Model bliski władzy. O „Historiofilii” w Starej Drukarni
Tuż przy wejściu do dawnej Praskiej Drukarni znalazła się biało-czerwona flaga z napisem „Przestrzeń dla Armii Wyklętych”. To praca Jacka Adamasa z 2014 roku. Otwiera ona wystawę Historiofilia, prezentującą „artystów, którzy uznanie przeszłości wspólnoty uważają za jeden z istotnych elementów podtrzymujących jej dzisiejsze funkcjonowanie i będących gwarantem jej przyszłości”. Jednak jej znaczenie dalece wykracza poza sztuki wizualne. Przygotowana przez Piotra Bernatowicza wystawa to propozycja nowego modelu polityki kulturalnej i nowych hierarchii w polskiej kulturze. Zapowiedź – jak to określono w tekście zapraszającym do dyskusji towarzyszącej wystawie – kontrkulturowej rewolucji.
Awangarda dla prawicy
W 2015 roku Piotr Bernatowicz, w kierowanym wówczas przez niego poznańskim Arsenale, przygotował wystawę Strategie buntu. Pokazał na niej – jak to podkreślał – twórczość powstającą w kontrze do dominujących współczesnych nurtów społecznych i kulturowych. Artystów, którzy mniej lub bardziej identyfikują się ze środowiskami prawicowymi czy też konserwatywnymi.
Była to – mimo wielu wątpliwości i zastrzeżeń – ważna wystawa, bo pokazująca twórców sięgających po język sztuki współczesnej i korzystających ze współczesnych strategii artystycznych, a przecież dla wielu osób przywiązanie dla wartości prawicowych jest tożsame z tradycjonalizmem w sztuce. Artystów, którzy nie odrzucili dziedzictwa awangardy, lecz – jak to określił sam Bernatowicz – mówią co innego, niż dzieła, które stale są w mainstreamowych galeriach i muzeach sztuki współczesnej. W tej perspektywie Strategie buntu mogły wydawać się krokiem w kierunku godzenia się polskiej prawicy ze współczesnością, przynajmniej w jej estetycznym wymiarze.
Na wystawę w Praskiej Drukarni można spojrzeć też jako na odpowiedź na Późną polskość. Ma być ona jej uzupełnieniem o to, czego na wystawie pokazywanej w Zamku Ujazdowskim brakuje.
W Historiofilii Bernatowicz poszedł tropem swej arsenałowej wystawy, co zostało przez środowiska związane z prawą stroną dostrzeżone. „To urzekająca, nieoczekiwana zmiana ról: artyści, których prace wystawiło Narodowe Centrum Kultury posługują się ironią, cudzysłowem i prowokacją, do jakich od dawna przyzwyczaiła nas „sztuka krytyczna” – napisał Wojciech Stanisławski na łamach „W Sieci”. I dodał: „Przez lata wydawało się, że obóz lewicy ma monopol na błyskotliwe, złośliwe i przerysowane komentowanie historii najnowszej przy pomocy artystycznych środków wyrazu. Instalacje Grzegorza Klamana, Zbigniewa Libery, happeningi Piotra Uklańskiego, drażniły swoją jednostronnością, zaczepnością, przewidywalnością – ale były celne i nie dawało się o nich zapomnieć.”
Co ciekawe, Strategie buntu wywołały może zbyt jednostronną, lecz dość żywą dyskusję. Tymczasem wokół Historiofilii panuje – poza mediami prawicowymi – milczenie. Niesłusznie, bo ta wystawa zasługuje na poważne potraktowanie, także dlatego, że przygotowano ją pod auspicjami NCK-u, instytucji podlegającej bezpośrednio Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Na wystawę w Praskiej Drukarni można spojrzeć też jako na odpowiedź na Późną polskość. Ma być ona jej uzupełnieniem – co przyznaje Bernatowicz – o to, czego na wystawie pokazywanej w Zamku Ujazdowskim brakuje.
Pomijani? Wykluczani?
Przed dwoma laty Bernatowicz postanowił pokazać pięciu buntowników. Historiofilia została przygotowana ze znacznie większym rozmachem, bo znalazło się na niej aż 16 twórców (plus jedna grupa), przy czym aż czwórka z nich była obecna na Strategiach buntu. Co więcej, to Wojciech Korkuć, Zbigniew Warpechowski, Jerzy „Jurry” Zieliński i wspomniany już Jacek Adamas są trzonem Historiofilii.
Trudno też w przypadku wystawy w Praskiej Drukarni mówić o jakichś spektakularnych odkryciach czy o nowych, radykalnych odczytaniach znanej już twórczości. Z jednym ważnym wyjątkiem – na wystawie znalazł się utwór muzyczny Eugeniusza Rudnika Via crucis z 1990 roku poświęcony ofiarom mordu katyńskiego (przy czym twórczość muzyków skupionych wokół legendarnego Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia w ostatnich latach została – wreszcie – przypomniana). Wyjście poza świat sztuk wizualnych – na wystawnie znalazły się także filmy dokumentalne Grzegorza Królikiewicza – to zresztą jeden z atutów tej wystawy. Niestety, nielicznych.
Historiofilia w takim ujęciu jest nie tylko wobec Strategii buntu wtórna, ale też znacznie mniej spójna – mimo tematycznego zawężenia tej pierwszej. Zaś decyzje dotyczące sposobu wyeksponowania niektórych prac budzą poważne wątpliwości. Nie wiadomo chociażby, czy wybrudzona, walająca się po podłodze końcówka biało-czerwonej flagi to zamysł Adamasa, za którym kryją się jakieś treści, czy też pomieszczenie Praskiej Drukarni okazało się po prostu za niskie. Nie chodzi tu o zwykłe „czepianie się”, bo w Przestrzeni dla Armii Wyklętych mamy do czynienia z użyciem barw narodowych Polski.
„Wykluczenie” jest podstawowym kluczem zastosowanym w Historiofilii. Trudno zgodzić się na określanie tym słowem twórczości Michała Szlagi. A inny tu pokazany – Jerzy Kalina – to dziś jeden z klasyków sztuki współczesnej.
Jednym ze słów kluczy, którymi posługiwał się Piotr Bernatowicz przy okazji Strategii buntu było „wykluczanie”. Słowo nie za bardzo odpowiadające rzeczywistości, bo pokazani na tej wystawie Adamas, Warpechowski czy „Jurry” Zieliński byli i nadal są pokazywani w instytucjach powszechnie uznawanych za establishmentowe (praca Adamasa z 2011 roku – jedna z najciekawszych w jego dorobku – jest obecna na Później polskości), zaś cykl portretów kandydatów w wyborach prezydenckich w 2015 roku autorstwa The Krasnals wcześniej można było zobaczyć w… „Newsweeku”.
„Wykluczenie” jest także podstawowym kluczem zastosowanym w Historiofilii. Podobnie trudno zgodzić się na określanie tym słowem twórczości Michała Szlagi. A inny tu pokazany – Jerzy Kalina – to dziś jeden z klasyków sztuki współczesnej, chociaż najbardziej ceniony przede wszystkim za swe wczesne dzieła.
Nie oznacza to, że w Polsce nie ma artystów – z różnych powodów – pominiętych, przeoczonych czy zapominanych. Jednak ta wystawa niewiele wnosi do naszej wiedzy na ten temat, a przecież można wymienić chociażby Jacka Jagielskiego, którego wystawę niedawno przygotowało Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Jest on autorem ciekawego pomnika Żołnierzy Wyklętych w Wolsztynie – a przecież to jeden z kluczowych wątków na Historiofilii.
Nie oznacza to, że w Praskiej Drukarni zabrakło dzieł ciekawych. Intrygujące jest chociażby pokazanie obrazów Ignacego Czwartosa – wciąż pozostającego trochę na uboczu – od lat łączącego tradycję dawnego portretu sarmackiego z doświadczaniem abstrakcji, oszczędnego, skupionego, o zgaszonej kolorystycznej tonacji. Warto przyjrzeć się pracom Zenony Cyplik-Olejniczak, w których odwołuje się do trudnej przeszłości własnej rodziny, do indywidualnej pamięci i jej przekazywania w kolejnych pokoleniach. Jednak już instalacja Jacka Lilpopa Generał ‘Nil’ o procesie gen. Fieldorfa i problemie rozliczeń za tę zbrodnię komunistyczną jest szlachetna w swych założeniach, lecz naiwnie dosłowna, bliska scenograficznym pomysłom, które można zobaczyć w modnych dziś muzeach narracyjnych (chociaż i tak ciekawsza od bardzo wtórnego malarstwa Lilpopa).
Umiłowanie przeszłości
Jednak podstawowym problemem nie są zgromadzone na Historiofilii prace, lecz główna teza. „Pojęcie historiofili, które jest neologizmem, określa rodzaj zainteresowania historią, niepozbawionego emocjonalnego zabarwienia” tłumaczy Bernatowicz. Pomysł ciekawy, lecz potraktowany poważnie nakazywałby włączenie do ekspozycji bardzo wielu przykładów twórczości powstałej po 1989 roku. Więcej, przeszłość była i jest jednym z kluczowych tematów polskiej sztuki. Piotrowi Bernatowiczowi chodzi jednak o bardzo specyficzne spojrzenie na historię, mające budować pożądaną przez niego wspólnotę Polaków.
W latach 90. XX wieku mieliśmy bowiem do czynienia „z odmiennym zjawiskiem: historiofobią, w ramach której historia zaczęła być postrzegana jako balast, który przeszkadza w budowie demokratycznego, europejskiego państwa” – przekonuje. I przywołuje – wzorem wielu innych prawicowych historyków i publicystów – tekst Michała Cichego opublikowany w „Gazecie Wyborczej” w 50. rocznicę powstania warszawskiego i oczywiście – „Sąsiadów” Jana Tomasza Grossa. Zarzut uprawiania „polityki wstydu” jest bardzo poręczny, ale toporny w swym zbytnim uproszeniu. Co więcej, po 1989 roku mamy do czynienia z przywracaniem pamięci o polskim losie XX wieku. I – jeżeli tylko spojrzymy na upamiętnienia (z pomnikami katyńskimi na czele) – była to istotna część oficjalnej polityki państwa. Trudno zatem mówić o jakieś zbiorowej amnezji, chyba że całkowicie abstrahuje się od faktów.
W centrum wystawy znalazł się obraz Jerzego „Jurrego” Zielińskiego Gorący z 1968 roku. W twarzy palącego się mężczyzny dopatruje się dzisiaj wizerunku Ryszarda Siwca, który w proteście przeciwko inwazji na Czechosłowację 8 września 1968 roku dokonał samospalenia się na Stadionie Dziesięciolecia. Poniżej umieszczono Ryszarda Siwca Adamasa – obiekt-napis, który artysta umieszczał w różnych miejscach w rocznicę tego dramatycznego aktu. To zestawienie to najbardziej przejmujący fragment wystawy. Tylko, czy mówimy o przemilczanej po 1989 roku historii? Już w 1991 roku Maciej Drygas nakręcił poświęcony Siwcowi film Usłyszcie mój krzyk. A w 2012 roku obok warszawskiego Stadionu Narodowego odsłonięto pomnik autorstwa Marka Moderaua jemu poświęcony. I stoi on przy ulicy noszącej imię Ryszarda Siwca.
Historia jako narzędzie
Niedawno prof. Andrzej Nowak, osoba bardzo znacząca dla polskiej prawicy, podczas dyskusji poświęconej Muzeum II Wojny Światowej mówił o reakcji obronnej części środowisk, które mają poczucie, że ich własna tożsamość jest zagrożona. Niebezpieczeństwa upatrują oni w poglądach typu „przyszłość zwycięży, przeszłość tradycyjnie rozumianej historii musi odejść”. Uznają, że tradycyjne wizje historii są dziś skazywane na obumarcie. I dodawał, że być może jest to „histeryczna czasami reakcja”, ale nie można jej ignorować, a tym bardziej odnosić się do tych postaw z lekceważeniem, lub – co gorsze – z pogardą. Trudno z tym się nie zgodzić. Problem jest inny.
Historia – co dobrze pokazuje właśnie ta wystawa – bywa traktowana przez część środowisk prawicowych jako narzędzie w bieżącej walce nie tylko ideologicznej, lecz politycznej. Bywa nawet opowiedzeniem się za jednym obozem partyjnym. Taki wymiar miały chociażby działania Akcji Alternatywnej „Naszość”, których dokumentacje można zobaczyć na Historiofilii.
Można wymienić to, czego na Historiofilii zabrakło: nie tylko cywilnej historii, ale też Polskiego Państwa Podziemnego, powstania warszawskiego, 1956, 1968 i 1970, opozycji demokratycznej….
Co więcej, Piotr Bernatowicz zapomina lub pomija istotny, wręcz kluczowy dla polskiej myśli politycznej i kultury nurt krytycznego XIX- i XX-wiecznego spojrzenia na naszą przeszłość i tradycję. Nurt – o rozmaitym ideowym zabarwieniu – widzący w tej umiejętności zasadnie siłę, a nie słabość polskości. W jego miejsce proponuje inny model polskości. I inny kanon polskiej pamięci, bardzo bliskiej obecnemu obozowi rządzącemu – Historiofilia jest jej dosłownym, wizualnym przedstawieniem. W tym kanonie pamięci kluczowe miejsce zajmują niemieckie i sowieckie zbrodnie na Polakach, Żołnierze Wyklęci, opozycja antykomunistyczna, Solidarność, ale w jej antywałęsowskim wydaniu oraz… katastrofa smoleńska. Ona zresztą – za sprawą prac Piotra Drozdowicza, Michała Fierka, Jerzego Kaliny, Jakuba Kijuca, a zwłaszcza TU-SK 154 Jacka Adamasa, pracy będącej dosłownym zobrazowaniem tezy o odpowiedzialności Donalda Tuska za katastrofę 10 kwietnia 2010 roku – zajmuje kluczowe miejsce na wystawie. Utwór Rudnika poświęcony Katyniowi jest tylko skromnym dodatkiem. I można – idąc tropem Bernatowicza – wymienić to, czego na Historiofilii zabrakło: nie tylko cywilnej historii, ale też Polskiego Państwa Podziemnego, powstania warszawskiego, 1956, 1968 i 1970, opozycji demokratycznej….
W tekście poświęconym Strategiom buntu postawiłem pytanie, co będzie się kryć za hasłem „prawica” czy „konserwatyzm”? Co będzie stanowiło o istocie tych postaw? Jaka to będzie propozycja, zarówno polityczna, jak i w sferze kultury? I czy oczekiwany model nie będzie wykluczał ze wspólnoty tych wszystkich, którzy nie podzielają konserwatywnych wartości? Dzisiaj te pytania – po wystawie Historiofilia. Sztuka i polska pamięć oraz towarzyszącej jej dyskusji – stają się coraz bardziej istotne.
Piotr Kosiewski (ur. 1967) – historyk i krytyk sztuki, publicysta. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego” i magazynu „Szum”. W latach 1990-2010 członek redakcji kwartalnika literackiego „Kresy”. W latach 2007-2008 stały recenzent „Dziennik. Polska. Europa. Świat”. Publikował także m.in. na łamach „Odry”, „Przeglądu Politycznego”, „Rzeczpospolitej”, „Więzi” i „Znaku”. Członek Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyki Artystycznej AICA. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Jacek Adamas, Ignacy Czwartos, Michał Fierek, Piotr Drozdowicz, Jacek Lilpop, Andrzej Kalina, Jerzy Kalina, Marcin Kędzierski, Jakub Kijuc, Wojciech Korkuć, Grzegorz Królikiewicz, Zenona Olejniczak, Eugeniusz Rudnik, Michał Szlaga, Zbigniew Warpechowski, Jerzy Ryszard „Jurry” Zieliński, Akcja Alternatywna „Naszość”
- Wystawa
- Historiofilia. Sztuka i polska pamięć
- Miejsce
- Narodowe Centrum Kultury, Warszawa, Praska Drukarnia
- Czas trwania
- 20.05 - 06.08.2017
- Osoba kuratorska
- Piotr Bernatowicz
- Fotografie
- Agata Ciołek
- Strona internetowa
- nck.pl
- Indeks
- Akcja Alternatywna „Naszość” Andrzej Kalina Eugeniusz Rudnik Grzegorz Królikiewicz Ignacy Czwartos Jacek Adamas Jacek Lilpop Jakub Kijuc Jerzy Jurry Zieliński Jerzy Kalina Marcin Kędzierski Michał Fierek Michał Szlaga Narodowe Centrum Kultury Piotr Bernatowicz Piotr Drozdowicz Piotr Kosiewski Wojciech Korkuć Zbigniew Warpechowski Zenona Olejniczak