Moment bliskości. Rozmowa z Joanną Kiliszek
Adam Mazur: Pamiętasz, w jakich okolicznościach trafiłaś do Dziekanki?
Joanna Kiliszek: Urodziłam się na „wsi”, która nazywa się „Centrum Warszawy”. Mieszkam na placu Teatralnym, wszędzie miałam blisko. Pamiętałam Krakowskie Przedmieście jako bardzo żywe miejsce. Bywałam tam prawie codziennie. Po raz pierwszy w „Dziekance” pojawiłam się jako licealistka w 1980 roku, na koncercie grupy Osjan. To było miejsce kompletnie z innej rzeczywistości. Ale pamiętam, jak wcześniej miałam sześć lat i wyszłam na Krakowskie Przedmieście: zobaczyłam pana w bardzo dziwnym kapeluszu, niezwykle rozfilozofowanego, z kieliszkiem czerwonego wina – potem się dowiedziałam, że to był Andrzej Partum. Pamiętam liczne i ważne wówczas kawiarnie – Hopfera, Poziomkę, Telimenę, hotel Bristol i Europejski oraz Ogród Saski… To było moje dzieciństwo.
AM: Chodziłaś tam regularnie, już jako nastolatka?
JK: Tak. Jest nawet moje zdjęcie na performansie Ihora Ciszkiewicza i Jurka Onucha, to był 1981 rok. Do dzisiaj pamiętam performans Ewy Partum Stupid Women z 1981 roku. Pamiętam, jak koledzy performerzy niestety nieprzychylnie wyrażali się o urodzie performerki.
AM: Bywałaś tam ze znajomymi czy sama?
JK: Sama. Dosyć wcześnie zaczęłam uczestniczyć w bardzo różnych wydarzeniach. Miałam 16 lat i chodziłam na Jazz Jamboree; rodzice pozwalali. Dzięki temu mam przerobione takie wydarzenia, jak występy Milesa Davisa dwa razy w Polsce, Carli Bley czy Dona Cherry’ego… Cały ten kwiat, który pokazywał się wówczas na Jazz Jamboree. To było dla mnie naturalne.
AM: Jazz Jamboree było wydarzeniem ogólnopolskim, organizowanym w Sali Kongresowej i transmitowanym w TVP, natomiast Dziekanka to miejsce alternatywne.
JK: Tak, ale centrum Warszawy. Krakowskie Przedmieście były po prostu moim domem – moim kulturowym i geograficznym azymutem, z którego pochodzę. To było naturalne. Potem nastąpiła przerwa, a później w Dziekance zaczęłam się pojawiać w okresie pierwszych manifestacji Gruppy.
AM: Już na studiach?
JK: Tak, to były początki studiów. Od 1985 roku prowadziłam w kościele św. Anny Galerię Wieża i jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobiliśmy wspólnie z Tomkiem Sikorskim, była wystawa Neue Bieriemiennost’, która odbyła się w dwóch miejscach. W galerii kościelnej pokazywaliśmy rzeczy dosyć niekonwencjonalne…
AM: Kiedy to było?
JK: W latach 1985–1987. W 1985 roku byłam na drugim roku studiów.
AM: Dostałaś tę przestrzeń od księdza?
JK: To była akurat inicjatywa kolegów z mojego liceum, a chodziłam do liceum Frycza-Modrzewskiego na Elektoralnej. Doświadczeniem pokoleniowym i osobistym była dla mnie śmierć Grzesia Przemyka, z którym się bardzo dobrze znaliśmy. To był potworny dramat. Szkoła była bardzo ciekawa – w sensie nauczycieli. Uczyłam się tam historii z bibuły, ale w tej szkole wolność myślenia była normalna. Miałam dwóch kolegów, Jacka Jonaka i Jacka Michalskiego, którzy kompletnie nie mieli nic wspólnego ze sztuką, ale jakoś znali się z księdzem. Nie byłam wierząca, w wieku 17 lat całkowicie wycofałam się z polskiego katolickiego Kościoła. Chodziło raczej o działanie, a w tym politycznym klimacie w kościołach odbywały się alternatywne rzeczy.
[…]
Pełna wersja tekstu dostępna jest w 20. numerze Magazynu „Szum”.