Pozorna sztuka porażki
Pawłowi
Od jakiegoś czasu obserwuję w kulturze popularnej modę na przegrywanie. Jako że porażka jest w kapitalizmie jednocześnie tabu i zarazem jest nieunikniona, jest oczywiste, że w rzeczywistości tak przepełnionej dysonansami poznawczymi, sprzecznościami i iluzjami, jak późny kapitalizm, kultura będzie reagowała na sposób równie pełen sprzeczności i dysonansów. Jak bowiem wyjaśnić współistnienie przymusu wygrywania i wykazywania się osiągnięciami, podkręcanego przez nieustanny spektakl mediów społecznościowych, jak i – z drugiej strony – dochodzenie do głosu rozmaitych grup i jednostek – i większą wyrozumiałość dla słabości? Symboliczne wzmacnianie pozycji kobiet przy ich jednoczesnym systemowym i kulturowym ubezwłasnowolnieniu? Jak pogodzić „kryzys męskości” i przyzwolenie na męskie emocje – ze wzrostem seksizmu, retoryki „inceli” i kultury gwałtu?
„Kryzys polega dokładnie na tym, że stary świat umiera, a nowe nie może się jeszcze narodzić, a w tym interregnum pojawiają się wszelkie chorobliwe symptomy” – to słynne słowa Antonia Gramsciego z Dzienników więziennych, teoretyka marksistowskiego, zamęczonego przez faszystów Mussoliniego. Odnoszą się do lat 30. XX wieku, ale z powodzeniem można je zastosować do interpretacji naszej epoki. Żyjemy w czasie olbrzymiego pomieszania stylów, odgrzewania starych ideologii i konfliktów, a alienacja kultury od polityki i świata społecznego bardzo przypomina epokę faszystowską. Co to ma wspólnego z porażką?
Wszędzie tam, gdzie amerykańska narracja nakazuje sukces i kładzie białą, heteroseksualną, protestancką, zamożną, patriarchalną osobowość jako ideał, do którego mamy aspirować, dyskutowane przez Halberstam przykłady zadają jej kłam, pokazują pęknięcia i niekonsekwencje.
Po polsku wyszła właśnie nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej Przedziwna sztuka porażki (Queer art of failure, 2011), najciekawsza książka fundująca porażkowy dyskurs późnego kapitalizmu. Porażka to już całe nieomalże „failure studies”, czego pionierką i prowodyrem jest właśnie jej autorka Judith – teraz już Jack – Halberstam, wybitny teoretyk queer. Początkowo ujęcie porażki Halberstam brzmi niesamowicie atrakcyjnie i obiecująco. Oto za pomocą odpowiedniej retoryki, wychwytując i akcentując pewne momenty historii LGBT, kultury popularnej zainfekowanej kryzysem i negatywistyczną stagnacją, wypreparowuje on pasywną „teorię cienia”, ideologię i retorykę słabości. Bazuje nie na momentach militanckiego tryumfu opresjonowanych grup: kobiet, gejów i lesbijek czy osób nie-białych, emigrantów i klasy robotniczej, by wymienić tylko kilka – ale na chwilach ich porażek, a raczej odmowy uczestnictwa w systemie. Od Eriki Kohut, sadomasochistycznej bohaterki Pianistki Elfriede Jelinek, przez queerowego brytyjskiego dandysa i artystę życia Quentina Crispa, aż po postaci z zaburzających prokapitalistyczną narrację sukcesu wywrotowych kreskówek w stylu Uciekające kurczaki i Gdzie jest Nemo?, ukazuje alternatywną strategię oporu wobec kulturowej i systemowej hegemonii. Jest ponadto interwencją w dogmatyczny świat akademickiej teorii, kładąc na piedestale estetykę błędu, niekonsekwencję i nielinearność jako cechy zasadniczo „queerowe”, przy okazji podnosząc queer do bardziej uniwersalnego sposobu patrzenia, tyle że „innego”.
Mamy dziś coraz większą pewność, że żaden „kryzys” nie jest w stanie zachwiać całością systemu, w konsekwencji czego estetyka porażki zostaje tylko głębiej wchłonięta przez boosterystyczną propagandę sukcesu, a kapitał cały czas w jakiś magiczny sposób znika u najbogatszego jednego procenta.
Wszędzie więc tam, gdzie amerykańska narracja nakazuje sukces i kładzie białą, heteroseksualną, protestancką, zamożną, patriarchalną osobowość jako ideał, do którego mamy aspirować, dyskutowane przez Halberstam przykłady zadają jej kłam, pokazują pęknięcia i niekonsekwencje. Obok filmów głównego nurtu książka omawia też wiele przykładów ze świata sztuki. Do najpiękniejszych fragmentów książki należą m.in. ten poświęcony fotografce marginesów Diane Arbus, która jako jedna z pierwszych (obok Brassaia i Weegee’go) przedstawiła podziemny świat homoseksualistów, odmieńców, biednych, dzieci i wszystkich niepasujących w jakiś sposób do oficjalnej, „zdrowej” reprezentacji amerykańskiego mitu. Być może najlepszymi rozdziałami są Feminizmy cienia. Queerowa negatywność i radykalna bierność, gdzie Halberstam omawia Pianistkę Jelinek i radykalną „estetykę cięcia”, oraz Zabójca we mnie jest zabójcą w tobie. Homoseksualizm a faszyzm, gdzie próbuje uporać się z tą powracającą w kulturze, wieczną quasi-homofobiczną asocjacją. Omawia też kontrowersyjne prace konceptualnej fotografki Collier Schorr, która poprosiła młodych współczesnych mężczyzn o założenie niemieckich mundurów i odgrywanie ról, przecież tak rozpropagowane w społeczności gejowskiej poprzez rysunki Toma of Finland. W konkluzji Halberstam proponuje, byśmy nie zamykali się na „przestrzeń negatywną”, projektowaną przez mroczne odruchy pożądania, jednocześnie nigdy nie tracąc z pola widzenia niebezpiecznych konotacji podobnego zatracenia w nicości.
Strategia Halberstam pełna jest jednak dziur. Mamy dziś coraz większą pewność, że żaden „kryzys” nie jest w stanie zachwiać całością systemu, w konsekwencji czego estetyka porażki zostaje tylko głębiej wchłonięta przez boosterystyczną propagandę sukcesu, a kapitał cały czas w jakiś magiczny sposób znika u najbogatszego jednego procenta. Mimo że porażka jest nieuniknioną częścią współczesnej egzystencji, nie mamy kulturowo usankcjonowanego sposobu przeżywania naszych porażek, a struktury, w jakich się poruszamy (media społecznościowe, skorporyzowane miejsca pracy, przestrzeń współczesnych miast itd.), nastawione są na ich ukrywanie.
Strzelanie seksownych selfie, żeby zatamować atak paniki i stany lękowe/myśli samobójcze? Zgadza się. Poprawianie sobie nastroju za pomocą bombastycznej, lukrowanej muzyki Taylor Swift czy Davida Guetty lub pseudofeministycznych banałów Beyoncé wypowiadanych z pozycji jednej z najbardziej merkantylnie nastawionych i najbogatszych obywatelek Ameryki? No problem. Przyzwolenie na melancholię w wykonaniu emo było tymczasowe. Zdaje się, że nigdy tak bardzo, jak w sytuacji postępującego kryzysu, zarówno ekonomicznego, jak i klimatycznego, kultura nie oferowała ersatzów szczęścia.
Nasza codzienna przestrzeń internetowa obfituje w strony, których autorzy gloryfikują porażkowość w kapitalizmie, nieumiejętność przystawania do wytyczonych przez high glamour standardów jako cnoty, parodii bogactwa i szyku rodem z życia gwiazd, magazynów wnętrzarskich i modowych na błyszczącym papierze. Make Life Harder, Chujowa Pani Domu, Magazyn Porażka, Bolesław Chromry… Jednak wydaje się to po prostu za łatwe. Nie da się po prostu wypowiedzieć kilku zaklęć, aby nagle przemienić porażkę w sukces, a dyskurs, ów „zwrot językowy” w filozofii i teorii, której popagatorką i pionierką jest Halberstam, nie wystarczy, by zatryumfować nad coraz bardziej opresyjną rzeczywistością.
Mimo że problemy ze zdrowiem psychicznym szybują na nieznaną dotychczas skalę, kultura nie oferuje tak naprawdę żadnego ukojenia, tak naprawdę przekazując nam nieustannie tylko obietnicę, a nawet przymus, wyjścia z tego dołka. Oczywiście ta dynamika upadku i powstawania to esencja samego kapitalizmu, co sprawia, że tak długo, jak będzie trwał sam kapitalizm, nic nie wróży jej zachwiania. Nieprzypadkowo toniemy w estetyce porażki – zwłaszcza od 2008 roku, czyli od wielkiego krachu finansowego i początku kryzysu finansowego. Świetnym przykładem są niezliczone filmy, krytyczne wobec kapitalizmu i ukazujące nędzę american dream, jak dokument Queen of Versailles, gdzie rodzina potentata hotelowego, który stracił na bańce kredytowej, pokazana jest jako żałosna i kiczowata banda nuworyszy. Mam wrażenie, że w podobny sposób prezentowany jest Donald Trump i jego żona Melania – tak, jakby przez krytykę „złego smaku” i dystynkcję mielibyśmy zneutralizować władzę i wpływy przezeń posiadane. Krytyka kapitalizmu skupiająca się na smaku nie ma możliwości wskórania czegokolwiek, skoro i tak odsyła do kulturalnego, liberalnego establishmentu, posiadającego monopol na dobry smak.
Estetyka porażki jako dystynkcja? Pomyślałam o tym jakiś czas temu, kiedy znane pismo kulturalne zaproponowało mi napisanie tekstu o „porażkowych kontach na Instagramie” w ramach kultywowania porażki jako czegoś cool. Z pewnością dlatego, że na łamach „Szumu” napisałam prawie dwa lata temu bardzo krytyczny i, dziś przyznaję, snobistyczny tekst na temat selfie-feminizmu. Traf jednak sprawił, że nie mogłam ukończyć tego nowego tekstu o Insta-porażkach. To bowiem nie prześmiewcze konta celebrujące porażkę, jak @extinamoeba, konto Iwony Demko, Agaty Zbylut czy fantastyczne konta wszystkich członków Domu Mody Limanka, mimo że wszystkie w kreatywny, interesujący sposób podważają estetykę sukcesu à la Kim Kardashian, wydawały mi się godne opisania jako „porażka”. Dostrzegałam zresztą w wyznaczeniu mi tego zadania pewną zjadliwość, złośliwość i okrucieństwo. Oto na mnie miała spaść rola piszącej o Kasi Nosowskiej, ewidentnie nie umiejącej sobie poradzić z własną niechęcią do innych kobiet (co dobitnie pokazała recenzja jej książki autorstwa Olgi Wróbel), czy silenie się na ironię wobec fiaska wysiłków dziewczyn, które z kolei traktują cała sprawę serio i im nie wychodzi.
Sama od mniej więcej roku eksploruję Instagram i uważam go za siedlisko niesłychanie złożonych impulsów, emocji i realizacji skrajnie odmiennych celów, od kręcenia fejmu z konieczności zarabiania, do najbardziej podstawowego self-care’u, czyli dbania o własne potrzeby psychiczne z braku dostępu do innych, skuteczniejszych narzędzi. Nie jestem też pewna, co miałoby w tym kontekście oznaczać „porażkę”. Czy niedociągnięcie do pożądanego ideału modelki? Czy z góry uznanie się za przegrywa i ironiczne odgrywanie fajnego życia? Czy bycie przegrywem, który musi sobie strzelać selfie, żeby poczuć się lepiej sam ze sobą?
Tak się jednak składa, że za największą porażkę Instagrama uważam konta żołnierzy armii izraelskiej, którzy nakładają filtry na ludobójstwo na Palestyńczykach albo fakt, że mimo projektowanej różnorodności, największą popularnością i tak cieszą się konta Kim Kardashian i Beyoncé, a nasze najsubtelniejsze pragnienia, jakie za jego pomocą chcielibyśmy zaspokoić, są dzięki uczestnictwu w platformie tym lepiej infiltrowane przez wielki kapitał. Za porażkę uważam coraz większe spłaszczenie naszych pragnień do wyborów konsumpcyjnych, coraz silniej zarysowujące się podziały klasowe i społeczne, które sprawiają, że ogłaszamy tryumf feminizmu z powodu #metoo w Hollywood, mimo że w wielu krajach świata obserwujemy powrót do bardziej konserwatywnej polityki, anihilującej dekady kobiecej emancypacji.
Porażce nie udaje się zakwestionować logiki sukcesu. Gloryfikacja porażki wydaje się tylko integralną funkcją składową systemu, umożliwiającą mu stabilne, niezakłócone funkcjonowanie.
Dlaczego więc porażka tak pociąga? Przypominają mi się moje ulubione narracje filmowe i książkowe. Na papierze najlepiej oczywiście wypada miłość niespełniona i zła; najciekawsi bohaterowie, których stronę się trzymało to rzecz jasna anty-bohaterowie, spektakularni przegrani. Prędko jednak, po bliższym przyjrzeniu się, odkryjemy, że porażka to raczej dobra artystyczna strategia, która gorzej sprawdza się w zderzeniu z tzw. prawdziwym życiem. A jednak, wciąż, pozostaje niezbędną, nieuchronną składową ludzkiego życia, zawsze tak było. Tyle, że we wciąż kurczącej się przestrzeni możliwości życiowych w obecnym systemie bliżej nam do Hunger Games niż do Stary, gdzie moja bryka.
Porażka jest gestem, bardzo ważnym, odmowy uczestnictwa w skorumpowanym świecie, wiecznym gestem Bartleby’ego z noweli Hermana Melville’a. Nośność porażki w kulturze jest dokładnie tym, co czyni ją tak bezużyteczną w świecie społecznym, choć trudno w sposób oczywisty stwierdzić, czy to kultura i sztuka miałyby być nieustannym odzwierciedlaniem niemożności i porażki wpisanej w działania o charakterze politycznym, czy też świat społeczny musi wypróbowywać pewne strategie na poligonie sztuki, aby z tej refleksji budować skuteczne strategie polityczne. W każdym razie, jeżeli jesteś przegrywem naprawdę, bez upiększania dyskursem i owijania w dystans ironii, jeśli jesteś samotną matką bez socjalu, nielegalnym emigrantem, prześladowaną i molestowaną dziewczyną, niezamożnym gejem w małym miasteczku – to żadna retoryka porażki niestety ci nie pomoże. Porażce nie udaje się zakwestionować logiki sukcesu. Gloryfikacja porażki wydaje się tylko integralną funkcją składową systemu, umożliwiającą mu stabilne, niezakłócone funkcjonowanie.
Porażka wydaje się posiadać jednak nieprzemijającą atrakcyjność, która w ostatnich latach zaowocowała porywającą paradą kobiecych przegrywów. Tak się składa, że kobiecy przegryw to mój ulubiony rodzaj bohaterki literackiej, z którą głęboko się identyfikuję, chcę jej więc instynktownie bronić, mimo że wpisana jest w nią autodestrukcyjność. Gdyby nie I Love Dick, Fleabag, Ali z Transparent, pewnie trudniej byłoby mi się podnosić z kolejnych porażek. Jednak kiedy nie mam na nic już siły, czytam Elfriede Jelinek, publicystykę Ulrike Meinhof i bell hooks, czuję ich wściekłość, patrzę na ich poharatane życiorysy, biorę się do kupy i idę dalej.
Jedno jest pewne: strategia porażki jako estetyka przegrywa z kretesem w świecie politycznym i społecznym. Nie da się zbudować sukcesu politycznego na porażce. Pokazują to doskonale porażki wszystkich „porażkowych” i „niezadowolonych” oddolnych ruchów społecznych ostatnich lat, od Arabskiej Wiosny, przez Occupy, „oburzonych” aż do Żółtych Kamizelek, które prezentowane są w mediach jako nieokrzesani barbarzyńcy, brutale i faszyści. Młode pokolenie artystów queer, takich jak francuski pisarz Edouard Louis, autor książki Koniec Eddy’ego (En finir avec Eddy Bellegueule, 2014), najszerzej dyskutowanej współczesnej powieści francuskiej dotyczącej koszmaru życia klasy robotniczej, nie wybiera strategii cienia, ale strategię siły. Dokonuje tego rzecz jasna za pomocą subtelnych strategii pisarskich, ale zabiera też głos publicznie jako publicysta. Mówi o tym, jak niszczenie ciał robotników i gwałt, który sam przeżył, należą do tej samej kategorii usankcjonowanej społecznie przemocy. Jest to powrót do otwartego queerowego aktywizmu, który nie bał się otwarcie lewicowego języka, podobnie jak w latach 80. i epoce AIDS. To koniec ideału życia estetycznego. Nastąpił czas działania.
Agata Pyzik – dziennikarka i krytyczka sztuki, publikuje teksty o tematyce politycznej, artystycznej, muzycznej i kulturalnej. Zajmuje się artystyczną i kulturalną historią Europy Wschodniej końca XX wieku pod wpływem socjalizmu i wschodzącego, neoliberalnego kapitalizmu. Autorka 2 książek: historii zimnej wojny Poor but Sexy (2014) i memuaru Dziewczyna i pistolet (2020). Jej teksty ukazywały się w Szumie, Dwutygodniku, „The Wire”, „The Guardian”, „Artforum”, „frieze” i in.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Jack Halberstam
- Tytuł
- Przedziwna sztuka porażki
- Wydawnictwo
- Wydawnictwo Krytyki Politycznej
- Data i miejsce wydania
- 2018, Warszawa
- Strona internetowa
- wydawnictwo.krytykapolityczna.pl