Praca seksualna to po prostu praca. Rozmowa z Aleksandrą Kluczyk
Tomek Pawłowski Jarmołajew, Ewa Tatar: W tę niedzielę w warszawskim Madame Q odbędzie się premiera zina Save Us From Saviours, połączona z panelem dyskusyjnym na temat pracy seksualnej, którego jesteś inicjatorką i autorką. Na czym polega ten projekt?
Aleksandra Kluczyk: Zin jest zbiorem reprezentacji osób pracujących seksualnie. Składa się z czternastu wywiadów, z osobami z różnych sektorów branży oraz sesji zdjęciowych oddających wizualne wyobrażenia nas o sobie samych. Udało mi się dotrzeć do różnorodnej reprezentacji. Są osoby, które mają doświadczenie pracy w klubach go-go, pracujące na kamerkach, na mieszkaniówce, świadczące usługi full service escort i jedna domina. Każda z tych osób i historii jest inna, ale wszystkie nas łączy to, że pracujemy z własnej woli i lubimy to, czym się zajmujemy.
Jak zaczynała się praca nad zinem?
W zeszłym roku byłam uczestniczką „Szkoły patrzenia”, to projekt edukacyjny poświęcony teorii i praktyce kultury wizualnej organizowany przez Instytut Fotografii Fort. Tematem każdego zjazdu było słowo-klucz, za którym stały obrazy, teksty, praktyki, pytania i działania zaproponowane przez zaproszonych gości, łączących kompetencje badawcze i akademickie z artystycznymi i edukacyjnymi. W moim przypadku podczas pracy nad zadanymi tematami cały czas powracał wątek pracy seksualnej, w różnych kontekstach. Na koniec mieliśmy zrealizować własny projekt, w pewnym sensie zaliczeniowy.
Po pół roku zajęć, kiedy rozmawialiśmy o projektach końcowych, Joanna Kubicka zasugerowała, że praca seksualna mogłaby być ciekawym tematem do podjęcia w kontekście edukacji wizualnej, biorąc pod uwagę obraz osób pracujących seksualnie wykreowany przez mainstremowe media. Miałam mnóstwo wątpliwości i nie czułam się wystarczająco kompetentna, ale przekonała mnie Yulia Krivich. Na początku października pomysł na zin był już mniej więcej ukształtowany. Wtedy też spotkałam się z Natalią Sielewicz, która była moją mentorką z ramienia szkoły podczas realizacji projektu.
Pod koniec stycznia zrobiłaś wystawę zapowiadającą zin w poznańskim DOMIE.
Praca nad zinem zajęła mi więcej czasu niż planowałam, dlatego w ramach realizacji zaliczenia zdecydowałam się na pokazanie części materiałów wprowadzających do publikacji. Na wystawie znalazła się część materiałów, które są w zinie. Wybór fotografii, kilka cytatów najbardziej nawiązujących do tytułu, oraz fragmenty rozmów w wersji audio.
Zdecydowałam się stworzyć przestrzeń głównie osobom, które na co dzień, z różnych względów, nie mogą pozwolić sobie na mówienie otwarcie o swoich doświadczeniach, pozostała część jest wyoutowana, dodatkowo niektóre z osób działają aktywistycznie m.in. na rzecz osób pracujących seksualnie.
A skąd tytuł Save Us From Saviours?
To jedno z haseł, używanych przez osoby działające – walczące na rzecz praw osób pracujących seksualnie. Dla mnie to swoisty manifest zamknięty w jednym zdaniu. Uchroń nas od naszych zbawców – osób, które pod przykrywką walki o nasze prawa, stosują narracje odbierające nam podmiotowość, obrażając nas i nie uwzględniając naszego głosu. Klientów, którym wydaje się, że nas ratują/pomagają nam/sprawiają prezent, kiedy po prostu opłacają usługi, z których korzystają. To manifest przeciwko wszystkim tym, którzy zasłaniając się górnolotnymi ideami, stawiając się tym samym w roli wybawicielek i wybawicieli, są tak naprawdę głuche i głusi na nasz głos, i z takim protekcjonalnym podejściem nie wykonują tak naprawdę żadnej pracy na rzecz poprawy naszej sytuacji, wręcz przeciwnie – pogłębiają stygmatyzację i oddalają od upodmiotowienia naszego głosu w dyskursie publicznym.
W DOMIE to zdjęcia grały główną rolę, zin to przede wszystkim wywiady.
Na początku chciałam to zrobić kompletnie inaczej, sama podchodząc do tematu bardzo przedmiotowo. Marzył mi się zbiór reprezentacji wizualnych, możliwie najbardziej znanych osób z branży. Prawdopodobnie nie miałoby to żadnej większej wartości poza przysporzeniem mi popularności. Podczas pracy doszłam do wniosku, że nie tędy droga, zdecydowałam się stworzyć przestrzeń głównie osobom, które na co dzień, z różnych względów, nie mogą pozwolić sobie na mówienie otwarcie o swoich doświadczeniach, pozostała część jest wyoutowana, dodatkowo niektóre z osób działają aktywistycznie m.in. na rzecz osób pracujących seksualnie. Zdjęciom miało towarzyszyć coś w rodzaju jedno-dwustronnicowego kwestionariusza. Podczas rozmów z bohaterkami to urosło. Obecny wygląd zina ukształtowały przede wszystkim osoby, które mi zaufały i zdecydowały się podzielić swoim historiami.
Kim są twoje bohaterki i jak się poznałyście?
Koleżanka zaprosiła mnie do grupy na fejsie zrzeszającej osoby pracujące seksualnie z różnych sektorów branży. To najwspanialsze miejsce na świecie, przestrzeń, w której się wspieramy, wymieniamy informacjami, radami i dzielimy doświadczeniami. Na początku nie czułam się pewnie i ciągle odkładałam napisanie ogłoszenia o tym, że szukam osób do udziału w projekcie. Bałam się, że zostanę wyśmiana, lub po prostu nikt nie będzie zainteresowany. Kiedy w końcu się przemogłam, odzew był niesamowity. Zgłosiło się mnóstwo chętnych i zaczęłyśmy umawiać się na spotkania.
Odpowiedziały tylko dziewczyny?
Tak, zresztą w większości to właśnie dziewczyny znajdują się na grupie. Zdaję sobie sprawę, że reprezentacja nie jest pełna, bo nie ma w zinie np. żadnego mężczyzny czy osób ze wszystkich sektorów, ale nie chciałam szukać nikogo na siłę.
Na co zwracałaś uwagę prowadząc rozmowy? Miałaś jakiś plan, scenariusz?
Pytania, które zadawałam były bardzo proste, wręcz szkolne. Typu: „W jakim sektorze pracujesz?”, „Co w tej pracy lubisz, czego nie?”, „Na czym polega to, czym się zajmujesz?”. W dyskursie publicznym jest mało głosów osób z doświadczeniem pracy seksualnej, więc przede wszystkim zależało mi na tym, żeby wybrzmiały najprostsze kwestie, wypowiadane pierwszoosobowo.
Spora część zdjęć, w tym również moje, nawiązują do erotycznych konwencji i zawierają elementy nagości. To ciekawe, bo pokazuje jak praca i generalnie tematy związane z seksualnością są tożsame z nami. Poza tym zdjęciom towarzyszy krótki opis przybliżający powody, dla których każda z osób zdecydowała się zaprezentować siebie właśnie w taki sposób…
Wspominałaś, że to urosło.
Tak. Wywiady okazały się szalenie inspirujące, a poruszane kwestie niesamowicie ważne. Mimo podobnych pytań, każda rozmowa jest zupełnie inna. Dziewczyny bardzo się przede mną otworzyły i powiedziały tyle istotnych kwestii, na których wybrzmieniu bardzo mi zależało, że w finalnej formie, większość z wywiadów zajmuje kilkanaście stron formatu A5, drobnym drukiem.
Usłyszałam też sporo rzeczy, które nie zgadzają się z moim systemem wartości, przekraczały moje granice moralności. Uzmysłowiłam sobie to właściwie dopiero na etapie spisywania wywiadów. Miałam duże rozterki, co przesuwało w czasie premierę, bo odkładałam spisywanie i robiłam długie przerwy lub na tydzień czy dwa zajmowałam się czymś kompletnie innym. Problem polegał na tym, że nie było we mnie moralnej zgody na rzeczy, o których się dowiedziałam, a przecież miałam podpisać się pod tym swoim nazwiskiem. Ale przepracowałam to w sobie, dzięki wielu rozmowom z przyjaciółmi i terapeutą. Ostatecznie zrozumiałam, że ani ja, ani nikt inny nie jest od tego, żeby oceniać te postawy czy decyzje. Moim zadaniem było stworzenie otwartej, bezpiecznej platformy, która nie wpisuje nikogo w szablony i nikogo nie ocenia. Doświadczenie tego, zrozumienie i zaakceptowanie było dla mnie bardzo transgresywne.
Stworzyłaś możliwość wypowiedzenia się na własnych zasadach zarówno w formie rozmowy, jak i w warstwie wizualnej. Jak przebiegała ta część projektu?
Jeżeli chodzi o zdjęcia, wszystkim osobom mówiłam, że mogą wytworzyć obraz siebie, jaki tylko chcą. Podkreślałam, że nie musi to być w żaden sposób związane z pracą. Ostatecznie spora część zdjęć, w tym również moje, nawiązują do erotycznych konwencji i zawierają elementy nagości. To ciekawe, bo pokazuje jak praca i generalnie tematy związane z seksualnością są tożsame z nami. Poza tym zdjęciom towarzyszy krótki opis przybliżający powody, dla których każda z osób zdecydowała się zaprezentować siebie właśnie w taki sposób… Osoby, które są wyoutowane i np. działają aktywistycznie pokazały się całe. Są też osoby występujące anonimowo. Wówczas pozują na zdjęciach, nie ujawniając twarzy, m.in. ze względu na bezpieczeństwo.
Kto robił zdjęcia?
Współpracowałam głównie z moimi przyjaciółkami, osobami, które znam i których twórczość cenię. Trzy sesje wykonał Nico Carmandaye, po jednej Yulia Krivich, Daniel_ka Weiss i osoba pod pseudonimem sweet.czak. Lwią część, bo aż sześć sesji, wykonała Karolina Jackowska. Jedna z osób postanowiła nadesłać swoje prywatne zdjęcia, inna podzieliła się efektami sesji, która nie powstała podczas pracy nad zinem.
Jaka była rola mentorek w projekcie?
W związku z uczestnictwem w „Szkole patrzenia”, mogliśmy wybrać jedną z osób, prowadzącą któryś ze zjazdów. Wybrałam Natalię Sielewicz, bo imponuje mi to co robi i spośród prowadzących dysponowała największą wiedzą w temacie. Wątki pracy seksualnej pojawiały się w jej projektach, np. na wystawie Farba znaczy krew, na której prezentowała m.in. twórczość pracownic seksualnych. Dużo zawdzięczam również Ewie Tatar, która wspierała mnie na każdym etapie realizacji. Jej wkład merytoryczny, redakcyjny i emocjonalny jest nieoceniony. Jestem jej za to bardzo wdzięczna.
Z mojej perspektywy mówienie w pierwszej osobie przy prezentacjach projektu na pierwszych etapach nie było takie oczywiste. Cały czas podświadomie się dystansowałam. Dopiero podczas wystawy w DOMIE to wybrzmiało po raz pierwszy. Pełnym głosem powiedziałam MY. Ja i My.
Natalia jest również autorką tekstu Niebezpieczne związki sztuki współczesnej z pracą seksualną, który znajduje się w zinie.
Tekst jest poświęcony głównie wystawie Prostitution z 1976 roku grupy COUM Transmission, współtworzonej m.in. przez Cosey Fanni Tutti. To artystka, która wykonywała pracę seksualną, traktując to jako część swojej artystycznej metody i researchu. Zdecydowała się wniknąć w środowisko osób pracujących seksualnie, żeby stać się jedną z nich. Natalia w tekście stawia dużo pytań, m.in. o odpowiedzialność twórców kultury, zawłaszczenia pola czy podmiotowość pracownic_ków seksualnych w tego typu projektach. Przez długi czas miałam kompleks oszustki i sama bałam się, że zostanę posądzona o praktykę wnikania, którą zastosowała Cosey. Ale ja zaczęłam pracować seksualnie wcześniej, a sam pomysł na zin pojawił się w czasie, kiedy moja tożsamość pracownicy seksualnej się kształtowała. Teraz to właściwie najważniejsza rola społeczna, z którą się identyfikuję, której znaczenia i margines swobody staram się przesuwać poprzez swoje działania, jak np. realizację tego zina.
Właśnie. Projekt realizujesz nie tylko jako kuratorka, artystka czy reporterka, która patrzy na społeczność pracownic seksualnych z zewnątrz. Sama pracujesz jako escort girl, więc jest to całkowicie podmiotowy głos. Bardzo znaczące było to, kiedy oprowadzałaś po wystawie w DOMIE i mówiłaś pierwszoosobowo.
Z mojej perspektywy mówienie w pierwszej osobie przy prezentacjach projektu na pierwszych etapach nie było takie oczywiste. Cały czas podświadomie się dystansowałam. Dopiero podczas wystawy w DOMIE to wybrzmiało po raz pierwszy. Pełnym głosem powiedziałam MY. Ja i My. To też stało się dzięki wsparciu Ewy Tatar. Kiedy tworzyłam opis wystawy, pisałam o nich i Ewka, która pomagała mi przy redakcji tekstu, wykonała jedną drobną zmianę. Wyoutowała mnie. Zapytała oczywiście, czy to dla mnie w porządku, że zmieniła formę na pierwszoosobową. A ja dokładnie tego potrzebowałam, to rozwiało moje dotychczasowe wątpliwości i w pewien sposób ukonstytuowało. Dopiero wtedy w pełni poczułam, że mówię również, a może przede wszystkim, we własnym imieniu.
Coming out jako pracownica seksualna to odważna decyzja.
Ludzie z mojego najbliższego otoczenia nie mają z tym problemu, więc od początku miałam swobodę mówienia otwarcie o pracy i swoich doświadczeniach. Zresztą nie wyobrażam sobie zadawać się z kimś, kto nie szanuje tego, czym się zajmuję, co jest dla mnie równoznaczne z brakiem szacunku do mnie. Ten projekt i wywiad to szerszy coming out. Podpisuję się pod wszystkim własnym nazwiskiem, a nie realizując go pod pseudonimem czy w pełni anonimowo. Wiele ryzykuję i narażam się na ogromną krytykę i niebezpieczeństwo, ale nie uważam pracy seksualnej za coś wstydliwego i nie chcę pozwalać na to, żeby strach przed opinią innych blokował mnie i wpływał na moje działania.
Czy chciałabyś powiedzieć więcej o swoim własnym doświadczeniu?
W listopadzie 2018 roku dostałam wezwanie od komornika na ponad 5 tysięcy złotych. Byłam wtedy kompletnie spłukana, więc w ciągu jednego dnia podjęłam decyzję o wyjeździe do pracy fizycznej we Francji. To był jeden z najgorszych okresów w moim życiu, nie miałam tam kompletnie pieniędzy, dojadałam resztki po współlokatorach, a papierosy skręcałam z tytoniu i paragonów, kiedy skończyły mi się bletki. Po miesiącu wróciłam do Polski. W tamtym momencie moi rodzice nie mieli możliwości wesprzeć mnie finansowo. Dostałam załamania nerwowego, kiedy nie udało mi się odroczyć terminu spłaty komorniczej. Wtedy jedna z przyjaciółek wyoutowała się przede mną, że pracuje seksualnie. Zasugerowała, żebym spróbowała. Już wcześniej o tym myślałam, ale nie miałam odwagi i nie wiedziałam jak zacząć. Przy jej wsparciu postanowiłam jednak spróbować.
Pierwsze spotkanie było rewelacyjne, z klientem rozmawialiśmy o sztuce i teatrze, a po seksie przez resztę wieczoru recytował wiersze po rosyjsku i Panią Twardowską w całości! Przez ostatni rok pracowałam dosyć rzadko, jakieś dwa, trzy spotkania w miesiącu. Tyle starczyło mi na podstawowe potrzeby. Generalnie mam raczej dobre doświadczenia, chociaż wielu rzeczy musiałam nauczyć się sama i to bywało bolesne.
Na przykład?
Odpisywałam na wszystkie wiadomości, co jest strasznie wyczerpujące, teraz już jestem w stanie w miarę ocenić realny potencjał na spotkanie i przeprowadzam selekcję. Wysyłałam zdjęcia swojego, często nagiego ciała, kiedy byłam o to proszona, a kiedy nie dostawałam odpowiedzi, wpadałam w kompleksy. Nie wiedziałam wtedy, że są osoby, które wyłudzają zdjęcia i tylko na tym im zależy albo wysyłają wiadomości na zasadzie kopiuj-wklej i decydują się na spotkanie z osobą, która najbardziej im odpowiada. Teraz już wiem, że to zupełnie normalne i jestem w stanie się od tego zdystansować.
Pracuję jako escort, a moja metoda pracy opiera się na klimacie Girlfriend Experience, każde ze spotkań wymaga ode mnie dużego zaangażowania emocjonalnego. Co wiąże się z tym, że kilka razy zdarzyło mi się zapomnieć i powiedzmy, że miałam coś na kształt złamanego serca albo przeżywałam ogromne rozczarowania, bo za dużo mi się nawydawało.
Dlaczego akurat ten sektor?
Wybrałam taką formę, bo nie ma w niej miejsca na mechaniczny seks, za to jest to rewelacyjna okazja do poznania fajnych ludzi, odbycia ciekawych rozmów i po prostu dobrej zabawy. Spędzenia wspólnie czasu, niekoniecznie tylko w łóżku. To również wiąże się z większymi stawkami.
Często to podjęcie pracy seksualnej pozwala na to, żeby zadbać o siebie i poczuć się stabilnie finansowo, np. opłacić terapeutę, mieć pieniądze na leki, spłacić długi bez wykańczającego zapierdalania 40+ godzin tygodniowo za najniższą czy średnią krajową.
Zawsze jest miło?
Z niefajnych doświadczeń miałam kilka razy sytuacje, w których ktoś zapłacił mi mniej pieniędzy, niż się umawialiśmy, a ja orientowałam się po czasie. Nie chciałam ostentacyjnie liczyć pieniędzy przy kliencie, bo na początku byłam trochę zawstydzona tym, że je przyjmuję. Najgorszym doświadczeniem było spotkanie w Warszawie z klientem, który nie zapłacił mi w ogóle. Mogłam być rozsądniejsza, ale też nie chcę obwiniać siebie, bo to on mnie oszukał. Bardzo negatywnie to na mnie wpłynęło. Nałożył się na to dodatkowo stres związany ze współorganizacją Pierwszego Marszu Równości w Białymstoku. Zaczynałam też wtedy staż w Arsenale. Dużo stresu i bodźców w krótkim czasie, ale to spotkanie wyjątkowo mocno na mnie wpłynęło. Miałam parę dni później jechać do Sopotu, składać papiery na studia. Chciałam studiować psychoseksuologię, a w dalekich planach, po ukończeniu studiów, pracować psychologicznie z przemocowymi mężczyznami i pedofilami, ale stwierdziłam, że tam nie pojadę i nie chcę tego. Stwierdziłam, że pierdolę mężczyzn. Nie będę się starać, tyle lat studiować, żeby im pomagać. To brzmi totalnie głupio, ale wtedy to było bardzo afektywne działanie, pod wpływem silnych emocji. Nie rozumiałam dlaczego aż tak to na mnie wpłynęło. To przecież tylko kasa. W dodatku seks był spoko i poza tym miło się gadało. Po prostu ochujał mnie na hajs, zdarza się. Ale i tak przeżywałam i nie mogłam się z tym pogodzić. O tyle dobrze, że miałam wtedy sporo oszczędności, więc mogłam sobie pozwolić na to, żeby przez jakiś czas, 2-3 miesiące nie spotykać się z klientami i jakoś dojść do siebie, zresztą wtedy pochłaniały mnie zadania w związku z realizacją stażu. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że to był gwałt. Kiedy świadczysz usługę seksualną i umawiasz z klientem na consent, ale ten consent funkcjonuje m.in. w ramach pobierania opłaty za wykonaną usługę, kiedy klient nie zapłaci, to gwałt. I to jest moje najgorsze doświadczenie, przemocowych sytuacji stricte fizycznych. Szantażowania czy zastraszania nigdy nie doświadczyłam.
Nie boisz się krytyki mówiąc o tym wszystkim publicznie?
Boję się, tak jak bałam się każdego dnia przez ostatnie cztery miesiące pracy nad zinem. Szczególnie, że w tym czasie mocno i licznie wybrzmiewały głosy osób określających się jako feministki, ale wykluczających osoby pracujące seksualnie. Właściwie nie uznających nawet pracy seksualnej za pracę, według idei, że wszelka praca seksualna jest z natury opresyjna, przemocowa i oparta na wyzysku. Narracja feminizmu abolicyjnego wyszczególnia pewien obraz pracownicy seksualnej. Używa określenia prostytutka, od którego obecnie odchodzi się, ze względu na jego pejoratywny wydźwięk, ale im w takim definiowaniu nas to nie przeszkadza. Według tej narracji osoby podejmujące/wykonujące pracę seksualną są zaburzone i/lub chore psychicznie, mają lub w przeszłości miały problemy z uzależnieniem od substancji psychoaktywnych i doświadczyły przemocy seksualnej. Co równoznaczne jest z tym, że nie jesteśmy w stanie podejmować autonomicznych decyzji, decydować o sobie i generalnie, jesteśmy „ofiarami”.
Zarówno ja, jak i w dużej mierze osoby, które znalazły się w zinie, bardzo ładnie wpisujemy się w tę ramkę. Bałam się, że swoim działaniem daję dowody na tacy i ten projekt może uwierzytelnić tę narrację. Ale uświadomiłam sobie, że, po pierwsze, przecież nie tylko osoby pracujące seksualnie mają takie problemy, a po drugie, to nie odbiera nam podmiotowości. Są to czynniki, które oczywiście, w jakiś sposób kształtują i mocno wpływają na życie, ale nie jest tak, że wyłącznie one determinują działania i decyzje. Dalej mamy swoją podmiotowość i jesteśmy w stanie stanowić same o sobie. Decydować o swoim ciele, pracy jaką chcemy wykonywać. Ustalać granice. To w żaden sposób nie czyni z nas „ofiar”.
Chodzi o to, żeby uznać, że praca seksualna jest po prostu pracą. Nie mówię, że każdy się do niej nadaje, że jest pracą łatwą. Nie mówię, że nie jest pracą podatną na nadużycia i że nie wiąże się z dużym stresem i dużym niebezpieczeństwem, ale czy rzeczywiście tylko praca seksualna się z tym wiąże?
Istotnym czynnikiem jest też kwestia ekonomiczna i ciężkie warunki na rynku pracy w ogóle, które zdają się ignorować abolicjonistki.
Zdecydowanie. Część bohaterek zina przyznaje, że dzięki pracy seksualnej mogły poprawić swój byt. Tak jest też w moim przypadku. Będąc zaburzoną, chorując na różnego rodzaju choroby psychiczne, często nie można pozwolić sobie na to, żeby wykonywać tzw. „normalną pracę”, pracując po 8 godzin dziennie, bo np. nie jest się w stanie tyle czasu spędzać z ludźmi czy ciężko pracować fizycznie. Często to podjęcie pracy seksualnej pozwala na to, żeby zadbać o siebie i poczuć się stabilnie finansowo, np. opłacić terapeutę, mieć pieniądze na leki, spłacić długi bez wykańczającego zapierdalania 40+ godzin tygodniowo za najniższą czy średnią krajową.
Ja dzięki pracy seksualnej mam wystarczająco dużo czasu i funduszy, żeby zająć się działalnością na innych polach, sztuką, aktywizmem czy swoim życiem prywatnym. Na co nie mogłabym sobie pozwolić, gdybym pracowała gdzieś na etacie, bo najzwyczajniej w świecie nie miałabym na to siły.
To, że praca seksualna umożliwia wielu osobom poprawę sytuacji bytowej, jest również jedną z linii krytyki. Po ostatnim tekście Mai Staśko o Totohocker, Kitty Tease i Maksymie Wołczyku na „Krytyce Politycznej” pojawiło się wiele komentarzy, że zarówno działalność opisywanych osób, jak i sam tekst są zachętą do takiej pracy.
Ale nie ma nic złego w tej zachęcie. To myślenie zakłada, że praca seksualna sama w sobie jest czymś złym, a nie jest. Zła jest stygmatyzacja, której doświadczamy i która negatywnie wpływa na nasze zdrowie psychiczne i zaburza poczucie własnej wartości. Zły jest proceder handlu ludźmi i stręczycielstwo. Ale to osobne kwestie, których krytycy pracy seksualnej zdają się nie rozumieć. Czym innym jest niewolnictwo seksualne i handel ludźmi, a czym innym świadczenie usług seksualnych z własnej woli.
Chodzi o to, żeby uznać, że praca seksualna jest po prostu pracą. Nie mówię, że każdy się do niej nadaje, że jest pracą łatwą. Nie mówię, że nie jest pracą podatną na nadużycia i że nie wiąże się z dużym stresem i dużym niebezpieczeństwem, ale czy rzeczywiście tylko praca seksualna się z tym wiąże?
Tak samo jak nie każdy nadaje się do pracy w fabryce, na budowie czy w galerii sztuki.
Na przykład. Czy jakiejkolwiek innej.
Teraz powstaje coraz więcej rzetelnych źródeł wiedzy na temat pracy seksualnej. Środowisko wychodzi z podziemia. To zasługa m.in. rozwijającego się ruchu na rzecz praw osób pracujących seksualnie. Czy traktujesz swój projekt jako część tego ruchu? Formę aktywizmu? Czy jednak bardziej jako projekt artystyczno-kuratorski?
Zdecydowanie bardziej aktywistyczny. Cały czas dużym problemem jest mówienie o pracy seksualnej publicznie. Osoby, które się na to decydują, spotykają się z nieustanną krytyką, to taki rodzaj błędnego koła wynikającego z braku merytorycznych argumentów przeciwko pracy seksualnej. Na przykład jeśli my jako pracownice mówimy o swoim doświadczeniu publicznie to znaczy, że jesteśmy uprzywilejowane i nasze zdanie gówno znaczy, bo z pozycji, w której się znajdujemy, o której osoby nie mają oczywiście pojęcia, nie mamy prawa mówić w imieniu całej grupy zawodowej. Ale jak mamy się outować, skoro automatycznie wiąże się to z obrzuceniem nas błotem i podważaniem każdego naszego słowa? W dodatku ze strony osób ze środowisk lewicujących i feministycznych. Innym przykładem są osoby działające aktywistycznie, ale robiące to anonimowo, co również jest argumentem do podważenia ich opinii. W efekcie nasi oponenci sami dają sobie prawo do wypowiadania się w nieswoim imieniu.
Tymczasem my zabieramy głos w swoim imieniu. I to, że zabieramy go publicznie, kosztuje nas mnóstwo wysiłku emocjonalnego i wiąże się z hejtem, deprecjonowaniem i pogłębianiem stygmatyzacji względem nas, ale mimo tego wszystkiego, decydujemy się na to. W końcu los nasz i innych osób pracujących seksualnie nie jest nam obojętny. Trzeba jednak dodać, że w takich sytuacjach nie ma jednej słusznej strategii. Są różne drogi działania. Można się wkurzać na Totohoker, której zarzucany jest lans, ale prawda jest taka, że robi ogromną robotę i sam fakt, że ma siłę i odwagę mówić o swoim doświadczeniu i normalizować temat jest bardzo dużym krokiem. I te zmiany następują na różnych płaszczyznach. Są osoby, które piszą prace naukowe. Ja np. od jakiegoś czasu staram się nie działać reaktywnie i nie wchodzić w polemiki z hejterami, bo kosztuje mnie to zbyt wiele energii, wolę skupić się na wytwarzaniu pozytywnej narracji i działaniach zwiększających świadomość społeczną. Największą pracę wykonuje koalicja Sex Work Polska, działając na wielu polach, wspierając osoby pracujące seksualnie, zapewniając darmową pomoc prawną, edukując, też networkując, zrzeszając ludzi z branży i wiele wiele więcej.
Sporo osób podejmuje ten temat w mediach społecznościowych, zyskując dużą popularność. W DOMIE wspominałaś jednak, że konta osób pracujących seksualnie są często banowane.
To duży problem. Szczególnie w Stanach, gdzie została wprowadzona ustawa SESTA/FOSTA. Z założenia miała ona ukrócić proceder handlu ludźmi, oczywiście sprawiła, że grupy przestępcze zeszły jeszcze bardziej do podziemia. Dodatkowo wpłynęła również na wolność ekspresji osób pracujących seksualnie, głównie tych działających i zarabiających swoim wizerunkiem czy sprzedających usługi w sieci, jak również na użytkowników korzystających z usług czy po prostu użytkowników internetu. Konta osób pracujących seksualnie są notorycznie banowane i usuwane. Często nawet jeżeli nie przedstawiają treści erotycznych, ale np. w wyniku hejterskich najazdów. Wówczas są masowo zgłaszane.
Ostatnio został również wydany Doświadczalnik, który podobnie jak twój zin prezentuje temat z pierwszej ręki, ale dużo miejsca poświęca kwestiom bezpieczeństwa i prawnym. Jest czymś w rodzaju przewodnika po pracy seksualnej.
Doświadczalnik jest właśnie takim zbiorem wskazówek, rad i naprawdę ogromnym kompendium wiedzy. To obecnie najważniejsza polskojęzyczna publikacja w temacie. Jak wspominałam, kiedy ja zaczynałam pracę, musiałam się wielu rzeczy nauczyć na własnej skórze. Dzięki Doświadczalnikowi, albo dzięki temu, że jesteśmy na grupce, korzystamy wzajemnie ze swojej wiedzy. To bardzo wpływa na zwiększanie naszego bezpieczeństwa. Daje również duże poczucie przynależności. Ale Doświadczalnik również od razu został uznany za kuplerstwo czy lobbowanie sutenerstwa, co w tych opiniach ma wydźwięk pejoratywny.
Na czym polega kuplerstwo?
To w polskim prawie przestępstwo polegające na ułatwianiu wykonywania pracy seksualnej, co jest absurdalne. Zalicza się do tego np. pomoc w pozyskiwaniu klientów, jak odpisywanie na ogłoszenia, odbieranie telefonów. To jest ciężka i angażująca praca. Same pracownice seksualne tego nie lubią, bo wymaga naprawdę dużej cierpliwości i pochłania masę czasu. Gdybym np. poprosiła ciebie, żebyś się tym zajmował, chciałabym ci za to zapłacić. Ale ty wówczas popełniłbyś przestępstwo. Ja nie, bo świadczenie usług samo w sobie przestępstwem w polskim prawie nie jest.
Tak samo z sutenerstwem, które z definicji jest przestępstwem polegającym na czerpaniu korzyści majątkowych ze świadczenia usług seksualnych przez inną osobę, o które mogą zostać oskarżeni np. właściciele agencji towarzyskich czy salonów masażu. A przecież nie ma nic złego w stwarzaniu miejsc pracy i to oczywiste, że jeżeli opłacasz lokal, zapewniasz środki do pracy i pozyskujesz klientów, to dlatego, żeby na tym zarabiać. Szkodliwe jest to, że przez przepisy cały sektor schodzi do podziemia, do szarej strefy, co otwiera drogę do nadużyć.
Często np. osoby pracujące seksualnie nie mogą wynająć mieszkania na swoje nazwisko, bo nie mają udokumentowanego źródła dochodu. I ta sytuacja jest wykorzystywana. Znajdują się osoby, które wynajmują im mieszkanie na siebie, ale np. za większą kasę. Albo wykorzystują je seksualnie, korzystając z pozycji władzy. To są konsekwencje prawa, które daje pole do potencjalnych nadużyć, przemocy i wykluczenia. Nie to, że ktoś ułatwia mi pracę i zapewnia warunki do wykonywania tej pracy.
To naprawdę trudne warunki.
Od dłuższego czasu nie jestem ubezpieczona, nie rejestruję się w urzędzie pracy, trochę z przekory, w końcu wykonuję pracę, która jest moim głównym źródłem dochodów. Jednak na ten moment, nieważne ile bym kasy nie zarabiała, praktycznie nikt mi nie wynajmie mieszkania. Nie mogę wziąć telefonu na abonament czy kredytu, właśnie dlatego, że nie mam w żaden sposób udokumentowanego tego, że w ogóle zarabiam jakiekolwiek pieniądze.
Cieszę się, że dzięki pieniądzom zarobionym poprzez pracę seksualną mogłam stworzyć platformę do wypowiedzi osobom z branży, nawiązać tyle wspaniałych relacji i czerpać ogromną wiedzę od każdej z dziewczyn, która wzięła udział w projekcie i doświadczyć tyle wsparcia od niezliczonej liczby osób, dzięki czemu ten zin miał w ogóle prawo zaistnieć.
Brzmi wyjątkowo prekarnie. Choć wiem, że sytuacja jest zupełnie inna, niemal bez porównania, to wiele artystek i artystów ma podobne problemy.
No wiesz, striptizerki autentycznie robią show albo camgirls performują swoje występy. Osoby, które pracują jako escort też często wchodzą w jakieś role.
ArTVstka w jednym ze swoich performansów porównuje pracę tancerki erotycznej do pracy artystki czy kuratorki, zwracając również uwagę na warunki pracy.
Dla mnie ma to dużo większe znaczenie w kontekście tego, że dzięki pracy seksualnej mam czas i pieniądze umożliwiające mi angażowanie się w inne działania. W sztukę czy aktywizm. Choćby w staż w Arsenale. W innej sytuacji nie mogłabym sobie pozwolić na podjęcie tego otrzymując za niego tysiąc złotych miesięcznie. Dzięki środkom z pracy seksualnej mogłam skupić się na robieniu ciekawych rzeczy i nabieraniu doświadczenia, nie martwiąc się o kasę.
Teraz podobnie jest chyba z zinem. To przedsięwzięcie oparte na samowyzysku.
Właściwie tak. Cały projekt, od podróży po Polsce w ramach przeprowadzania wywiadów po korekty tekstów i druk, finansowałam sama. Oczywiście również przy wsparciu osób, które zdecydowały się wykonać swoją pracę za darmo, jak wszystkie osoby fotografujące, Hikkomorii, która przygotowała grafiki, czy Emilia Bocianowska odpowiadająca za wizualną formę zina i skład. Muszę wspomnieć także jedną z osób działającą anonimowo, przeprowadzającą wywiad ze mną, a także Aylin, jedną z bohaterek projektu, która rozmawiała z inną uczestniczką, czy KittyTease, która przeprowadziła jeden wywiad i zgodziła się nieodpłatnie udostępnić swój tekst o modelach prawnych obowiązujących w Polsce i na świecie. A także Natalię Sielewicz i inną anonimową osobę, które przygotowały teksty nieodpłatnie. Za co wszystkim im jestem szalenie wdzięczna!
Poniesione przeze mnie koszty nie mają jednak dla mnie znaczenia. Cieszę się, że dzięki pieniądzom zarobionym poprzez pracę seksualną mogłam stworzyć platformę do wypowiedzi osobom z branży, nawiązać tyle wspaniałych relacji i czerpać ogromną wiedzę od każdej z dziewczyn, która wzięła udział w projekcie i doświadczyć tyle wsparcia od niezliczonej liczby osób, dzięki czemu ten zin miał w ogóle prawo zaistnieć.
Która godzina?
18:40.
Musimy kończyć, spóźnię się na spotkanie z klientem.
Tomek Pawłowski-Jarmołajew – kuratorx, kucharx, performerx. Robi wystawy, organizuje eventy, publikuje rozmowy, gotuje, udziela ślubów i śpiewa karaoke. Współpracuje z artystkami, kolektywami, instytucjami i redakcjami w całej Europie, m.in. Galerią Arsenał w Białymstoku, DOMIE w Poznaniu, MeetFactory w Pradze, czy Dutch Art Institute. Mieszka i pracuje w Białymstoku, Poznaniu i Pradze.
Więcej