Pacanów jest wszędzie. „Fotografowałem polskiego króla” Michała Szlagi w BWA Wrocław
Pacanów, czyli Itaka. Monograficzną wystawę fotografii Michała Szlagi organizuje jeden motyw. W dodatku pożyczony. Ale nim przejdziemy do rozwijania kto to, po co i gdzie podróżuje, trzeba dać zadość redakcji, pismu i ewidencji wystawienniczej. Recenzja poświęcona jest wystawie Michała Szlagi pod tytułem Fotografowałem polskiego króla, która trwa obecnie we wrocławskiej Awangardzie pod egidą BWA. Wystawa kuratorowana jest przez Annę Mituś i jest swojego rodzaju retrospektywą fotografa, na którą składają się wszystkie jego większe projekty podzielone słusznie salami, kierunkami, piętrami. To koniec lat walki. To czas pierwszych podsumowań. Na wystawie mowa o Polsce w ogóle (ile można), mowa o różnych-takich (Stocznia, Brama, Pikselowe prostytutki, Global prosperity, What made me?, Oddysey, by wymienić wyróżniające się projekty) i jest to przekrój prac czterdziestolatka. Patrząc na jedno zdjęcie w odniesieniu do innych, mamy widzieć nie zdjęcie, nie projekcik, ale już człowieka, już oko, już ouvre. Taki jest zamysł całości.
Przyglądaniu się zdjęciom z „interioru” towarzyszy wrażenie budowania osobistej ikonografii kraju. Mamy wódkę, rozjechane truchła przy drodze (jest i rozjechany bocian), mamy krzyże, dyskoteki, obłąkańcze, alarmujące napisy na murach („alkohol zagładą Polaków”) i wszystkie rzeczy bizzare (taki, o, zapchany kibel w PKP).
I to się udaje. Przejście po salach barokowego pałacu Hatzfeldów (nota bene galeria się stamtąd wyprowadza, pałac grozi zawaleniem), w których wystawiono zdjęcia, najpierw stawia pytanie o temat całości – i nie jest to wbrew pozorom tytułowa Polska. Potem kieruje na autora – kim jest, co widzi – i potem podsuwa już tylko możliwe odpowiedzi co do dłoni i oka trzymającego aparat.
Na ile metaforą działań Szlagi jest Koziołek Matołek, nie wiem. Na ile to metafora pracy każdego fotografa, artysty, a nawet (!) człowieka, też nie wiem. Wiem za to, że o skojarzenie na wystawie łatwo, mimowolnie pojawia się przy spoglądaniu na dokumentację Michała Szlagi. Konkretnie chodzi o działanie Koziołek Matołek Pawła Althamera, a obraz tej pracy od razu porządkuje całość pokazu i każde kolejne zdjęcie już tylko podbija tę myśl.
Pacanów to Itaka, od tego zaczęliśmy, ale Itaka osadzona swojsko – w Polsce. Przyglądaniu się zdjęciom z „interioru” towarzyszy wrażenie budowania osobistej ikonografii kraju. Mamy wódkę, rozjechane truchła przy drodze (jest i rozjechany bocian), mamy krzyże, dyskoteki, obłąkańcze, alarmujące napisy na murach („alkohol zagładą Polaków”) i wszystkie rzeczy bizzare (taki, o, zapchany kibel w PKP).
Patrzę na to poniekąd z politowaniem i zadaję sobie pytanie, ile to już widziałem i słyszałem tego, jak to u nas źle, jak to wstydliwie, jak to u nas „sandu ciorba” – wiejsko i zaprzańsko, co najlepiej podsumowuje cała sala „rozpikselowanych prostytutek”, dla bezpieczeństwa fotografowanych zapewne z oddali kobiet na polskich drogach, takich samych jak w Bułgarii, Rumunii i całym regionie. Ja już to znam, słyszałem, że je się psy na obiad, że popija moczem, jest nurt literatury tego typu, reportażu i szczerze mówiąc – taki obraz Polski w propozycji reporterskiej mnie zwyczajnie odrzuca. Chodzę po tych salach i myślę o redakcji, że zrobiła mi propozycją wyjazdu do Wrocławia ciężki dowcip.
Nie inaczej czuję się w salach równie gazetowych jak poprzednia – może bardziej poprawnych, to jest tam gdzie widać Bramę Stoczni Gdańskiej, Bohaterów Solidarności z Wałęsą, Mazowieckim i Walentynowicz na czele. To cienkie reportażyki o upadających symbolach, kiszę złość pod nosem, gazetowa „partia umiarkowanego postępu w granicach prawa”. Mimo zamysłu, wielkości i lat poświęconych projektowi, widzę małe bursztynki z muszkami w środku, ładne rzeczy do ozdoby, przypisy do losów Pomorza, może Solidarności, Wałęsy, ale nic, co by odpowiadało skali zamierzeń.
Chodzę po salach i mamroczę. Kto to jest ten Szlaga? Kto mu dał aparat? Czego on chce? Jest na wskroś politycznie poprawny, nawet z swoim wyszydzaniem, a przez to ślepy na rzeczy nieopowiedziane, nieprzedstawione mu wcześniej. Z drugiej strony widać, że to, co go porusza w Polsce, to rzeczywistość zażenowania, ekscesu. Gdy szuka się jego własnego pożądania, widzi się energię z domieszką wstydu i zdziwienia, przez które przebija turpizm i obrzydzenie.
I gdyby na tym wystawa się kończyła, nie byłoby o czym mówić, ale jest jeszcze kilka innych sal. Bo od takiego obrazu świata, od takiego widzenia Szlaga – mimo wszystko i niemal instynktownie – ucieka.
Przechodzimy do następnej sali – dokumentującej jego wycieczkę z Maxem Cegielskim do Alang, aby fotografować global prosperity, czyli hinduskich robotników portowych tnących kadłuby polskich statków na złom. Oto obroty kapitału, oto obroty ziemi. Tuż obok pojawia się na wideo Koziołek Matołek (Althamer w przebraniu), który negocjuje z nowym właścicielem terenów postoczniowych (deweloperskie złotówki w oczach) uznanie strony społecznej. Znowu pojawia się Stocznia – długi, wieloletni projekt dokumentujący upadek tego miejsca i koniec epoki. Zdjęcia przynoszą pytania, już nie o samego Szlagę – widać tu angaż, nie widać sarkazmu i wstydu – ale o ludzi, ich miejsca na ziemi, relację do historii (jeden z cykli fotografii nazywa się tanio, kpiarsko ale znacząco Ginące zawody – robotnicy). Nawet jeśli refleksja, którą widzimy w fotografii, jest dawno przepracowana przez lewicę, a nawet wyzyskana przez ruchy prawicowe, spojrzenie Szlagi nie zużywa się, podnosi historię. Czy wyrasta nad poziom gazety?
Przyglądając się fotografiom, mamy do czynienia z obnażoną pracą duchową, pracą mentalną, pracą rozumu, który próbuje przez podróż i poczucie estetyki pojąć świat ludzki. Jego proporcje i znaczenia, i swoje w nim miejsce, we własnej wspólnocie wśród ludzi.
Staję nad gablotką z dokumentami po stoczni gdańskiej. Jestem zaalarmowany. Jeden z albumów to pamiątka po niemieckich początkach stoczni. Są i kutry torpedowe, i inne stoczniowe urządzenia, i mechanizmy opisane po niemiecku. Ach! A więc historia się toczy i nie zaczęła się tam z Solidarnością i kapitalizmem. Szlaga zatrzymał obraz na moment, ale zmiana istniała przed nim i będzie po nim, gdy stocznię przykryją nowe osiedla dla gdańszczan. Nie da się zrobić – mimo całej woli i prawego zaangażowania – z tej opowieści „bursztynka”. Wszystko tętni zmianą. Koziołek już ruszył w podróż po świecie.
Czy nie tak – tak i tylko tak – da się czytać cykl fotografii piętro wyżej, o kajakowej podróży, Odysei, zaczynającej się nie gdzie indziej niż w Stoczni Gdańskiej – przez wybrzeża Europy i Afryki Południowej? Czerwony kajak, biały żagiel, marynarskie koszulki, Pacanów is everywhere. Koziołek ucieka od Polski, ale i szuka mitycznej krainy zamiast niej. Można czytać Kawafisa, można czytać Makuszyńskiego, rozumie się to intuicyjnie.
Przyglądając się fotografiom, mamy do czynienia z obnażoną pracą duchową, pracą mentalną, pracą rozumu, który próbuje przez podróż i poczucie estetyki pojąć świat ludzki. Jego proporcje i znaczenia, i swoje w nim miejsce, we własnej wspólnocie wśród ludzi. Podróż na pewno się zaczęła, jesteśmy w trakcie jej trwania. Ciekawe, jakie fotografie pokaże Szlaga za następne 20 lat. Na razie jest obiecująco. Nawet jeśli to samo oko, które patrzyło na prostytutki, patrzy na amerykańską Polonię i z tą samą zgryźliwością dostrzega jej jarmarczność, to wpuszcza już w siebie więcej światła. Co da na końcu? Sekunduję mu i jestem przekonany o pomyślności wyprawy. Byle starczyło czasu.
Początkowy impuls określony jest jasno. W jednej z dolnych sal pokazane są zdjęcia z projektu Co mnie stworzyło – autoportrety w kostiumach księdza, radzieckiego żołnierza i żołnierza wermachtu. Model kolegiaty z Kartuz, miasta pochodzenia Szlagi, kilka portretów z komunii. To napęd tego kajaczka, dzieciństwo, drive do drogi – coś, co go wywiodło w świat. Mit na tyle atrakcyjny, by prosił się o uzupełnienie, włączenie weń jak najwięcej. Polska to za mało. Polska to wszystko dla takiego chłopca. I po to wszystko wypływa.
W tej sali wisi jeszcze jedno zdjęcie, autor napisał o nim w komentarzu, że „nie wie, czy powinien je robić” – to lwowskie prosektorium, może sala jednego z instytutów medycznych i trup otoczony amfiteatralnym półkolem schodzących się podestów dla studentów. Patrzymy na jego stopy, architektura zaprasza do wejścia na scenę razem z trupem. No właśnie – chodzi o to, żeby nie wejść za szybko. Żeby jednak nie uciekać (ucieka się tylko do śmierci), ale i włączać. Nawet i śmierć. Dla innych.
Ach, i jeszcze coś. Ta cała Polska (ile można męczyć bułę z Polską; ale przebaczmy Szladze – męczy wszak temat od dawna) we Wrocławiu, w rozpadającym się poniemieckim przecież pałacu, to też dodatkowa warstwa znaczeń wystawy. Polecam nim się zawali.
Wojciech Albiński – Miłośnik sztuki
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Michał Szlaga
- Wystawa
- Fotografowałem polskiego króla
- Miejsce
- galeria Awangarda BWA Wrocław
- Czas trwania
- 16.11.2018–03.02.2019
- Osoba kuratorska
- Anna Mituś
- Strona internetowa
- bwa.wroc.pl