, warto spróbować przemyśleć je również w kontekście debat feministycznych oraz teorii emancypacji.
Krytykując „selfie-feminizm” powinnyśmy rekonstruować argumenty zbudowane we wcześniejszych teoriach feministycznych, bo uznanie ich za same przez się oczywiste grozi sprowadzeniem rozmowy do wskazywania pozycji słusznych i niesłusznych zgodnie z niewyjaśnionym algorytmem.
W swoim wcześniejszym tekście, Jeśli muszę się rozbierać, nie chcę być częścią waszej rewolucji. Krytyka selfie-feminizmu, Agata Pyzik zwięźle rekonstruuje podstawowe problemy tego nurtu. Wskazując, za Anią Dzierzgowską, że jego główna sprzeczność wyraża się w połączeniu „selfie” – ja, oraz feminizmu – wspólnoty, Pyzik dowodzi, że strategia rozbudowywania indywidualizmu, jednostkowej sprawczości oraz fetyszyzacja „ja” w niezliczonej ilości natychmiast wstawianych do internetu wizerunków siebie stoi w fundamentalnej sprzeczności z „feminizmem”, czyli radykalnym ruchem społecznym na rzecz społecznej zmiany, jak mogłybyśmy chcieć powiedzieć np. za bell hooks, która tak właśnie go definiuje w książce Teoria feministyczna. Od marginesu do centrum. Mocnych przesłanek za stanowiskiem Pyzik i Dzierzgowskiej dostarcza również książka Carole Pateman Kontrakt płci, w której „podmiot” jest wprost określony jako kategoria patriarchalna. Mam wrażenie, że krytykując „selfie-feminizm” powinnyśmy rekonstruować argumenty zbudowane we wcześniejszych teoriach feministycznych, bo uznanie ich za same przez się oczywiste grozi sprowadzeniem rozmowy do wskazywania pozycji słusznych i niesłusznych zgodnie z niewyjaśnionym algorytmem. Ustalenia feminizmu drugiej fali nie są ani powszechnie w Polsce znane, ani same przez się oczywiste, więc uważam, że warto się odwoływać bezpośrednio do autorek i ich wywodów. Rozumienie „podmiotu” jako kategorii patriarchalnej wynika z wielu dekad feministycznych krytyk europejskiej filozofii, które prowadzą do wniosku, że izolacjonistyczny projekt zachodniego „ja” stworzony został na podstawie męskiego doświadczenia, męskiej kultury i męskiego habitusu. Wolny od jakichkolwiek zależności, relacji oraz uczuć, podmiot filozofii zachodniej tworzy społeczeństwo, politykę i kulturę na miarę własnej odizolowanej tożsamości; feministyczne krytyczki piętnują w związku z tym nie tylko status quo, ale też wszelkie teorie emancypacyjne nie podważające męskoosobowej, separatystycznej wizji podmiotu. Ten ważny moment feministycznej argumentacji Agata Pyzik wykorzystuje do krytyki „selfie-feminizmu”, ale mam wrażenie, że czyni to nie uwzględniając sieci mediów społecznościowych, w których odbywają się te autoprezentacje, sieci, która stanowi dla współczesnych feministycznych artystek nie tylko przestrzeń prezentacji, ale też pierwsze środowisko budowania więzi z innymi kobietami, często obcymi geograficznie, politycznie i kulturowo. Ta przestrzeń zaludniła się ostatnio zdjęciami i filmami z protestów kobiecych na całym świecie, a wcześniej – czarno-białymi zdjęciami przesyłanymi przez kobiety w ramach akcji #czarnyprotest, największej akcji „polskiego internetu”. Postrzeganie tej przestrzeni jako pustej i ignorowanie właściwej jej sprawczości przypomina ignorowanie bakterii dlatego, że ich nie widać.
Na tekst Agaty Pyzik Jeśli muszę się rozbierać, nie chcę być częścią waszej rewolucji… szybko odpowiedziała Karolina Plinta tekstem Więcej porno proszę!, będącym recenzją z wystawy Przyjaźni moc, którą można jeszcze oglądać w galerii lokal_30. O ile Pyzik krytykuje selfie-feminizm w odniesieniu do manifestów współczesnego feminizmu, takich jak Sad Girl Theory Audrey Wollen czy Sick Woman Theory Johanny Hedvy, budując do swojej krytyki pewną ramę problemową, umożliwiającą czytanie krytykowanych prac, strategii i postaw w szerszym kontekście, Karolina Plinta tego nie czyni, wysnuwając dość szerokie wnioski w zasadzie wyłącznie na podstawie własnej analizy działań takich artystek jak duet Sędzia Główny (Aleksandra Kubiak, Karolina Wiktor), grupa Threesome (Karolina Dryps, Lonia Kaniuk, Karolina Mełnicka) oraz duet Virgin$ deLuxe Edition (Ada Karczmarczyk, Aneta Ptak-Rufino), prezentowanych właśnie w lokalu_30. Obserwacje te, choć można im oczywiście zarzucić brak kontekstu czy osadzenia w teorii i praktyce feministycznej, bywają moim zdaniem celne. Aprobata, z jaką Plinta wypowiada się o dokonywanym przez dziewczyńskie kolektywy eksplorowaniu seksualności, kapitalizmu i uprzedmiotowienia oraz emancypacji i siły, jakie wiążą się z wypracowanymi przez te artystki formułami kontestowania urzeczowienia kobiet przy jednoczesnym demonstrowaniu własnej sprawczości i autonomii, również i mi wydają się cenne.
Czy sam dziewczyński smutek przyniesie nam rewolucję – nie wiem, ale sama od jakiegoś czasu „majstruję” przy modelach oporu tak, by zmieściły się w nich strategie ludzi zwyczajnych (common), a nie tylko abstrakcyjnie rozumiane to, co wspólne (the common), żeby przełamać heroiczny model oporu.
Dlaczego? Nie tylko dlatego, że żyjemy, jak piszą obie autorki, którym staram się tu odpowiedzieć – Agata Pyzik i Karolina Plinta – w społeczeństwie, które neguje autonomię i sprawczość kobiet również na polu ciała i seksualności, więc projekty odzyskania ich oczywiście budzą chęć wsparcia. Ta afirmacja i eksploracja obszaru seksualności i ciała wiąże się w pracach dyskutowanych przez Plintę z próbą przekroczenia jednostkowości, tworzeniem kolektywów, budowaniem dziewczyńskiej solidarności. Może się w związku z tym wydawać, że między Pyzik i Plintą nie ma w gruncie rzeczy żadnego sporu, bo skoro dyskutują one zupełnie różne strategie artystyczne, Pyzik indywidualistyczny, jak sama twierdzi, selfie-feminizm, zaś Plinta – dziewczyński feminizm budujący małe co prawda, ale jednak kolektywy, to po prostu sporu nie ma. Mam jednak wrażenie, że jest, i dotyczy z jednej strony sposobów czytania sztuki multimediów, w tym legendarnego już, choć chyba czekającego ciągle na swoją porządną definicję post-internetu, zaś z drugiej – pomysłów na polityczną solidarność i reprezentację kobiet, którym znacznie więcej uwagi poświęca oczywiście Agata Pyzik, i słusznie, niemniej – nie wiem, czy celnie w kontekście grup i strategii, które analizuje.
Żeby nie było gołosłownie – rozpocznę od przykładu. Agata Pyzik bardzo krytycznie odnosi się do artystycznego spotu, który zapraszał na tegoroczną Manifę w Poznaniu (klip Dość kompromisów, zrobiony przez zespół: Zofia Holeczek, Marta Szymanowska, Joanna Zioła, Dawid Majewski i Adam Romel jest dostępny on-line ). Sugerując jego autorkom i autorom alienację i brak kontaktu z „prawdziwymi problemami kobiet”, do jakich należą jej zdaniem głównie kwestie zatrudnienia i nierówności płci na rynku pracy, rozumiane jednak wyłącznie ilościowo, a nie jakościowo, Pyzik w moim przekonaniu nie tylko mija się z celem, ale też występuje w bardzo kontestowanej przez feministki wszystkich „fal” i odcieni roli podmiotu przemawiającego z pozycji „punktu archimedesowego”, takiego, który pozwala patrzeć na rzeczywistość z jakiejś zewnętrznej pozycji i „wiedzieć lepiej”. Nie jest chyba nadmierną przezornością unikać takiej absolutyzującej pozycji. Feministyczne teorie lat 1980., w tym zwłaszcza teoria „wiedzy usytuowanej” Donny Haraway, bardzo to ułatwiają, wskazując, jak uogólnione konkluzje mogą być budowane z perspektyw, które świadomość własnej zależności, relatywizowalności i kontekstualności przekuwają w dodatkowy argument naukowy. Tak proponowałabym czynić, by nie dochodzić do absurdalnych konkluzji, że w czasie, gdy pod obstrzałem znalazły się najbardziej elementarne prawa kobiet, w tym to do życia i zdrowia, skazywać feminizm na analizę ilościową statystyk o zatrudnieniu.
Jak skandowałyśmy na niezliczonych manifach kobiecych w całej Polsce przez ostatnie 20 lat, „nasze ciała to pole walki”. Nie tylko wtedy, gdy atakują je polityczki i politycy partii konserwatywnych, ale również wtedy, gdy musimy się naszych ciał wstydzić, kiedy minimalne nawet niedopasowanie do kulturowej normy generuje szklany sufit na ścieżce naszej kariery, lepkie podłogi i ręce naszych szefów czy kolegów oraz ruchome schody jadące zawsze w dół na drogach awansu zawodowego. I o to wszystko, zgrabnie w moim przekonaniu, upomniał się klip zapraszający na poznańską Manifę. O ile bowiem nie każda z nas chce dokładnie takich samych praw i metod emancypacji, wszystkie tak samo podlegamy kulturowej normie wykluczenia ciał przekraczających schematy, i to właśnie doświadczenie może stać się zrębem politycznej emancypacji, a nie pryncypia polityczne, o które wiele jeszcze lat będziemy się gwałtownie spierać.
Separatystyczny model emancypacji jako stylizacji na wysokie mieszczaństwo chodzące do opery i czytające informacje o zatrudnieniu powinien zostać skontrastowany z modelem solidarności budowanej od podstaw, tu i teraz, i w działaniu, a nie na biurku, solidarności, która zaczyna się od selfie, a kończy na ulicach i nie tylko w pracy, ale i w związkach zawodowych.
Autorki krytykowanych przez Pyzik współczesnych koncepcji feminizmu afektywnego i cielesnego nie stronią bynajmniej od strategicznych debat dotyczących ruchu oporu. W jednym z wywiadów Audrey Wollen wprost mówi o konieczności wyjścia poza męsko zdefiniowane strategie protestu. Czy sam dziewczyński smutek przyniesie nam rewolucję – nie wiem, ale sama od jakiegoś czasu „majstruję” przy modelach oporu tak, by zmieściły się w nich strategie ludzi zwyczajnych (common), a nie tylko abstrakcyjnie rozumiane to, co wspólne (the common), żeby przełamać heroiczny model oporu (ostatnio krytykowała go również Maria Janion w liście do uczestniczek i uczestników Kongresu Kultury Polskiej) i uwzględnić strategie słabych i wykluczonych (zob. mój tekst dla „Praktyki Teoretycznej”).
Choć uważam, że dyskusja, do której niniejszym próbuję się włączyć jest bardzo interesująca i szanuję autorki, z którymi polemizuję, ich rozpoznania oraz zaangażowanie, z jakim omawiają ważne dla nich aspekty „selfie-feminizmu” i innych spraw związanych z polityką i estetyką feministyczną, wydaje mi się, że dyskusja ta miała nieco zawężony kontekst, który starałam się, w pośpiechu i z pewnością niekompletnie, uzupełnić. Chciałabym podkreślić, iż jak dla mnie dyskusja dopiero się zaczyna, i nie chcę jej moją wypowiedzią ani podsumowywać, ani zamykać.
Muszę jednak podkreślić, że separatystyczny model emancypacji jako stylizacji na wysokie mieszczaństwo chodzące do opery i czytające informacje o zatrudnieniu powinien zostać skontrastowany z modelem solidarności budowanej od podstaw, tu i teraz, i w działaniu, a nie na biurku, solidarności, która zaczyna się od selfie, a kończy na ulicach i nie tylko w pracy, ale i w związkach zawodowych. Polecam też analizy Lisy Duggan z Twilight of Equality, gdzie konserwatywne domknięcie polityki obyczajowej wskazano jako konieczne dopełnienie neoliberalnej wojny z systemem instytucjonalnych zabezpieczeń. I serdecznie pozdrawiam wszystkie Siostry, bo oczywiście każda ze wskazanych tu pozycji ma problemy i ograniczenia, a spór o priorytety z pewnością pcha walkę naprzód.
Ewa Majewska – feministyczna teoretyczka kultury; profesorka Uniwersytetu SWPS Warszawa i kierowniczka projektu Publiczni wbrew woli. Wytwarzanie podmiotu w archiwach akcji „Hiacynt” (NCN 2022-25). Wykładała na UDK w Berlinie, na UW i UJ, prowadziła projekty na: Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, IWM w Wiedniu oraz ICI Berlin. Jest autorką siedmiu książek, w tym: Feminist Antifascism (Verso, 2021), Kontrpubliczności ludowe i feministyczne (2018), Tramwaj zwany uznaniem (2017), Sztuka jako pozór? (2013) oraz Feminizm jako filozofia społeczna (2009), jak też szeregu artykułów i esejów, publikowanych w czasopismach i tomach zbiorowych, w tym: „e-flux”, „Signs”, „Third Text”, „Journal of Utopian Studies” i in. Była współkuratorką wystawy prac Marioli Przyjemskiej w warszawskiej Zachęcie (2022-2023).
Więcej