Nekropolityka, czyli państwo jako ciało. Rozmowa z Istvánem Révem
Krzysztof Gutfrański: Zacznijmy od Bema. Był postacią niejednoznaczną – nowocześnie myślący żołnierz, błyskotliwy inżynier, wczesny zwolennik wielokulturowości, a jednocześnie zagorzały bojownik o polską i węgierską niepodległość, który przeszedł na islam, by zostać wysokiej rangi oficerem armii imperium osmańskiego. Od połowy XIX wieku jego dziedzictwo było upamiętniane na Węgrzech i w Polsce kilkakrotnie. Dzisiaj wydaje się być lepiej pamiętany przez Węgrów niż przez Polaków, którzy poza kilkoma hasłami wywoławczymi niewiele wiedzą o jego roli i pozycji w kulturze węgierskiej. Czy możesz nam zatem przybliżyć węgierskie spojrzenie na Bema?
István Rév: Bem pamiętany jest u nas z dwóch powodów. Po pierwsze to on był głównodowodzącym wojsk Székelyego podczas rewolucji węgierskiej w Siedmiogrodzie. To pod jego dowództwem walczył i poległ w bitwie w 1849 roku Sándor Petőfi – najsławniejszy, najważniejszy i najwybitniejszy przedstawiciel węgierskiej poezji romantycznej. Z tej roli – roli generała armii, która (daremnie) walczyła przeciw Rosjanom interweniującym na Węgrzech dla wsparcia sojuszników Habsburgów w ramach Świętego Przymierza – Bem jest znany i pamiętany na Węgrzech. Po drugie znamy go z pomnika, który stoi po budańskiej stronie Mostu Małgorzaty. To tam zaczęła się rewolucja 1956 roku – tam studenci z różnych budapeszteńskich uczelni zebrali się, by zademonstrować solidarność z ówczesnymi wydarzeniami Października 1956 w Polsce. Stamtąd tłum ruszył na parlament i tak zaczęła się rewolucja. Dzisiaj pomnik ten zyskał nowe życie jako punkt zborny, gdzie rządzący obecnie węgierscy politycy spotykają się ze swymi polskimi zwolennikami, którzy przyjeżdżają do Budapesztu przynajmniej raz w roku, czyli 15 marca. Tego dnia zaczęła się rewolucja 1848 roku i w tę rocznicę Victor Orbán wygłaszał przemówienie na schodach Muzeum Narodowego, a słuchali go między innymi Polacy, zwolennicy partii Kaczyńskiego, którzy przyjechali na Węgry pod polską flagą i oklaskiwali węgierskiego premiera; spotkali się pod pomnikiem Bema, by wiwatować na cześć przyjaźni polsko-węgierskiej, prawicowej przyjaźni polsko-węgierskiej. Jest to przyjaźń tak zwanych „suwerenistów”, którzy uważają, że ich kraje są najważniejsze na świecie. W ten oto sposób żyje ta pamięć – Bem jako wspomnienie dawnego generała, którego życie splotło się z krótkim, lecz ważnym dla węgierskiej historii rozdziałem, oraz jako przeskalowany posąg z brązu, statua, która odegrała swoją rolę w innym momencie zwrotnym w historii Węgier. Jest on zatem zamrożony w dwóch różnych momentach czasowych. Nie mówi się o jego przejściu na islam, ani o niepopartym dowodami przypuszczeniu, że był Żydem (którym zapewne nie był). Nie wspomina się o tym, że ze względu na obiekcje Kościoła, związane z jego rzekomym żydostwem i całkiem realnymi koneksjami muzułmańskimi, nie pochowano go w polskiej ziemi, ale w mauzoleum na wyspie w parku.
„Dlaczego martwe ciała?” to jedno z kluczowych pytań, jakie stawiasz w ramach swoich badań. Jak postrzegasz tę kwestię z dzisiejszej perspektywy i czy nowości takie jak media społecznościowe coś tu zmieniły?
Koncepcja biopolityki, stworzona przez Michela Foucaulta, jest ci znana, ale biopolitykę można rozumieć na różne sposoby, również jako nekropolitykę, a więc pytanie o to, jak postępować ze śmiercią, ze zmarłymi. Są też tacy, którzy rozumieją nekropolitykę jeszcze szerzej: jako pytanie o to, jak postępować z ludźmi będącymi przedmiotem władzy państwowej, którzy żyją, ale w jakiś sposób utracili status obywatelski i z tego punktu widzenia traktowani są jak martwi. Pod względem biologicznym są żywi, ale pozbawieni praw, zmarginalizowani albo całkiem wykluczeni ze społeczeństwa. Nekropolityka obejmuje także postępowanie z martwymi ciałami: gdzie je chować, jak je wykorzystywać, jak zaprzęgać zmarłych do realizacji własnych celów politycznych. Takie postępowanie ze zmarłymi oznacza, a przynajmniej oznaczało do niedawna, konieczność zakotwiczenia ich nie tylko w pamięci. By zakotwiczyć ich w pamięci, konieczne było zakotwiczenie ich najpierw w przestrzeni. Należało więc ich odnaleźć, zidentyfikować, pochować ponownie w miejscu znanym i ustalonym. Bez tego do niedawna nie można było ich wykorzystywać. Mówię „do niedawna”, bo na przestrzeni ostatnich powiedzmy dziesięciu lat powstało coś, co można by nazwać „cyfrowym życiem pozagrobowym” albo „przemysłem cyfrowego życia pozagrobowego”, gdzie zmarłych utrwala się nie tylko w postaci doczesnych szczątków, lecz także jako nośniki informacji. Ów „przemysł cyfrowego życia pozagrobowego” ma kilka branż: są serwisy, które będą wysyłać pośmiertne wiadomości tekstowe od ciebie, są cmentarze wirtualne, rozwija się sektor zarządzania spuścizną cyfrową i branża eksploracji danych wykorzystująca możliwości oferowane przez cyfrowych zmarłych. Istnieją firmy specjalizujące się w tego rodzaju usługach, ale również internetowi giganci tacy jak Facebook czy Google są bardzo aktywni w tej szybko rozwijającej się i dochodowej branży. Istnieją serwisy społecznościowe takie jak ETER9, które za pomocą rozwiązań z zakresu sztucznej inteligencji tworzą wirtualny duplikat użytkownika, który po jego śmierci pozostaje nadal aktywny. Za usługę taką pobierają opłatę, a w trakcie interakcji żywych użytkowników z awatarem pozyskują dane, które można sprzedawać, wykorzystywać, targetować, monetyzować. Istotnym odkryciem ostatniej dekady jest to, że ludzie nie tylko tworzą i posiadają informację, ale także w pewnym stopniu poprzez nią istnieją. W jakimś sensie informacja jest ich częścią. Nie jesteśmy tylko ciałem, wspomnieniami i doświadczeniami, lecz także informacją, którą tworzymy, która na nas wskazuje albo jest z nami związana. A zatem nasze ciało (społeczne) jest coraz bardziej konstytuowane także przez informację. Każdy z nas posiada ciało informacyjne, które w coraz większym stopniu upubliczniamy. I wyobrażam sobie, że nadejdzie moment, kiedy tym, co stanie się istotne dla potomności, ale także dla władzy politycznej, będzie kontrola nie nad fizycznymi miejscami pochówku czy pomnikami, ale właśnie nad tymi cyfrowymi miejscami pamięci. A także władza i kontrola nad naszymi ciałami informacyjnymi. Dzisiaj jednak wciąż liczą się fizyczne szczątki i tworzone wokół nich miejsca, punkty zafiksowane w przestrzeni, z których można wywodzić określone praktyki pamięci czy politykę pamięci, by następnie wykorzystywać je do celów kulturalnych, ideologicznych i politycznych.
Pomnik Bema jest ważnym punktem odniesienia dla układu politycznego rządzącego obecnie na Węgrzech i jego zwolenników na Węgrzech i w Polsce, co wiąże się nie tylko z rewolucją 1848 roku, ale nawet bardziej z rewolucją 1956.
W jaki sposób to cyfrowe upamiętnianie wpływa na pracę historyka? I jak wiąże się ono z antyliberalnym zwrotem w Europie Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza na Węgrzech? Czy demokracje hybrydowe są gotowe na kolonizację cyfrowego obszaru upamiętniania?
Jeszcze nie. Nie powiedziałbym, że istnieje rozwinięte zarządzanie cyfrowym dziedzictwem. Nie jest to obszar, który polityka zdążyła już dla siebie zagarnąć. Polityka wciąż porusza się głównie w świecie materialnym. Na przykład w przyszłym tygodniu pomnik Imre Nagya w zmienionej formie ma stanąć w nowym miejscu. Nagy był premierem podczas rewolucji 1956 roku. Powieszono go 16 czerwca 1958 i pochowano w anonimowym grobie, a tego samego dnia 31 lat później odbył się jego powtórny, uroczysty pogrzeb, który stał się najważniejszym wydarzeniem przełomu 1989 roku na Węgrzech. 16 czerwca 2019 pomnik Nagya stanie w nowym miejscu. Dotąd usytuowany był na mostku przerzuconym nad niewielkim stawem niedaleko parlamentu. Mostek zawieszony jest między życiem i śmiercią. Posągowy Nagy patrzy smętnym wzrokiem na budynek parlamentu. Zabrano go jednak stamtąd, bo według interpretacji obecnych władz Nagy był zatwardziałym komunistą, a na kogoś takiego miejsca w pobliżu parlamentu być nie może. Zgodnie z decyzją parlamentu plac przed parlamentem, czyli plac Kossutha, oraz całe otoczenie tego przeogromnego budynku mają zostać przywrócone do stanu z 1944 roku. A przecież był on zapewne jednym z najmroczniejszych okresów w historii Węgier. Tego roku wywieziono do Auschwitz i tam zamordowano ponad czterysta tysięcy Żydów, dziesiątki tysięcy rozstrzelano nad Dunajem, setki tysięcy ludzi zginęły na frontach i oczywiście w oblężeniu Budapesztu. A jednak rząd nie podważył uchwały parlamentu. W efekcie postanowiono usunąć posąg Nagya, a na zwolnionym w ten sposób miejscu odtworzyć pomnik, który stał tam w latach międzywojennych, poświęcony ofiarom – ich liczbę znacznie zawyżono – komunistycznego terroru w 1919, za krótkiego żywota pierwszej Węgierskiej Republiki Rad. Pomnik ofiar czerwonego terroru zostanie odbudowany. Zaś pomnik Imre Nagya przeniesiono niedaleko Mostu Małgorzaty, na miejsce dawnego pomnika Marksa i Engelsa, by powiązać Nagya – fizycznie, urbanistycznie i w pamięci wszystkich, którzy wiedzą lub pamiętają– z duchem Marksa i Engelsa i pokalać go w ten sposób w oczach tych, którzy nie do końca orientują się, kim Marks i Engels byli.
Wracając do pomników, nekropolityka wokół Bema powróciła w kontekście rewolucji 1956 w Budapeszcie. W jakiś sposób Bem nadal miał ważną misję do wypełnienia wiele lat po jego śmierci, i do dziś pozostaje znaczącą postacią na Węgrzech…
Jak wspomniałem, pomnik Bema jest ważnym punktem odniesienia dla układu politycznego rządzącego obecnie na Węgrzech i jego zwolenników na Węgrzech i w Polsce, co wiąże się nie tylko z rewolucją 1848 roku, ale nawet bardziej z rewolucją 1956. Kilka dni temu węgierski parlament postanowił zamknąć instytut badań zajmujący się rewolucją 1956 roku. Po części dlatego, że była to jedna z ostatnich niezależnych instytucji naukowych w kraju. A po części dlatego, że rząd prowadzi agresywną politykę historyczną, której elementem jest rewizja historii tej rewolucji. Celem oficjalnego rewizjonizmu jest wymazanie wszystkiego, co świadczyłoby o robotniczym, lewicowym charakterze ówczesnego zrywu. W zamian podkreśla się dwie rzeczy: że powstanie było antykomunistyczne i narodowowyzwoleńcze, że była to wojna o niepodległość przeciwko obcej władzy, kolonizacji, przemocy. Zryw 1956 roku skierowany był przeciwko Związkowi Radzieckiemu, ale według narracji obecnych węgierskich władz my Węgrzy razem z Polakami prowadzimy walkę o niepodległość od początku istnienia naszych państw. Walczyliśmy przeciwko Mongołom, Turkom, Habsburgom, Sowietom, a teraz przeciwko Brukseli. Jednocześnie tak samo jak Polacy walczyliśmy od początku w obronie europejskiego chrześcijaństwa i wartości chrześcijańskich w ogóle. Robiliśmy to już w XIII wieku, kiedy stawiliśmy czoła mongolskiej nawałnicy, robiliśmy to, walcząc z Turkami i z Rosjanami podczas II wojny światowej. W czasie wojny zmuszeni byliśmy – w obronie chrześcijaństwa – walczyć nie tylko przeciwko Rosjanom, ale także przeciwko sprzymierzonemu ze Stalinem skorumpowanemu i ślepemu Zachodowi. Nawet Niemcy nas okupowali, nie ufając nam. Okupowali nas, ponieważ zdradzili sięgające dwóch tysięcy lat wstecz tradycje i wartości chrześcijaństwa. Dlatego zajęli Węgry, chociaż wyglądało, że jesteśmy po stronie Hitlera. By bronić chrześcijaństwa, musieliśmy – rzekomo – walczyć przeciwko Sowietom, Amerykanom, Brytyjczykom, nawet Niemcom. Byliśmy całkiem osamotnieni. To my jesteśmy prawdziwymi ofiarami, męczennikami, bohaterami. Węgry były w istocie moralnym zwycięzcą II wojny, jej jedynym moralnym zwycięzcą. I nawet dzisiaj – partia rządząca w Polsce podobnie tłumaczy historyczną misję kraju – robimy, co możemy, by bronić wartości chrześcijańskich przeciwko relatywistycznemu, dekadenckiemu Zachodowi. Jedyna różnica między naszymi krajami jest taka, że według rządu węgierskiego w walce o obronę wartości chrześcijańskich musimy iść ramię w ramię z każdym, kto te wartości podziela, i czasem ten ktoś jest na Wschodzie, a nie na Zachodzie, co w tym przypadku oznacza sojusz z putinowską Rosją, rzekomo wyznającą te same czyste wartości chrześcijańskie co my, podczas gdy dla Jarosława Kaczyńskiego, opłakującego śmierć brata Lecha, zamordowanego rzekomo przez Rosjan, Moskwa jest raczej wrogiem. Postać Bema można symbolicznie łączyć z datami 1848 i 1956, Rosjanami, rewolucjami, niepodległością i polityką pamięci. Polityczne ekshumacje i pogrzeby nie są też obce Polsce. Jeśli dobrze pamiętam historia waszego kraju, historia polskiego chrześcijaństwa, zaczyna się od uroczystego pochówku biskupa Pragi Adalberta, czyli świętego Wojciecha. Pochowano go na przełomie tysiącleci w Gnieźnie. Oznaczało to narodziny polskiego państwa chrześcijańskiego i od tego czasu, jeśli się nie mylę, ekshumacje i powtórne pochówki do dziś odgrywają niezwykle istotną rolę w Polsce.
To wiąże się też z kwestią szczątków, bo jak pamiętam, ciało Wojciecha odkupiono w stanie pokawałkowanym, co oczywiście oznacza budowanie państwowości poprzez martyrologię i tak dalej.
Tak, cesarz Otton III zabrał ramię Wojciecha do Niemiec. Pochowano je w Akwizgranie, a potem zapewne przeniesiono do Rzymu, lecz reszta ciała pozostała w Polsce. W miejscu przechowywania tych szczątków i w bezpośrednim związku z nimi powstała archidiecezja gnieźnieńska, pierwsza w Polsce metropolia kościelna.
W jaki sposób da się wykorzystywać martwe ciała do celów politycznych i dlaczego zwykle dzieje się to w momentach przełomowych dla danego kraju?
Myślę, że dobrze ilustruje tę kwestię przykład kolejnej postaci z Polski – świętego Stanisława. Żył on w XI stuleciu i został zamordowany przez nikogo innego jak polskiego króla: skazano go na obcięcie członków, które potem jednak w cudowny sposób wróciły rzekomo na miejsce. Ciało męczennika przeniesiono na Wawel, do katedry, co zapoczątkowało tradycję państwowych pochowków w siedzibie królów. Myślę, że legenda o cudownym zrośnięciu się członków ciała zabitego Stanisława stała się bardzo ważnym toposem historii Polski: oto po rozlicznych próbach poćwiartowania polskiego państwa, jego ciała politycznego, zdołało ono odzyskać integralność. Myślę, że jest to bardzo dobitny przykład tego, jak czyjeś zwłoki mogą posłużyć jako metafora do celów politycznych. Ciekawe jest również to, jak silnie wizja doczesnych szczątków może oddziaływać na wyobraźnię. Ta fascynacja ideą reintegracji, ponownego zrośnięcia – ciała ludzkiego i ciała narodu – stała za wysiłkami na rzecz sprowadzenia do Polski szczątków Kościuszki, Mickiewicza czy Witkiewicza. Brakujące części owego ciała należy przywieźć z powrotem do kraju, na ojczystą ziemię. Myślę, że działania takie stanowią bardzo istotny element polityki, zwłaszcza nacjonalistycznej, oraz integralną część nekropolityki. Nawiasem mówiąc Sándorowi Petőfiemu przydarzyło się coś podobnego jak Witkacemu. Kiedy rzekome szczątki tego ostatniego przywieziono do Polski ze Związku Radzieckiego w 1988, okazało się, że należą do niezidentyfikowanej kobiety. To samo przytrafiło się Petőfiemu, kiedy w 1989 kilku węgierskich przedsiębiorców, którym kompletnie umknęło znaczenie heroicznego ciała spoczywającego na polu bitwy w anonimowym grobie, próbowało odnaleźć fizyczne szczątki Petőfiego w Buriacji. Komunizm upadał i ci „biznesmeni pamięci” chcieli udowodnić arcywinę Rosjan, którzy rzekomo po bitwie pod Segesvárem (dzisiaj Sighișoara) popędzili setki jeńców, w tym poetę, na Sybir. Ekspedycja odbywała się w tym samym czasie, kiedy w odległym zakątku budapeszteńskiego cmentarza dokonywano ekshumacji Imre Nagya, pochowanego tam potajemnie po egzekucji w 1958 roku. Z Syberii zamiast ciała Petőfiego omyłkowo przywieziono ciało kobiety, ortodoksyjnej Żydówki. Historia, jak przypomina Marks, powtarza się jako farsa. Od początku XX wieku albo i dłużej teoria głosiła, że kiedy umiera ważna osobistość, to niełatwo jest jej umrzeć; śmierć to coś więcej niż fakt biologiczny: to proces społeczny.
Obecny rząd sprawę polityki historycznej, przepisywania historii, traktuje śmiertelnie poważnie. I nie chodzi tylko o historię niedawną, XX-wieczną, ale o historię ostatniego tysiąca czy dwóch tysięcy lat. By osiągnąć swe cele, wykorzystuje zmarłych, którzy nie mogą mówić, nie mogą zaprotestować, wykorzystuje ich w nadziei, że będą dlań pracować. Badania DNA stały się kolejnym – obok rytuałów odprawianych nad ciałami i grobami i pod pomnikami – sposobem wykorzystywania zmarłych.
Czy prowadzono dalsze poszukiwania ciała Petőfiego i innych przywódców rewolucji 1848–1849, którzy polegli pod Segesvárem i z tego, co pamiętam, pochowano ich w anonimowym grobie?
Prace archeologiczne na polu bitwy pod Segesvárem (dzisiejsza Sighișoara) prowadzono nawet w zeszłym roku. Wciąż poszukuje się szczątków „trzynastu męczenników z Aradu” – generałów armii węgierskiej straconych przez Austriaków w październiku 1849. Ale kopie się również w Mohaczu, gdzie w 1526 Turcy pokonali armię węgierską. Rząd węgierski przyznał duży grant dyrektorowi Instytutu Historii Węgierskiej Akademii Nauk, który jest specjalistą od historii imperium osmańskiego, by spróbował przedstawić nową wersję XVI-wiecznych wydarzeń. Ten już ogłosił wstępne ustalenia, twierdząc wbrew faktom, że węgierska arystokracja spełniła swą powinność i wcale nie zdradziła kraju. Że prowadzone przez wielmożów wojska obecne pod Mohaczem wspierały króla i jedynie liczebna przewaga sił osmańskich zadecydowała o klęsce strony węgierskiej. Naprawdę żałosne jest, co ten rząd robi, by napisać sobie nową przeszłość.
To przepisywanie historii wykraczając poza postmodernizm i przeciwko esencjalistycznym koncepcjom prawicy. Jest takie powiedzenie „tylko przyszłość jest pewna – przeszłość jest nieprzewidywalna”. Teraz jednak przybrało to na sile, zwłaszcza kiedy spojrzymy na to, co robi się w Polsce z katastrofą smoleńską. Czy martwe ciała są kluczowym elementem równania „Polak – Węgier dwa bratanki”? Jak porównałbyś polskie i węgierskie nekrofilie (w greckim sensie tego słowa)? Istnieją pomiędzy nimi oczywiste podobieństwa, ale czy łączy je coś na poziomie bardziej zasadniczym niż bieżąca polityka Orbána i Kaczyńskiego?
To, co wydaje mi się ważne, to fakt, że oba nasze kraje mają długą tradycję – Polska nawet dłuższą – wykorzystywania zmarłych do celów politycznych i ideologicznych. Myślę, że tym co nas łączy w tym kontekście, jest nekropolityka, czy szczególna cecha nekropolityki, owa obsesja na punkcie reintegracji ciała politycznego, a także jej bardzo ścisłe związki z nowoczesnym nacjonalizmem. Jak sprawić, żeby ciało polityczne pozostało całe i nienaruszone, jak ocalić je przed destrukcją i działaniem czasu. Tak jakby zmarli żyli wiecznie dzięki wspominaniu ich, rytualizowaniu pamięci o nich, co pozwala zatrzymać upływ czasu. Wszystkie te wysiłki związane są właśnie z czasem, jego nurtem i przepływem – chodzi o nieustanne dowodzenie narodowej ciągłości historycznej na danym obszarze. Dlatego sprowadza się prochy i serca do kraju. Tak jakby istniała wieczna historia narodowego męczeństwa. Która w przypadku Polski jest zapewne historią bardziej mroczną, ponurą i tragiczną niż w przypadku Węgier. Na Węgrzech co mroczniejsze rozdziały narodowej historii zamiatane są pod dywan i oficjalny dyskurs o nich milczy. W Polsce z różnych powodów wszystko wygląda bardziej dramatycznie. W obu naszych krajach, jak się zdaje, prowadzone są bardzo świadome, poważne działania na rzecz reinterpretacji całych rozdziałów narodowej historii. Na Węgrzech dotyczy to spraw bardzo wczesnych, nawet tych sprzed osiedlenia się Madziarów w Kotlinie Naddunajskiej. Kilka miesięcy temu Orbán pojechał do Kazachstanu na szczyt państw tureckojęzycznych, gdzie wygłosił przemówienie, które obserwatorom nasunęło skojarzenia z lingwistycznymi wynurzeniami Stalina. Stwierdził mianowicie, że wedle dzisiejszej wiedzy węgierski nie należy do rodziny języków ugrofińskich, lecz tureckich, i że naszymi prawdziwymi kuzynami są narody tureckojęzyczne. A po drugie, że Węgrzy przybyli ze Wschodu i wciąż są bliżsi swym korzeniom niż dekadencki, moralnie relatywistyczny Zachód z jego małżeństwami jednopłciowymi i rosnącym sekularyzmem. Natychmiast więc powołano w Budapeszcie nowy instytut do badania węgierskości. Tak właśnie się nazywa. Ministra zasobów ludzkich, z zawodu onkologa, postawiono na czele grupy naukowców z zadaniem przeprowadzenia analizy DNA prochów króla z pierwszej węgierskiej dynastii panującej. Onkolog ów doszedł do wniosku, że dynastia ta była pochodzenia tureckiego. Obecny rząd sprawę polityki historycznej, przepisywania historii, traktuje śmiertelnie poważnie. I nie chodzi tylko o historię niedawną, XX-wieczną, ale o historię ostatniego tysiąca czy dwóch tysięcy lat. By osiągnąć swe cele, wykorzystuje zmarłych, którzy nie mogą mówić, nie mogą zaprotestować, wykorzystuje ich w nadziei, że będą dlań pracować. Badania DNA stały się kolejnym – obok rytuałów odprawianych nad ciałami i grobami i pod pomnikami – sposobem wykorzystywania zmarłych.
Jaką przyszłość widzisz poza tym historycznym rewizjonizmem na Węgrzech i w Europie Środkowej? Wiemy, że Orbán nie będzie rządził wiecznie, ale czy już zaplanował swoją przeszłość?
Nie będzie rządził wiecznie, ale dopóki pozostaje przy władzy, nikomu, nawet przeszłości, nie pozwoli, by mieszała mu szyki. Chce rządzić przeszłością, by ściślej kontrolować teraźniejszość. To nie jest wojna kulturowa, ale wojna o kulturę. Rządzący obecnie w Polsce i na Węgrzech chcą mieć władzę nad wszystkim, nad żywymi i umarłymi, nad teraźniejszością i historią, po to, by zabezpieczyć sobie przyszłość. Wyczuwalny jest ich lęk, że nie kontrolują w pełni teraźniejszości. Jeżeli nie kontrolują przeszłości, to aby mieć władzę nad przeszłością, muszą ją zmienić. Zmarli mają być ich pomocnikami w tym dziele, co oznacza ograbienie ich z prawdziwej biografii, prawdziwej historii. Pełnia władzy nie jest możliwa bez takiego „ustawienia” przeszłości, by stanowiła ona prehistorię teraźniejszości.
István Rév jest wykładowcą uniwersyteckim, pisarzem, politologiem. Ukończył Uniwersytet Eötvösa Loránda w Budapeszcie w 1975. Następnie rozpoczął pracę na Węgierskiej Akademii Nauk i Uniwersytecie Ekonomicznym im. Karola Marksa. W 1991 dołączył do Central European University jako dyrektor Budapest College, gdzie wykładał oraz był dyrektorem naukowym Open Society Archive. Publikował w takich czasopismach jak „Daedalus”, „Dissent” i „Representations”, a także wydawnictwach, m.in. „Between Past and Future”, „Schools of Thoughts”. Jest autorem „Economic and Social History of Hungary” i „Retroactive Justice. Prehistory of Post-Communism”.
Tekst pochodzi z katalogu wystawy Wiosna (lato, jesień, zima) Ludów, która prezentowana była w BWA Tarnów (29.06-11.09.2019) w związku z 90. rocznicą sprowadzenia zwłok generała Bema do rodzinnego miasta.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Kornelia Binicewicz, Attila Csörgő, Nikolay Karabinovych, Funda Gül Özcan, Dan Perjovschi, Lia Perjovschi, Dorota Podlaska, Daniel Rycharski, Jacek Staniszewski, Michał Gorstkin-Wywiórski, Tihamér Margitay, Tadeusz Popiel, Zygmunt Rozwadowski, Leopold Schönchen, Béla K. Spányi, Jan Styka, Pál Vágó
- Wystawa
- Wiosna (lato, jesień, zima) Ludów
- Miejsce
- BWA Tarnów
- Czas trwania
- 29.06-11.09.2019
- Osoba kuratorska
- Krzysztof Gutfrański, Monika Weychert
- Strona internetowa
- bwa.tarnow.pl
- Indeks
- Attila Csörgő Béla K. Spányi BWA Tarnów Dan Perjovschi Daniel Rycharski Dorota Podlaska Funda Gül Özcan István Rév Jacek Staniszewski Jan Styka Kornelia Binicewicz Krzysztof Gutfrański Leopold Schönchen Lia Perjovschi Michał Gorstkin-Wywiórski Monika Weychert Nikolay Karabinovych Pál Vágó Tadeusz Popiel Tihamér Margitay Zygmunt Rozwadowski