„Polacy Europy” w Olsztynie. O aresztowaniu obrazów i o tym, dlaczego warto robić wystawy w mniejszych miastach
Teresa Fazan: Spotykamy się w mieszkaniu Janka na Neukölln w Berlinie, gdzie olsztyńska afera wokół wystawy Polacy Europy wydaje się tym bardziej absurdalna. Tutaj też powstała część prac, które znalazły się na wystawie Zbiorowego w Galerii Dobro w Olsztynie. Zanim przejdziemy do kontrowersji, które wywołała, chciałabym porozmawiać o samej sztuce, dla której nie znalazło się zbyt wiele miejsca w szumie medialnym. Jaki był zamysł wystawy?
Wojciech Kostrzewa: Zbiorowy to kolektyw twórczy ze stałymi członkami, do którego w ramach konkretnych projektów dołączają nowe osoby. Tym razem pojawiła się propozycja z Galerii Dobro w olsztyńskim MOK-u, żeby zaprezentować prace, które powstały w naszej grupie do tej pory. W ramach tego projektu zaprezentowaliśmy przede wszystkim malarstwo, ale można do nas przychodzić z propozycjami różnych działań, twórcy aktywni w naszej grupie mają rozmaite doświadczenia i umiejętności, zajmują się nie tylko rysunkiem, ale też muzyką, performansem czy tatuażem i myślę, że ta różnorodność staje się motorem napędowym naszych działań.
Jan Sobaszek: Tematem wystawy stał się cytat z rysunku Janka Estrady-Osmyckiego, powstałego podczas jednych ze spotkań Zbiorowego. Polacy Europy to dość pojemna fraza i pozwala, by mówić o polskich problemach na różne sposoby. Na początku odbyły się dwudniowe, otwarte warsztaty w przestrzeni Galerii Dobro w Olsztynie, które polegały na wspólnym malowaniu. Każdy mógł przyjść, włączyć się do działań i w ten sposób powstała cześć prac. Na wystawie pojawiły się także obrazy, które powstały tu w Berlinie, gdzie przez jakiś czas mieszkaliśmy razem z Wojtkiem. Malowanie stawało się częścią naszych codziennych działań, kontynuacją rozmów.
W.K.: Najważniejsze jest to, że wszystkie prace mają podobną genezę, niezależnie od tego, gdzie i kiedy były tworzone: to obrazy, które nie posiadają jednego autora i powstawały jako tło czy część życia, na drodze wymiany doświadczeń, w procesie.
W gazecie olsztyńskiej zostało przeprowadzone badanie wśród czytelników, którzy mogli głosować, czy uważają, że sztuka ma prawo operować takimi narzędziami i efektami, czy radni PiS mają rację, uznając ją za obraźliwą. Około 78% procent osób, które wyraziły opinię w ankiecie, wypowiedziało się za wolnością sztuki.
Myślę, że ostatecznie dobrze się stało, że wasze prace zostały pokazane akurat w MOK-u w Olsztynie (gdzie organizowane są bardzo różne wydarzenia, np. Dzień Flagi czy 100 olsztynian na 100-lecie niepodległości) i to tuż przed wyborami samorządowymi, bo to okazało się wzmocnieniem komunikatu: gdyby tego typu wystawa odbyła się w małej warszawskiej galerii, prawdopodobnie przeszłaby bez echa. Przypomnijmy zarzuty: po otwarciu wystawy na początku października lokalni politycy PIS-u (m.in. Radosław Nojman) oskarżyli dwie prace o obrazę uczuć religijnych (kobieta z penisem we wzwodzie na krzyżu) i profanację godła polskiego (rzekomy orzeł z erekcją). Jaka była wasza reakcja na zarzuty?
W.K.: Osobiście zdziwiony nie byłem, choć może nie spodziewałem się aż takich reakcji. Zgadzam się z tym, że dobrze jest robić wystawy o Polsce w mniejszych miastach. Dobrze mieć możliwość przeprowadzenia tego typu warsztatów właśnie w takim miejscu jak Olsztyn, a nie w Warszawie, gdzie środowisko artystyczne żyje zupełnie innymi dyskusjami i takie gesty nie mają większego znaczenia. Tutaj nagle wystawa klasycznego w gruncie rzeczy malarstwa okazuje się dotykać tematów na tyle drażliwych, że ktoś postawia nasłać na twórców prokuraturę.
J.S.: Pamiętajmy, że wiele zależy od tego, jak ta sytuacja się skończy. Powstała dyskusja, doszło do wystosowania zawiadomienia do prokuratury, studenci olsztyńskiego wydziału sztuki oprotestowali działania polityków PiS i do ich pikiety przyłączyło się całkiem sporo osób. Pozytywne jest to, że wystawa zadziałała, hasło „Polacy Europy” nabrało nowych znaczeń. Mamy do czynienia z precedensem, ponieważ prace, które dają niezwykle szeroką możliwość interpretacji, skierowano do prokuratury z tak konkretnymi zarzutami. W moich oczach to przejaw zaostrzania się nagonki ideologicznej.
W dość typowym geście politycy PiS-u sięgnęli po paternalistyczną retorykę wypowiadania się w imieniu mieszańców. Czy mieliście możliwość zetknięcia się z ich faktycznymi reakcjami, z odzewem gości wystawy?
J.S.: Osobiście uważam, że to jest jednak przejaw marketingu politycznego. W gazecie olsztyńskiej zostało przeprowadzone badanie wśród czytelników, którzy mogli głosować, czy uważają, że sztuka ma prawo operować takimi narzędziami i efektami, czy radni PiS mają rację, uznając ją za obraźliwą. Około 78% procent osób, które wyraziły opinię w ankiecie, wypowiedziało się za wolnością sztuki. Myślę, że ludzie są gotowi na konfrontację z różnymi treściami i formami, ale niezależnie od tego istnieją techniki manipulacji opinią publiczną i politycy lokalni używają ich dla doraźnych korzyści.
W.K.: Również uczestnicząc w produkcji wystawy na miejscu odniosłem wrażenie, że uczestnicy byli raczej zainteresowani niż oburzeni. Nikt bezpośrednio nie wyrażał niechęci czy sprzeciwu. Na zdjęciach z organizowanych w trakcie wystawy wydarzeń z jednej strony widać trzech polityków ze swoimi operatorami, którzy przed galerią czy urzędem nagrywają oburzone reakcje, a z drugiej strony znacznie liczniejszą pikietę studentów, którzy sami z siebie protestują przeciwko cenzurze.
Czy działania polityków PiS są waszym zdaniem przejawem wzmacniania się tendencji ideologicznych, które mają wyraz w cenzurowaniu treści niepasujących do konserwatywno-nacjonalistycznego wyobrażenia o Polsce, czy są po prostu zagrywką polityczną w przededniu wyborów samorządowych?
J.S.: Myślę, że jedno i drugie.
W.K.: Tak, te dwa tematy się świetnie łączą, jedno nie wyklucza drugiego. Zwrot konserwatywny, faszyzujący klimat uobecnia się w różnych miejscach Europy i świata, w Polsce obserwujemy akurat takie przejawy. Niezależnie od tego, jak naiwna, zabawna i klasyczna w formie to wystawa, możliwe jest to, że oburzenie miało źródło w autentycznych emocjach, poczuciu, że to wizje zdegenerowane, brzydkie i złe. Sam akt ataku i pozwu, a także chęć cenzurowania ma już charakter zagrania politycznego.
Niezależnie od tego, jak absurdalna wydaje się ta sytuacja, mamy do czynienia z faktycznymi działaniami. Można uznać negatywne reakcje polityków PiS-u za włączenie się w działanie performatywne, które zaproponowaliście. Akt ocenzurowania czy wręcz aresztowania obrazu zmienia jego komunikat. Zastanawiam się, czy waszym zdaniem jest to wypaczenie i uciszenie przekazu, czy raczej wzmocnienie potencjału działania artystycznego? Czujecie się ocenzurowani czy macie wrażenie, że ta sytuacja paradoksalnie ujawnia subwersywny potencjał naiwnego obrazu?
J.S.: Dla mnie cała ta sytuacja stała się performansem. Taka zresztą od początku była linia reakcji galerii na ataki polityków: zareagowali stopniowym cenzurowaniem prac, które odsłoniło absurd samej cenzury. Najpierw dyrektor Mariusz Sieniewicz zasłonił newralgiczne fragmenty obrazów, takie jak np. penis żółtymi karteczkami. Na czas wyborów postanowiliśmy całkowicie zasłonić obrazy szarym papierem i postawić ochroniarza na korytarzu wystawy. Po wyborach została odsłonięta i można było jeszcze raz zobaczyć wszystkie prace, ponadto w ramach wystawy odbywały się różne wydarzenia. Te działania ciekawie pokazują, jak instytucja może radzić sobie z taką sytuacją. Pamiętajmy, że nas, artystów, nie było już na miejscu i to Galeria Dobro musiała bezpośrednio odpowiadać na nieprzyjemności.
W.K.: Tak, uważam, że decyzja dyrektora, która była formą żartu czy próbą rozbrojenia powagi sytuacji, też stała się mocnym komunikatem. Naszą reakcją jako grupy było wystosowanie oświadczenia, pod którym podpisała się część artystów.
Na jakim etapie jesteśmy teraz, pod koniec listopada?
J.S.: Gra toczy się dalej, można powiedzieć, że performans trwa. Odpowiadając na pozew, prokurator podjął decyzję o wszczęciu postępowania, a nawet posunął się dalej: zaaresztował dwa obrazy.
Na czym polega zaaresztowanie obrazów?
J.S.: Z uwagi na to, że prace są dość delikatne, policja i prokuratura zgodziły się, by były przechowywane w MOK-u, a nie trafiły do jakiegoś policyjnego magazynu. W tej sytuacji dyrektor jest odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo. Po ukończeniu śledztwa, w jakimś momencie procedury prace powinny wrócić do właścicieli.
W.K.: Tak naprawdę nie wiemy, co będzie dalej, obecnie czekamy na rozwój wydarzeń, na decyzje prokuratury i sądu. Może się okazać, że wszystko zakończy się umorzeniem sprawy, ale może także odbyć się rozprawa.
Jak wyglądały reakcje medialne na całą sytuację?
W.K.: Oczywiście spotkaliśmy się z nieprzyjemnymi reakcjami w mediach i na portalach prawicowych. Pojawiły się także artykuły w „Gazecie Wyborczej” i reportaż na „Krytyce Politycznej”, który pokazał sprawę w przedwyborczym kontekście olsztyńskim. To dla nas ważne, bo pokazuje, jak sztuka funkcjonuje w lokalnym kontekście, na co oczywiście jako artyści mamy ograniczony wpływ, zwłaszcza jeśli jak w tym przypadku przychodzimy z zewnątrz. To temat samych prac – poruszany w żartach i poważnych rozmowach problem polskości, emigracji – które nagle pokazane są w małym polskim mieście i stają się zarzewiem lokalnego konfliktu. Nasza ingerencja była zresztą oparta na wyciągnięciu ręki w stronę tej lokalności: nie tyle przywieźliśmy swoje prace, żeby je pokazać, ile zaprosiliśmy mieszkańców do współtworzenia finalnej wersji wystawy.
J.S.: Co ciekawe, nie było naszą intencją poruszanie tematu wolności wypowiedzi, ale to zdominowało ostatecznie cała dyskusję wokół wystawy.
Nasza wystawa wzbudziła wiele pozytywnych reakcji, to, że ostatecznie włączyła się w to prokuratura to nie wszystko. Co więcej, dzięki temu sama formuła Zbiorowego się rozszerza. Spotkania mają miejsce w Polsce, to środowisko głównie warszawskie, więc wątek emigracyjny zawsze dodaje nowe konteksty i jakości.
Wróćmy w takim razie do właściwego tematu wystawy.
J.S.: Dla mnie temat polskości wiąże się z doświadczeniem emigracji. Osobiście nieustannie przeżywam szok kulturowy związany z tym, jak dany problem może być postrzegany i narratywizowany. Z jednej strony z dystansu obserwuję to, co dzieje się w Polsce: paranoję dotyczącą obcych, konkretniej osób o ciemniejszym czy innym kolorze skóry. Z drugiej funkcjonuję w przestrzeni, która bardzo mi odpowiada i jest fascynująca: Sonnenalle, ulica, obok której mieszkam, jest tętniącym życiem centrum syryjskiej społeczności, wcześniej było tu więcej Libańczyków, jest sporo Romów z Rumunii i Bułgarii i nieustannie pojawiają się nowe fale imigracji z krajów europejskich dotkniętych kryzysem. To świat, który zmienia się praktycznie co kilka miesięcy. Pod tym względem rzeczywistość Berlina można uznać za swego rodzaju eksperyment społeczny. Czasami odwiedzają mnie ludzie z Polski, którzy się boją wyjść na ulicę, bo są tak zakorzenieni w narracji zastraszania. Z kolei kiedy wracam do Polski, spotykam się z osobami, które mi usiłują tłumaczyć, jak wygląda życie w Berlinie i nie są zainteresowani moim bezpośrednim, wieloletnim doświadczeniem.
W.K.: Wyjeżdżając za granicę, niejednokrotnie czuję się, jakbym podróżował w czasie. Obchodzimy w tym roku stulecie niepodległości, a ja mam wrażenie, że nadal jesteśmy przesunięci co najmniej o te 100 lat wstecz. W Berlinie z kolei czułem się, jakbym obserwował sytuację z przyszłości, widział, jak będzie wyglądał świat za jakiś czas, gdy dojdzie do całkowitego wymieszania narodowości i nie będzie możliwości sprzedawania bajek na temat czystości rasowej.
Pojawia się zatem ciekawe pytanie: czy warto w ogóle wracać do Polski i robić wystawy i działania w Olsztynie czy innych mniejszych miastach?
W.K.: Mnie się wydaje, że to jest właśnie najwspanialsze, że można wrócić. Wyjazd uświadamia także uniwersalność pewnych problemów i można próbować dyskutować o nich na różne sposoby. Każdy powrót jest dla mnie emocjonalny, czuję się związany z krajem, językiem, ludźmi.
J.S.: Często widzę, że ludzie się cieszą, jak się wraca z tym berlińskim doświadczeniem. Nasza wystawa wzbudziła wiele pozytywnych reakcji, to, że ostatecznie włączyła się w to prokuratura to nie wszystko. Co więcej, dzięki temu sama formuła Zbiorowego się rozszerza. Spotkania mają miejsce w Polsce, to środowisko głównie warszawskie, więc wątek emigracyjny zawsze dodaje nowe konteksty i jakości. W przypadku projektu olsztyńskiego do działań włączyli się także Ukraińcy, z którymi przeprowadziliśmy performatywną demonstrację na pomniku Xawerego Dunikowskiego, który jest w Olsztynie bardzo kontrowersyjny, są środowiska, które żądają usunięcia go (pomnik podpada pod ustawę o dekomunizacji, a równocześnie jest zabytkiem).
W.K.: To zresztą ciekawy wątek w kontekście tematu polskości: nasze bliskie relacje z Ukrainą uświadamiają, jak niejednoznacznym i niemożliwym pojęciem jest spójna tożsamość narodowa, o którą tak zaciekle walczą politycy prawicy. Pochodzę z Warszawy i wychowywałem się w latach 90., w okresie gdy wszyscy fantazjowali o mitycznym zachodzie. Osobiście czuję, że Polska to raczej część wschodu, łączą nas języki, kultura, alkohol. Zawsze czułem się też bardziej przynależny do wschodu, zwłaszcza jeżdżąc na zachód. To nie jest tak, że mieszkam sobie za granicą i z dystansu wyśmiewam Polskę. Szczerze mówiąc, chciałbym móc mieszkać w Polsce, ale nie denerwować się aż tak, jak to zazwyczaj ma miejsce, kiedy tam jestem. Działam jako artysta wizualny i to jest mój sposób zmieniania rzeczywistości, ingerowania w nią i nawiązywania z ludźmi kontaktu.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Jan Estrada-Osmycki, Grzegorz Jarzynowski, Wojtek Kostrzewa, Lech Margasiński, Szymon Małecki, Jan Sobaszek, Michał Szudrawski
- Wystawa
- Polacy Europy
- Miejsce
- Galeria Dobro, Olsztyn
- Czas trwania
- 5.10.2018
- Strona internetowa
- mok.olsztyn.pl