Polish Girls, Polish Sluts. „Łatwo płonę” w reżyserii Zofii Krawiec
Zaczyna się niewinnie, od zdjęcia, na którym dziewczyny odsłaniają piersi. Wrzucają je do sieci, ale nie po to, by uwodzić, tylko żeby cieszyć się sobą i promować pozytywne podejście do ciała. Jakiś mężczyzna wrzuca ich fotkę na pornograficzną stronę „Polish Sluts”. Dziewczyny szybko stają się ofiarami slutshamingu. Sypią się komentarze: „dla mnie to szmaty, nie kobiety”, „żaden chłopak ich nie będzie po tym chciał”, „takie to trzeba kwasem siarkowym”. Uwielbiane w internecie #polishgirls (na Instagramie pod tym hasztagiem oznaczonych jest 50 milionów zdjęć polskich dziewczyn) łatwo mogą stać się „polskimi zdzirami”, granica jest bardzo cienka. Wystarczy tylko, że zaczynają bawić się swoją nagością, a seksualności nie używają po to, żeby przypodobać się męskim oczom (a przynajmniej nie wyłącznie po to). Chcą wreszcie pokochać swoje ciała, kolonizowane przez kolejne standardy i oczekiwania; pragną je dla siebie odzyskać.
Łatwo płonę – serial, którego scenarzystką, reżyserką i jedną z aktorek jest Zofia Krawiec, zbiera najważniejsze wątki, obecne dotychczas w twórczości artystki i rozwijanej przez nią teorii selfie-feminizmu. Krawiec opowiada o dziewczynach w internecie i siostrzeństwie. Pokazuje, że ekspresja kobiecej seksualności na własnych zasadach jest wywrotowa, bo uderza w patriarchalne wyobrażenie o tym, że tylko mężczyźni są istotami pożądającymi, a kobiety mają być jedynie obiektami ich pragnień. Bohaterki Krawiec uprawiają seks, pragną i pożądają. Po raz pierwszy chyba pojawia się jednak temat internetowego hejtu i przemocy, jakiej doświadczają kobiety w sieci. I chęć odwetu. Do tej opowieści artystka zaprosiła dwie aktorki, Martę Malikowską i Aleksandrę Domańską. Serial powstał w ramach projektu PTV. Performans TV, prowadzonego przez Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. PTV poświęcony jest relacjom telewizji i praktyk artystycznych.
Łatwo płonę w całości nagrane jest smartfonami. To jak półgodzinna kompilacja instagramowych stories i rozmów na FaceTime. Filtry karykaturalnie wyolbrzymiają emocje, a emoji, jak didaskalia, zdradzają czasem więcej niż tekst główny. Na twarze wskakują grafiki 3D (świetna robota Sebastiana Sebulca), które są jak teatralne maski w wirtualnej rzeczywistości. Rzucone na ekran nie przeszkadzają w oglądaniu, stają się pełnoprawnym językiem filmowej wypowiedzi. Chociaż to pewnie kwestia przyzwyczajenia do medium – nie rozpraszają mnie, bo media społecznościowe są dla mnie jak powietrze, a emoji w postach, które czasem piszę, są równie ważne jak słowa. Na pewno zaś krótki film w stylistyce ulotnych stories wypada lepiej w kinie, niż wydrukowane zdjęcia z Insta na ścianie galerii sztuki. Instagramowa estetyka zwiększa wrażenie autentyczności. Streaming, czyli relacje na żywo dają poczucie, że akcja serialu dzieje się „naprawdę”, a bohaterki są jak nasze znajome, których stories bezwiednie oglądamy po przebudzeniu czy jako przerywniki podczas pracy (przy okazji doszczętnie rozpraszając swoją uwagę). Z drugiej strony, podobnie jak w memach z cyklu „Instagram vs. Real Life”, Łatwo płonę to świat z filtrem – choć kręcony z ręki, jest skrzętnie przemyślany. Ulotność i przypadkowość, jak wtedy, gdy telefon spada na ziemię, są tu zaprojektowane. Nie ma także w Łatwo płonę szarego tła codzienności (i szerszego kontekstu społecznego), są za to codzienne rytuały, wspólne śniadania i intymne zwierzenia. Jest miło, ale przede wszystkim smutno, bo serca, nawet jeśli płoną, są ciągle złamane.
„Chciałabym powiedzieć coś dobrego o miłości, ale trochę się zgubiłam”
Rzucone na ekran filtry nie przeszkadzają w oglądaniu, stają się pełnoprawnym językiem filmowej wypowiedzi. Chociaż to pewnie kwestia przyzwyczajenia do medium – nie rozpraszają mnie, bo media społecznościowe są dla mnie jak powietrze, a emoji w postach, które czasem piszę, są równie ważne jak słowa.
Łatwo płonę opowiada o skrajnych emocjach, które w internecie bardzo łatwo wzniecić. Główny wątek fabularny, czyli cyberprzemoc, która dotyka główne bohaterki ze strony mężczyzn, przeplatany jest krótkimi przerywnikami pod tytułem „LOVE”. To najlepsze fragmenty serialu. Bohaterki opowiadają w nich o swoich miłosnych historiach, randkowych wpadkach, nadziejach i zawodach, namiętności i seksie w czasach Tindera. Na przykład o pierwszej randce w domu, kiedy chłopak traci przytomność, bo Viagrę i Xanax zapił winem. Albo o poczuciu beznadziei, kiedy próbujemy łatać związek i, choć bardzo chcemy, to nie wychodzi. Uczucia w Łatwo płonę nie są traktowane ironicznie i nie ukrywają się pod warstwami dystansującej beki. Nawet jeśli posypane brokatem, łzy są łzami. Słabości, cierpienia i smutku nie przykryje nawet najbardziej różowy filtr.
Zofia Krawiec, podobnie, jak w swojej książce Miłosny performans, ale też w działalności na Instagramie i tekstach o selfie-feminizmie, pokazuje, jak ważne jest dawanie przestrzeni dla ekspresji afektu. Rozmowy o emocjach, uznawane za zbyt „dziewczyńskie” czy „naiwne”, mają terapeutyczną moc. Pozwalają odnaleźć narrację dla własnych przeżyć, zidentyfikować się lub zdystansować, rozpoznać w otaczającej rzeczywistości. Media społecznościowe, choć tak bardzo alienują i czynią z nas zombie, mogą też być przestrzenią konfesji i siostrzanej pomocy. Dziewczyna, która wrzuca do sieci swoje zdjęcie i opowiada o prekariackiej biedzie albo złamanym sercu, może być uznana za histeryczkę, ale może też dostać wsparcie i poczuć ulgę towarzyszącą dzieleniu się bolesną historią. Selfie nie rozwali ani kapitalizmu, ani patriarchatu, ale intymność pozwala je przetrwać.
„Oszukał nas Steve Jobs, oszukała nas Kinga Rusin”
„Myślę o tobie najbardziej, gdy mój komputer podłączony jest do ładowarki” – recytuje w jednej ze scen chłopak. Opowieści o współczesnym randkowaniu zarządzanym przez algorytmy i korporacje jest w Polsce coraz więcej – przykładem może być książka 50 twarzy Tindera Joanny Jędrusik czy podcast Ja i moje przyjaciółki idiotki Joanny Okuniewskiej, obecnie jeden z najpopularniejszych wśród polskich podcastów na Spotify. Nadal jednak brakuje namysłu nad tym, w jaki sposób technologia zmienia nasze nawyki i jakie psychologiczne konsekwencje za sobą niesie. Nie chodzi tylko o to, że wrzucamy selfie, bo lajki to wystrzały dopaminy, nieustannie swipujemy, bo Tinder działa jak gra, czy flirtujemy, wysyłając na Instagramie niewinne wiadomości do obcych osób. Krawiec pokazuje – choć nie ma w tym przestrogi – że nowe technoseksualne mechanizmy sięgają głęboko. Skleiliśmy się z mediami społecznościowymi i życie poza nimi nie istnieje. Miłość, seks, przemoc – wszystko dzieje się jednocześnie na ekranie i w głowie. Jak w jednej z miłosnych opowieści w Łatwo płonę, której czterdziestoletnia bohaterka nie chce „wylogować się do rzeczywistości”. W dzieciństwie miała tendencję do platonicznego zakochiwania się – ledwie ktoś na nią spojrzał albo dotknął, a ona już w swojej głowie uciekała do „seks Narni”. Snuła wizje wielkiej nieskończonej miłości i wiła z wybrankiem wspólne gniazdko, nigdy jednak nie robiła choćby jednego kroku, by te marzenia na serio spełnić. W dorosłym życiu cyfrowe flirty i skrawki zainteresowania, które otrzymywała w internecie, doprowadziły do podobnej sytuacji. Jest w relacji, ale nie wie, czy to związek. Pogubiła się między „realem” i „wirtualem”, choć przecież to rozróżnienie nie ma już najmniejszego sensu. Wyimaginowane miłości są uzależniające, bo dają złudne poczucie bezpieczeństwa, ale kończą się tylko samotnością.
„Tutorial: jak nienawidzić”
I w końcu: zemsta. Pokawałkowana fabuła serialu zmierza do punktu kulminacyjnego, którym jest odwet na administratorze strony „Polish Sluts”. Łatwo płonę przypomina nieco feministyczne kino zemsty. W klasycznej narracji filmów tego gatunku kobieta, która doznała przemocy, najczęściej gwałtu, mści się na sprawcach – torturuje ich i morduje. Czasem, jak w The Beguiled Sofii Coppoli (2017), czy Midsommar Ariego Astera (2019), filmach nawiązujących do tego nurtu, zemsta na mężczyźnie nie tylko przynosi ulgę straumatyzowanej ofierze, ale wzmacnia także kobiecą wspólnotę.
W Łatwo płonę dziewczyny postanawiają odegrać się na chłopaku, który wrzucił ich półnagie zdjęcia do sieci i podżegał do nienawiści. Typową dla kina zemsty stylistykę gore zastąpił w tym przypadku blask imprezy w Barze Studio. Bohaterki uwodzą tu swojego oprawcę, a potem obnażają w toalecie, a przy okazji nagrywają wszystko smartfonem. Działają w myśl logiki shaming za shaming. Przez chwilę zastanawiają się, czy sprawę mogą rozwiązać zgodnie z prawem, ale w przypadku cyberprzemocy trudno liczyć na pomoc prawną i policję. A przyjaciółki chcą dać upust swojemu gniewowi. Nie chodzi im o trzymanie się zasad obyczajowych i moralnych, i wybaczenie. Chcą wziąć sprawy w swoje ręce i postawić na swoim. Zemsta przynosi dziewczynom otuchę, ale jednocześnie ulga wydaje się naskórkowa i chwilowa.
Opowieści o współczesnym randkowaniu zarządzanym przez algorytmy i korporacje jest w Polsce coraz więcej, nadal jednak brakuje namysłu nad tym, w jaki sposób technologia zmienia nasze nawyki i jakie psychologiczne konsekwencje niesie za sobą.
Wątek przemocy i hejtu wobec kobiet nie tylko nawiązuje do autentycznych doświadczeń aktorek (ale też niestety wielu z nas), ale przypomina również wydarzenia z polskiego internetu sprzed kilku miesięcy. Na facebookową grupę Dziewczyny bez tabu, na której młode kobiety dzieliły się intymnymi doświadczeniami, włamali się mężczyźni, użytkownicy serwisu Wykop.pl. Screeny ze zwierzeniami o seksualnych przygodach przesyłali wyszukanym na Facebooku partnerom dziewczyn. Przyznali sobie prawo do wymierzenia „kary” za zdradę. To polscy incele (od involuntary celibate czyli celibat mimo woli), którzy pewne siebie seksualnie dziewczyny nazywają „p0lkami”. Wykop to dla nich przestrzeń, gdzie mogą dać upust seksistowskiej nienawiści. Niestety, to również prawdopodobnie jedno z niewielu miejsc, które służy im jako przestrzeń konfesji i dzielenia się przeżyciami. Młodzi mężczyźni w bardzo drastyczny sposób opisują tam swoje frustracje i lęki. Pod hasztagiem #przegryw można znaleźć na Wykopie wpisy o feminizmie jako przeciwieństwie wolności i zaprzeczeniu seksualności, ale też opowieści o biedzie i depresji, ukryte pod grubą warstwą memów ze smutną żabą.
Jak pokazywały tegoroczne sondaże dotyczące preferencji wyborczych, dzieli nas przepaść: młode Polki mają liberalne poglądy, podczas gdy młodzi mężczyźni oddają głos na ugrupowania prawicowe. Dzieje się tak m.in. dlatego, że języki opowiadania o męskości w Polsce, również te w internecie, od dawna kompletnie zawłaszczone są przez konserwatystów. Łatwo płonę pokazuje również mimochodem, że ta społeczna przepaść jest ogromna.
*śródtytuły pochodzą z serialu Łatwo płonę
Monika Borys – kulturoznawczyni, badaczka, dziennikarka. Absolwentka Uniwersytetu w Białymstoku i Uniwersytetu Jagiellońskiego. W Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim pracuje obecnie nad doktoratem poświęconym wizualności klas ludowych po 1989 roku. Autorka książki Polski bajer. Disco polo i lata 90. wydanej w 2019 roku nakładem wydawnictwa WAB; współkuratorka wystawy Disco Relaks pokazywanej w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Laureatka stypendium artystycznego Prezydenta Miasta Białegostoku. Publikowała m.in. w „Praktyce Teoretycznej”, „Widoku. Teoriach i Praktykach Kultury Wizualnej”, „Magazynie Szum”, „Dwutygodniku”, „Popmodernie” i „Gazecie Wyborczej”.
Więcej