Potencja w Rastrze, czyli nic dwa razy się nie zdarza
Dziewiętnaście lat temu, we wrześniu 1998 roku, „Raster” opublikował artykuł o nieco przydługim tytule: Porwanie Marcina Maciejowskiego we wtorek. O spektakularnej akcji „Rastra” przeprowadzonej na krakowskim Kazimierzu w czerwcu 1998. Tak zaczynała się spektakularna (a jakże) kariera Grupy Ładnie i – jak miało się wkrótce okazać – galerii Raster. Dzisiaj Raster „porwał” krakowską galerię Potencja, czyli Karolinę Jabłońską, Tomasza Kręcickiego i Cyryla Polaczka. Wydarzenie to anonsowała równie atrakcyjna fraza – na fejsbukowym profilu galerii mogliśmy przeczytać o „najbardziej obiecującej formacji malarskiej ostatnich lat”.
Czy rzeczywiście? Czy na pewno mamy tu do czynienia ze spójnym zjawiskiem, nowym głosem pokolenia?
Jabłońska, Kręcicki i Polaczek, choć skończyli ASP w latach 2014–2015, zdążyli już zaznaczyć swoją obecność na scenie artystycznej kilkoma wystawami. Ja sam poznałem ich twórczość jako przewodniczący jury Bielskiej Jesieni w 2015 roku. Kręcicki otrzymał wówczas trzecią nagrodę, Jabłońska i Polaczek wzięli udział w wystawie głównej. Wystawa w Rastrze pozwala prześledzić jak (i czy) ewoluowało malarstwo całej trójki.
Prace Kręcickiego to jeszcze jeden przykład na to, że najciekawsi malarze to ci, którzy nie tylko patrzą, ale także myślą.
Najbardziej utkwiło mi w pamięci malarstwo Tomasza Kręcickiego. Teraz zachwyt jest jeszcze większy. Malarz ten posiadł rzadką zdolność: z jednej strony dostrzega on, że malarstwo to pewna konwencja, konstrukcja, język; z drugiej – jego obrazy mają lekkość, urok i świeżość sztuki przeżytej, nie zaś na zimno wykoncypowanej. Rzeczy i sytuacje, nad którymi pochyla się Kręcicki – choć doskonale znane – w jego interpretacji wyglądają tak, jakbyśmy patrzyli na nie po raz pierwszy. Piasek przesypuje się w klepsydrze; ktoś sika; kto inny maluje rzęsy; malarz (?) ogląda szkic narysowany na dłoni; makaron wisi na widelcu. W debiutanckim pokazie Kręcickiego (Zderzak, 2015) widać było malarską zachłanność i bystrość spojrzenia, choć ekspozycja i sposób myślenia o obrazie przypominały jeszcze Sto kawałków Wilhelma Sasnala: farba często imitowała rozmaite substancje i stany skupienia (para, dym, kurz itp.), a malowane przedmioty sprowadzone były do elementarnych form. Kręcicki zaciągnął także dług u Jakuba Juliana Ziółkowskiego i Rafała Bujnowskiego, łącząc żartobliwe imaginacje dotyczące pracowni artysty z analitycznym podejściem do medium. Ta zdawałoby się niemożliwa kombinacja dała niezwykle interesujący malarski idom, w którym sytuacje wyobrażone malowane są tak, jakby były prawdziwe, prawdziwe zaś – jakby ktoś je śnił. Co więcej, Kręcicki nie boi się grać ze skalą, używając tej wartości z rozmysłem i swobodą. Dawno już nie oglądałem płócien, o których wiem, że ich rozmiar nie jest przypadkowy, ale przeciwnie – stanowi jeszcze jeden środek wyrazu. Zdumiewające, jak szybki jest progres u tego artysty. Prace Kręcickiego to jeszcze jeden przykład na to, że najciekawsi malarze to ci, którzy myślą, zanim podejdą do sztalugi.
Zdecydowanie mniej przekonuje mnie twórczość pozostałej dwójki artystów z Potencji: Cyryla Polaczka i Karoliny Jabłońskiej. Zacznijmy od tego pierwszego. Spośród przedstawionych tu twórców to właśnie płótna malowane przez Polaczka wydają mi się najbardziej jednowymiarowe (by nie powiedzieć: bliźniacze), a przy tym manieryczne (już!). W latach 2014–2015 były to przede wszystkim mroczne, ciężkie od farby przedstawienia roślin, owadów, a także prostych wnętrz i obiektów, często sprowadzonych do geometrycznej gry linii. Wszystkie niezwykle jednorodne, oparte na jednym malarskim chwycie (który może przypominać sposób malowania Matthiasa Weischera z jego najlepszych lat); w gruncie rzeczy nie mówią mi niczego ciekawego ani o świecie, ani zamieszkującym go autorze. To dobrze zrealizowane malarskie triki, jednak niewiele więcej. Nieco życia udało się tchnąć Polaczkowi w najnowsze prace – myślę tu przede wszystkim o monochromach w jasnych kolorach z wyrytymi w farbie uśmiechami, ale to ciągle malarskie grepsy bez większego ciężaru. Trochę lekkości zyskały także „mroczne” prace Polaczka – choćby poprzez umieszczenie na nich tak „niefrasobliwych” obiektów jak żelek (Narzędzia tortur, 2017). Z drugiej strony, podjęcie kpiarskiej postawy kolegi z Potencji każe zapytać o cel twórczości Polaczka. Podsumowując, ciągle nie mam pojęcia o czym ma być to malarstwo i dlaczego właściwie autor maluje to, co maluje.
Podobny problem mam z malarstwem Karoliny Jabłońskiej, choć tu rzecz dotyczy przede wszystkim formy. Na kolejnych płótnach widzimy w zasadzie ten sam motyw: gmatwaniny ciał, spośród których wyróżnia się kobieca postać – obłapiana, podduszana, deptana. Kadry są tu ciasne, figury rozsadzają ramy obrazu. Przeszkadza mi zatrzymana w pół drogi komiksowość tych przedstawień: ani nie są to postaci realistyczne, ani, jak u Kręcickiego, uproszone do granic piktogramu (jeszcze niedawno wyszczerzone głowy Jabłońskiej przypominały te z płócien popularnego chińskiego malarza Yue Minjuna). Jednocześnie Jabłońska zdaje się uważnie przyglądać poczynaniom kolegi z Potencji – jej najnowszy (2017) obraz Oko mógłby namalować Kręcicki. To zresztą świetne płótno – tytułowe oko jest olbrzymie (płótno ma 150 x 150 cm), szeroko otwarte, na rzęsach widzimy krople – może łez, a może wzruszenia. Radykalne zawężenie kadru świetnie zrobiło temu malarstwu, co widać także w innych nowszych płótnach: Podglądaniu (2016) czy Duszeniu (2016). Dzięki temu zabiegowi kicz, do którego niebezpiecznie zbliżały się wcześniejsze przedstawienia, ostatecznie ustępuje miejsca kompozycjom niejednoznacznym, a przez to zdecydowanie bardziej intrygującym.
Tak wygląda artystyczna warstwa wystawy. Jednak równie interesujący jest jej kontekst instytucjonalny. Zatoczmy koło raz jeszcze.
Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że przekwitający Raster potrzebował potencji, a gdzież szukać artystycznego wigoru, jak nie u młodzików?
W 1998 roku „Raster” „porywał” malarzy swojego pokolenia, w tym samym wieku i – co może najbardziej istotne – o podobnej wrażliwości. To właśnie sprawiło, że o Grupie Ładnie można mówić w kategoriach wystąpienia pokoleniowego (z tego samego zresztą powodu od początku „nie pasowali” do niej Józef Tomczyk i Marek Firek). Dziś mamy raczej do czynienia nie tyle z porwaniem, co z kidnapingiem – oto w Rastrze swoje prace prezentują artyści urodzeni w latach 1989–1991, a więc o generację młodsi od Gorczycy i Kaczyńskiego. Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że przekwitający Raster potrzebuje potencji, a gdzież szukać artystycznego wigoru, jak nie u młodzików? Sprawa wydaje się jednak bardziej skomplikowana. Co właściwie oznacza to powtórzenie?
Pierre Bourdieu zauważył, że każde zjawisko artystyczne przechodzi w polu sztuki tzw. cykl konsekracyjny. Przypomnijmy jego poszczególne fazy. Najpierw ma miejsce przełamanie obowiązujących konwencji. Następnie następuje ugruntowanie nowej sztuki, czyli uznanie jej przez ekspertów (historycy sztuki, krytycy, kuratorzy), a także – co równie ważne – przez rynek. W końcu zaś dane zjawisko ulega klasycyzacji i podążającej z nią ramię w ramię trywializacji (Bourdieu pisze tu ładnie o „banalizacji efektu debanalizacji”). Z tym ostatnim zjawiskiem wiąże się coś jeszcze – znużenie konsumentów (czytaj: kolekcjonerów).
Cykl taki trwa mniej więcej pokolenie. Jak zaznacza Bourdieu, nową sekwencję może rozpocząć tylko wtargnięcie w pole nowego pokolenia artystów, które cechuje się naiwnością wobec obowiązujących reguł, a przy tym bezinteresownie wierzy w prezentowaną propozycję artystyczną. Wraz z artystami w ustabilizowane pole wkraczają krytycy, którzy próbują wytłumaczyć nowe zjawisko. Jak pisze Bourdieu, następuje tu sprzężenie zwrotne – młodzi artyści potrzebują młodych krytyków, a młodzi krytycy potrzebują młodych artystów, bo to powodzenie tych ostatnich decyduje przyszłej pozycji w polu tych pierwszych.
W 1998 roku młodych krakowskich malarzy „odkryli” młodzi warszawscy krytycy. Cała operacja zakończyła się sukcesem, bo jedni i drudzy działali w logice „ekonomii sztuki czystej”, czyli kierowali się jedynie wiarą (to ważna kategoria) w powodzenie zamierzonego przedsięwzięcia. Bourdieu mówi, że pole sztuki rozpościera się pomiędzy skrajnościami: z jednej strony jest absolutny cynizm, z drugiej absolutna wolność. Zjawiska, które rozpoczynają cykl konsekracyjny, sytuują się bliżej tej drugiej wartości.
Zysk Rastra z zaproszenia Potencji jest jasny – to krótkookresowy zysk ekonomiczny, a także zastrzyk młodzieńczego wigoru, swoista (re)witalizacja marki.
Pytanie kluczowe brzmi: kto „odkrył” Potencję (w sensie radykalnego zwiększania widzialności w polu)? Odpowiedź musi być następująca: Potencję „odkrył” Raster, czyli galeria awangardy konsekrowanej, po szesnastu latach działaności znajdująca się w trzeciej fazie cyklu konsekracyjnego. Rzecz w tym, że galeria taka nie działa już w logice „ekonomii sztuki czystej”, tylko „ekonomii chwilowego sukcesu”. Galeria taka, dysponując znacznym kapitałem symbolicznym i ekonomicznym, pomnaża ten ostatni każdą wystawą, każdym tekstem krytycznym, wzmianką w podręcznikach historii sztuki itp. Zysk Rastra z zaproszenia Potencji jest więc jasny – to krótkookresowy zysk ekonomiczny, a także, o czym już mówiliśmy, zastrzyk młodzieńczego wigoru, swoista (re)witalizacja marki. (Należy przy tym podkreślić, że nie wyklucza to wiary w prezentowaną sztukę, chociaż, z natury rzeczy, galerie o ugruntowanej pozycji w polu przesuwają się nieco od skrajności absolutnej wolności ku skrajności absolutnego cynizmu, z biegiem lat pojawiają się nieobecne wcześniej stawki i konflikty interesów…).
Zapominamy jednak o drugiej stronie, czyli Potencji. Jaki jest jej zysk? Z pewnością był to krótkotrwały zysk ekonomiczny. Dzięki wystawie przy ulicy Wspólnej młodzi artyści mogli też zapewne pomnożyć swój kapitał społeczny (kontakty, znajomości itp.). Czy także symboliczny? Doraźnie z pewnością tak – niemałe znaczenie miał już sam fakt pokazania się w prestiżowej galerii w Warszawie. W dłuższej perspektywie – a, to już zależy od recepcji wystawy; na razie pokaz w Rastrze nie doczekał się wielu recenzji.
Przejdźmy do strat. Po stronie Rastra nie widzę żadnych. Bourdieu powiedziałby, że Raster wcielił się w rolę marszanda-odkrywcy. Galeria awangardy konsekrowanej, reprezentująca artystów znajdujących się w drugiej lub trzeciej fazie cyklu, dysponuje ugruntowanym kapitałem ekonomicznym i symbolicznym, więc może pozwolić sobie na wystawy spoza zwyczajowego programu (artyści reprezentowani, Bourdieu wprost pisze o „stajni”). Galeria znajdująca się w pierwszej fazie cyklu takiego komfortu nie ma – ryzykuje już wystarczająco, pokazując sztukę w polu dotąd nieobecną, a więc także, często, niezrozumiałą. Skupia się zatem na prezentacji kilku artystów o podobnej wrażliwości, zazwyczaj należących do jednego pokolenia. Tak jak Raster kilkanaście lat temu.
A co ze stratami po stronie Potencji? Cóż, być zauważonym przez marszanda-odkrywcę to nie to samo, co być zauważonym przez krytyka-odkrywcę. Kiedy „Raster” (pisany jeszcze, jako czasopismo, w cudzysłowie) „porywał” Marcina Maciejowskiego, akcentował rozmaite atrybuty bohemy, czyli formacji kulturowej, z którą Bourdieu utożsamia początki nowoczesnego pola sztuki. Na zdjęciach ilustrujących artykuł widzieliśmy więc obrazy Marcina Maciejowskiego oparte o podwórkowy śmietnik; ważnymi motywami tej opowieści była niechęć do akademii i imprezowy tryb życia Grupy Ładnie. To jasne i ponadczasowe sygnały – interesuje nas tylko sztuka („ekonomia sztuki czystej”), mamy gdzieś obowiązujące hierarchie (akademia) i społeczne normy; kiedy inni kończą dzień, my zaczynamy zabawę („my się bawimy, a bydełko śpi!”, by zacytować słowa przypisywane Przybyszewskiemu).
Potencja była odkrywana w zgoła inny sposób. Wysłano zaproszenie. Młodzi koledzy odpowiedzieli. Przetransportowano prace. Wystawę wieszała wyspecjalizowana grupa techników Realizacja Wystaw (sic!). Na wernisaż przybyły tłumy. Domyślam się – kolekcjonerzy dopisali. Profeska.
Kręcickiego, Polaczka i Jabłońską łączy podobna perspektywa spojrzenia, a co za tym idzie – oglądu świata. Młodzi artyści podchodzą blisko, bliżej, jeszcze bliżej – są tuż obok przedmiotów, sytuacji, ale przede wszystkim emocji.
W polu sztuki ciągle kluczowe znaczenie ma młodość – czy tego chcemy, czy nie. Lub raczej: związana z nią potencja. To po prostu młodzi najczęściej rozbijają pole zaskorupiałe w trzeciej, klasycznej fazie. Chce im się. Nie mają nic do stracenia. Wierzą. Siłą młodych jest niezależność, siłą starych – gromadzone przez lata kapitały: ekonomiczny, społeczny, symboliczny. Niezależność łatwo stracić, kapitałów łatwo użyć – co pokazała wystawa Potencja w galerii Raster.
Prawdziwie ważne pytanie brzmi zatem: czy młodzi twórcy muszą znać reguły rządzące polem? Jego logikę? Za Bourdieu odpowiem, że niekoniecznie, jednak za tym samym autorem dodam: młodzi artyści wchodzą w pole dzięki pracy innych młodych (krytyków, galerzystów, kuratorów). Tylko wtedy puzzle naprawdę do siebie pasują. Potencja nie ma, najwyraźniej, „swoich” krytyków. Ma za to galerię, a także rówieśniczych artystów, którzy w tejże galerii wystawiali (Martyna Czech) – i powinna docenić ten skarb, nie zaś oddawać go w ajencję.
Wróćmy jeszcze do pytania postawionego na wstępie – czy Potencja prezentuje jakąś wspólną malarską wizję? Czy jest głosem pokolenia? Powiedziałbym, że Kręcickiego, Polaczka i Jabłońską (ale także Czech) łączy podobna perspektywa spojrzenia, a co za tym idzie – oglądu świata. Młodzi artyści podchodzą blisko, bliżej, jeszcze bliżej – są tuż obok przedmiotów, sytuacji, a przede wszystkim emocji. To malarstwo bliskiego planu, precyzyjne, intymne, przy czym samo medium traktowane jest tu z dystansem, ironicznym nawiasem, całą świadomością konwencji. Najbardziej spójny jest w tym idiomie Tomasz Kręcicki. Czy możemy mówić jednak o takim samym dream teamie jak przed niemal dwudziestu laty? Wydaje się, że na razie, mimo wszystko – nie.
Taka jest moja ocena. No tak, tylko ja nie muszę bezinteresowanie wierzyć w prace młodych krakowskich malarzy, stać za nimi i budować nimi siebie – i ich. Szkoda, że twórczości Potencji nie opowiedział mi jakiś jej rówieśnik. Zamiast tego zrobili to właściciele Rastra.
Z pewnością jednak – coś w młodym malarstwie drgnęło.
Jakub Banasiak – historyk i krytyk sztuki, czasami kurator. Adiunkt na Wydziale Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich warszawskiej ASP. Redaktor naczelny magazynu krytyczno-artystycznego „Szum” (z Karoliną Plintą), członek zespołu redakcyjnego rocznika „Miejsce”. Ostatnio opublikował monografię Proteuszowe czasy. Rozpad państwowego systemu sztuki 1982–1993 (2020).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Karolina Jabłońska, Tomasz Kręcicki, Cyryl Polaczek
- Wystawa
- Potencja
- Miejsce
- Galeria Raster
- Czas trwania
- 04.02-25.03.2017
- Strona internetowa
- rastergallery.com