Pomada 8: w pół drogi do Edenu
Queerowy festiwal Pomada odbył się w tym roku po raz ósmy. Współtworzą go artyści, kuratorzy i aktywiści. Pomada to przede wszystkim pole spotkań i dyskusji dla społeczności LGBTQ, ale i wydarzenie stricte artystyczne. To właśnie ten ostatni element Pomady zyskał na znaczeniu po ubiegłorocznej odsłonie festiwalu, czyli wystawie Dziedzictwo, bodaj najbardziej dyskutowanej w historii Pomady. Doceniając więc środowiskową, tożsamościową rolę imprezy, chciałbym spojrzeć na nią przede wszystkim jako na wystawę – bo również i w tym roku to ten format gra pierwsze skrzypce. Z jakim efektem?
Przypomnijmy, że rok temu organizatorzy Pomady zrobili to, czego nie zrobiła żadna publiczna instytucja, i to przy użyciu wyłącznie crowdfundingowych środków. Przygotowana przez Wojciecha Szymańskiego, Michała Grzegorzka i Karola Radziszewskiego wystawa przejmowała konwencje klasycznych muzealnych pokazów, bawiła się nią za pomocą wyeksponowanych w gablotach krawatów Iwaszkiewicza, Roty Konopnickiej czy popiersia Marii Janion wykonanego przez Wykwitex. Wszystko to uzupełnione o nowe prace, między innymi Mikołaja Sobczaka, którego kariera jako malarza zaczęła się właściwie właśnie od Pomady. Wagę Dziedzictwa podkreślało miejsce – sala w Pałacu Kultury i Nauki, który kole w oczy część konserwatywnych polityków równie mocno, jak queerowa społeczność.
Już w progu witał nas Karol Radziszewski ze swoim psem-syrenem, przeniesionym na ścianę dziecięcym rysunkiem z kapitalnego nowego cyklu 1989. Z powtórzeniem nieświadomie jeszcze queerowego rysunku sprzed lat Radziszewskiego sąsiadowało Skórzane zagrożenie Jana Możdżyńskiego, druga strona medalu, czyli wykoncypowany od a do z obraz queerowej utopii współtworzonej przez różnego rodzaju seksualnych odmieńców.
Tego samego ciężaru nie ma niestety tegoroczna edycja, zatytułowana Eden. Rajski ogród wypełniają w większości tanie jabłka z supermarketu, skromne odpryski tego, co widzieliśmy już tu i ówdzie, zestawione w całość pozbawioną własnej tożsamości. Co znamienne, pod Edenem formalnie nie podpisał się zespół kuratorski. W odróżnieniu od zeszłorocznego Dziedzictwa, był on więc, jak można zakładać, wypadkową idei całego zespołu organizacyjnego, w którym oprócz Karola Radziszewskiego i Michała Grzegorzka znaleźli się Ola Knychalska, Maksymilian Lawera, Joanna Manecka i Justyna Sobolak. Założenia wystawy podsumowywał zaś krótki, jednoakapitowy tekst, zwracający na dwa znaczenia tytułowego rajskiego ogrodu – jako utopii oraz miejsca schronienia i budowania oporu. Eden ulokowano w miejscu, gdzie działała już galeria Polana Institute, na tę okazję poszerzonym – wystawa obejmowała przestrzeń dwukrotnie większą niż standardowe dwie sale Polany. Otwierała ją część zatytułowana Arkadia. Już w progu witał nas Karol Radziszewski ze swoim psem-syrenem, przeniesionym na ścianę dziecięcym rysunkiem z kapitalnego nowego cyklu 1989. Z powtórzeniem nieświadomie jeszcze queerowego rysunku sprzed lat Radziszewskiego sąsiadowało Skórzane zagrożenie Jana Możdżyńskiego, druga strona medalu, czyli wykoncypowany od a do z obraz queerowej utopii współtworzonej przez różnego rodzaju seksualnych odmieńców. Przeglądała się w nich praca najbardziej zaskakująca – wideo znanego z internetu sebulca, całkiem zabawna kompilacja seksualnych scenek z udziałem ludzi i przerośniętych ciem, wszystko to w konwencji nieporadnego, kanciastego 3D z rozmytymi teksturami rodem z końca lat 90.
Znalazły się tu jednak także prace, które poza tym, że dają się zmieścić w szufladce z podpisem Arkadia, wniosły niewiele – waza ze spektaklu Żaby Michała Borczucha czy jeden obraz Krzysztofa Niemczyka (do którego Kurtyzany i piskląt reżyser się odwoływał). Na Eden zaproszono także przedstawicieli przeżywającego swoje pięć minut Domu Mody Limanka, którzy jednak przez skromną reprezentację z jednej strony i niezbyt szczęśliwe rozwiązanie ekspozycyjne z drugiej, na wystawie zupełnie zginęli. Tryptyk Sasy Lubińskiej opowiadający o jej niespełnionej miłosnej relacji z kolegą gejem, ikonograficznie bazujący na Dyptyku z Melun Jeana Fouqueta, w sąsiedztwie Radziszewskiego i Możdżyńskiego raził formalnymi niedostatkami – dziwaczną miejscami (choć bynajmniej nie w zamierzenie queerowy sposób) anatomią i topornym modelunkiem światłocieniowym. Z kolei Potopia Kacpra Szaleckiego, duży cykl inscenizowanych fotografii, prezentowany przez artystę w pierwszych odsłonach w specjalnie zaaranżowanych wnętrzach, to projekt holistyczny, wymagający odpowiedniej scenerii – w postaci godła i pojedynczych fotografii prezentowanych na Pomadzie tracił zęby.
Szalecki w niewielkiej salce sąsiadował z fotografiami Liliany Piskorskiej i Antona Shebetko. To część wystawy zatytułowana Kamuflaż, odwołująca się do innej strony tytułowego Edenu. Tutaj ogród służy jako schronienie dla tych, którzy muszą kryć się ze swoją queerową tożsamością. W serii zdjeć Piskorskiej bohaterkami są lesbijki przyodziane w snajperski kamuflaż, wtapiające się w otoczenie. Forma strojów przypomina nieco rzeżuchowe suknie Teresy Murak, ale wymowa cyklu ma charakter nie ekofeministyczny, a rewizjonistyczny – przypomina o wykluczeniu ruchu lesbijskiego z drugiej fali feminizmu. Fotografie Shebetki sięgają z kolei po historię aktualną – to portrety żołnierzy walczących w wojnie na Ukrainie, którzy zarówno na froncie jak i w cywilu ukrywają swoją orientację.
Na tym niestety rozdział Kamuflaż się kończy. Na końcu trafiamy z jednej strony do darkroomu z kolejnym obrazem Możdżyńskiego i fotografiami Łukasza Rusznicy, które ten, niezadowolony z wydruków, po pierwszym dniu postanowił jednak zerwać ze ścian. Towarzyszą one dwóm wideo, wyświetlanym na małych kineskopowych telewizorach, autorstwa Antii Gonny – to porno w wersji gore rodem z Kijowa, pełne owijania się folią streczową, zabaw nożami i tym podobnych pretensjonalnych elementów. Zieeew.
Z drugiej strony dostajemy jeszcze małą część archiwalną, ale i ta ogranicza się do dwóch nazwisk. Na zdjęciach Libuše Jarcovjákovej oglądamy wnętrza T-Club, queerowej przystani w czechosłowackiej Pradze. Uzupełniają je fotografie domowe – słynne zdjęcia Ryszarda Kisiela z połowy lat 80. W małej gablotce na ścianie znalazły się jeszcze własnoręcznie szyte przez niego na potrzeby sesji stringi. To ładny akcent, ale dorobek Kisiela znamy i cenimy już od dawna – to przecież sam Radziszewski już dawno zatroszczył się o to, by zapewnić mu należyte miejsce w queerowej historii polskiej sztuki.
Na tym wystawa de facto się kończyła, ale sytuację nieco ratował intensywny program performatywny. Do najciekawszych jego punktów należał pokaz found footage’owego wideo Alexa Baczyńskiego-Jenkinsa Yet, see him through my eyes. Zrealizowany podczas rezydencji artysty w Bejrucie film tematycznie bliski jest wielu jego choreograficznym performansom. Wszystko rozbija się tu o drobne gesty i przeciągłe spojrzenia – film jest kompilacją scen z arabskiego, głównie libańskiego kina, w których pojawiają się homoerotyczne wątki, zazwyczaj pełniące w fabule poboczną rolę, zaznaczone dyskretnie, czasem nieporadnie lub celowo humorystycznie. Filmowa różnorodność dodaje typowej dla Baczyńskiego-Jenkinsa grze gestów i spojrzeń oddechu, znika tu element egzaltacji i wykalkulowanej pod Instagrama spektakularności znanej z performansów.
O ile na premierze w Łodzi, w pełni profesjonalnym pokazie na wybiegu z ustawionym pośrodku szklanym „akwarium”, w którym zamknięta była ubrana w jeden ze strojów Siksa, kolekcja Armady mogła stawać w szranki z pokazami Johna Galliano, tak na Pomadzie projektant wydobył jej drugą twarz, tę rodem z łódzkich lumpeksów.
Ujmujący hołd dla Kisiela przygotował z kolei Rafał Pierzyński. Wspólnie z Kisielem przygotował performans będący rodzajem inscenizacji jego klasycznych przebieranek, na żywo i w wersji bardziej glamour. W tym przypadku dwuznaczność tytułowego Edenu stała się dobrze widoczna – z jednej strony Kisiel wyszedł z podziemia, w którym funkcjonował po akcji „Hiacynt”, z drugiej – performans odbywał się jednak – znów – nie w publicznej instytucji, a na finansowanym z crowdfundingu festiwalu, który na wszelki wypadek ochraniać musiało dwóch rosłych łysych facetów przy wejściu.
W roli performera wystąpił też Tomasz Armada, któremu jako jedynemu z Domu Mody Limanka instytucjonalne braki udało się przekuć w zaletę. W założeniu jego pokaz zapowiadał się niezbyt obiecująco. Projektant postanowił zaprezentować nową kolekcję, która premierę miała niedawno w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, tyle że wszystkie stroje prezentując samodzielnie, jako że brakło funduszy na wynagrodzenie dla modeli. A więc nie dość, że odgrzewany kotlet, to jeszcze na ubogo. Armada jednak sytuację udźwignął i po niemrawym początku uczynił show także z samego przebierania się, przerzucając kolejne kreacje za sceną, w cekinowych bokserkach, a następnie wychodząc w nich dziarskim krokiem między publiczność, z głośnikiem bluetooth w dłoni, z którego radośnie pohukiwało disco polo i Stachursky. O ile na premierze w Łodzi, w pełni profesjonalnym pokazie na wybiegu z ustawionym pośrodku szklanym „akwarium”, w którym zamknięta była ubrana w jeden z jego strojów Siksa, kolekcja Armady mogła stawać w szranki z pokazami Johna Galliano, tak na Pomadzie projektant wydobył jej drugą twarz, tę rodem z łódzkich lumpeksów.
Program performatywny nie zmienia jednak faktu, że wystawa w ramach tegorocznej Pomady nie doskoczyła do poprzeczki zawieszonej przez organizatorów rok temu. O ile Dziedzictwo było próbą rekonstrukcji queerowej polskiej przeszłości, tak Eden miał szansę stać się wizją jej przyszłości. Stał się tymczasem ofiarą własnego sukcesu. Gdyby kosztem ekscentrycznych arkadyjskich wizji rozwinąć rozdział o queerowym oporze i azylu – lub na odwrót – mógłby to być projekt znacznie bardziej zwarty i wyrazisty. Jak mówił Karol Radziszewski, Pomada zbudowała sobie już na tyle silną pozycję, że ludzie oczekują od niej bycia wielkim queerowym biennale. Tymczasem jest to wciąż festiwal organizowany z publicznej zrzutki, rękami grupy zapaleńców. Eden sprawia jednak wrażenie, jakby sami twórcy Pomady chcieli zrobić wielkie biennale, zamiast mierzyć siły na zamiary. Niestety, łapiąc się kilku wątków, w efekcie nie rozwinęli żadnego.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Roland Korponovics, Antii Gonna, Alex Baczynski-Jenkins, Anatoly Belov, Michał Borczuch, Dominika Biernat, BRACIA, Maciek Chorąży, Dom Mody Limanka, Christa Joo Hyun D'Angelo, Christopher Füllemann, Martyna Gart, Krzysztof Gil, Libuše Jarcovjáková, Grzegorz Jaremko, Pat Dudek, Agata Kalinowska, Oksana Kazmina, Kem, Ryszard Kisiel, Rafał Pierzyński, Mihail Koptev, Maldoror, Jan Możdżyński, Doris Nawrot, Krzysztof Niemczyk, Liliana Piskorska, Miranda Poor Poor, Karol Radziszewski, Aldona Relaks, Łukasz Rusznica, Sebastian Sebulec, Anton Shebetko, Jan Sobolewski, Melissa Tun Tun, Kristina Faleeva, Bryan Colò; scenografia: BRACIA (Aga Klepacka i Maciek Chorąży)
- Wystawa
- Pomada 8 EDEN
- Miejsce
- Róg ul. Jana Pawła 49 i Dzielnej 7B
- Czas trwania
- 18-21.10.2018
- Osoba kuratorska
- POMADA team: Michał Grzegorzek, Ola Knychalska, Maksymilian Lawera, Joanna Manecka, Karol Radziszewski, Justyna Sobolak, Mateusz Szymanówka
- Strona internetowa
- pomadapomada.pl
- Indeks
- Aga Klepacka Agata Kalinowska Aldona Relaks Alex Baczyński-Jenkins Anatoly Belov Antii Gonna Anton Shebetko Bracia Bryan Colò Christa Joo Hyun D'Angelo Christopher Füllemann Dom Mody Limanka Dominika Biernat Doris Nawrot Grzegorz Jaremko Jan Możdżyński Jan Sobolewski Joanna Manecka Justyna Sobolak Karol Radziszewski Kem Kristina Faleeva Krzysztof Gil Krzysztof Niemczyk Libuše Jarcovjáková Liliana Zeic Łukasz Rusznica Maciej Chorąży Maksymilian Lawera Maldoror Martyna Gart Mateusz Szymanówka Melissa Tun Tun Michał Borczuch Michał Grzegorzek Mihail Koptev Miranda Poor Poor Oksana Kazmina Ola Knychalska Pat Dudek Pomada Rafał Pierzyński Roland Korponovics Ryszard Kisiel Sebastian Sebulec