Na powierzchni stereotypu. „Równorodność. Kolekcja Tomasza Armady” w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie
W naprawdę dziwnych okolicznościach oglądałem – też dziwną – wystawę Tomka Armady w warszawskim Muzeum Etnograficznym. Została otwarta w czasie, który z perspektywy kolejnego zamknięcia instytucji kultury wydaje się krótkim prześwitem epidemicznej swobody między lockdownem wiosennym a jesiennym. Chwilowy oddech od restrykcji przyniósł rzeczywiście ponowny ruch na scenie, ale koniec końców okazał się dość ponurym żartem, kiedy najważniejszy punkt programu, Warsaw Gallery Weekend, objawił się jako doskonały sztafaż dla rozprzestrzeniania wirusa. No więc znowu jesteśmy zamknięci. Ale zanim wszyscy pokornie zwinęli swoje kramiki, Tomasz Armada wraz z Agatą Pyzik (o tym, że to właściwie ich wspólna wystawa – poniżej) zdołali w niesprzyjających okolicznościach przez kilka dni pokazywać wystawę, która dokładnie te okoliczności próbuje uchwycić i opisać. Nie żeby wystawa dotyczyła koronawirusa czy poczucia ogólnej zapaści z nim związanego, ale jednak w Równorodności mocny akcent położony jest na społeczną izolację i wewnętrzną anomię uniemożliwiającą prowadzenie dialogu między skonfliktowanymi frakcjami. W takich warunkach trudno nie dostrzec, że trochę komediowo, świadomie „nieestetycznie” reklamowana wystawa (widzieliście te plakaty?), wykonuje właściwie zadziwiająco ważną pracę wyeksponowania, że społeczny dystans nie jest wynalazkiem fatalnego roku 2020, ale trwale zakorzenioną kondycją, którą wirus co najwyżej unaocznił. Jednak im dalej od tego rozpoznania, tym bardziej kulawy staje się brawurowy przemarsz wystawy.
Armada i Pyzik na Równorodności z polskiego imaginarium wyciągają przerysowane przedstawienia tożsamości, żeby zobaczyć co dzieje się z nimi po ich wydestylowaniu ze zbiorowej wyobraźni. Właśnie… mam jednak poważną wątpliwość, czy procesem, który, jak czytam wystawę, stanowi jej temat, ktoś jest tutaj na serio zainteresowany.
W Państwowym Muzeum Etnograficznym Pyzik i Armada przeprowadzili – etnograficzny, owszem – eksperyment. Wychodząc z obserwacji potężnych różnic, dysproporcji i podziałów, zasilanych jeszcze medialnym dyspozytywem, dzięki któremu możemy dziś funkcjonować w zasadniczo różnych rzeczywistościach bez wspólnego układu współrzędnych, wydobywają kilkanaście typów tożsamościowych, chamskich stereotypów, klisz, awatarów, wierząc, że w naświetleniu fantazji o typach idealnych znajdzie się jakaś wiedza na temat rozparcelowanego społeczeństwa. Na wystawie mamy więc zaprojektowane przez Armadę kostiumy Kury Domowej, Patusiary, Alternatywki, Beneficjentów 500+, Korpolaski, Modnej Pary Gejów… Queerowy teoretyk Richard Dyer utrzymywał, że moc stereotypu polega na wytwarzaniu ostrych granic tam, gdzie niekoniecznie istnieją, ale też na nadawaniu widzialności temu, co ukryte przed wzrokiem i co przez to budzi największą obawę – jak na przykład różnica między hetero- a homoseksualnymi osobami. Klisza pozwala wygodnie zobaczyć, rozpoznać, zaklasyfikować oraz nadać wyrazistość, stałość cechom, które są płynne i w rzeczywistości bliższe normy, niż chcielibyśmy przyznać. Żeby wyeksponować działanie stereotypu, należałoby więc przede wszystkim prześledzić pozornie transparentne interesy grup, zdemistyfikować ich system wartości i priorytety. W skontrastowaniu obrazów rozpoznać więc ambicję, żeby przez doprowadzenie stereotypu do funkcjonalnej skrajności – kiedy już jasne staje się, że nie mamy do czynienia z człowiekiem, tylko ideologicznie nacechowanym obrazem, kliszą – przyjrzeć się nie jego treści, ale warunkom powstawania i dyktującym go agendom.
Wydaje się, że dokładnie to robią Armada i Pyzik na Równorodności. Z polskiego imaginarium wyciągają przecież przerysowane przedstawienia tożsamości, żeby zobaczyć co dzieje się z nimi po ich wydestylowaniu ze zbiorowej wyobraźni. Właśnie… mam jednak poważną wątpliwość, czy procesem, który, jak czytam wystawę, stanowi jej temat, ktoś jest tutaj na serio zainteresowany. Bo na pewno nie Tomasz Armada, rzekomo główny bohater ekspozycji. Jego ubrania wypadają w Muzeum Etnograficznym jako dość przykry dodatek, afterthought do wywodu zaproponowanego przez Agatę Pyzik. Samo opowiedzenie o społeczeństwie poprzez jego artefakty, fetysze, kulturę materialną (tutaj wyolbrzymiające stereotypowe przepaści stroje) jest dla tego zamierzenia pomysłem trafiającym w sedno.
Jeśli chodzi o dwupiętrowe obnażanie stereotypów – klisze, które same naświetlają to, czego nie można zobaczyć, a następnie krytyczna refleksja eksponująca działanie tej kliszy – zmysłowe oddziaływanie przez kontakt z tkaninami, fasonami, teksturami, kolorami – wydaje się niezawodnym, nawet jeśli trochę oczywistym posunięciem. A jednak trudno odeprzeć wrażenie, że ubrania Armady smutno odklejają się od ambitnego zamiaru, obciążone brakiem fantazji, swobody skojarzeń i wyobraźni. Kura Domowa zobrazowana jest w sukni na krynolinie z aplikacjami ze sprzętów domowych. Patusiara – w lateksowym stroju z biodrami w stylu Kim Kardashian/Wenus z Willendorfu i tanimi butami na ultrawysokim obcasie. Kiepscy siedzą w kąciku wyłożonym fototapetą blokowiska, zabiedzoną kostką brukową, na osiedlowej zielonej ławce, w podobnych do dresu strojach i twarzami pokrytymi materiałem z nadrukiem butelki wódki. Fajnopolacy zamknięci zostali w korporacyjnych gablotach-więzieniach z uniformami wymazującymi ich podmiotowość, ale i naszywkami z motywacyjnymi hasłami.
Ironizowanie i wyśmiewanie – chociaż niepozbawione zupełnie szczerej fascynacji, a nawet sympatii, przeprowadzane z jakąś czułością – nie mają tutaj żadnej mocy wyjaśnienia, przeciwnie, skłaniają raczej do zatrzymania się na powierzchni stereotypu, paradoksalnie – wobec intencji wystawy – go wzmacniając.
Jasne, w wystawie chodziło przecież o stereotypy i narzucające się skojarzenia, więc w czym problem? No właśnie, chyba w tym, że samo powtórzenie najsilniejszego nawet stereotypu w wykoślawionej, ale nie karykaturalnej formie jest wciąż powtórzeniem stereotypu, a nie jego dekonstrukcją. Pozostające na poziomie encyklopedycznej, nieznośnie wiernej ilustracji stroje Armady nie zdradzają niczego innego poza pozostawaniem pod przemożnym wpływem stereotypu. Czy to może ostateczny cel wystawy? Pokazanie, że klisza ma tak dużą władzę, że nawet prezentowanemu artyście nie udało się jej podważyć? Pomysł desperacki, zresztą chyba oparty na podstawowym nieporozumieniu doszukiwania się tu poziomu meta. Ubraniom nie udaje się opowiedzieć za wiele o świecie, który je wytworzył, a co dopiero o sobie samych.
Ciuchy nie są w stanie obronić się jako wiodący element wystawy też z tego powodu, że strategia Armady nie przekracza za bardzo poziomu beki. Ironizowanie i wyśmiewanie – chociaż niepozbawione zupełnie szczerej fascynacji, a nawet sympatii, przeprowadzane z jakąś czułością – nie mają tutaj żadnej mocy wyjaśnienia, przeciwnie, skłaniają raczej do zatrzymania się na powierzchni stereotypu, paradoksalnie – wobec intencji wystawy – go wzmacniając. Dość osobliwym doświadczeniem było odwiedzenie wystawy w jeden z ostatnich otwartych dni, kiedy w Muzeum Etnograficznym skąpa widownia składała się z dobrze ubranych i wykształconych przedstawicieli żoliborskiej klasy kreatywnej, wykorzystujących wystawę, żeby w usprawiedliwieniu przez sztukę pośmiać się z madki i jej bombelka czy przypomnieć sobie bekę z horej curki. Oczywiście trudno oceniać wystawę przez pryzmat jej ograniczonej, dostrzeżonej dość akcydentalnie recepcji, a jednak Równorodność trochę właśnie do takiej reakcji zachęca. Ignoruje bowiem obecność publiczności, która nie rozpoznając się w przedstawionych awatarach – jak rozpoznać się w stereotypie nie ukrywającym swojej sztuczności? – pławi się w iluzji, że istnieje poza tożsamościowym systemem, prezentując jakąś normę wyznaczającą perspektywę na inne, transgresywne, „nienormalne”, „patologiczne”, „bekowe” postawy.
Wystawa opowiada więc o klasowych uwarunkowaniach gustu i pojęcia dobrego smaku konstruujących różne społeczne dystynkcje, ale lekkomyślnie przegapia moment, kiedy mogłaby rozpocząć się ciekawa, wnikliwa dyskusja, powtarzając oczywistości, z którymi dawno już się zgodziliśmy w tekstach Magdy Szcześniak, Tomasza Markiewki czy Kacpra Pobłockiego. Czytelnym obrazem takiego spóźnienia może być użycie zamierzenie śmiesznej Comic Sansowej oprawy wizualnej, opierającej się na wyjętych z Painta kompozycjach, w których spotykają się pęta kiełbasy, stockowe fotografie i selfie Armady. Rozumiem, że ma to oznaczać anektowanie tego, co ze wstrętem odtrącone przez stołeczną wysoką kulturę instytucjonalnego wyrafinowania. A jednak czy to właśnie nie bogate dzieciaki z dobrych warszawskich liceów rozkochały się już dawno temu w memicznej estetyce ZUS-wave’u i zaczęły traktować ją zupełnie na serio? Afirmacja tego, co rzekomo estetycznie wyparte, jest na Równorodności siermiężną próbą wyważania drzwi dawno już stojących otworem. I nie chodzi tu bynajmniej o mało znaczący w sumie detal, jakim jest użycie nieświeżej estetyki – chodzi o cały projekt wystawy, która mimo wydeptania różnych, naświetlających się wzajemnie ścieżek w debacie na temat klasowych tarć, krąży w błędnym kole, potykając się o własne stopy.
Największym zaś potknięciem jest pierwotny, asekurancki w gruncie rzeczy zamysł, żeby wystawę oprzeć na wykrystalizowanych kliszach. W ten sposób świadomie ignoruje bowiem to, co mogłoby okazać się najciekawsze – przestrzenie między tymi kliszami, zależności, w jakich pozostają, chwilowe sojusze, konflikty, negocjacje. Nawet jeśli tezą wystawy jest rozpad stabilnego społeczeństwa na odizolowane plemiona, to przecież w kulturowym imaginarium stereotypy zawsze sytuują się względem jakiejś niewypowiedzianej normy. „My” zawsze implikuje „oni” i odwrotnie. Mając ambitny zamiar przedstawienia społecznych fantazji na temat tożsamości – czasem zabawnych, czasem przerażających, trafnych i nieuczciwych – Armada i Pyzik petryfikują kostiumy w ostatecznie mało interesującym gabinecie osobliwości, gdzie artefakty konsekwentnie milczą na temat swojego kontekstu, pochodzenia, historii czy wariacji, ale za to dwoją się i troją, żeby przez chwilę rozśmieszyć i bez śladu ujść z pamięci. Stereotypy i uprzedzenia przestają być realną siłą organizującą życie tego kraju – a widzę z całą mocą, że są wyjątkowo groźnym paliwem, pisząc tę recenzję dzień po kolejnym marszu faszystów 11 listopada – a stają się, właśnie, kuriozami.
Aleksander Kmak – filmoznawca, krytyk i redaktor. Jego zainteresowania ogniskują się na przecięciu kultury wizualnej, filozofii, historii sztuki i współczesnego kina. Stale współpracuje z „Szumem”, „Czasem Kultury” i „Kinem”, publikował także m.in. w „Kwartalniku Filmowym”, „Widoku” i „Ekranach”. Laureat II i III nagrody w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2022, 2023). Kocha Doktora Faustusa, język japoński i swojego psa.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Wystawa
- Równorodność. Kolekcja Tomasza Armady
- Miejsce
- Państwowe Muzeum Etnograficzne w Warszawie
- Czas trwania
- 3.11.2020–20.04.2021
- Osoba kuratorska
- Tomasz Armada, Agata Pyzik; kuratorzy ze strony PME: Anna Grunwald, Aleksander „Bratek” Robotycki
- Fotografie
- Przemysław Walczak; dzięki uprzejmości PME
- Strona internetowa
- ethnomuseum.pl