Mrok socjalistycznej popkultury. Rozmowa z Konradem Maciejewiczem.
Brałeś ostatnio udział w wystawie, której przewodnim tematem był kolaż. Jednak pomiędzy twoimi pracami a zestawem innych, wykonanych w podobnej technice, zaistniał niemały dysonans. Te podejmujące grę z secesyjnym ornamentem dzieła, moim zdaniem po prostu tam nie pasowały. W twoim przypadku chybiony jest również opis kuratorki, która chce widzieć w kolażu „grę konwencjami, dekoracyjność, zabawę”. Odnoszę wrażenie, że w tym przypadku sprawa jest nieco bardziej „poważna”. Cała energia łączenia fragmentów w twojej twórczości odważnie zmierza w erotycznym kierunku. Estetyczne roślinne zdobienia, które jako pierwsze rzucają się w oczy, po wnikliwej obserwacji przeradzają się w plątaninę amorficznych ciał. Myślę, że musisz się z tego trochę wytłumaczyć. Przecież sklejasz swoje prace z kawałków „grzecznych” kobiecych pism, a finalnie układają się one w orgiastyczne sceny. Skąd pomysł na taką metamorfozę?
Cieszę się, że to zauważyłeś. Dysonans, o którym mówisz, wynika pewnie z tego, że w tej chwili kolaż bardzo mocno funkcjonuje w kontekście nostalgii za modernizmem. W tym sensie opis kuratorski definiujący kolaż jako grę konwencjami może nie był aż tak chybiony. Jeśli mówimy o modernizmie – moich prac nie znosiłby pewnie Adolf Loos. Mówię o nim, ponieważ wspomniałeś o erotyzmie ornamentu w moich pracach. Ważna jest dla mnie tożsamość świata, który przekształcam, ale również tożsamość medium jakim się posługuję. Przemianie ulega „dzienny świat” tych pism, ale również i sama technika, która traci u mnie swoją lekkość i zabawowy charakter wynikający często z improwizacji. U mnie odgrywa ona niewielką rolę. Kiedy budujesz pracę, którą masz już w głowie, z kilku tysięcy drobnych elementów wyszukanych w setkach czasopism, czasem przez kilka miesięcy, przenosisz swoje działanie w zupełnie inny wymiar.
Przenosisz swoje działanie właśnie w wymiar „nocy”? Czyli fakt, że ziemia okrąży kilkadziesiąt razy słońce, a na niebie pojawią się wszystkie możliwe fazy księżyca zanim ty skończysz pojedyncze dzieło również ma znaczenie? W tym pytaniu tylko jego połowa jest żartem. Przecież z tego, co mówisz, wynika, że twoja twórczość trochę opiera się właśnie na takiej zamianie dnia w noc. „Odwracasz” zastaną scenę ażeby oświetlić ją pod innym kątem czy wręcz zupełnie zastąpić słoneczne światło jedynie jego odbitym blaskiem. Czy zatem twoje nokturny są jakimś dotychczas niewidocznym „zapleczem” świata, który przekształcasz? Dobrze to rozumiem?
W pewnym sensie tak, ale ten inny wymiar, o którym mówiłem, to też „prześwietlanie” tych postaci i przedmiotów takim bezlitosnym, castingowym światłem. Chodzi mi o to, co poprzedza powstanie pracy – selekcja postaci i fantazjowanie na ich temat. Ich fizyczność je determinuje, uruchamia narrację. Nie tyle odwraca zastaną scenę, co ją buduje. Zazwyczaj w tych pismach nie ma narracji czy gotowych scen, najczęściej są to portrety. To cechy fizyczne tych postaci, rysy twarzy czy sylwetka z jednej czynią ofiarę, a z drugiej prześladowcę.
Kiedy już przedrzemy się przez „splendor” różnokolorowych fragmentów zaczynamy dostrzegać, że pod zasłoną roślinnych ornamentów roztaczają się przed nami iście dantejskie sceny. I mam tu na myśli najniższy z piekielnych kręgów. Przecież kobiety na twoich „obrazach” straszą – Panna Młoda gnije albo przeciwnie kiełkuje, wyrastają z niej kopulujące odwłoki. Powiedz czemu ma służyć to przedziwne bestiarium. Czy jest to Twój sposób na przywrócenie życia tym zapomnianym od kilku dekad wizerunkom?
Sceny, które przywołujesz pochodzą akurat z cyklu Afrodit silnie czerpiącego z mitologii. Kiełkująca postać to odwołanie do postaci Dafne. Cały cykl skoncentrowany był na przemocy, z jaką związana jest seksualność. Nie jestem pewien czy jest to przywrócenie życia tym socjalistycznym czasopismom, które szczególnie w Afrodit zaczęły przypominać XVI-wieczny manieryzm, a wiele osób, oglądając je pytało: jak to jest namalowane? Między światem, który niszczę tnąc na kawałki a mną, dochodzi raczej do wymiany. Nigdy nie wyrzucam skrawków, każdy drobny fragment ma znaczenie. Ten świat powraca w całości, ale już z inną tożsamością.
Pytam o to ponieważ w tych realizacjach rzeczywiście już nie czuć jakiegoś przesadnego retro-sentymentu. Zamiast tego otrzymujemy raczej osobistą wypowiedź. Trudno o tym mówić, gdyż brzmi to nieco banalnie, ale chodzi mi o to, że te pejzaże nie są wyspekulowane. Niosą w sobie jakąś psychologiczną rzeczywistość. Mówiąc innymi słowami: przez tę fantazmatyczne alegorie prześwietla jakiś psychologiczny realizm.
Jeśli chodzi o osobisty charakter tych prac to masz rację, ale też są one w dużym stopniu o usuwaniu siebie, własnego gestu – przez to tak ważny jest dla mnie kolaż, jego neurotyczny potencjał. Podoba mi się twoje sformułowanie – „psychologiczny realizm” – przeczucie jakiegoś komunikatu zawartego w pracach, jak w testach psychologicznych, gdzie rozmiar postaci, ich rozmieszczenie przekazują konkretne treści.
Ciekawe jest to, co mówisz na temat „usuwania” siebie. Jak powiedziałeś, determinuje to akurat taki, a nie inny sposób twojej pracy. Zatrzymajmy się przy tym na chwilę. Ja bym to doprecyzował i nazwał raczej „wycofywaniem” siebie, ponieważ TY przecież nie przepadasz gdzieś podczas swojej pracy. Rozumiem, że twoja praca, przez wzgląd na gotowy materiał z którego korzystasz, jest nie tylko i wyłącznie twoim gestem – nie jest to pociągnięcie pędzla, które mogło by uchodzić za całkowicie twoje działanie. Jednakże twoje JA nie jest nieobecne. Kojarzy mi się to ze scenami kastracji ukazanymi na innych pracach ze wspomnianego cyklu. Myślę, że możemy to uznać za nieco „auto-kastracyjny” rys twojej twórczości. Czy dobrze o tym myślę?
Odcinam tym razem zmysłowość gestu malarskiego, ale z drugiej strony staram się ten brak zrekompensować. Sposób wykorzystania tych fotografii, nasycenie ich moimi emocjami staje się trochę formą protezy.
Ta proteza to właśnie obszar, w którym doszło do wymiany. Czyli postaci z kolorowych pism nie przepadły gdzieś na montażowym stole podczas „dekonstrukcji” żurnalowych scen. Niby ci się poddały, ale nie do końca – we fragmentach pozostały strzępy ich tożsamości. Finalnie są to osoby o nieco rozdwojonej jaźni. To już nie proteza, lecz coś w rodzaju sztucznej inteligencji. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu, twoje prace nie są jedynie erupcją narcystycznego „ego”, lecz aspirują do bycia czymś więcej. Poprzez neurotyczne kiełznanie spontanicznej ekspresji dopuszczasz do głosu pierwiastki rzeczywistość zewnętrznej. Paradoksalnie, to dzięki „chorobie” budujesz bardziej uniwersalny pejzaż. Sprowadzając to wszystko do zwięzłego pytania: czy w równym stopniu interesuje cię popkultura, co psychologia (indywidualnej) głębi?
Zdecydowanie tak, te dwie rzeczy są dla mnie nierozerwalne. Bardzo ważne jest dla mnie starcie tych dwóch sfer, to co tworzy się w zderzeniu moje/nie moje. Sztuczność świata w komunistycznych gazetach u mnie powraca w formie atrap – np. płci czy samego malarstwa. Mroczna energia tej socjalistycznej popkultury pozostaje, a nawet staje się silniejsza. Jasnym odpowiednikiem tego mogłyby być prace Daniela Johnstona, gdzie Kapitan America czy Batman dalej walczą ze złem, ale z tym które dzieje się w głowie samego artysty.
Twoje kolaże definiuje słowo ambiwalencja. Ta tą dychotomią wiąże się również niejasny podział ze względu na płeć. W tym miejscu interesuje mnie właśnie to gender, które w swojej twórczości odcinasz. Uprawiasz wręcz koronkarską pracę (gdzie poprzez wycinanie niejako powtarzasz ukazany w pracach akt kastracji). Używasz wyłącznie kobiecych pism. Czy to wszystko zmierza do zawieszenia tak rozumianych przeciwieństw?
Nie do końca jest tak jak mówisz. Gender wiąże się też z charakterem tych czasopism, z tym jaką rzeczywistość tam zastajemy. Chodzi mi o relację między tymi kobietami, najczęściej pracownicami zakładów produkcyjnych a systemem politycznym, z którym zostają utożsamione. Jedna płeć i system. Wszystko to tworzy taki specyficzny homo świat, jednocześnie głodny tego co obce, zachodnie. Moje prace oczywiście nie mówią o komunizmie, ale w pewien sposób karmią się jego aurą. Jest ona takim wyzwalaczem, który uruchamia to co osobiste. Ta zależność jest bardziej widoczna w ostatnich pracach, gdzie np. tytuł sugeruje widzowi, że przedstawiona kobieta to moja matka.
Czy ten homo świat jest tak szczelny zamknięty, że nie ma tam miejsca na męskość? Zastanawiam się nad tym, patrząc na wspomnianą przez ciebie pracę. Jeżeli ta kobieta to twoja matka, to ty jesteś tą małą blond-dziewczynką?!
W pewnym sensie jestem każdą z tych postaci, które przedstawiam. Wymiana, o której wspominałem przybiera też formę gry z własną tożsamością. Męska płeć w moich pracach to genitalia wykonane z fotografii ubrań. Atrybut, który zyskują lub tracą poszczególne postaci. Jest raczej urojona niż faktycznie obecna. Jeśli ustanawia jakiś porządek to raczej oparty na przemocy.
Rzecz w tym, że jedno drugiego nie wyklucza. To prawda, że męska płeć jest tam urojona. Ja bym jednak powiedział, że jest „aż” urojona, co znaczy że wynika z realnego pożądania, przez co jest jak najbardziej realna. To prawda, że ten porządek jest oparty na przemocy, ale jak sam powiedziałeś przemoc w twoich pracach nierozerwalnie połączona jest z Erosem. Świat modnych krojów i tkanin wciąż wyzwala w nas, czyli w postkolonialnym państwie, realną namiętność. W dalszym ciągu jesteśmy głodni tego, co obce, zachodnie. Twoje prace obnażają to, jak sami stajemy się alegoriami swoich wyobrażeń. Czy myślałeś kiedyś jak by wyglądały twoje prace bez tego komunistycznego kolorytu? Przecież mimo tego, że system się zmienił to i tak wciąż borykamy się właśnie z systemową przemocą i uprzedmiotowieniem, czyli tym, czym karmisz się w równym stopniu co aurą komunizmu.
Ta systemowa przemoc dotyka w moich pracach przede wszystkim Ciała. Patrząc na jego obecną androidalność zwłaszcza w mediach byłyby pewnie mocno w klimacie Philipa K. Dicka.
To Ciało oglądamy teraz w jakości Full HD. Nie masz pokusy, aby rozparcelować też jego fasadowość? Mówiąc inaczej – nie masz ochoty zostać Łowcą tych nowych Ciał? Kto wie, co byś zmontował z tych syntetycznych kości i stalowych ścięgien – to mogłoby obfitować w naprawdę zdumiewające rozwiązania…
Muszę to jeszcze oswoić – te Ciała budzą trochę mój lęk… Chyba będą im potrzebne jakieś testy na współczucie. Te z socjalistycznym nalotem tego nie potrzebują.
W książce Dicka, na którą się powołujesz, Android odkrywa swoją androidalność, natomiast Łowca odkrywa, że cała otaczająca go rzeczywistość jest fasadą. Zmieniając nieco pejzaż, ale nie temat – zostałeś nominowany do nagrody Henkela. Jest szansa, że twoje prace zostaną zaprezentowane w Wiedniu. Thomas Bernhard otrzymując nagrodę w tym kraju powiedział, że wszystko w obliczu śmierci jest farsą – co w jakimś stopniu dotyczy również rozważań Dicka. Polskie jury w twojej realizacjach zaakcentowało ich wanitatywny charakter. Bernhard miał oczywiście na myśli również nagrodę, którą dostał. Czym jest takie wyróżnienie dla młodego polskiego artysty? Farsą?
Ładnie to zestawiłeś… Moje prace i obciążony neurotyczną tradycją Wiedeń. Farsą nie jest na pewno. Tą jest raczej sytuacja młodego polskiego artysty. Poza tym Bernhard był nihilistą i nienawidził Austrii. Ja nie podchodzę do tej nagrody ideologicznie.
A zatem jak? Praktycznie?
Raczej symbolicznie. Dla mnie sens konkursów to jurorzy, których ocenie się poddaję.