Neon niezgody. Głos w sprawie „Chominowej” Adama Rzepeckiego
W sierpniu ruszyła dwunasta już edycja lubelskiego festiwalu Otwarte Miasto. Kuratorem tegorocznego, pandemicznego Utajonego Miasta jest Zbigniew Libera. Jak czytamy w materiałach organizatora, Ośrodka Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych Rozdroża, wydarzenie zyskało strukturę „skromnych otwarć poszczególnych prac”. Od razu zyskało też rozgłos medialny.
1
W pracy, wróć: w recepcji pracy Adama Rzepeckiego Chominowa rozczarowują powtarzalne clickbaity nagłówków i sprinterskich postów; powszechna logika kapitalistycznego realizmu, napędzająca wymóg generowania ekscytacji i dostarczania contentu na zadany temat. Przyznajmy na wstępie: podtrzymywanie przy życiu poczucia strachu przed wypadnięciem z kulturalnego obiegu również nas (smuteczek) nie ominęło.
Nieobecność Ginczanki na planie symbolicznym i PRowym licuje ze znikomą reprezentacją kobiet-artystek, kobiet-autorek, kobiet-podmiotek w wyborze (doborze) kuratorskim tegorocznego Otwartego Miasta, miasta zamkniętego na kobiety (2 artystki: Barbara Gryka i Zuzanna Janin; 12 artystów), miasta, gdzie to kobiety są utajone.
W percepcji kuratora z kolei, przynajmniej tej wyrażonej w fejsbukowym poście z 20 sierpnia, rozczarowuje nas rozłączenie neonu od wersu, odłączenie Chominowej od [Non omnis moriar…], a tym samym oderwanie Zofii Chominowej od Zuzanny Ginczanki. Bez Ginczanki, która utrwaliła Chominową – „donosicielkę chyżą” – w wierszu-materiale dowodowym, nie byłoby Chominowej Rzepeckiego. Ginczanki, której niechlujnie przypisano błędną datę śmierci (rzutującą na pierwsze wrażenie, o ile nie na ogląd całości, jeśli przyjmie się historyczno-literacką optykę). Pomyłka w pierwotnym opisie pracy lokuje autorkę wiersza poza właściwą, faktograficzną perspektywą czasową: poetka była przecież ponownie zadenuncjowana (tym razem nie we Lwowie, a w Krakowie) i została zabita w czasie drugiej wojny światowej, a nie w czasie powojennego stalinizmu.
Nieobecność Ginczanki na planie symbolicznym i PRowym („Praca Rzepeckiego nie jest bowiem poświęcona poetce pochodzenia żydowskiego Zuzannie Ginczance, co przecież widać gołym okiem” – cytat ze wspomnianego posta Zbigniewa Libery) licuje ze znikomą reprezentacją kobiet-artystek, kobiet-autorek, kobiet-podmiotek w wyborze (doborze) kuratorskim tegorocznego Otwartego Miasta, miasta zamkniętego na kobiety (2 artystki: Barbara Gryka i Zuzanna Janin; 12 artystów), miasta, gdzie to kobiety są utajone. Z kronikarskiego (i prorównościowego) obowiązku dodamy, że w latach 2009-2020 festiwal kuratorowały: Monika Szewczyk (2011), Anda Rottenberg (2013), Aneta Szyłak (2017) i Anna Nawrot – w duecie z Mirosławem Haponiukiem (2018). W 2009 roku z Waldemarem Tatarczukiem współpracowały kuratorsko Magdalena Linkowska i Marta Ryczkowska.
Swoją pracą Rzepecki intertekstualnie zapożycza się w pracy literackiej Ginczanki i w jej biografii. Tak jak poetka przed dekadami, tak artysta wizualny w pandemicznym 2020 roku, gdy hierarchowie i politycy wieszczą o innej zarazie (o tym za chwilę), przypomina o sprawie i sprawczyni, o historycznym antysemityzmie i o współczesnych wykwitach nienawiści. Neon-pręgierz wyciąga na światło dzienne tożsamość (a nie jedynie pierwszą literę nazwiska) i, o ile doczyta się informacje kontekstowe (w wierszu Ginczanki i/lub w autorskim opisie idei na stronie festiwalu), czyn sprawczyni. Neon swoją formą pisma odręcznego przywodzi na myśl donos, tyle że nie anonimowy, a przypisany konkretnej osobie i jej własnym nazwiskiem podpisany. Nazwiskiem, którego synonimem bywa rzeczownik „godność”, składowa RiGCzu. Nazwiskiem można też coś firmować.
Bo Otwarte Miasto jako festiwal sztuki w przestrzeni publicznej to także okazja, by rozmawiać o 35-metrowym maszcie z flagą Polski (wzniesionym na rondzie im. Romana Dmowskiego w Lublinie), a nie stawiać kolejny 35-metrowy maszt. By dyskutować o tym, jak zapamiętujemy osobiście, pamiętamy wspólnotowo i upamiętniamy zbiorowo, ale i przypominać podłe biografie, podłe czyny i podłe osoby za nimi stojące. Nas samych sobie samym uzmysłowić. Czyn Chominowej jest przecież produktem myśli endeckiej, myśli-zamętu, myśli-monstrum człowieka spotworniającej. A w pracy Rzepeckiego odbija się biedny chrześcijanin patrzący na getto i, jeśli się od niej hermetycznie nie odbije, również symetrysta spoglądający na osoby nieheteronormatywne. Od gett ławkowych do stref wolnych od LGBT droga ani kręta, ani długa.
2
W odległości 100 metrów od wyraźnie widocznego neonu Chominowa znajduje się inny napis. Niepodświetlony, wysprejowany w okolicznej bramie, być może przez lokalnych nacjonalistów: „Witajcie w krainie, gdzie obcy ginie”. Przechadzając się ulicami i bramami lubelskiego Starego Miasta, trudno nie traktować tych dwóch haseł jak dyptyku – napisy na ścianach i murach są przecież nośnikami wartości. Zastany, funkcjonujący poza dotacjami na wydarzenia kulturalne, sprej na ścianie samowolnie komentuje utajone, festiwalowe miasto. Znajdujemy się więc w krainie, w której wartością jest niechęć wobec obcego/Innego/narażonego na wykluczenie. Jest w tym pewna tragiczna prawda, ale trzeba podkreślić, że napisy mają też inną funkcję – kreowania rzeczywistości uwikłanej w świat wartości.
Jeśli zaś zerkniemy do poprawionego już opisu kuratorskiego, dowiadujemy się, że Chominowa ma „zmusić przechodnia do refleksji nad postawą człowieka wobec drugiego w każdych trudnych czasach, gdy wybór dobra lub zła – jak w wierszu, przeciwstawiając się drakońskim rozporządzeniom, wbrew rozsądkowi, nawet wobec groźby śmierci – zależy od jego jednostkowej decyzji”. Pomińmy już przekłamanie wskazujące na to, że Chominowa stała przed jakąś wersją wyboru tragicznego, bo tak nie było. Jej wybór nie był obarczony groźbą śmierci.
Opis pracy wskazuje na to, że wybór dobra bądź zła to decyzja jednostkowa. Tak w istocie jest, ale należy pamiętać, że za tą jednostkową decyzją stoją konkretne siły: dynamika grupy, podżeganie do nienawiści przez określone grupy społeczne i frakcje polityczne. Antysemityzm nie jest przecież tylko kwestią jednostkowej, indywidualnej i odizolowanej decyzji: jest kwestią edukacji, socjalizacji, wychowania do określonych postaw, sprawnego kreowania publicznego wroga. Dobrze to zresztą widzimy w obecnej sytuacji osób LGBT. Dostrzegamy dzisiaj wyraźnie, nawet odwracając od czasu do czasu wzrok, jak skutecznie kreuje się wroga narodowego numer jeden. Wroga wewnętrznego, na którego ciele poręcznie jest uzewnętrznić fizyczną i psychiczną nienawiść, którego tak wygodnie jest sprowadzić wyłącznie do cielesności, odmawiając mu praw do samostanowienia jako mniejszości także uczuciowej, a nie wyłącznie seksualnej. Ale również nie zauważając ludzkich potrzeb tożsamościowych (binarnych i niebinarnych), pomijając prawa i podmiotowość osób trans, bagatelizując wielowarstwowość ekspresji płciowej. Długo by wymieniać.
Niechlujność w podejściu do historii Ginczanki i Chominowej w połączeniu z pokrzykiwaniem o próbach cenzury i niekompetencji analityczno-krytycznej pod adresem niemal każdego głosu, który nie byłby entuzjastycznie nastawiony do neonu Chominowa, wskazuje na płytkość tej pracy.
Czynna nienawiść względem Innego nie jest kwestią tylko jednostkowych decyzji. To kwestia całej rozpędzonej machiny – aparatu władzy i aparatury siania nienawiści. Jeśli nie będziemy pamiętać o systemowym wymiarze zła, to Chominowa pozostanie wyłącznie jednostką, która podjęła złą decyzję. I wyłącznie zbiorem jednostek pozostaną nacjonaliści, którzy chcą, by w Lublinie ginęli obcy.
W opowieści kuratorskiej na poprawionej już tablicy wciąż widnieje błąd. W czasie, gdy w lwowskiej kamienicy ukrywała się Ginczanka, Chominowa nie była już dozorczynią. Niechlujność w podejściu do tej historii w połączeniu z pokrzykiwaniem o próbach cenzury i niekompetencji analityczno-krytycznej pod adresem niemal każdego głosu, który nie byłby entuzjastycznie nastawiony do neonu Chominowa, wskazuje na płytkość tej pracy. Nie ma w niej pytań o źródła zła poza wygodnym i najprostszym wskazaniem na jednostkową decyzję. Nie widać w niej (autorskiej, kuratorskiej) i wokół niej (instytucjonalnej) troski o herstorię. Nie ma miejsca na dopuszczenie krytycznych głosów bez jaśniepańskiego zarzutu „nie rozumiecie”.
Pozostawiony samemu sobie (i oficjalnej PRowej wykładni) neon pozostanie nieodbytą rozmową, pustym zadowoleniem, zmarnowaną szansą, wydatkiem publicznym formalnie rozliczonym wraz z końcem projektu. Na poziomie podstawowym koncepcja pracy generuje trafny zarzut – wyrzut sumienia skierowany ku nam wszystkim, w tym ku Liberze i Rzepeckiemu, wbrew przywoływanemu na wstępie postowi, gdzie zaimki i formy osobowe sugerują adresatywny dystans kuratora i artysty: „Jak wielu z was ma przodków, którzy postępowali tak jak Chominowa? A wreszcie czy sami nie bylibyście skłonni denuncjować „obcych” gdyby na rozkaz władz zaszła taka potrzeba?” (pisownia oryginalna). Jednak już outsourcing namysłu, brak autorefleksji i praktyka monologu nie przekonują. Artysta i kurator nie sprawdzili źródeł, nie wykonali pracy nad historyczną relacją Ginczanki i Chominowej, nie doczytali wiersza, nie wykonali nawet minimalnego filozoficznego namysłu nad pojęciami „jednostka”, „wspólnota”, „wybór”. Przerzucili tę całą pracę na odbiorczynie i krytyczki, nie pozostawiając im jednocześnie pola na niezgodę wobec wartości wykonanej przez nich samych pracy.
Ginczanka, której biografię i wiersz praca Rzepeckiego wywołuje, zadaje nam pośmiertnie pracę domową, którą należy publicznie odrobić. Stawką jest sztuka życia we wspólnocie. Wspólny punkt wyjścia do rozmowy – do rozważań nad wartościami współbycia – mogłaby stanowić Chominowa.
Jolanta Prochowicz – filozofka, filolożka, feministka, prezeska Fundacji Camera Femina (camerafemina.org). Jest autorką książki „Uniwersytet – humanistyka – filozofia. Problematyka kształcenia akademickiego w ujęciu Marthy Nussbaum i Alasdaira MacIntyre’a”, publicystką i aktywistką społeczną.
Bartosz Wójcik – czytelnik, popularyzator literatury karaibskiej, autor monografii „Afro-Caribbean Poetry in English: Cultural Traditions” i wiceprezeska Fundacji Camera Femina. Należy do Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Współkurator (w duecie z Moniką Borys) wystawy „Disco relaks” w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie.