Pochwała kompromisu. Spojrzenia 2019
Konkursy artystyczne to ulubiony chłopiec do bicia krytyki. Na konkursy narzeka się z różnych powodów, nierzadko sprzecznych: bo budują hierarchię w sztuce lub są za słabe, żeby artystom zagwarantować faktyczną karierę. Stojąc w przedsionku Zachęty i czekając na werdykt jury Spojrzeń musiałam wysłuchać uwag o stołecznym high-lifie i potencjalnej opresyjności scentralizowanego świata artystycznego w Polsce („tylko mieszkając w Warszawie można zostać zauważonym”), a z drugiej strony nawet ten najbardziej poważany konkurs artystyczny w Polsce ma problemy z widocznością i zainteresowaniem mediów. Wreszcie, wszyscy jak jeden mąż narzekają, że konkursy artystyczne nie budzą już takich emocji jak kiedyś. No cóż, taki chyba urok normalizacji, która w polskiej sztuce ciągle trwa, pomimo politycznych i instytucjonalnych zawirowań. Na Spojrzeniach nie zobaczymy więc z reguły niczego wstrząsającego, ani w pozytywnym, ani w negatywnym sensie (chyba że kogoś szokuje twórczość ADU lub Łukasza Surowca). Taki stan rzeczy może nudzić, ale także napawać otuchą: to przecież dobrze, że w polskiej sztuce ciągle jest „normalnie”, a publiczne instytucje sztuki bronią się przed dyskursem konserwatywno-narodowym, w zamian oferując publiczności refleksję o ekologii, sztuce feministycznej czy queerowej, obficie polaną sosem z estetyki. Można to nawet potraktować jako symptom siły tego środowiska, nawet jeśli jest to siła dwuznaczna i oparta na kompromisie. Patrząc na kondycję środowiska artystycznego w bratnich Węgrzech, chciałoby się wręcz powiedzieć: lepsza taka siła niż żadna.
Rządząca Spojrzeniami zasada średniości nie została przełamana nawet pomimo drobnej zmiany w regułach – w tym roku uczestników konkursu nominowali laureaci poprzednich edycji Spojrzeń. Jest to ładny gest dowartościowujący artystów, po których można by się spodziewać więcej fantazji i radykalizmu niż po różnego typu art-oficjelach, te nadzieje zostały jednak spełnione tylko częściowo. Osobiście doceniłam nominacje dla Dominiki Olszowy i KEMu, na swój sposób interesująca wydała mi się też nominacja Liliany Piskorskiej, gorzej z resztą. Biorąc zaś pod uwagę fakt, że uczestnictwo KEMu w Spojrzeniach polegało raczej na nieobecności niż obecności, publiczność w salach Zachęty skonfrontowana została z pokazem właściwie skromnym.
Działaniu KEMu nie sposób odmówić aktualności. Temat politycznej poprawności i raniącego języka był w końcu na agendzie przez ostatnie dwa lata i każdy z nas musiał się z nim jakoś skonfrontować.
W sali Matejkowskiej zestawione zostały ze sobą obrazy Tomasza Kowalskiego i rzeźba Samotność widoków Gizeli Mickiewicz. Z tej dwójki ciekawiej wypadają płótna Kowalskiego, na których artysta prowadzi nie tylko grę z własną wyobraźnią, ale i formą. Niektóre z tych obrazów to płaskorzeźby, jest też jeden relief wykonany z ojcem Donatem Kowalskim oraz gobelin, którego współautorką jest Alicja Kowalska, matka artysty. Na łamach „Dwutygodnika” Karol Sienkiewicz narzekał, że Kowalski to artysta dojrzały i jako taki nie przystaje już do Spojrzeń – warto jednak zauważyć, że jest on młodszy od tegorocznej laureatki, problem więc nie tyle tkwi w wieku, co dynamice rozwoju artystycznego. Swoje pięć minut w sztuce Kowalski – jako reprezentant zmęczonych rzeczywistością – miał w okolicach 2008–2010 roku, jego kariera aktualnie może nie jest głośna, ale na pewno stabilna i oparta na międzynarodowych współpracach, w zeszłym roku został on także laureatem rysunkowej nagrody Fundacji Guerlain. Ciężko powiedzieć, czy uczestnictwo w Spojrzeniach coś w karierze Kowalskiego zmieni i czy jest mu w ogóle potrzebne. W tym sensie na tle reszty może on się wydawać weteranem.
Podobny, choć może nie identyczny, jest przypadek Gizeli Mickiewicz (rocznik 1984, rówieśniczka Kowalskiego), która wypłynęła na fali innego trendu artystycznego – fascynacji fenomenologią rzeczy i czymś, co można by określić jako industrialny minimalizm. Ja swojego czasu określiłam go w „Szumie” jako nowy formalizm, a później został on przez kuratorów wystawy Co widać (2014) opisany jako symptom awangardowego wyczerpania. Od tamtego czasu sztuka Mickiewicz trochę się zmieniła: artystka porzuciła przerabianie przedmiotów na rzecz pracy z bardziej abstrakcyjnymi formami. Rzeźba Samotność widoków to ażurowa struktura skonstruowana z ram pokrytych kremową masą i szklanych parawanów, w których czasem iskrzą się szklane bryły. Pracę tą można uznać za rodzaj manifestu patrzenia – zdefragmentowanego, nie dającego się ująć w całość, przynajmniej teoretycznie dającego różne obrazy przestrzeni. Patrzenie w tym wypadku jest jednak bardzo wyabstrahowaną aktywnością, aktem bardziej estetycznym i melancholijnym niż politycznym. I jako takim, ciężko się nim przejąć. Także pod kątem formalnym praca Mickiewicz wydaje się zbyt bezpieczna, żeby zainteresować na dłużej. Tym bardziej, że dyskusje na temat tego rodzaju sztuki wybrzmiały na Spojrzeniach w 2015 roku i mam wrażenie, że w tym temacie powiedziane zostało już wszystko.
Trochę inaczej ma się to w przypadku KEMu i Liliany Piskorskiej. Ich queerowa działalność trafia w samo sedno aktualnych dyskusji o dyskryminacji mniejszości seksualnych i etnicznych w Polsce. Czytając ostatnie doniesienia w prasie, mam wrażenie, że ludzi w Polsce ogarnęła jakaś gorączka na tle LGBT: po ulicach polskich miast krążą tajemnicze ciężarówki ostrzegające przed homoseksulanymi pedofilami (co chyba jest rodzajem backlashu po filmie Sekielskiego), kolejne miasta lub gminy ogłaszają się jako „wolne od LGBT” (backlash po warszawskeij deklaracji LGBT?), co rusz da się słyszeć o incydentach na tle homofobicznym. Wywieszenie tęczowej flagi jest w tych warunkach prawdziwą prowokacją, o czym mogli przekonać się członkowie KEMu. Zaplanowane na wiernisażowy wieczór wystąpienie tego kolektywu zostało przerwane z powodu alarmu bombowego. Przypadek? Nawet jeśli, to znamienny.
Działaniu KEMu, pomyślanemu jako trzyczęściowy, performatywny odczyt o przemocowych aspektach języka polskiego, nie sposób odmówić aktualności. Podejście do tego tematu można mieć oczywiście różne, ale trudno nie przyznać, że temat politycznej poprawności i raniącego języka był na agendzie przez ostatnie dwa lata i każdy z nas – w tym pisząca te słowa – musiał się z nim jakoś skonfrontować. Mimo to obecność KEMu na Spojrzeniach okazała się porażką, głównie ze względów organizacyjnych – ich performans można było obejrzeć tylko raz, więc kto się nie załapał (na przykład ja) i przyszedł do Zachęty w innym dniu, mógł sobie co najwyżej popatrzeć na neon Baru Dragana wiszący na klatce schodowej. No cóż, współczesny performans to drogie medium, a jeśli zabiera się za niego kolektyw, może się on okazać zarówno dla instytucji, jak i samych artystów swoistą mission impossible. Inna sprawa, że nikt też nie zadbał o dokumentację tego wystąpienia, a to, jak mi się wydaje, było już całkowicie możliwe.
Piskorska to lesbijska hejterka, która polską, heteronormatywną kulturę najchętniej rozjechałaby walcem i która otwarcie przyznaje, że przepełnia ją wściekłość i nienawiść.
Szkoda, tym bardziej, że KEMowy wywód o raniących słowach mógłby być świetną kontrą dla prac Piskorskiej, która, choć też należy do wielkiej tęczowej rodziny, podejście do otaczającej ją rzeczywistości ma zupełnie inne. Piskorska bowiem to lesbijska hejterka, która polską, heteronormatywną kulturę najchętniej rozjechałaby walcem i która otwarcie przyznaje, że przepełnia ją wściekłość i nienawiść. W Zachęcie artystka pokazała trzy prace – Dobrze napisaną ustawę, czyli projekt ustawy o zakazie promocji homoseksualizmu i gender w przestrzeni publicznej, symboliczną broszę Piąta kolumna i film Silne siostry powiedziały braciom. O ile obok pierwszych dwóch prac można przejść właściwie obojętnie (nie zauważając ich lub po prostu rejterując na widok gablot z tajemniczymi dokumentami), to już na samym filmie można się setnie ubawić. Oparty na klasycznych manifestach lesbijskich z lat 70. film Piskorskiej epatuje ekstremizmem, który w pewnym momencie – na przykład kiedy artystka wyznaje, że triggerują ją obrazy hetero-par i dzieci – osuwa się w komizm. Nie wiem czy to dobre dla samej pracy, no i jak to się ma do obowiązującej na lewicy tendencji mówienia o nieheteronormatywności językiem miłości; doceniam jednak ten rodzaj emocjonalnej szczerości. Kłiry w końcu też mają prawo do nienawiści.
Zestawienie KEMu i Piskorskiej na Spojrzeniach jest też zabiegiem ciekawym o tyle, że reprezentują oni zupełnie różne światy. KEM, choć jest kolektywem działającym w Warszawie, estetycznie i intelektualnie jest osadzony w idiomie międzynarodowym. Polityczność KEMu jest subtelna, niejednoznaczna i wyestetyzowana, a ich językowa wrażliwość sygnalizuje, co by nie było, kulturowe obycie. Piskorska to artystka z kulturalnej prowincji, bo tylko takie określenie przychodzi mi do głowy, gdy myślę o Toruniu. Wyrwanie się z tego artystycznego bagienka, animowanego głównie przez Wozownię, CSW Toruń i oprotestowywanego przez Grupę nad Wisłą (do której Piskorska należy), to dla niej samej naprawdę duży sukces. W tym sensie można określić Piskorską jako artystkę lokalną, która swoją sztukę zbudowała na podstawie lokalnych doświadczeń (wybijania zębów toruńskim nacjonalistom? Bojkotowania CSW Toruń?), a nie tego, co jest aktualnie fajne na międzynarodowych salonach. To się oczywiście może nie podobać, ponieważ jest to sztuka bardzo dosłowna i siermiężna, ale co tu nie mówić, jeśli chodzi o Spojrzeniową wystawę, jej prace właściwie jako jedyne dotykają politycznej rzeczywistości wprost. I w tym sensie całe to wydarzenie jakoś ratują, w sensie etycznym.
Jeśli zaś chodzi o aspekt artystyczny, tegoroczną edycję uratowała Dominika Olszowy i jej bankietowa instalacja – symboliczny obraz smutku życia i podszytej depresją zabawy w czasach późnego kapitalizmu. Przyznanie nagrody głównej Olszowy wydaje się najbardziej optymalnym rozwiązaniem – jest to artystka, która w ciągu ostatnich dwóch lat wykonała naprawdę duży progres w swojej twórczości. Jej performans Ego Trip, pokazywany w Zachęcie w ramach programu Lepsza ja dwa lata temu był właściwie objawieniem i mocnym intro do nowego etapu w karierze Olszowy. Z drugiej strony, zwycięstwo Olszowy w Spojrzeniach pokazuje dobitnie, jak wyglądają realia świata sztuki. Artystka ma w końcu za sobą długą drogę jako animatorka różnych artystycznych kolektywów (Sandra, Cipedrapsquad, gang Horsefuckers) i póki parała się zabawą w awangardę, sytuowała się gdzieś z boku artystycznego światka. W końcu zmęczyła się kolektywnością i krytyką instytucjonalną, zajęła własną sztuką – no i proszę, jakie dobre są tego efekty. Przed Olszowy otwierają się kolejne drzwi, symultanicznie do nagrody na Spojrzeniach artystka dołączyła do stajni Rastra. We wrześniu pierwsza indywidualna wystawa Olszowy w galerii, a Rastrowcy tymczasem już chwalą się unikalną serią torebuś made by Domi w swojej ofercie i radośnie pojechali z nimi na Liste. Praca w świecie sztuki może być taka przyjemna, gdy się z nim nie walczy!
Nagroda dla Olszowy na swój sposób potwierdziła charakter Spojrzeń, których główną cechą jest nie radykalizm, a kompromisowość. Nawet innowacje w składzie jury nie zmieniły tego faktu, no i właściwie, czy to źle? Co by nie było, na końcu tej trochę gorzkiej historii czai się happy end. A jeśli ktoś pragnie większych emocji i ostrej napierdolki w sztuce, zawsze może wziąć udział w Tekken Art Tournament…
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- KEM, Tomasz Kowalski, Gizela Mickiewicz, Dominika Olszowy, Liliana Piskorska
- Wystawa
- Spojrzenia 2019 – Nagroda Deutsche Bank
- Miejsce
- Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa
- Czas trwania
- 18.05–30.06.2019
- Osoba kuratorska
- Michał Jachuła
- Strona internetowa
- zacheta.art.pl