Ostatnie podsumowanie
„Konkursy są dla koni, nie dla artystów”. To zdanie Béli Bartóka dobrze oddaje mój stosunek do wszelkich rankingów czy konkursów. Nie jestem chyba właściwą osobą do pisania takiego tekstu. Nie jestem krytykiem i staram się unikać wydawania ocen nie na swój temat, choć oczywiście, decydując się na te czy inne prace bądź artystów w ramach kuratorowanych wystaw czy też prowadząc instytucję, wyborów dokonuję.
Nie będzie to zatem podsumowująca wyliczanka pisana krytykancką „gramatyką nekrologu”, zajmująca się pozycjonowaniem osób czy galerii oraz wypadkowymi trendów w wąskim produkcyjnym systemie świata sztuki, lecz zaledwie kilka rozproszonych uwag spośród tego, co przykuło moją uwagę…
***
Po pierwsze: kwestia praw artystów i ich socjalu. To mniej ostatnio widoczne, a ważne, i trochę się w mijającym roku w tej sprawie wydarzyło.
Ubiegłoroczny, skoordynowany przez Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej, strajk w obronie artystów i ich praw socjalnych nie przyniósł dotąd wielkiego rezultatu, nie spotykając się ze zrozumieniem społecznym. Ale trudno przecenić jego rolę, ponieważ był pierwszym zbiorowym coming outem artysty-prekariusza, a także wyraźnym złamaniem paradygmatu artysty oderwanego od społeczeństwa. Zaskakujące, że podczas niemal ćwierćwiecza procesu transformacji w Polsce, temat pracy i kosztów społecznych (np. bezrobocia) praktycznie nie doczekał się artystycznej refleksji w postaci prac (podobnie w teatrze, filmie czy literaturze). Lata dziewięćdziesiąte to czas narracji liberalnych i obyczajowych, ale nie socjalnych. W dużej mierze artyści zaufali niewidzialnej ręce rynku, budząc się w efekcie jako prekariusze, autsajderzy tego procesu.
I tu chciałbym podkreślić tegoroczne powstanie pierwszej komisji związku zawodowego skupionej na zagadnieniach sztuki. Została powołana w październiku pod nazwą Pracowników Sztuki przy związku zawodowym Inicjatywa Pracownicza, a skupiająca zarówno artystów różnych dziedzin sztuki, naukowców i pracowników instytucji. W następstwie tego działania przygotowywana zostaje właśnie deklaracja odnośnie minimalnych wynagrodzeń dla artystów za udział w wystawach zbiorowych czy indywidualnych.
O prawa wewnątrz instytucji, jak i o własną przyszłość, walczyli (walczą) pracownicy Zamku Ujazdowskiego i poznańskiego Arsenału. Co symptomatyczne, niestety oba protesty dotyczyły grona jedynie pracowników merytorycznych (bez uwzględnienia np. głosu technicznych), a artystyczne akcje są heroicznie konsumowane raczej przez grupę znajomych na Facebooku niż przez decydentów w tej sprawie. Sztuka ma w Polsce wciąż bardzo słabe oddziaływanie społeczne, choć paradoksalnie może być zarówno papierkiem lakmusowym tego społeczeństwa, jak i narzędziem badawczym.
***
Po drugie: postpolityczna, medialna, wojna polsko-polska na emocje dotarła do świata sztuki, co też oczywiście wiąże się z recepcją sztuki współczesnej. Wojna ta dotarła zarówno do sztuk wizualnych (casus pracy Jacka Markiewicza Adoracja czy Tęczy Julity Wójcik), ale i teatru (zamieszanie wokół Jana Klaty w Starym Teatrze w Krakowie, nagonki poznańskich radnych na Teatr Ósmego Dnia czy walki lubelskich radnych z nagością (sic!), jak i wreszcie na sale uniwersyteckie. Działania wokół pracy Markiewicza czy Tęczy nie były więc tylko kolejnym (przez niektórych nazwane spóźnionym) atakiem na sztukę, ale wpisywały się w szerszy front działań polskich ruchów prawicowych, dla których przyczynkiem działań może stać się każdy fantazmat. Akurat ten był nad wyraz widoczny.
W sumie mnie to nie dziwi. W dosyć konserwatywnym Bytomiu takie akcje miały miejsce cyklofrenicznie przez ostatnich kilka lata ze strony niektórych prawicowych środowisk, które najczęściej próbowały zbić polityczny kapitał. Tego kapitału oczywiście na dłuższą metę zbudować się na sztuce nie da, ale wzmocnić swoje grono orędowników już tak. Zwłaszcza, że składa się ono ze zdesperowanych przegranych procesu transformacji, którym sztuka najnowsza nie ma wiele do zaoferowania.
Z drugiej strony sztuka działa na ludzkich emocjach i jeśli nawet jej przekaz został zmanipulowany medialnie (ale któż jest depozytariuszem przekazu?), powinniśmy się tym liczyć. Cały czas jedną z funkcji sztuki stanowi wyznaczanie przeciwnego bieguna społeczeństwa (taki był najciekawszy wątek tej sztuki w Polsce w latach 90.) i działanie oporu. W wypadku Adoracji Markiewicza czy również Tęczy Wójcik nie zmiękczałbym silnego wydźwięku tych prac, nie chowałbym za fantazmatem autonomii sztuki. Niech sztuka będzie ostra, kiedy ma być ostra. Niech działa! Nie wiem, czy cokolwiek wskórają tu krytycy tłumaczący sztukę swoim babciom czy naiwnie zasiewający sztukę wykładowcy z Biedronki…
Przy okazji ostatnich konfliktów przypomniała mi się też raz jeszcze lekcja lat 90., zakończona zimną wojną sztuki ze społeczeństwem. Wydaje mi się, że nie przemyśleliśmy jej na dobre. To, co wydarzyło się wówczas, to rozgrywka, która dotyczyła wielu poziomów życia, zmiany rzeczywistości politycznej i redefinicji politycznego języka, oddolnego budowania systemu pojęć. Część artystów, niczym ruch intelektualno-polityczny, proponowało inny model zmiany społecznej – krytycznego społeczeństwa, które poprzez krytykę własnych instytucji przeżywa demokrację. Wygrały wtedy media, które zajmują do dzisiejszego dnia całe pole interpretacji wydarzeń społecznych czy politycznych i stały się pośrednikiem między elitami politycznymi a ludem. Ówcześnie, tak i dzisiaj, całe pole sztuki z kretesem przegrywa z mediami.
Niemniej sytuacja jest gotowym łożyskiem do zarówno politycznych, jak i artystycznych wypowiedzi, czemu nie grozi wykastrowanie treści w instytucjonalnej próżni, jak na ubiegłorocznej wystawie Polska sztuka narodowa. Nadal mówią w większości ci sami aktorzy pola sztuki co kilkanaście lat temu, a gros twórczości nie świadczy o jakimkolwiek przeżywaniu rzeczywistości społecznej. A nie ma też przecież nadto frapujących prac o nierozstrzygalnych zagadkach. Może coś powie „ciemna materia sztuki?” (Obecnie pod tym tytułem, zaczerpniętym z tekstu Kuby Szredera, zaczynamy w Kronice przygotowania do atlasu i wystawy tych 95% sceny sztuki w Polsce. „Czy to daremny trud?”, „Niezdrowy entuzjazm?”).
***
Po trzecie: subiektywny wybór spośród wystaw w 2013. Odwrotnie niż w ubiegłym roku, którego wizualne doświadczenia zostały zdominowane przez wspaniałe documenta (13), niewiele w minionym roku specjalnych wrażeń.
Z zagranicznych dobrze zapamiętałem m.in. wystawy: After Year Zero i The Whole Earth (obie w Haus der Kulturen der Welt, Berlin), Mike’a Kelley Eternity Is A Long Time (Hangar Bicocca, Mediolan), Dekadenz (Belveder, Wiedeń) za udaną próbę synestezyjnej aranżacji wystawy.
W Polsce zwróciły moja uwagę m.in.: Praca w jednym ujęciu Antje Ehmana i Haruna Farockiego (ms2, Łódź), Kurator Libera: Artysta w czasach beznadziei (BWA Awangarda, Wrocław), praca Na ślepo Artura Żmijewskiego z jego wystawy Pracując (CSW Zamek Ujazdowski) z 2010 roku ale teraz dopiero zaprezentowana, In God We Trust (Zacheta, Warszawa), kolekcja W sercu kraju (MSN, Warszawa).
Pamiętam raczej dobre prace niż całe wystawy. Być może w podsumowaniach przyszłorocznych lepiej wskazywać na dobre prace niż ruchy wewnątrz światka sztuki.
Generalnie miniony rok to czas instytucjonalnej stagnacji, z dosyć przyzwoitym programem w tzw. centralnych instytucjach sztuki (przede wszystkim: Ms2 w Łodzi, Zachęta i MSN za program edukacyjny oraz najlepszą kolekcję najnowszej sztuki), jak i tych tzw. półperyferyjnych (ten podział ma zresztą chyba coraz mniej sensu) za konsekwentny program w popularyzacji języka sztuki współczesnej (m.in. BWA w Zielonej Górze, Labirynt w Lublinie, BWA w Nowym Sączu czy BWA w Tarnowie, IS Wyspa w Gdańsku; dobrych miejsc jest coraz więcej). Choć przyznaję, że nie zdążyłem zobaczyć wszystkiego, co planowałem i przepraszam tych, których pominąłem. Z ostatnio ulubionych miejsc wymieniam kluboksięgarnię anarchistyczną Zemsta w Poznaniu. To miejsce (obok Ósemek i Rozbratu) ratuje ideowo artystyczny obraz tego miasta, a w ostatnim czasie odbyły się tam wystawy świetnych artystów (Paweł Jarodzki, Rafał Jakubowicz, Grzegorz Klaman, Łukasz Surowiec).
Pro domo sua (poza Kroniką, bo nie wypada): wydaje mi się, że niezwykle kulturotwórczy i społeczny potencjał miały Dziady Łukasza Surowca w Krakowie, hipotetyzujące na temat zerwania umowy społecznej, a będące zarazem przedsiębiorczo zagospodarowane (sic!) przez krakowskich bezdomnych. Niestety wystawa została dosyć płasko (tzn. tabloidowo) odczytana przez większość krytyków jako li tylko wpuszczenie bezdomnych do galerii (co samo w sobie nie byłoby złe). Symptomatyczne, że najciekawszy tekst na ten temat powstał na łamach teatralnych „Didaskaliów”.
***
Jeżeli miałbym bilansować: to był nieszczególny rok dla polskiej sztuki…
Kończąc, polecam Państwu lekturę wydanego niedawno przez Kronikę dramatu Bogny Burskiej Gniazdo oraz życzę Państwu i sobie w nadchodzącym roku jak najwięcej poczucia humoru. Zwłaszcza na własny temat…