NO GRANTS
Raster – Klaster, MSN – MieSzczaNin, nie będę wymyślał dalej, w wymyślaniu przezwisk nie jestem najlepszy. Raster był lepszy, gdy jeszcze mu się chciało i musiał, teraz nic nie musi poza zdobywaniem grantów. Ale do rzeczy. Chciałem się włączyć w główny lingwistyczny spór naszej małej epoki poststabilizacji w sztuce i nawiązać najpierw do Małkowskiej, później Zmyślonego, później Sienkiewicza. Wiem, ile ryzykuję. Bardzo się z tego powodu śmieję.
Otóż Państwo czytający zapewne znają więcej takich fakcików, które pobieżnie i po łebkach znam ja, a usłyszałem z różnych wernisażowych rozmówek, że – jeden człowiek chciał, żeby mu MSN coś wydało, ale nie wydało. Drugi chciał móc więcej sam w galerii zrobić, ale galeria nie chciała, bo sprzedaż mogła spaść, więc go wyrzucili; ukochany enfant terrible establishmentu polskiej sztuki, jak go opisuje korporacyjny leaflet’cik, największą radość prezentuje wtedy, gdy mówi, że jego prace trafiły do narodowej kolekcji itd., itp. Otóż teksty Moniki Małkowskiej, możecie mówić, co chcecie – są jak ta olśniewająca uwaga u Stempowskiego, który powtarza za Pascalem (wszystko zna się z drugich ust), że nieważne kto i jak mówi, ważne co mówi. I teraz wszyscy nadstawili uszu i słuchają, jakby coś faktycznie podlegało obnażeniu. W samym nadstawieniu uszu jest to obnażenie. Jak na poetę, jak na wieszcza.
Nie mnie się wikłać w to co wie i czego nie wie autorka tych epokowych diatryb, ale dociera do mnie jedno. Że tak jak kiedyś – przez delikatność! – odwracałem się i nigdy nie pogodziłem z całym tym językiem Rastra: Zuj, Zniechęta, Układ Scalony Sztuki Polskiej, co oni tam jeszcze mieli, to teraz mam wrażenie, że jeśli chodzi o myśl krytyczną w sztuce nie wydarzyło się nic ciekawszego w ostatnim dwudziestoleciu. Jak w teatrze, Piotr Gruszczyński napisał o tym całą książkę, „Ojcobójcy” – przyszli młodzi, pozabijali ojców i zabrali się za dzielenie schedy. Ale problem jest taki, że symbolicznie Raster i FGF nikogo nie usynowili, a właściwie usynowili wszystkich, co równie źle wychodzi (kto pamięta linki na blogu Jakuba Banasiaka, Raster to był Tata, FGF to Mama.) Dziś zatem nie ma komu pisać nowych słowników sztuki polskiej. Bo co są – Pani Moniko! – nie wiem czy są czy nie są skorumpowani, jednak stawiałbym raczej na przeinstytucjonalizowanie i chorobę wieku dziecięcego tychże instytucji, oraz jeszcze i to, że społeczność polskiej sztuki jest mniejsza niż w Estonii, i jak już tam się wszyscy znają, to jak się mają nie znać tutaj.
No i jak tu kogoś obrazić, jak można grant ominąć? To się w głowie nie mieści. I tak światek sztuki kolebie się w bombastycznej nudzie wielkich wystaw oraz dopisków i errat, oby do listopada, kiedy piszą się wnioski. Sam temu zresztą podlegam, załatwiając recenzyjkami jakieś swoje mniejsze interesiki i zakładam, że trzy czwarte robi nie inaczej.
Jakiej zmiany, poza dobrą, nam potrzeba? Pieniędzy będzie mniej, to już dobrze. Będzie więcej sfrustrowanych. Po drugie Iwo Zmyślony postulował: zmiany języka. Przychylam się do filozoficznych wskazań szanownego doktora (Iwo, wybacz!), ale nie w kierunku, który postuluje – filozofia, jakieś tam epistemologie są dobre dla sztuki pięć pokoleń w tył. Z drugiej strony od „podszczypywania”, jak to raczył wyrazić kolejny krytyk sztuki Karol Sienkiewicz też chyba się dotąd nikt nie obudził, może szczypie za delikatne albo adresaci świadomie zamykają oczy i śnią dalej instytucjonalny dobrobyt.
Może zwyczajnie jest za dobrze? Owszem, ustala się i wpływa na jakieś drobne hierarchie, ale żadnych przełomów nie widać. Tu można by skierować uwagę w kierunku dwóch naczelnych z „Szumu” – od dawna nie mówią innym językiem, może nigdy nie mówili, jak „strategia, taktyka, pozycja” i o ile Raster mnie mierził, to mnie bawiło. Co artyście po strategii i taktyce? A co, on na wojnie? Ale gdyby tak do tych taktyk i generałów dodać odrobinę starej rastrowej dezynwoltury, może coś by się ruszyło. Ostatecznie, po tych wszystkich zerach na granty, jeśli nie sztukę, i tak trzeba coś robić.
Czy jest z czym walczyć? Przytoczę ostatnią plotkę. Mieszczańską już zupełnie. Wystawa Muzeum Narodowego W muzeum wszystko wolno jest zachwycająca i gdy tylko ją z rodziną obejrzeliśmy, zadzwoniłem do znajomego z pytaniem, jak sprawił, że jego dziecko (rozpoznałem z ośmioro dzieci znajomych) wzięło w niej udział – odpowiedział: „musiałem użyć znajomości”. Bo pamiętajmy, jesteśmy w Estonii, Islandii, albo innych słabo zamieszkanych Aleutach. Tu wszystko się opiera się na znajomościach i długo będzie o czym mówić.
Niedawno proponowałem koledze w śmiechu założenie małej, efemerycznej galeryjki „no grants”. Pytał: myślisz, że to już czas? Tak myślę. Choć istnieje też ryzyko, że skończy się na gadaniu.
Wojciech Albiński – Miłośnik sztuki
Więcej