Odkurzyć Hrabinę. Teresa Tyszkiewiczowa w Atlasie Sztuki
Wskrzeszanie zapomnianych gwiazd sztuki nie jest zadaniem łatwym. Jeśli się nie dysponuje odpowiednim miejscem (najlepiej w stolicy i raczej nie w malutkiej galeryjce na zapchlonym podwórku) i środkami (reklama, banery w centrum miasta, odpowiednio opłacone dyskusje krytyków, zaklepane przed wernisażem groupies… i cała reszta szumu medialnego, jaki jest w stanie sprowokować instytucja) może się to wręcz nie udać. Tak to trochę nie udało się w łódzkim Atlasie Sztuki, gdzie od 25 października do 8 grudnia można było oglądać retrospektywną wystawę Teresy Tyszkiewiczowej Gest. Uwaga na boku: nie, nie chodzi tu o Teresę Tyszkiewicz, znaną z prac filmowych i upodobania do szpilek, lecz o „Hrabinę” Tyszkiewiczową, jedną z czołowych postaci łódzkiej bohemy, artystkę i pedagożkę łódzkiej PWSSP, którą formowała wespół zespół z Władysławem Strzemińskim i Stefanem Wagnerem. Zmarła w 1992 roku i od tamtej pory jest jakby lekko zapominana. Za sprawą profesora Stanisława Fijałkowskiego Atlas Sztuki zabrał się za odkurzenie twórczości Hrabiny. Ale czy to się faktycznie udało?
Nie, tym razem nie mam zamiaru wypunktowywać wszelkich ewentualnych przewinień galerii: kurator wystawy, Janusz Głowacki, wykonał bądź co bądź solidną pracę. W salach Atlasa zgromadził ponad 40 obrazów artystki, pochodzących z różnych kolekcji i do tej pory znajdujących się w rozproszeniu – dla miłośników polskiej sztuki nowoczesnej jest to nie lada okazja, aby zapoznać się twórczością artystki i porównać jej prace z różnych okresów. Sama wystawa jest prosta i elegancka, w białej przestrzeni abstrakcyjne płótna Tyszkiewiczowej przypominają lekkie, nierealne widziadła. Postać artystki zaprezentowana jest skromnie: krótki film przy wejściu i zdjęcie Tyszkiewicz w jednej z dwóch sal, zawieszone obok jej obrazu z 1938 r., przedstawiającego bukiet kwiatów namalowany w kapistowskiej manierze. Wystawa jak laurka, albo skromny wieniec na nagrobku zasłużonej pani profesor.
Do tego jest jeszcze publikacja, czyli opasłe tomiszcze z notatkami Tyszkiewiczowej, prowadzonymi od 1940 do 1983 roku. Dokument z jednej strony cenny, ale znów: w zasadzie przypominający notatki z wykładów perfekcyjnej studentki, w skrupulatny sposób odnotowującej kolejne przeczytane pozycje. Co ją interesuje? Przede wszystkim związki pomiędzy naukami ścisłymi i humanistycznymi, psychologia (Jung!), teoria sztuki i teologia niemalże uosobiona w postaci Teilharda de Chardin. O życiu osobistym pisze właściwie niewiele, czasem tylko odnotowuje gorszy nastrój i spadek sił twórczych. Notatki z lat wojennych jeszcze przeplatają się z refleksjami, którym nie obca jest egzaltacja; później jednak ten młodzieńczy głosik przycicha na rzecz studiów. A nie, przepraszam, pod koniec notatek z 1954 roku pojawia się doniosła informacja – zmarł mąż. Jeśli więc coś mamy z Tyszkiewiczowej jako dojrzałej kobiety, to może ten prywatny nekrolog. Całą resztę wypełniają nieustające modlitwy do boga, któremu postanowiła poświęcić swoje życie: Sztuki.
Pod tym względem była Tyszkiewicz na swój sposób wywrotowa. Pochodziła z bardzo religijnej rodziny o szlacheckich korzeniach (stąd przezwisko), a jej obie siostry wybrały życie zakonne. Jednak ona sama zdecydowała się na studia na warszawskiej ASP i chętnie udzielała się w artystycznym towarzystwie. Po zamążpójściu i przeprowadzce do Lelechówki pod Lwowem intensywnie działała w lwowskim Związku Zawodowym Polskich Artystów Plastyków. Rodzina doceniała aktywność i ambicje Teresy, ale krzywo patrzyła na jej awangardowe upodobania, co dla młodej artystki było dużym ciosem. Jej debiutancka wystawa miała miejsce w 1936 roku we Lwowie, ale na skutek konfliktu z rodziną zniszczyła swoje prace z tego okresu. Pozostałą część dorobku artystycznego pochłonęła wojna – obrazy i jej notatki zostały w domu w Lelechówce, podczas gdy ona wraz z mężem uciekła do Warszawy. Z domu nic nie zostało.
W łódzkim Atlasie Sztuki możemy zobaczyć prace, które powstały już po wojnie, kiedy państwo Tyszkiewiczowie przeprowadzili się do Łodzi, a Teresa zaczęła pracę na uczelni. W 1948 roku wzięła udział w I Wystawie Sztuki Nowoczesnej, co świadczy o jej pozycji w środowisku. Z resztą, patrząc na płótna z tego okresu, trzeba przyznać, że raczej nie miała się czego wstydzić: nie są to może prace wyróżniające się samodzielnością stylową, ale warsztat jest dobry, a kubizujące kompozycje przemyślane. Nad swoim własnym, indywidualnym stylem Tyszkiewicz będzie pracować latami.
Pod koniec lat 50. skręca w stronę taszyzmu. Niegdyś figuralne układy na jej płótnach zaczynają się rozmywać i przybierają formę gwałtownego, pełnego emocji gestu. Farba jest grubo nałożona i bulgocząca od barw, ale nie są to kompozycje przypadkowe, widać w nich jakąś metodę. Na tym etapie artystka szybko jednak zrezygnowała z koloru, na rzecz czarno-białych kompozycji. Jak tłumaczy w swoich notatkach, nie odnalazła powodu, żeby go stosować. Wertując jej dziennik, można odnaleźć także inne uwagi odnośnie własnej praktyki, bazującej przede wszystkim na intuicji i odwoływaniu się do podświadomości. Wobec malarstwa przedstawiającego odnosi się niechętnie. We wpisie z 28 sierpnia 1965 roku odnotowuje zdecydowanie:
Po co wyrażałabym treść i formę, które znam? Po co bym to robiła? Żadna forma, dziś mi znana, nie jest do przyjęcia. Nasza epoka pozbawiona jest formy – bo jedna się skończyła, a druga jeszcze się nie wyjaśniła – a więc i sztuka naszej epoki nie ma formy.
Z czasem także pogłębia się w niej jej własny indywidualizm (przejawiający się choćby we wzmagającej się nieufności wobec surrealizmu) i chęć poszukiwania w malarstwie głębszych duchowych przeżyć. Jej abstrakcyjne prace są więc nie tyle wyrazem niemożności odnalezienia odpowiedniej formy, co próbą dotarcia do uniwersaliów: Boga, miłości i prawdy. Refleksja religijna idzie u niej w parze z artystyczną praktyką, ale daleko jej od ortodoksyjności, duchowość Tyszkiewicz jest głęboko zanurzona w kulturze humanistycznej. Niewykluczone, że jej ambicje dobrze odzwierciedla fascynacja sztuką hinduską, która – jak skrupulatnie notuje i podkreśla artystka – „pomaga w osiąganiu celów egzystencji, z których najwyższym jest wyzwolenie”. Troski doczesne i świat materialny zdają się ją nie interesować. Odżegnuje się od korelacji sztuki z nauką, jakby na przekór setkom zapisanych stron. Jak sama pisała, przez sztukę abstrakcyjną chciała poświadczyć istnienie prawd i świata pozamaterialnego. Za ukoronowanie tych poszukiwań można uznać cykl Ślepe drogi z końcówki lat 60. Są to prace delikatne, ulotne i pełne finezji. Jerzy Nowosielski porównywał je do pisma z Środkowego i Dalekiego Wschodu, a mi osobiście przypominają zapis nutowy. Snucie kolejnych wariacji skojarzeń jest w tym wypadku jak najbardziej na miejscu, bo w końcu – znów w myśl tego, co pisała w swoim notatniku Tyszkiewicz – najlepszy obraz to ten, który ma największą moc pobudzania skojarzeń.
„Teresy Tyszkiewiczowej nigdy nie poznałam” – zaczyna swój esej Maria Hussakowska, zamieszczony jako komentarz do Notatek. Ta prosta konstatacja w zasadzie dobrze ujmuje moje uczucia wobec Tyszkiewiczowej. Nie poznałam jej, a pewnie bym chciała, choćby po to, żeby przekonać się, kim w zasadzie była – bardziej tą panią profesor, dla której postawiono w galerii bukiet kwiatów, czy też może faktycznie Hrabiną? No i właściwie, dlaczego jej postać jest w zasadzie marginalizowana w polskiej historii sztuki, skoro zajmowała niegdyś wysoką pozycję, przyjaźniła się z wybitnymi artystami, a jej twórczość była doceniana? Cóż, może właśnie jest to sprawa wizerunku: podczas oglądania wystawy w Atlasie pierwsze co usłyszałam, to że „pani Teresa była osobą nad wyraz skromną”. Przytłaczająca łatka i wcale nie wiadomo, czy najlepiej opisująca Tyszkiewiczową, jednostkę bądź co bądź bardzo niezależną, pełną wiary w sztukę, a wraz z latami co raz bardziej pewną swoich racji. Swoją pracę postrzegała jako rodzaj posłannictwa i sposób na przeciwstawienie się błahości codziennego życia: artystów ulegających intelektualnym modom traktowała wręcz ze wzgardą. W notatkach z 1961 roku nie waha się pisać:
Temperatura ducha czasów wzmaga się, bo coraz silniejsza presja „myślących”, uczonych, artystów. Duch czasu – duchowi czasu ulegają wszyscy ludzie, a więc i ci, którzy nie myślą; ich tkwienie w atmosferze robi swoje.
Dziesięć lat później, analizując myśl ekonomiczną Ernsta Friedricha Schumachera, dopisuje z kolei taką oto, chyba już własną uwagę:
KAŻDY INTELIGENTNY DUREŃ STWORZY DALSZE KOMPLIKACJE, PODCZAS GDY POTRZEBA GENIUSZU, ABY DOJŚĆ DO PROSTOTY.
Kto mógł napisać coś takiego, jeśli nie Hrabina? Myślę, że taką właśnie powinniśmy ją zapamiętać.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Teresa Tyszkiewiczowa
- Wystawa
- Gest
- Miejsce
- Atlas Sztuki, Łódź
- Czas trwania
- 25.10 - 08.12.2013
- Osoba kuratorska
- Janusz Głowacki
- Strona internetowa
- www.atlassztuki.pl