Na ratunek artyście. Bartosz Kokosiński w Bank Pekao Project Room
Ostatnio często zadaję sobie pytanie o to, dokąd zmierza świat. Nie ja jedna zapewne głowię się nad tym problemem, ale przynajmniej w sferze artystycznej nasunęły mi się w ostatnich tygodniach nowe wnioski, mobilizujące w szczególny sposób do działania. Świat – ten sztuki w szczególności – zmierza bowiem ku zagładzie. Paradoksalnie, nie jest to rezultat dobrej zmiany w kulturze, a raczej tajemnicza zmowa środowiska, które uparło się, żeby samemu sobie zaszkodzić. Z niezrozumiałych dla mnie względów okopaliśmy się na pozycjach standardowej artystycznej miałkości, która trochę nas dusi, trochę denerwuje, ale na dobrą sprawę jest na tyle wygodna, że nikt z niej nie potrafi zrezygnować. Skutki tej środowiskowej gnuśności mogą być jednak tragiczne, a nawet śmiertelne, do czego przekonała mnie ostatnio wystawa Bartosza Kokosińskiego w CSW Zamek Ujazdowski.
Okazja jest o tyle znamienna, że artysta ów został wyróżniony pierwszym miejscem w Kompasie Młodej Sztuki na 2016 rok. Nie powiedziałabym, żeby było to zaskoczenie, bo artysta ten od trzech lat okupuje najwyższe miejsca w tym być może najbardziej absurdalnym rankingu artystycznym w Polsce (naprzemiennie z Ewą Juszkiewicz). Kłopotliwe jest za to pytanie, co w zasadzie ta permanentna wygrana może oznaczać. Czy Bartosz Kokosiński to najlepszy polski malarz? Czy jego obrazy rozchodzą się jak świeże bułeczki? Czy jest rozpoznawalny za granicą, był na weneckim biennale, a jego obrazy można znaleźć na Art Basel Miami Beach? Być może takie wnioski płynęłyby, gdyby Kompas Młodej Sztuki był tworzony przez ścisłą czołówkę mafii kulturalnej (a to i tak nie jest pewne, bo ostatnie konkursy malarskie mocno zachwiały moją wiarą w elitę).
Jako artysta, Kokosiński zdecydowanie nie lubi zmian, co widać po jego twórczości, w której uporczywie eksploruje on jeden wątek. Co ciekawe, temat ten jest wymownym symbolem jego zwątpienia w moc malarstwa i zmęczenie sztuką jako taką.
Kompas jest jednak wydarzeniem dużo bardziej egalitarnym, więc uwzględnia głos rozsianej po Polsce galeryjnej drobnicy, której skład jest bardziej niż zagadkowy (wśród głosujących galerii można odnaleźć np. Świetlicę Sztuki Raster i Galerię Pies, czyli byty już raczej nieaktualne) i nad dużymi instytucjonalnymi podmiotami przeważa w nim ciemna materia rynku sztuki w Polsce. W tym kontekście Kokosińskiego można uznać za reprezentanta tejże galeryjnej ciemnej materii, która rok w rok urządza sobie coś w rodzaju Kompasu Świstaka, upewniając się w swoich gustach i zdecydowanie deklarując niechęć do jakichkolwiek zmian.
Wybór Kokosińskiego przez to szacowne grono nie wydaje się przypadkowy. Kokosiński także zdecydowanie nie lubi bowiem zmian, co widać po jego twórczości, w której uporczywie eksploruje jeden wątek. Co ciekawe, temat ten jest wymownym symbolem jego zwątpienia w moc malarstwa i zmęczenie sztuką jako taką. Patrząc wstecz, na wcześniejszą twórczość artysty, bez większego problemu można zauważyć, że wszystko na swój temat zdążył powiedzieć już na pierwszej wystawie indywidualnej w 2007 roku w Krakowie (Wstyd przed powtórzeniem, art agenda nova). Mniej więcej w tym okresie zaczął on tworzyć serię „obrazów chorobowych”, w których powierzchnię płótna porównał do ludzkiej skóry dotkniętej różnego typu schorzeniami. Obrazy Kokosińskiego miały więc wypryski, bąble, łuszczyły się i fałdowały, stając się tym samym diagnozą stanu malarstwa. Nie jest to odkrywcze stwierdzenie – malarstwo w końcu oficjalnie umarło około 1839 roku dzięki wynalezieniu fotografii i od tamtego czasu malarze borykają się z odwiecznym „co po końcu…?”. Pytanie to znalazło już wiele odpowiedzi, często znakomitych, ale pokrzywka Kokosińskiego zdaje się do nich nie należeć. Z jednego kluczowego względu – ponieważ na dobrą sprawę nie jest żadną odpowiedzią na ten problem, tylko uporczywym utyskiwaniem, w ramach którego możemy po raz kolejny usłyszeć, że malarstwo umarło. To już wiemy, więc co dalej, malarzu?
Jakby na przekór tytułowi wystawy fundującej jego twórczość, Kokosiński postawił właśnie na powtórzenie, opracowując stały repertuar trików. Trik numer jeden to wyginanie blejtramów, dzięki którym jego obrazy odrywają się od ścian i zaczynają być bardziej rzeźbami niż malarstwem. Trik dwa to fałdowanie płótna, które w niektórych pracach artysty zyskuje spektakularne, barokowe formy. Trik trzeci – animizacja, która zaczęła się od eksperymentowania z motywem skóry, a zakończyła na porównaniu obrazu do wygłodniałego zwierzaka, który zaczyna pożerać przedmioty z bliższego i dalszego otoczenia. Efektem końcowym tych poczynań jest coś w rodzaju malarskiego falafela, w którym płótno to placek, a wyjęta z rzeczywistości martwa natura to wypełniacz zalany sos-czosnkiem. Owe kanapki zyskują nieraz iście karnawałowe formy (w jednej z nich artysta umieścił nawet całego jelenia), ale cóż z tego, skoro wniosek po konsumpcji jest mniej więcej taki sam jak zawsze i można go streścić w sakramentalnym „co po końcu…?”. I Kokosiński znów na to nie odpowiada, zamiast tego uciekając w inne medium, które rekompensuje mu brak odpowiedzi na kluczowe dla jego fachu pytanie. Aż chciałoby się zapytać: czy Kokosiński wie w ogóle, dlaczego jest malarzem?
Pomimo serwowania publiczności posiłków złożonych jedynie z pustych kalorii, pozycja Kokosińskiego na naszej scenie jest być może nie najwyższa, za to stabilna. Oprócz standardowego pierwszego miejsca w Kompasie może on liczyć na udział w licznych wystawach zbiorowych i na przykład ostatnio doskonale odnalazł się na Warszawie w Budowie, gdzie jego jelenia twórczość okazała się czymś pożądanym. Był nagradzany na Bielskiej Jesieni, a w tym roku wreszcie doczłapał się do wystawy indywidualnej w zujowskim Project Roomie. Na dobrą sprawę można by dać mu spokój i pozwolić, by nadal fikał na malarskiej oślej łączce, gdyby nie jeden niepokojący fakt, który wyszedł na wystawie Moment ścinający kołek.
Pomimo serwowania publiczności posiłków złożonych jedynie z pustych kalorii, pozycja Kokosińskiego na naszej scenie jest być może nie najwyższa, za to stabilna.
Chodzi oczywiście o ekstremalną konsekwencję artysty, który nie dopuszcza do siebie możliwości zmiany, stawiając raczej na hiperbolizację efektów. Na wystawie w CSW wygłodniały obraz Kokosińskiego pożarł więc już nie kilka kubeczków i desek znalezionych na strychu, ale całą pracownię artysty. Łączna waga pracowni wyniosła około 1,2 tony, co zostało dokładnie rozpisane na ścianie obok, gdyby ktoś wątpił w szczerość artysty. Jak widać Kokosiński w swojej ucieczce przed malarstwem zapędza się już nie tylko w obszar rzeźby, ale i architektury, niewykluczone więc, że w nadchodzących latach będziemy mogli spodziewać się serii obrazów pożerających budynki, następnie dzielnice, miasta, powiaty i województwa, i będzie to trwało tak długo póki zmęczony artysta nie dotrze do granic Polski (podbój świata to w jego przypadku jednak trochę za dużo). Istnieje więc realne zagrożenie, że za jakiś czas wszyscy staniemy się częścią obrazu Bartosza Kokosińskiego i ja już w tym momencie chciałabym zadeklarować, że się na to nie zgadzam.
Jest jeszcze drugie rozwiązanie, równie radykalne i mające przy tym ulubione przez artystę znamiona ostateczności: Kokosiński prędzej czy później zawinie w obraz siebie, dokonując tym samym artystycznej mumifikacji. Śmierć artysty jest motywem nienowym w sztuce, moje doświadczenie krytyczki podpowiada mi też, że nie warto zakłócać artystom show nawet gdy grozi ono zgonem. Problem w tym, że nawet jeśli trudna droga Bartosza Kokosińskiego skończy się czynem samobójczym, to i tak nie będzie to interesujące z artystycznego punktu widzenia. Bezsensowna śmierć jest czymś, czego nawet najgorszemu artyście nie życzę, więc na przekór środowiskowemu upodobaniu do samozniszczenia pozwolę sobie zawołać: Bartek, przestań!
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Bartosz Kokosiński
- Wystawa
- Moment ścinający kołek
- Miejsce
- CSW Zamek Ujazdowski, Bank Pekao Project Room
- Czas trwania
- 10.11-4.12.2016
- Osoba kuratorska
- Marta Czyż
- Fotografie
- Bartosz Górka
- Strona internetowa
- www.csw.art.pl