Opony są zajebiste! „Gdzie odlatują łabędzie z opon” w BWA Olsztyn
W olsztyńskim BWA zagościły łabędzie z opon. Nieprzypadkowo właśnie tam: miasto jest polską stolicą przemysłu oponiarskiego, choć ze względu na dawny symbol fabryki Stomil (od 2005 Michelin Polska) bardziej stosowny byłby tu kormoran. Magdalena Kreis i Natalia Romaszkan postanowiły więc prześledzić wątek „opona w sztuce”, i postanowiły podejść do tego w sposób najuczciwszy, to znaczy – skupiając się na tym, jakiej twórczości materią jest dziś najczęściej w Polsce ogumienie. A jest to twórczość pozornie „niegodna przestrzeni galeryjnej”, czyli wernakularna, spontaniczna, samoróbkowa. Sądząc po uwzględnionych na wystawie pracach olsztyńskich artystów z kolekcji BWA, pierwotnie wyglądało to inaczej i przemysł oponiarski inspirował raczej wizje futurystyczno-mistyczne, jak w obrazie Mechaniczny anioł-król Lecha Okołowa. Wkrótce jednak surowiec ten upodobali sobie niezawodowi twórcy i majsterkowicze; dzisiaj podsuwają pomysły profesjonalnym artystom, którzy ich prace dokumentują czy inspirują się nimi, i jest to być może najbardziej świeży, bezpretensjonalny, zabawny nurt w sztuce polskiej (nadal, choć trzeba uważać, żeby nie doszło do nadmiernego nasycenia). Andrzej Tobis, Maciej Cholewa, Marek Rachwalik – to między innymi ich prace znalazły się w Olsztynie.
Nadmiar opon, z których wykluły się pierwsze łabędzie, to efekt powojennej prosperity i rosnącej liczby aut – a także przedmiejskich domów z ogródkiem, gdzie lądowały gumowe ptaki.
Łabędzie z opon reprezentują taki rodzaj wernakularnej wyobraźni i wrażliwości, która nie ogląda się na jakikolwiek preskryptywizm i próby wykreowania „zgodnej z tradycją” czy też „odpowiednio gustownej” ludowości. Sprawiedliwe spojrzenie na tę twórczość wymaga wyrzucenia do śmieci kategorii „dobrego i złego gustu”, pożegnania się z dystynkcjami (to bardzo higieniczne, polecam). Są międzynarodowe precedensy – myślę tu zwłaszcza o Folk Archive Jeremy’ego Dellera i Alana Kane’a, którzy stworzyli obszerny katalog współczesnych przejawów samorodnej twórczości, zwyczajów i artefaktów nowoczesnego folkloru, tego, co żywe i potoczne. Jest tam kolor, śmiech, sentymentalizm, nadmiar, brzydkie wyrazy i piwo – wszystko to, co uchodzi być może za antytezę sztuki nowoczesnej, choć przecież wcale nie musi.
W Polsce podobne archiwa tworzyli Jerzy Lewczyński czy Władysław Hasior – nieprzypadkowo na wystawie znalazły się reprodukcje zdjęć tego ostatniego z motywem oponiarskim (ODPADKI UŻYTKOWE DODATKOWYM BOGACTWEM NARODU – głosi jeden z udokumentowanych przez niego propagandowych napisów; twórcy wernakularnych wyrobów przekuli go na praktykę). Hasior pisał – co prawda o modnej w czasach PRL korzenioplastyce – że kształt czy faktura surowca, z którego coś ma powstać, podpowiada przyszły kształt i przeznaczenie wyrobu, jakby materia sama prowadziła rękę rzeźbiarza czy konstruktora. Łabędź czy koszyczek wzorowany na szkle murano (bo to chyba drugi pod względem popularności motyw zdobniczy, choć szybko gonią je coraz modniejsza żaba i minionek) muszą więc jakoś naturalnie kojarzyć się z ogumieniem.
Dekoracje z opon przenoszą w obszar relaksu, sielanki: ich naturalnym środowiskiem jest działka, ogródek przed domem jednorodzinnym, plac zabaw. Sama materia jest jednak superindustrialna, od faktury po zapach; może wręcz dziwić, jak to się stało, że samorzutna kreatywność tak oponę udomowiła, uspokoiła, skoro równoległym biegiem skojarzeń jest potęga techniki, ryk monster trucków, palenie gumy na zawodach żużlowych czy drifcie, bezkres autostrad, samotność kierowcy ciężarówki, peletony rowerzystów. Myślimy: J.G. Ballard, Gary Numan, John Foxx, Mad Max. Albo chociaż Mordercza opona. A tymczasem wernakularna pomysłowość robi nas w jajo (łabędzie). I proponuje nam relaks – do czego dobrą intuicję miał Paweł Althamer, budując z opon ławeczkę do odpoczynku majsterkowicza.
Jest w oponie sporo industrialnego powabu, który łatwo przerabia się na stylowe uniformy, zwłaszcza, gdy kolorystyka używana w identyfikacji graficznej firmy to klasyczny żółto-czarny zestaw, przywodzący na myśl kanon designu.
Bo też jest to wyobraźnia zupełnie nieokrzesana, opar, który powstaje w chwilach liminalnych, w momentach społecznych zmian i przyspieszeń. Iskrą bywa często pojawienie się nowej technologii, która sprawia, że nagle jakiegoś surowca robi się zbyt wiele. Rzeźby dożynkowe z balotów słomy, które pojawiają się na polskiej wsi pod koniec lata – minionki, świnki, weseli farmerzy – to efekt pojawienia się nowoczesnych kombajnów, rolujących słomę, a jednocześnie nadmiaru tego surowca (nie używa się go już powszechnie do izolacji, coraz mniej gospodarzy hoduje też zwierzęta, które ze słomy korzystały). Podobnie łabędź z opony: jego egzemplarz można zobaczyć w Museum of Applied Arts and Sciences w Sydney jako symbol tamtejszej samorzutnej pomysłowości z lat 50. i 60. Nadmiar opon, z których wykluły się pierwsze łabędzie, to efekt powojennej prosperity i rosnącej liczby aut – a także przedmiejskich domów z ogródkiem, gdzie lądowały gumowe ptaki. Hasior dokumentował analogiczny moment w szybko modernizującej się „drugiej Polsce” czasów Gierka, kiedy skok z tradycyjnego i nadal dość zgrzebnego świata w stronę świetlanej nowoczesności zaowocował obfitością przedziwnych, hybrydowych form dekoracyjnych w przestrzeni prywatnej i publicznej. Opony wówczas wykorzystywano do bardziej użytkowych niż ściśle dekoracyjnych celów, budując z nich płotki, huśtawki i siedziska. Ale też samochodów było wówczas znacznie mniej, być może jeszcze za mało, by wykorzystać dekoracyjny potencjał odpadków użytkowych. Łabędzie to w naszej części świata relatywna nowość, zapewne już zjawisko z nowego tysiąclecia. Co ciekawe, dzisiaj kojarzą się z Europą Wschodnią, jej osiedlowo-dresiarską twarzą i z tym, co nazywa się „żek-artem”, czyli „sztuką administracji osiedlowej”. Białoruska artystka Masha Svyatogor wykorzystała pomalowane w muchomorkowe kropki opony i miski do stworzenia portretu Grzybowej babuni, a Artem Biziaev, tworzący jako Oleg Legov „typowo rosyjskie” artefakty z klocków Lego, zaprojektował Muzeum żek-artu z klockowymi łabędziami i Czeburaszką. Obrazy Marka Rachwalika, który rozwija swoją wizję psychodelicznej fuzji wiejskich wyrobów z opon i uniwersum muzyki metalowej, i oponiarska palma Swojskich Tropików, pozwalająca stworzyć sobie na balkonie symulację Karaibów, są chyba najbliższe tym pomysłom.
Michelin, wcześniej Stomil, to mecenas olsztyńskiej kultury, co każe myśleć o innych przykładach synergii przemysłu ze sztuką, zwłaszcza wychodzącą w przestrzeń. Elbląskie Biennale Form Przestrzennych to oczywiste skojarzenie – tam sprawczość i artystów, i załogi Zamechu nadała kierunek wydarzeniu, a mieszkańcy zrobili z prac dalszy użytek; nadali im przezwiska, niektóre sobie upodobali, a o innych zapomnieli. Myślę również o Piotrkowie Trybunalskim i tamtejszych osiedlowych rzeźbach, pamiątce obchodów 35-lecia PRL, również wykonanych w miejscowych zakładach; takich przykładów jest więcej i niektóre wciąż czekają na należyte udokumentowanie (szczególnie współczesna forma takiego mecenatu). W Olsztynie styk sztuki użytkowej i przemysłu reprezentuje moda. Sukienki z motywem bieżnika, pomysł Tadeusza Burniewicza, artysty i projektanta związanego przez długi czas z Olsztynem i Stomilem, nawiązują nieco do tej tradycji, ale nie tylko. Przemysł oponiarski i moda nie leżą tak daleko od siebie – firma Pirelli patronuje wszak od lat 60 słynnym kalendarzom, które stopniowo oddalały się od „męskiego spojrzenia”, ewoluując od aktu i soft erotyki w kierunku klasycznego, nastrojowego portretu czy poetyckiej fotografii inscenizowanej (nad ostatnią edycją pracował Bryan Adams), ma również własną markę odzieżową PZero. W tym samym czasie co Burniewicz na podobny pomysł wpadł Thierry Mugler, projektując futurystyczny zestaw – sukienkę, kapelusz i torebkę z motywem bieżnika, godne strojów do Piątego Elementu. „Opona” to również pieszczotliwa ksywka, jaką miłośnicy perfum nadali zapachowi Bvlgari Black (zawierającemu wyraźną nutę gumy). Jest w oponie sporo industrialnego powabu, który łatwo przerabia się na stylowe uniformy – zwłaszcza, gdy kolorystyka używana w identyfikacji graficznej firmy to klasyczny żółto-czarny zestaw, przywodzący na myśl kanon designu (jak projekty Petera Saville’a – wystrój klubu Hacienda i plakaty dla Factory Records).
Gumowe ozdoby nie pojawiają się na wystawie jedynie na poziomie meta, widziane przez obiektyw aparatu czy przetworzone w instalację. Znalazły się tam również łabędzie stworzone przez Rafała Niklasa i Marcina Szerszenia, twórców ozdób ogrodowych, z myślą o postawieniu ich przed domem. Dlatego koncepcja kuratorek z BWA przypomina nieco Home-Made Europe Vladimira Arkhipova, publikację gromadzącą wytwory samorodnej inżynierii i dizajnu wernakularnego z całego świata (bobslej ze starej ramy rowerowej, łopata, w której za stylisko posłużyła stara kula ortopedyczna). Charles Jencks nazywał taką umiejętność doraźnego konstruowania nowych przedmiotów z materiałów pozornie nieprzeznaczonych do tego „adhocismem”. Wystawa w BWA pokazuje, jak niespodziewane formy może przybrać, i robi to w sposób równie bezpośredni i bezpretensjonalny, jak hasło wygłaszane przez ludzika Michelin na rysunku Bolesława Chromrego: OPONY SĄ ZAJEBISTE.
Olga Drenda — pisarka, tłumaczka, etnolożka i antropolożka kultury. Autorka m.in. książek Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji, Wyroby. Pomysłowość wokół nas (Nagroda Literacka Gdynia 2018, nominacja do Paszportu Polityki) oraz Słowo humoru. Prowadzi stronę Duchologia poświęconą śladom codzienności lat 80. i 90.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Paweł Althamer, Tadeusz Burniewicz, Maciej Cholewa, Bolesław Chromry, Krystian Truth Czaplicki, Ryszard Gieryszewski, Władysław Hasior, Tamás Kaszás, Adam Martyniak (jako 1/2 Swojskich Tropików), Lech Okołów, Marek Rachwalik, Andrzej Tobis
- Wystawa
- Gdzie odlatują łabędzie z opon
- Miejsce
- BWA Olsztyn
- Czas trwania
- 17.06–1.08.2021
- Osoba kuratorska
- Magdalena Kreis, Natalia Romaszkan
- Fotografie
- dzięki uprzejmości BWA Olsztyn
- Strona internetowa
- bwa.olsztyn.pl