Pikieta przy fontannie. „Model głowy człowieka, którego w życiu ominęło wszystko” Przemka Branasa w Galerii Leto
W balansujących na metalowym stelażu prostych formach z papier mâché nie od razu dostrzeżemy ludzkie rysy. Po chwili staje się jednak jasne, że to zestaw głów i popiersi, ustawionych razem w jednej kompozycji, jak często ma to miejsce w muzeach.
Wszystkie mają w sobie coś surowego, prymitywnego. Branasowi bynajmniej nie chodziło o uchwycenie jakichkolwiek podobieństw. Jeśli są to portrety, to artyście zależało raczej na wydobyciu jednej charakterystycznej cechy i jej wyolbrzymieniu. Dresiarz więc pali, wypuszczając chmury dymu. Prezes jest sztywny i właściwie pozbawiony jakichkolwiek innych cech wyróżniających. Znaleźli się tu nawet połączeni ze sobą i przypominający dawne hantle Bliźniacy. Ale najbardziej intrygująca forma nie ma tytułu. Wydaje się chwiać na krawędzi i utrzymywać równowagę jedynie dzięki długim wypustkom. Kojarzą się fallicznie, więc przychodzą do głowy różne sprośne przezwiska.
Wystawa Branasa ma swój rytm, jakby brała głęboki wdech, a po chwili z ulgą wydychała powietrze. Kluczowym słowem jest jednak spotkanie.
Zanim zdążymy się im jednak wszystkim bliżej przyjrzeć, światło gaśnie, część z rzeźb (pokryta proszkiem luminescencyjnym) zaczyna świecić w ciemności na zielono. Ujawnia się ich podskórne życie. Zielone formy wydają się lewitować. Może to duchy, a może aura tych stworzeń, powidoki swych materialnych odpowiedników. Po kilku minutach światło zapala się znowu, ale nic nie jeż już takie, jakie było wcześniej. Obiekty zdążyły nabrać ludzkich, żywych cech.
Wystawa Branasa ma swój rytm, jakby brała głęboki wdech, a po chwili z ulgą wydychała powietrze. Kluczowym słowem jest jednak spotkanie. Branas łączy ze sobą rzeźby w jedną, spójną instalację. Obiekty zaczynają wchodzić ze sobą w interakcje. W centrum tej kompozycji znajduje się zaś pisuar, również odlany z masy papierowej, w galerii kojarzący się oczywiście Duchampowsko.
Ale gdy przywrócimy mu jego pierwotną funkcję, chociażby w wyobraźni, zrozumiemy, że rzeźby czy też Branasowe postaci spotykają się po prostu w ubikacji. Czy zwodzi mnie moja gejowska wyobraźnia, czy te rzeźby rzeczywiście uczestniczą w klozetowej pikiecie, szukając partnerów seksualnych w grze spojrzeń, w którą również, chcąc nie chcąc, zostajemy wplątani?
Jak na jeden pisuar, całkiem tu tłoczno. Przed naszymi oczami rozgrywają się mini-dramaty. Ameinias i Narcyz, paradoksalnie niemal bliźniaczo do siebie podobni, odwracają wzrok, ich nerwy oczne robią dosłownie fikołka. W przeciwieństwie od innych bohaterów tej sceny, są wpatrzeni w samych siebie. Ameinias, czarny, postawiony niżej od innych rzeźb, jakby już w cieniu, właśnie odtrącony przez Narcyza zaraz – to wiemy z mitologii – odbierze sobie życie. Narcyz skończy równie tragicznie, rozkochany w swym własnym obliczu.
Branas tytułuje swe rzeźby tak, jak nazywa się osoby, które spotkało się przelotnie i nie poznało nawet ich imion, na podstawie pierwszego wrażenia, cechy, która jako pierwsza rzuciła się w oczy.
Dres o płaskiej twarzy nonszalancko wypuszcza dym przecz swe oczo-nozdrza; specjalna żółta rurka obiega całą instalację. Para wychodzi też z oczu Wpatrzonego, jakby nie mógł się napatrzeć i wzrok mu się rozgrzał. Jedna rzeźba jest sztywno „stereotypowa” (czy to stereotyp o długości nosa?). Dwie ćwiczą czarne wdechy i wydechy. W ciemności wszystkie ujawniają tlące się w nich żądze. W klozetowym darkroomie włącza się noktowizor.
Rzeźba zatytułowana My, my najwyraźniej przedstawia co najmniej dwie postacie; nie wiadomo, które ucho jest czyje, z pewnością widzę tu jednak dwa gotowe do zabawy fallusy.
Jak na wielu pikietach, tu również przestają obowiązywać podziały na lepszych i gorszych, biednych i bogatych. Prezes może spotkać się z dresiarzem, Ameinias z Narcyzem. Trzy rzeźby Branas umieścił zaś obok. Pokrywa je smolista substancja (szelakowa politura z domieszką laki). Pozostają „w cieniu”, inaczej niż bezpardonowo napajający się widokiem Wpatrzony, przyglądają się sytuacji z ukrycia, z oddalenia. To Sprzedawca kwiatów, Głowa jak pełnia księżyca i rzeźba przypominająca pionka, tak niecharakterystyczna, że nawet niezatytułowana.
Bo Branas tytułuje swe rzeźby tak, jak nazywa się osoby, które spotkało się przelotnie i nie poznało nawet ich imion, na podstawie pierwszego wrażenia, cechy, która jako pierwsza rzuciła się w oczy.
Całość wydaje się jednak bardzo chwiejna, oparta na niezwykle kruchej równowadze, niektóre rzeźby dosłownie balansują na cienkim metalowym rusztowaniu czy skromnych granitowych postumentach, wyciętych z kawałków krawężników. Jeden niekontrolowany ruch czy powiew wiatru może spowodować katastrofę. Branas ujął tę scenę w tym rzadkim momencie, gdy wszystko wydaje do siebie pasować, jakby za chwilę miał nastąpić jakiś spektakularny finał. Po kilku minutach światło zapala się jednak na nowo.
Dwie rzeźby umieszczone zostały poza główną przestrzenią wystawy. To Zwisający, nieodparcie przywołujący na myśl Chrystusa na krzyżu, resztki ludzkiego ciała, skamielinę. Do czasu, gdy przychodzi olśnienie, że ta postać zwisa głową w dół, jak na trzepaku. Obok zaś groteskowa Maska do oglądania zaćmienia słońca, z dwoma uchwytami na dłonie, przypominającymi uszy. Obiekt rytualny, ale też obdarzony funkcją użytkową. Można nim patrzeć prosto w Słońce, podstawowe źródło energii i życia.
Rzeźby oglądamy w dwóch odsłonach: jasnej i ciemnej, negatywowej i pozytywowej. Niektóre są jasnoszare, inne pokryte smolistą czernią. Czasami pali się światło, czasami robi się ciemno. Wreszcie niektóre ze swych rzeźb Branas prześwietlił promieniami rentgenowskimi. By znaleźć odpowiednio dużą maszynę, musiał udać się do stadniny koni i skorzystać z urządzenia, którym prześwietla się ogromne czworonogi.
Branas najpierw te obiekty tworzy, a potem je bada. Zanim trafią na wystawę, artysta musi się nimi jeszcze trochę pobawić. Musi sprawdzić, czy rzeczywiście udało mu się w te rzeźby tchnąć życie.
Na prześwietleniach rzeźby ujawniły swe wnętrza i zaskakujące kompozycje. Oto Sprzedawca kwiatów ma nie tylko kwiat wyrastający mu z głowy, ale też kwiat w swym wnętrzu. Groteskowy Model maski do oglądania zaćmienia słońca na prześwietleniu okazuje się jeszcze bardziej plastusiowo zabawny. Ukryte w jego wnętrzu okrągłe szkiełka zastępują oczy, a liczne metalowe zszywacze wydają się ranić ten głowi nowotwór.
Przemek Branas często wchodzi w rolę domowego alchemika. A to miesza ze sobą zapachy, komponując perfumy, a to z filmików znalezionych w Internecie próbuje nauczyć się trudnej sztuki chińskiej laki. Tworzone przez niego obiekty biorą zaś udział w różnych domowych eksperymentach i performensach. Wystawa wymusza decyzję o wydobyciu tych obiektów z domowych pieleszy, nadaniu im ramy.
Nawet rozmiary tych prac i masa papierowa, tworzywo mało szlachetne, zdradzają ich domowe pochodzenie. Do niedawna Branas pracował bowiem po prostu tam, gdzie mieszkał. A wystawa w Leto to projekt jak najbardziej pandemiczny, zdecydowanie lockdownowy. Papier mâché gotował w ogromnych garach na kuchence gazowej. „Wolę pracować w chaosie, a dopiero późnej wszystko porządkować. Sprzęty kuchenne czy przedmioty domowego użytku stają się narzędziami, których używam do tworzenia prac. Pracuję w naturalnej symbiozie”, mówił mi kilka lat temu. Branas dopiero od kilku tygodni cieszy się własną pracownią.
Po tym wszystkim przypominam sobie, że przecież wystawa ma też swój tytuł – Model głowy człowieka, którego w życiu ominęło wszystko. Czy to, co zobaczyłem w Galerii Leto, ta świecąca w ciemności pikieta, to tylko wytwór wyobraźni tytułowego człowieka, który niczego nie zaznał naprawdę? A może to owa pustka, którą odkrywają rentgenowskie zdjęcia w każdej z tych rzeźb?
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Przemek Branas
- Wystawa
- Model głowy człowieka, którego w życiu ominęło wszystko
- Miejsce
- Galeria Leto, Warszawa
- Czas trwania
- 26.08–18.09.2021
- Fotografie
- dzięki uprzejmości galerii Leto
- Strona internetowa
- leto.pl