Nie będę żyć, gdy nie zginie inny. „Catering dla najdłużej przebywający w galerii gości” Tatiany Czekalskiej i Leszka Golca w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu
Ekologia to nauka o współzależnościach istot ze światem żywym i nieożywionym. Z tego punktu widzenia można więc myśleć, że każda sztuka jest sztuką ekologiczną. Naturalnie w tym wypadku chodzi niestety o taką formę relacji, gdzie jest „człowiek”, a obok niego jest „przyroda”, jakby ta odrębność istniała naprawdę. Więc dziś sztuka ta opowiada o lęku przed katastrofą ekologiczną, wyraża oskarżenia wobec człowieka, jest też dramatycznym poszukiwaniem relacji z istotami nie-ludzkimi, niestety często doświadczając przy tym bolesnych pułapek, kiedy sama nie potrafi uciec przed antropomorfizacją wszystkiego co żyje.
Obecnie możemy obserwować w Polsce ożywienie na tej płaszczyźnie. Można więc powiedzieć – wreszcie dzieje się coś, co w przyszłości może zaowocować krytycznym spojrzeniem i wyznaczać całkiem nowe ścieżki budowania myśli w ramach tejże „ekologii”. Niedawno skończyła się wystawa Floraphilia w Biennale Warszawa, w bydgoskim BWA wciąż trwa (w zamknięciu) Herbarium novum. Efflorescentiae, w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie ciągle czeka na otwarcie wspaniale zapowiadający się Wiek półcienia.
Na tym tle prace Tatiany Czekalskiej i Leszka Golca wyglądają jak dzieła pionierskie, sięgające swego początku przed ponad dwudziestu kilku laty. Wszystkie wynikają z przekonania o równości każdego bytu świata, o prawie istnienia tych innych. Innych, ale nie tych pośród nas, ludzi, tylko całkiem pozaludzkich istot. Duet ten nie używa ich więc jak przedmiotów, ornamentów (podobnie jak Christopher Marley, Jennifer Angus), nie ogłasza też „nadania” podmiotowości zwierzętom, co nie raz zauważa się w spóźnionych wołaniach współczesnych twórców. Oni od dawna idą swoją, odrębną drogą, pokazując chociażby to, że ci tak zwani inni są tu od czasów dawniejszych niż pojawił się na ziemi Homo sapiens. Są i samostwarzają sobie świat.
Wchodzę do poznańskiej Galerii Arsenał i na wstępie wita mnie pustka, a może raczej – po prostu nie ma tu tylko ludzi. Oczywiście wiem, że to środek tygodnia, słoneczne południe, w dodatku koronawirus szaleje i jutro sprawi, że wszystkie galerie będą zamknięte. W tej już nie ma nikogo. Dla kogoś, dla kogo kawałek lasu jest gęstwiną i stężoną siecią życia, zamkniętą tylko w garstce ziemi, taka wielka, pusta, klimatyzowana i oświetlona sala, w której jestem tylko ja, cyfrowe oko monitoringu i lampka wyznaczająca drogę ewakuacji, sprawia, że zaprawdę można w tę wystawę wprost wniknąć.
Kiedy wchodzę do drugiej sali, nagle słyszę pobrzękiwanie jakiegoś silniczka, zerkam wysoko. Na ścianie wisi oświetlony krucyfiks, punkt światła wycelowany jest centralnie w ciało wisielca. A to Jezus porusza się na krzyżu, albo raczej lekko drży, za każdym razem, gdy ktoś do sali wejdzie. Wychodzę i wchodzę. Sprawdzam czułość fotokomórki. Nieco piekielna zabawa.
Na schodach leży torebka z rozsypanymi przedmiotami z jej wnętrza; chce się je zaraz szybko pozbierać i komuś zwrócić. Tylko że obok niej jest kartka, a na niej dokładny skład tej garstki rzeczy. Czytam ją. Brzmi to jak lista składników pokarmowych i wartości odżywczych, jakie odnaleźć można na produktach spożywczych. Więc mamy tu m.in. skórę strusia albo futrzany pompon z kiedyś żywego królika. Widać to wszystko w całej okazałości, wszystko rozłożone jest na cząstki elementarne. Dostrzegam różaniec z perłowych koralików, wyciągniętych z intymnych wnętrz małż, jedwabną apaszkę, w całości wprost z kokonów skrzydlatych jedwabników. Są też kosmetyki, z podanym bogatym składem chemicznym i kapsułki tranu, które w istocie okazują się zmiksowaną i wyciśniętą świnią (żelatyna) i rybą (olej z wątroby). Kiedy zauważam pędzel z włosia borsuka, przypomina mi się scena, gdy niedawno, przy kawie i w ładnej rozmowie, koleżanka nagle powiedziała mi, że była u kosmetyczki i że od teraz ma nowe rzęsy. Rzęsy najdroższe: z norki. Pamiętam, że nie wiedziałam na co mam wtedy patrzeć. Tak samo my, na samym wstępie wystawy Tatiany Czekalskiej i Leszka Golca jesteśmy zawstydzeni – precyzyjnym inwentarzem, wydawałoby się, codziennych przedmiotów, gdzie nie ma udawania i przemilczenia, kto tu był wykorzystany, umęczony, zabity, a teraz jest przez nas używany jako zwykła rzecz. Czytaj to i wchodź! Tak właśnie robię.
Pochodzące z serii Ethical Drawings swobodne rysunki na kartonie i co najważniejsze – na kartonie po wegańskiej karmie dla kota, są tak jednoznacznym gestem niezgody na jakiejkolwiek zabijanie, że aż uderzają w podstawę istnienia życia w ogóle. Wydają mi się przesadne. Koty, jak inne drapieżniki, będą zabijać, by żyć. Odejdź od kota, człowieku, przestań go kontrolować, karmić i zmieniać mu żwirek, a kot zabije ptaka i go zje, a może raczej – zeżre go. Bo koty, jak i inne organizmy heterotroficzne, muszą zabijać. Nasze komórki nie syntetyzują cukru ze słońca i powietrza, póki co będą go brać z innych ciał, np. od roślin. Przecież one też giną, by heterotrofy (np. my) żyły. Kawałek kartonu po wegańskiej karmie jest ukryty w drewnianej skrzynce – czyli skrzynce z poszarpanego drzewa. Karton jest z celulozy, tzn. z włókien martwych roślin. Szkoda, że o nich nie ma na wystawie mowy, podobnie jak o całym polu drewnianej podłogi, z przewróconego kiedyś lasu, po którym właśnie idę i oglądam pełne troski o istnienie innych gesty artystów.
Matka Boska Szybko Spełniająca Prośby to prosta półka wykonana z ikony, ale odwróconej tak, że nie zobaczysz jej rysunku. Nie będzie tu spojrzenia w jej oczy, one patrzą w podłogę. Widzisz za to słoje drewna jej pleców. Zawstydzam się, że ja tu widzę tylko przerżnięte drzewo. Zawstydzam się też, bo wiem, że są przecież tacy ludzie (istoty, osobniki biosfery), dla których ikona znaczy wiele, pewnie tyle ile drewno dla kołatka. Na półce leżą oczywiście święte księgi, obleczone w skórę z pachwiny cielęcia. Wszystko to kiedyś żyło. Po spotkaniu z człowiekiem zmieniło się w przedmioty – co najważniejsze – od wieków głoszące idee dobra, życia wiecznego. I piekła.
Mozzetta albo mucet, ewentualnie narzuta, skrócona peleryna, jaką noszą duchowni katoliccy, podświetlona jest wprost z nisko osadzonego klosza lampy. Taka sztuczna aureola rozjaśnia futerko zdarte z ciała gronostaja i drobne uszczerbki po popasie moli. Wszystko to wydaje się echem hipokryzji znanego systemu dystrybucji wiary zwanego kościołem, w którego łaszkach tu zamieszkały owady.
Oglądam dwie strony Biblii, a w niej drobne wżery Anobium typographus (kołatek drukarz, wedle autorów). Dowiaduję się, że to jest Biblia tylko z opisu, bo przecież cały jej tekst jest zamazany na biało, jak korektorem pokrywa się słowa, których nie chce się widzieć. Tu pozostają tylko numery wersów i dziury po twórczości kołatka. Przypomina mi to nieco pracę z Effect of Time stworzoną przez Leonarda Hansona i Richarda Minsky’ego, którą oglądałam w nowojorskiej galerii książki. Tam pokazano rozkłady, dematerializację książek przez czas, utlenianie się włókien papieru, zjadanie go przez owady.
Wszystko to eksponuje bezwładność wobec sił, których my, ludzie, nawet często nie jesteśmy w stanie nazwać.
Zastanawia mnie tylko jedno – nie istnieje w przyrodzie żaden Anobium typographus. Są tam rozmaite kołatki i korniki, ale takiego gatunku naprawdę nie ma. Więc żeby nie było: doprawdy wielbię wolność kreacji sztuki, ale tu, gdzie wszystko opiera się na niezwykłym konkrecie, dokładnie takim, jaki znam z języka nauki (włączając w to związki chemiczne materiałów przedstawianych obiektów), ten wymyślony owad zastanawia, albo tylko obnaża brak poznania przedmiotu swych trosk.
W wywiadzie z artystami dla „Szumu” pada zdanie, wypowiedziane przez Leszka Golca: „Radykalnie. Ze współczuciem dla drobnych istot”. Zestawienie słowa „radykalnie” ze „współczuciem” językowo bardzo mi zgrzyta, co nie znaczy, że nie może grać w tworzeniu sztuki – drażniąc, budując inny obraz rzeczywistości. Tak właśnie jest w pracach Czekalskiej i Golca. Radykalizm dyktowany wrażliwością, pociągający autorów do zaangażowanych poszukiwań i dający im odwagę, by głosić bezkompromisowe tezy: my na Ziemi jesteśmy równi. Szanuj każdego. Nie zabijaj nikogo.
Wystawa ta pokazuje też, opierając się tylko na świecie zwierząt, do jakich dewiacji doprowadził człowiek przez ślepą i niczym nieuzasadnioną wiarę w to, że to on jest na szczycie hierarchii, którą – co dość żałosne – sam stworzył; że panuje w obrębie granic, jakie sam w biosferze wytyczył i rozporządza życiem innych (nieraz włączając w to ludzi).
Szkoda jednak, że w tym apelu pominięte jest jednako 90% żywych stworzeń Ziemi, czyli rośliny i inne organizmy, które człowiek, zwierzęta będą zawsze zabijać, by żyć. Bo natura opiera się na przemocy, od której nikt nie ucieknie. Budowanie romantycznych konstrukcji filozoficznych o działaniach natury zawsze stworzy aberrację myśli, przeczącą źródłom biologii i zasadom termodynamiki. Nie będę żyć, gdy nie zginie inny. Liść, łodyga lnu, nasienie soi, pszenica. Uważam, że myślenie, iż śmierć rośliny jest śmiercią umniejszoną, mniej ważną, bo te istoty nie posiadają mózgu, jest dokładnie tą samą segregacją, którą wobec biosfery stosował człowiek u zarania dziejów. To wciąż niczym nieuprawniona hierarchizacja bytów, która m.in doprowadziła do katastrofy ekologicznej.
Mozzetta albo mucet, ewentualnie narzuta, skrócona peleryna, jaką noszą duchowni katoliccy, podświetlona jest wprost z nisko osadzonego klosza lampy. Taka sztuczna aureola rozjaśnia futerko zdarte z ciała gronostaja i drobne uszczerbki po popasie moli. Wszystko to wydaje się echem hipokryzji znanego systemu dystrybucji wiary zwanego kościołem, w którego łaszkach tu zamieszkały owady. Patrzę na to i zastawiam się jednak, czy takie gesty mają szansę poruszyć, otworzyć wyobraźnię innym, niż tym już poruszonym? Czy to przemówi do tych, którym głosy te mogłyby poprzestawiać zastygłe porządki?
Catering miał w zamyśle być karmnikiem dla muszek owocowych. Widzę więc dwa uświęcone bobaski z drewna, trzymające kiść winogrona, które powinno być zjadane przez rzeczone muszki. Jednak w sterylnej i teoretycznej przestrzeni galerii tych owadów nie ma. Na owocach nie ma też żadnych grzybów, nie widać ich plechy ani śladów działania bakterii. Zatem nikt tego nie chce jeść. Winogrona musiały być wcześniej pod bardzo silnym działaniem środków chemicznych. Cała konstrukcja obraca się samotnie, napędzana silnikiem umieszczonym przy suficie. Stoję i patrzę. Nic się nie dzieje. To też jest bardzo ważne. Pokazuje, że w relacji z dziką przyrodą nasze idealistyczne założenia bardzo często nie spotykają się z odpowiedzią natury, jakiej się spodziewaliśmy, bezwzględnie punktując, jak dalecy jesteśmy od jej źródła.
Kiedy wchodzę do drugiej sali, nagle słyszę pobrzękiwanie jakiegoś silniczka, zerkam wysoko. Na ścianie wisi oświetlony krucyfiks, punkt światła wycelowany jest centralnie w ciało wisielca. A to Jezus porusza się na krzyżu, albo raczej lekko drży, za każdym razem, gdy ktoś do sali wejdzie. Wychodzę i wchodzę. Sprawdzam czułość fotokomórki. Nieco piekielna zabawa. Jezus ten powstał z wykutej kości słoniowej, z jej łukowatych, białych ciosów, rosnących przez całe istnienie zwierzęcia; nagle porusza się mi nad głową. Jednoznaczny, wymazany grubą linią gest.
Więc rozglądam się nieco dalej, szukam powietrza. Odrywam wzrok. Biorę oddech. Pani na krzesełku czyta gazetę. Oglądam wystawę z szerokiej perspektywy, z daleka. Światło eksponuje pokrzywione twarze wyciosane z drzew, drewnianą półkę, święte książki obleczone w cielęcą skórę. Światło rozjaśnia futro byłego zwierzęcia i ślady wygryzione przez owady. Cisza skupia na każdym tym fragmenciku wyszarpanego z ciała, ukształtowanego w święte portrety, stroje, księgi, półki. Jest cicho i ciepło. Nikogo tu nie ma. Nikt nie słucha. Przecież wszyscy są już bardzo czymś innym zajęci.
(…)
staruszka niesie
zwłoki kanarka
(wszystkie zwierzęta umarły trochę wcześniej)
był taki miły – mówi z płaczem
wszystko rozumiał
kiedy powiedziałam –
głos jej ginie wśród ogólnego wrzasku
(…)
Z wiersza Z. Herberta U wrót doliny
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Tatiana Czekalska, Leszek Golec
- Wystawa
- Catering dla najdłużej przebywający w galerii gości
- Miejsce
- Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu
- Czas trwania
- 24.01–15.03.2020
- Osoba kuratorska
- Bogna Błażewicz
- Fotografie
- Agata Witkowska; dzięki uprzejmości Galerii Arsenał w Poznaniu
- Strona internetowa
- arsenal.art.pl