Polska pamięć historyczna a nowe muzea
Choć logika podpowiadałaby co innego, to gdy idzie o muzea, w Polsce lat 90. nie wydarzyło się nic godnego uwagi – głównie z powodu braku finansowania. Pierwszą przełomową datą był rok 2004, kiedy to Polska wstąpiła do Unii Europejskiej. Po pierwsze – łatwiej było odtąd pozyskiwać pieniądze z różnego rodzaju funduszy, po drugie – budowanie narracji historycznej zaczęło być istotne dla władzy. W Polsce zaczęły zachodzić przeciwstawne procesy: malało znaczenie idei państwa narodowego, a jednocześnie nasilał się ruch stawiający sobie za cel umacnianie narodowej jedności.
Pierwszym prawdziwie nowoczesnym muzeum w Polsce jest Muzeum Powstania Warszawskiego – od chwili otwarcia służy ono za wzór i stało się dla kolejnych placówek istotnym punktem odniesienia. Ważnym źródłem inspiracji dla twórców tego warszawskiego muzeum było w roku 2004 budapeszteńskie Terror Háza (Dom Terroru).
W czasach komunizmu Powstanie Warszawskie stanowiło temat tabu. W okresie odwilży roku 56. powstał co prawda pomnik, który miał wyjściowo upamiętniać powstańców, jednak ostatecznie poświęcono go „Bohaterom Warszawy”, nie wzmiankując w żaden sposób Powstania. Pomysł powstańczego pomnika pojawił się po raz pierwszy wraz z narodzinami Solidarności. Szybko przyćmiło go swoją wagą wprowadzenie stanu wojennego, jednak w Muzeum Historycznym Warszawy w dalszym ciągu prowadzono zbiórkę przedmiotów. Dzięki rodzinom kombatantów pamiątki z powstania trafiały zresztą do Muzeum już przed rokiem 1980.
Wystawa w Muzeum Powstania Warszawskiego opiera się na patriotyczno-narodowym micie i ma zadanie umacniać go. Autorzy bardzo zadbali o atrakcyjność ekspozycji i sięgali w drodze do celu po wszelkie środki.
To naprawdę zaskakujące, że muzeum Powstania nie powołano nawet już po roku 1989. Jak wyjaśnia dyrektor muzeum Paweł Ukielski, , w latach 90. w Polsce i w innych krajach zrzeszonych do niedawna w bloku socjalistycznym nie postrzegano przeszłości i historii jako istotnych – wszyscy skupiali się na teraźniejszości. Nie powstawały żadne nowe instytucje upamiętniające, nawet wspomniany Dom Terroru w Budapeszcie otwarto dopiero w roku 2002. Politycy uświadomili sobie już po roku 2000, że poprzez tematykę historyczną i muzea mogą mówić o tożsamości i innych wartościach. Nowe placówki zaczęli postrzegać jako ważny środek pozwalający dotrzeć ze swoim przesłaniem do szerokiego grona odbiorców.
Wystawa zorganizowana w 60. rocznicę Powstania opiera się na patriotyczno-narodowym micie i ma zadanie go umacniać. Autorzy bardzo zadbali o atrakcyjność ekspozycji, uzyskaną wszelkimi środkami. Skutkiem tego niektórzy krytycy muzeum uważają, że zbyt dużo w nim dźwięków, hałasu i ruchomych elementów. Z jednej strony jest to krytyka zasadna, z drugiej – natychmiast przychodzi do głowy wystawa Węgierskiego Muzeum Narodowego na zamku w Esztergom. To niezwykle ważne miejsce w historii Węgier – tu przecież znajdował się w średniowieczu węgierski dwór królewski, a jednak wystawa, którą tam stworzono jest niesamowicie nudna i nie dostarcza odwiedzającym ani rozrywki, ani informacji. Wolę już w tego rodzaju miejscu być zalewana nadmiarem przekazu, zwłaszcza, że ekspozycja w warszawskim muzeum w żadnym razie nie jest niezróżnicowana albo nieciekawa – mnóstwo tu fotografii, historii opowiedzianych w tle, wywiadów, wspomnień i eksponatów.
Zabrakło mi tylko jednego: wspomnienia o niezliczonych debatach, podejmowanych od czasów samego Powstania i podnoszących pytanie, czy ruszenie do walki było dobrą decyzją. Zdaniem Ukielskiego, jednym z największych wyzwań jest przedstawienie tego rodzaju dyskusji przy użyciu środków muzealniczych; on sam podkreśla jednak, że w muzeum nie chciano tak problematyzować powstania, a twórcom nie chodziło o to, by udzielać odpowiedzi na pytanie, czy do powstania w ogóle warto było iść. Dyrektor muzeum dodaje jednak, że jego placówka organizowała liczne dyskusje publiczne na ten temat. Po części można zgodzić się z jego argumentacją, muzeum w końcu nie musi udzielać konkretnej odpowiedzi na pytanie o sens powstania, ale widz powinien mieć możliwość poznania różnych punktów widzenia i towarzyszących im argumentów.
Socjolożka Joanna Wawrzyniak uważa, że dylematom historycznym i potencjalnym alternatywom należało poświęcić w ramach ekspozycji więcej miejsca. Przy czym trudno byłoby, rzecz jasna, dostroić ich obecność do jej funkcji mitotwórczej. Ekspozycja skupia się na ukazywaniu heroicznej walki, „wielkiej narodowej przygody”. W sąsiedztwie wejścia, w przeznaczonej dla dzieci części zwanej Salą Małego Powstańca, młodsi goście mogą zapoznać się z wojną – tu ukazaną przede wszystkim w kontekście heroizmu, poświęcenia i patriotycznej walki. Joanna Wawrzyniak ma wątpliwości, czy to właściwe „przesłanie” i sposób postrzegania wojny, który należy przekazywać najmłodszym. Odbiór Muzeum Powstania Warszawskiego dobrze ilustruje to, jak silny wpływ muzea mogą wywierać na opinię publiczną. Dr Maria Kobielska z Uniwersytetu Jagiellońskiego uważa, że gdyby poprosić przedstawicieli najmłodszego pokolenia o podanie najważniejszego wydarzenia w polskiej historii II Wojny Światowej, 90% wymieniłoby właśnie Powstanie Warszawskie. Tymczasem nie zawsze tak było – w okolicach obchodów 50. rocznicy Powstania ukazało się wiele artykułów mówiących, że młodzi nie tylko nie interesują się tym wydarzeniem, ale że wielu wręcz o nim nie słyszało. Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat sytuacja ta uległa diametralnej zmianie, a muzeum ma w tym swój ogromny udział.
Polin otrzymało w 2016 roku nagrodę dla Europejskiego Muzeum Roku. Dowodzi to, że ekspozycja – będąca naturalnie efektem kompromisów – to wielkie osiągnięcie i potężny sukces zawodowy jej twórców.
Kolejna potężna inwestycja, na której powstanie Polska czekała wiele lat, to Muzeum Historii Żydów Polskich – Polin. Barbara Kirshenblatt-Gimblett, dyrektor programowa tej otwartej w roku 2014 instytucji zaznacza, że o ile wiele jest już muzeów Holokaustu, to Polin (po hebrajsku „Polska”) ukazywać chce historię polsko-żydowskiej koegzystencji. Okres wojenny ukazany jest tu przez pryzmat historii warszawskiego getta, pobocznie tylko obecne są odniesienia do położonych na prowincji, i do dziś generujących polemiki, miejsc, gdzie ludność polska brała udział w zabijaniu Żydów. Powojenne akty antysemityzmu i pogromy omówione są w sposób bardziej szczegółowy. Co do tego ostatniego Joanna Wawrzyniak stwierdza z dozą cynizmu, że stało się tak, ponieważ winą za to obarczyć można komunizm. Polin otrzymało w 2016 roku nagrodę dla Europejskiego Muzeum Roku. Dowodzi to, że ekspozycja – będąca naturalnie efektem kompromisów – to wielkie osiągnięcie i potężny sukces zawodowy jej twórców. Oczywiście, sytuacja Polski jest inna i inne są tu okoliczności, a jednak pisząc o Polin, nie potrafię nie wspomnieć pustego przez dwa i pół roku Sorsok Háza (dosł. „Domu Losów”) w Budapeszcie i wszystkiego, na co ten węgierski przypadek wskazuje. Miejsce to miało upamiętniać Holokaust, jednak na czele projektu stał kontrowersyjny historyk, czego skutkiem były ataki zarówno ze strony innych historyków, jak i węgierskich organizacji żydowskich. Choć budowę ukończono dwa i pół roku temu, budynek stoi zupełnie pusty. Otwarcie się nie odbyło, a w środku nie ma żadnej ekspozycji.
Znacznie mniejszą niż dwie dotąd omówione, ale dla Polaków dalece ważniejszą instytucję otwarto dwa lata temu – mowa tu o Muzeum Katyńskim. Jest to jednak projekt raczej nieudany. Największy problem jest tu taki, że placówka nie podejmuje nawet starania, by opisywane wydarzenia uczynić zrozumiałymi dla postronnych, dla których temat jest obcy. Brakuje tu informacji na temat tła i okoliczności zdarzeń w Katyniu. Dodatkowo – inaczej niż w pozostałych muzeach, które odwiedziłam – większość tekstów jest wyłącznie w języku polskim, a anglojęzyczny audio-przewodnik nie pozwala dowiedzieć się zbyt wiele.
Ten stan rzeczy wyjaśnia częściowo historia powstania placówki. To nie jest ekspozycja stworzona z myślą o „postronnych”. To miejsce należytego upamiętnienia, o które przez lata zabiegali krewni i potomkowie tych, których w Katyniu zgładzono. Prezentowane w szklanych gablotach przedmioty znaleziono podczas prac terenowych towarzyszących ekshumacjom w zbiorowych grobach. Po pięćdziesięciu latach kłamstw prace te były niezwykle ważny wydarzeniem i wywołały szereg reakcji – były to dowody na mord dokonany przez radzieckie wojsko. W dobie komunizmu – choć nikt w tę wersję wydarzeń nie wierzył – propaganda niezmiennie utrzymywała, że za zbrodnią tą stali Niemcy. W 2010 roku, gdy samolot polskiej delegacji zmierzającej na obchody jej 70. rocznicy rozbił się, historia katyńska zyskała kolejny wymiar. Tragedia ta przyćmiła nawet zbiorowy mord sprzed lat.
Zdaniem dr Kobielskiej, w obecnej pamięci o Katyniu dostrzec można fundamentalną polską prawidłowość tożsamościową – skupienie na heroicznej roli ofiary, czy raczej męczennika. Męczennik to symbol nieskalania i niewinności, ktoś więcej niż osoba ludzka. We współczesnej polskiej kulturze (filmach, utworach literackich) brak tekstów, które w minimalnym choćby stopniu uciekałyby od tej konwencji. W tym sensie, próba interpretacji wydarzeń w Katyniu to w dalszym ciągu temat tabu. Zabici w Katyniu to emblematyczne postaci tak postrzeganego męczeństwa i nieskalaności.
Ekspozycja w Muzeum II Wojny Światowej z systematyczną dogłębnością ukazuje różne „mikrohistorie” w ramach ogólnoświatowego kataklizmu wojennego – te znane, i te nieznane, zazwyczaj dla wielu aspektów historii niewidzialne.
Najnowszą ekspozycję o dużej skali znajdziemy w otwartym w 2017 roku gdańskim Muzeum II Wojny Światowej. Przedstawiono w nim nie bohaterów i heroiczne postaci, a prostych, zwyczajnych ludzi. Krok po kroku dowiadujemy się tam, że na wojnie każdy jest ofiarą, niezależnie od tego, po której jest stronie. Ekspozycja z systematyczną dogłębnością ukazuje różne „mikrohistorie” w ramach ogólnoświatowego kataklizmu wojennego – te znane, i te nieznane, zazwyczaj dla wielu aspektów historii niewidzialne. To właśnie ta pokazująca je sala zrobiła na mnie największe wrażenie z całej ekspozycji. Niedola dzieci oderwanych od rodziców, życie milionów radzieckich żołnierzy, koszmar doświadczeń mieszkańców Stalingradu, historie Polaków zaciągniętych do przymusowej pracy w Niemczech – wszystko to ukazane jest poprzez kilka bolesnych historii życia. Kolejne stadia nieskończonego, zdawałoby się, ludzkiego cierpienia, ukazane są poprzez losy rzeczywistych ludzi. Jeśli ktoś jest podatny na podobne przedstawienia, będzie mógł spędzić pośród ekspozycji całe dnie, nie nudząc się ani przez chwilę. Całość wypełniona jest niezwykłą wręcz ilością potwierdzonego naukowo i łatwo zrozumiałego materiału. Zadbano przy tym o profesjonalnie przygotowane zaplecze techniczne.
Kolejny ważnym wydarzeniem będzie przyszłoroczna inauguracja Muzeum Historii Polski. Instytucja ta istnieje od roku 2006, ale nie ma dotąd własnego budynku muzealnego. Nasuwa się oczywiste pytanie, czyją historię ukazywać będzie stała ekspozycja (której koncepcja jest w 90% gotowa). Dyrektor muzeum Robert Kostro ilustruje tę trudność następującym przykładem: w wieku XIX Polska nie istniała, jednak Polacy byli – i to nie tylko na terenach swojego dawnego państwa, ale także za sprawą licznej emigracji politycznej daleko poza jego granicami. Z drugiej strony, przez długi czas państwo polskie było miejscem życia nie tylko Polaków, ale także Litwinów, Białorusinów, Ukraińców czy Żydów; ludzi o różnej przynależności etnicznej i wierze. Kostro dodaje, że w polskiej tradycji funkcjonują dwie koncepcje sąsiadowania narodów. Pierwsza, wiążąca naród z krajem, łączy się z nazwiskiem marszałka Józefa Piłsudskiego. Druga pochodzi od XIX-wiecznych polskich narodowych demokratów i skłania się ku jednolitości etniczno-kulturowej. Dla twórców tej koncepcji bycie Polakiem oznaczało przede wszystkim bycie katolikiem. Druga z koncepcji jest zatem dość zamknięta. Kostro uważą, że osądzanie obu tych wizji nie jest zadaniem muzeum, niezależnie od tego, co prywatnie mogą sądzić o nich twórcy ekspozycji.
Dyrektor muzeum wyjaśnia, że będzie ze swoim zespołem dążył do ukazania możliwie wielu form polskiej tożsamości, w sensie zarówno etnicznym, jak i religijnym, a więc także greko-katolickiej, prawosławnej, unickiej, protestanckiej czy żydowskiej.
Kostro podpowiada jednocześnie, że niezwykle ciekawie jest prześledzić procesy, w ramach których poszczególne grupy etniczne – Ukraińcy, Białorusini, Litwini i Żydzi – dążyły do zbudowania własnej politycznej tożsamości. Bywało, tak jak w początkach odrodzonego w XX wieku państwa polskiego, że wiele osób stawało w związku z tym wobec dramatycznych wyborów. Oto jeden z braci podpisuje litewską deklarację niepodległości, a drugi przechodzi do historii jako pierwszy prezydent Republiki Polskiej. W innej rodzinie z kolei jeden członek rodzeństwa staje na czele polskiej armii, gdy tymczasem drugi zostaje sztandarową postacią ukraińskiego ruchu narodowego. Podobnie rzecz miała się z Żydami – niewielki ich odsetek określał się jako Polacy wyznania żydowskiego, jednak większość stawała przed wyborem, czy być Polakami, czy Żydami. Ci, którzy zdecydowali się na to pierwsze, przeważnie zostawali także katolikami. Twórcy ekspozycji chcą zawrzeć w niej jak najwięcej takich właśnie decyzji i wyborów życiowej ścieżki, portretując prawdziwe rodziny.
W historii Polski było wiele powstań, często skutkujących potężną liczbą ofiar lub znacznym poświęceniem finansowym. I od zawsze pojawiały się dyskusje, czy warto było w określonych przypadkach podejmować walkę. Kostro wierzy, że pewne schematy są w historii powtarzalne, podczas gdy inne nie, a to za sprawą wcześniejszych przykładów. Fakt, że Solidarność pozostała ruchem pokojowym można częściowo połączyć z pamięcią o krwawych skutkach Powstania Warszawskiego. Przeszłość ma na nas wpływ, ale nie jesteśmy jej niewolnikami. Zawsze mamy szansę wyciągać wnioski i reagować w odmienny sposób.
Artykuł powstał w ramach programu rezydencji East ArtMags, we współpracy z portalem artPortal.hu. Program korzysta ze wsparcia Funduszu Wyszehradzkiego.