O trudnej nauce nadziei
W amsterdamskiej galerii Framer Framed odbywa się właśnie wystawa zorganizowana przy udziale licznych artystów z Europy Środkowej i Wschodniej, w tym z Polski. Stanowi ona zwieńczenie długofalowego projektu Impossible Dialogues (którego celem było przebadanie współczesnych scen twórczych w regionie), ale nawiązuje również do ważnej rocznicy: jak piszą w przewodniku kuratorki – Inga Lace i Katja Krupennikowa – jednym z punktów odniesienia była dla nich podczas projektowania wystawy rewolucja październikowa, która odbyła się równo sto lat temu. Tytuł wydarzenia – It Won’t Be Long Now Comrades! (To już długo nie potrwa, towarzysze!) – stanowi dowcipną aluzję do przewrotu z zamierzchłej epoki, ale wskazuje także na zniecierpliwienie uwiądem polityki socjalnej we współczesnej Europie, którego wyraz dają w swych pracach twórcy zaproszeni przez kuratorki. Jak sądzę, wystawa prezentuje się w ciekawy sposób na tle społeczno-politycznym Niderlandów.
Zrobienie w Amsterdamie wystawy o rewolucji październikowej może wywołać konsternację i pytania-odpowiedzi: „lecz o co właściwie ci chodzi?”.
W socjaldemokratycznym państwie jak Holandia ekspozycja przypominająca widmo Rewolucji z 1917 roku może wydać się, z jednej strony, niemal „neutralną” propozycją światopoglądową dwóch intelektualistek. Polityka socjalna nie jest tu tematem tabu. Z drugiej strony, lokalni mieszkańcy „widmo komunizmu” znają być może z Derridy, ale z pewnością nie z doświadczenia (poza grupą imigrantów z byłego Bloku Wschodniego). Ponadto „kapitalizm z ludzką twarzą” – taki jak ów holenderski – zakłada możliwość własnej krytyki z lewicowych pozycji wyłącznie jako zabezpieczenie status quo, zgodnie z którym dla kapitalistycznej ekonomii w ogólności nie ma żadnej alternatywy. Radykalni kontestatorzy, którzy pamiętają jeszcze squatterskie komuny z ostatnich dekad dwudziestego wieku i przeczytali Kapitał Marksa od deski do deski, mogą liczyć głównie na wzruszenia ramion i brwi ze strony tutejszej klasy politycznej, jak i białej większości niderlandzkiej populacji. Amsterdam to nie Berlin, którego życie intelektualne oscyluje nadal wokół Muru i złożonych konsekwencji jego upadku. Stolica Holandii nie zna podobnych przełomów. Jej życie – na wielu poziomach – toczy się dosyć powoli. „Roztropnie powolna” jest tu gentryfikacja; szczególnie niespieszne są zaś podejmowane przez Holendrów próby zrozumienia głębokiej zależności ich systemu gospodarczo-politycznego – tak, tego o „ludzkiej twarzy” – od stuleci kolonialnej przemocy (choć trzeba przyznać, że Holendrzy radzą sobie dziś z tymi próbami sprawniej niż Francuzi).
Powiedzieć w Berlinie – przynajmniej wśród „ludzi kultury”, zwłaszcza tych młodych – że jest się komunistą, to nic szczególnego. Zrobić wystawę o rewolucji październikowej – również. W Amsterdamie tymczasem, zrobiwszy którąkolwiek z tych rzeczy, można napotkać odpowiedź-pytanie: „lecz o co właściwie ci chodzi?”. Kuratorki wystawy It Won’t Be Long Now, Comrades, wyjaśniają w tekście: nie chodzi im wcale o to, by wskrzeszać ducha Rewolucji i przekonywać do obalenia kapitalizmu; ich zamiarem było raczej skupienie uwagi na tym, jak duch Rewolucji wędruje pokątnie po dzisiejszym świecie, inspirując rozproszone działania artystów czy aktywistów w Europie Środkowej i Wschodniej. Swoją uwagę kuratorki skupiły właśnie na państwach, które należały niegdyś do Bloku Wschodniego, albowiem – jak twierdzą – prezentowana na wystawie generacja twórców (takich jak Karol Radziszewski czy Agnieszka Piksa) „wychowała się po upadku Muru i [przez to] zdaje sobie sprawę z ubytków zorientowanego na rynek myślenia, które zastąpiło solidarność i kolektywizm naciskiem na jednostkowość”.
W pracach zaproszonych do udziału w wystawie artystów historia i teraźniejszość przeglądają się w sobie. Większość z nich nie osuwa się jednak w melancholijne tony i nie wzdycha za good olden (socialist) days.
Do tematyki solidarności i kolektywizmu zaproszeni twórcy podchodzą na rozmaite sposoby. Wystawę otwiera projekcja filmów Zeljki Blaksic; chorwacka artystka zarejestrowała grupę chorwackich dziewcząt, które śpiewają w miejscach publicznych piosenki o lewicowo-feministycznym wydźwięku. Nieopodal Agnieszka Piksa prezentuje Instrukcje dla protestujących w formie humorystycznego komiksu (jakkolwiek wyczuwalny tu humor jest najzupełniej czarny – czarny jak polskie protesty, do których tu i ówdzie nawiązuje artystka, posługując się rozpoznawalną kreską i odręcznym pismem). Dalej obejrzeć można pracę Mykoly Ridnego: paradokumentalny film-opowieść o ukraińskim anarchizmie. Wspomnienia historycznej postaci – Iwana Krupskiego – przeplatają się tutaj ze świadectwami politycznych rozterek i bojów młodych Ukraińców. Z kolei instalacja urodzonego w Kijowie Nikity Kadana nawiązuje do improwizowanych warzywnych upraw, które miały zapewnić samowystarczalność protestującym na kijowskim Majdanie. Kompozycja tego asamblażu – złożonego z rabaty oraz dwóch białych tablic – przegląda się ironicznie w wyimkach z sowieckich poradników dotyczących wystawiennictwa, które również wyeksponowano w galerii. Z historycznych materiałów korzystają również inni artyści, tacy jak Karol Radziszewski (prezentujący queerowe archiwa z Bloku Wschodniego), Marge Monko (nakładająca w kolażowej pracy wizerunki „nowej kobiety” z sowieckich archiwaliów oraz trawestacje fragmentów sztuki Chcę Dziecka Sergieja Tretiakowa; wykorzystane fragmenty wskazują tym razem na niechęć do „uprzemysłowionej” reprodukcji) czy Tereza Stejskalova i Zbynek Baladran. Ci ostatni zbadali historie osób, które emigrowały przed 1989 rokiem z krajów należących do Ruchu Państw Niezaangażowanych do Czechosłowacji, by odebrać tam wykształcenie m.in. w zakresie reżyserii produkcji filmowej (artystów interesuje zarówno wpływ tych migracji na rodzime środowisko kulturowe czy społeczne, jak i na praktyki „egzotycznych” przybyszy). Tigran Khachatryan, Natalia Pershina-Yakimanskaya i Nikolay Oleynikow skupili się tymczasem na historii najnowszej, tj. manifestacjach w Rosji czy Armenii, ich politycznych reperkusjach oraz związanej z nimi „sztuce protestu”. Wystawę zamyka wideo Iriny Bucan przedstawiające samą artystkę, która próbuje wyuczyć się na pamięć cytatów z utopijnej literatury autorstwa Tomasza Morusa, Karola Marksa czy Ernsta Blocha.
W pracach zaproszonych do udziału w wystawie artystów historia i teraźniejszość przeglądają się w sobie. Spoglądając na rozterki współczesnych mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej twórcy jak Tigran Khachatryan domagają się odnowienia polityki socjalnej (znamiennie, tytuł jego pracy to Czy wam się to podoba czy nie: Armeńska Partia Komunistyczna powinna zostać ofiarowana temu młodemu ludowi). Większość zaproszonych do udziału w wystawie artystów nie osuwa się jednak w melancholijne tony i nie wzdycha za good olden (socialist) days. Pomimo świadomości niedoborów współczesnych polityk socjalnych zachowują oni krytyczny – niekiedy ujawniający się poprzez ironię – stosunek do historycznych hołdów składanych Duchowi Rewolucji. Czasy realnego socjalizmu traktują jako epokę niespełnionych obietnic (a niekiedy wręcz – jak skupiony na gettoizacji homoseksualistów Karol Radziszewski – jako zarzewie problemów, których nie próbowali rozwiązać ani socjaliści, ani misjonarze liberalnej obietnicy). Nawet gdy mowa w ich pracach o inicjowaniu kolektywnej współpracy, zaproszeni artyści wstrzymują się – jak podkreślają kuratorki w przewodnim tekście – od schlebiania „modernistycznym ideałom uniwersalizmu”. Fascynują ich raczej oddolne ruchy i doraźne działalności; raczej autonomiczne organizacje niż międzynarodówki. Chwilami widzowi może wydawać się – jeśli ulegnie perswazji kuratorek i prezentowanych twórców – że duch Rewolucji objawia się w dzisiejszych czasach głównie w przebraniu anarchisty. Być może to „oko” puszczone do holenderskiej publiczności; jak zwrócono uwagę w przewodniku, „w Niderlandach przedwojenne ruchy [lewicowe] wyróżniały się anarchistycznymi postawami i wolnością ducha”.
Za pracę najciekawszą ze względów ideologicznych uważam film Mykoli Ridnego, Grey Horses. Jak wspomniałem, artysta zderzył w niej historię ukraińskiego anarchisty Iwana Krupskiego z wyznaniami współczesnych ukraińskich aktywistów (którzy odgrywają również w powtarzających się co kilka minut onirycznych sekwencjach wybrane sceny z życia historycznej postaci), a także miejskiej młodzieży, która nie może uciec od ciągłych rozruchów, lecz często próbuje o nich zapomnieć. O wartości filmu przesądza fokalizacja: ciągła zmiana punktów widzenia, z których przyglądamy się przedstawionym w nim bohaterów. Ridnyi obdziela ich raz czułością pełnego aprobaty spojrzenia, raz wzrokiem krytycznymi i zdystansowanym (a czasem wręcz chłodnym rodzajem ironii, z jaką podchodzą do świata stetryczali defetyści). Nastawienie samego autora do „tematu” najtrudniej rozpoznać, gdy młodzi anarchiści debatują o tym, czy warto cenić ideową prawowierność wyżej niż wolność od partyjniactwa i wolność ducha. Z jednej strony historia zdaje się uczyć, że postawa „prawowierna” prowadzi do przemocy. Z drugiej strony, doświadczenie zarówno tych dawnych, jak i tych współczesnych działaczy pokazuje, że uprzywilejowanie umysłowej i obyczajowej swobody utrudnia niekiedy dbanie o ciągłość oddolnych inicjatyw.
W swojej pracy Tigrana Khachatryan krytykuje – a wręcz wyśmiewa – samego siebie. Tak zwane „prawdziwe życie” rozgrywa się przecież w fabrykach i na ulicy, nie w galeriach sztuki; „prawdziwa” lewica staje murem za robotnikami, nie bandami anarchistów.
Zaproszeni do udziału w It Won’t Be Long Now, Comrades! artyści meandrują w obrębie całej wystawy pomiędzy dwoma postawami, które próbują ocenić bohaterowie Ridnego. Po jego filmie lekki zawrót głowy może wywołać przywołana wyżej praca Tigrana Khachatryana, Like It or Not: the Armenian Communist Party Should Be Given to This Young People. Jest to filmowy kolaż, który składa się z nagrań z jerewańskiego protestu przeciwko podnoszeniu cen elektryczności oraz fragmentów filmu o samotnym rebeliancie, Boy with Cat Donalda Richiego. Na ów kolaż nałożono voice over: odczyt sławnego utworu Piera Paola Pasoliniego Nienawidzę was, drodzy studenci. Jeżeli Pasolini (zwracający się do studentów protestujących w 1968 roku słowy: „Kiedy wczoraj, na Valle Giulia, tłukliście się / z policjantami, / ja byłem za policjantami. / Bo policjanci są dziećmi biedaków”) służy tutaj za porte-parole artysty, nie do końca wiadomo, w kogo ten drugi wymierza ostrze krytyki, kiedy słowa poetyckiego utworu zgrywają się z obrazami protestów w Armenii. Czy Khachatryan uderza w protestujących? To byłoby bez sensu; Pasolini miał bodaj podkreślić wydźwięk tytułu. Można jednak z łatwością odnieść wrażenie, że autor słowami włoskiego pisarza krytykuje – a wręcz wyśmiewa – samego siebie. Tak zwane „prawdziwe życie” rozgrywa się przecież w fabrykach i na ulicy, nie w galeriach sztuki; „prawdziwa” lewica staje murem za robotnikami, nie bandami anarchistów. Szyderstwo odbija się echem w sali wystawienniczej: wśród przewijających się tutaj tematów jest przecież nie tylko solidarność, o którą najpewniej chciał zaapelować w swojej enigmatycznej pracy Khachatryan, lecz także – jak już powiedziano – autonomia. Uniwersalistyczne postulaty nie widnieją już na transparentach; bohaterowie zebranych na wystawie prac zdają się przekonywać, że lepiej wydrzeć z systemu jak najwięcej i wytworzyć w nim „szczelinę” (z rozmysłem używam tu słowa rodem z Estetyki relacyjnej Nicholasa Bourriaud, książki uważanej przez wielu za podręcznik uprawiania „salonowej polityki” w sztuce współczesnej). Na tle robotniczych apeli o solidarność i nawoływań o utworzenie komunistycznej partii – w Armenii lub gdziekolwiek indziej – entuzjazm inicjatorów takich „małych rewolucji” może wydawać się jednak naznaczony defetyzmem… W sposób zaplanowany lub nie, cytowany przez Khachatryana Passolini podstawia zaproszonym do udziału w wystawie artystom oraz jej kuratorkom krzywe zwierciadło.
It Won’t Be Long Now, Comrades! – to całkiem możliwe; kryzysy, które dotykają dzisiaj liberalne demokracje są być może świadectwem przedśmiertnych konwulsji dominującego systemu. Kamraci-artyści zaproszeni przez Ingę Lace i Katję Krupennikową nie pozostawiają jednak złudzeń: nie przyjdzie zastąpić go łatwo. By rzec aforystycznie – komunizm naprawdę jest widmem. Wieńczący wystawę film Iriny Bucan, w którym artystka próbuje nauczyć się na pamięć tekstów o utopii – co wychodzi jej z miernym skutkiem – nie napawa wcale nadzieją; jego tytuł, It is now a matter of learning hope (Teraz to tylko kwestia nauczenia się nadziei) pobrzmiewa tonem gorzko-ironicznym. Podobnie ironiczny wydźwięk mają komiksowe „instrukcje” Agnieszki Piksy, zaś film Mykoly Ridnego nie ułatwia oceny współczesnych ideologów walki z kapitalizmem (nie pozostawiając jednocześnie suchej nitki na współudziałowcach globalnej hegemonii). Ideologiczne zawiłości prac zebranych na wystawie nie są jednak, broń boże, jej wadą. Byłyby nawet jej największym atutem gdyby zorganizowano ją w którymś z krajów dawnego Bloku. Jednocześnie obawiam się, że dla holenderskiej publiczności mocne usytuowanie wystawy w kontekście geopolitycznym dawnego Bloku generuje poczucie dystansu naznaczone wręcz pewnym egzotyzmem. Gdy Holendrzy czytają teksty o homoseksualistach uciskanych bądź ignorowanych w socjalistycznej Europie, które znalazły się w instalacji Radziszewskiego, mogą zadumać się nad wspaniałomyślnością własnych władz, które nader szybko zajęły się problemem AIDS w latach osiemdziesiątych. Mogą oglądać prace Rydnego, Kadana czy Pershiny-Yakimanskajej z zainteresowaniem, ale i wyjść chwilę później z Framer Framed z przekonaniem o własnej niewinności i niewzruszonym poczuciem dumy. Historia bohaterki filmu Ernsta Lubischa Ninotchka, z którego scenariusza wyjęto tytuł wystawy, pozostanie dla nich parodią komunizmu – mogą przeoczyć bez trudu parodyjny stosunek reżysera wobec rzeczywistości, która otaczała jego samego oraz domyślnych widzów hollywoodzkiego filmu (znamiennie, It won’t be long now, Comrades! to kwestia, którą odgrywana przez Gretę Garbo tytułowa bohaterka – zadeklarowana komunistka – rzuca na widok ekstrawaganckiego kapelusza w jednym z paryskich butików). Nikt z nich nie będzie się uczył na pamięć tekstów o utopii; wystarczy im dolce utopia „realnej socjaldemokracji”.
Arkadiusz Półtorak – Kulturoznawca, kurator i krytyk sztuki; pracuje w Katedrze Performatyki na Wydziale Polonistyki UJ. Współzałożyciel niezależnej przestrzeni dla sztuki i muzyki współczesnej „Elementarz dla mieszkańców miast” w Krakowie. Absolwent De Appel Curatorial Programme, prezes Sekcji Polskiej AICA w kadencji 2023-2026. Autor książki „Konkretne abstrakcje. Taktyki i strategie afirmatywne w sztuce współczesnej” (IBL PAN 2020).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Željka Blakšić aka Gita Blak, Irina Bucan, Gluklya / Natalia Pershina-Yakimanskaya, Nikita Kadan, Tigran Khachatryan, Andreja Kulunčić, Marge Monko, Nikolay Oleynikov, Agnieszka Piksa, Karol Radziszewski, Mykola Ridnyi, Tereza Stejskalová, Zbyněk Baladrán
- Wystawa
- It Won’t Be Long Now, Comrades!
- Miejsce
- Framer Framed, Amsterdam
- Czas trwania
- 14.09–12.11.2017
- Osoba kuratorska
- Katia Krupennikova, Inga Lāce
- Strona internetowa
- framerframed.nl
- Indeks
- Agnieszka Piksa Andreja Kulunčić Arkadiusz Półtorak Framer Framed Gluklya / Natalia Pershina-Yakimanskaya Inga Lāce Irina Bucan Karol Radziszewski Katia Krupennikova Marge Monko Mykola Ridnyi Nikita Kadan Nikolay Oleynikov Tereza Stejskalová Tigran Khachatryan Zbyněk Baladrán Željka Blakšić aka Gita Blak