Minimalizm jest podejrzany. Rozmowa z Patrycją Orzechowską
Anna Mituś: Wszędzie cię ostatnio pełno. Właśnie otworzyła się w Galerii Bielskiej BWA twoja wystawa Rzeczy, które się wycofują. Spora część prac przyjechała na nią wprost z Trafostacji Sztuki w Szczecinie, gdzie prezentowałaś Przytulmy to, co ciemne. Brałaś też niedawno udział w wystawie Podróż do wnętrza Ziemi, której również byłaś scenografką i projektantką oprawy wizualnej. Wydaje się, że lubisz, kiedy twoje zaangażowanie w wystawę rozciąga się na projekt druków i przestrzeni. Jesteś pracoholiczką, artystką totalną, czy po prostu masz obsesję kontroli?
Patrycja Orzechowska: Pomnażam talenty (śmiech) albo po prostu i po trosze trzy razy tak. Projektowanie to nie tylko mój pierwszy zawód, ale i przyjemność, a ostatnio nie zajmuję się grafiką tak często jak kilka lat temu. Są to szczególne sytuacje, więc jak mam okazję, to z radością korzystam. Projektowanie przestrzeni wystawy z kolei jest dla mnie ciekawym wyzwaniem, to praca powiedziałabym trochę kuratorska. Joanna Kobyłt – kuratorka BWA Wrocław Główny zaufała mi i zaprosiła do współpracy w trzech różnych rolach w ramach jednej wystawy: artystki, graficzki i scenografki. To było intensywne doświadczenie. Byłam po nim dobrze – czytaj: satysfakcjonująco – zmęczona.
A w przypadku naszej ostatniej wystawy w Bielsku? Tu też zajęłaś się wszystkim. Najbardziej spodobało mi się, że swoim działaniem weszłaś nawet na witrynę galerii, malując na szybach gliną, co nie tylko zmienia klimat wnętrza, ale również, jako praca dwustronna, wchodzi w ulicę. W pierzei kamienic na głównej ulicy zamiast marketingowych przekazów jest nagle coś dziwnego.
Tym gestem chciałam scalić przestrzeń galerii, nadać jej jednolity ciepły charakter, zanurzyć w umownym pejzażu zalanym późnym słońcem. To się chyba udało, galeria najpierw została całkowicie odsłonięta na ulicę, a potem częściowo przysłonięta malarstwem na szkle. Trzeba dodać, że na wystawie pojawił się jeszcze jeden ważny element integrujący wszystkie rzeczy, mianowicie dźwięk skomponowany przez Czarnego Latawca.
Powiedziałaś kiedyś o sobie, że jesteś manelarą (uśmiech). Co pociągającego jest w gromadzeniu rzeczy dzisiaj, kiedy łatwo jest nie mieć prawie nic, a przynajmniej mniej. Co ciekawego jest w kolekcji?
Manelarą? Nie wydaje mi się, żebym tak siebie określiła. Fascynuje mnie materia nieożywiona, kolekcjonowanie, drugie (u)życie rzeczy. Jako kolekcjonerka rzeczy marnych, o wątpliwej urodzie i przydatności, otoczona wciąż powiększającym się zbiorem „śmieci’” postrzegam siebie jako osobę uzależnioną od przedmiotów.
Nasze życia są przepełnione codziennymi spotkaniami z rzeczami, których istnienia większości z nich już nawet nie zauważamy — jak pisze Marek Krajewski — bo ich obecność jest dla nas tak oczywista i przezroczysta zarazem. Chciałabym odróżnić zbieractwo od kolekcjonowania, w które jest wpisany pewien porządek, reguły i chęć klasyfikowania świata. Zbieractwo jest mi bliższe jako działanie afektywne, intuicyjne i dzikie. Mam emocjonalny stosunek do moich zbiorów, mieszkam z nimi i traktuję podmiotowo.
Minimalizm jest dla mnie podejrzany. Samokontrola i ograniczanie są niełatwą praktyką, przynajmniej dla mnie. Chociaż przyznam, że rzeczy są bardzo wymagające i zawłaszczające, zwłaszcza przestrzeń życiową. Na razie jednak mogłabym powiedzieć o sobie, że z zapałem powiększam moją masę spadkową (uśmiech).
Serialność i typologia były zasadami, które były obecne już w pracach z cyklu Kinderturnen, Homebody czy Myśloformy. Figura ludzka, zmultiplikowana, albo połączona z przedmiotami w dziwne hybrydy w jakimś sensie też wtłoczona była w porządek podobny do zasad kolekcji, segregacji i agregacji?
Patrząc wstecz na moje wcześniejsze prace rzeczywiście można zauważyć, że charakteryzuje je bazowanie na różnego rodzaju zbiorach, podobnych elementach. Szczególnie w cyklu Kinderturnen, gdzie dekonstruuję podręcznik z ćwiczeniami dla dzieci, widać moje upodobania dyscyplinujące dziecięce sylwetki. Ale uważny odbiorca zauważy, jak w cyklu ponad stu kolaży zamkniętych w dziewiętnastu rozdziałach książki, narracja się zmienia a porządek burzy. Ostatnią mini-serię Resztki tworzę z pozostałości wynikających z wycięcia figur w druku dwustronnym. Książki-matki zostały przeze mnie ostatecznie przenicowane.
Chciałabym odróżnić zbieractwo od kolekcjonowania, w które jest wpisany pewien porządek, reguły i chęć klasyfikowania świata. Zbieractwo jest mi bliższe jako działanie afektywne, intuicyjne i dzikie.
Z kolei praca Myśloformy jest próbą katalogowania świata z góry skazaną na niepowodzenie. Jest także o zdolności człowieka do wytwarzania rzeczy, o tym, że wszystko w jego rękach staje się narzędziem lub artefaktem, odkąd podniósł pierwszy kamień z ziemi
Chyba od zawsze podejrzliwie przyglądałaś się ludzkim projektom a może cywilizacyjnemu projektowi w ogóle?
Myślę, że moje prace cechuje ambiwalencja i intencyjna dwulicowość. Jest to u mnie naturalnie wrodzone. Nie jestem zodiakarą, ale coś jest na rzeczy (uśmiech). Nie raz spotykam się z zupełnie różnym ich odczytaniem, co mnie bardzo cieszy.
Twoje nowe prace są pozbawione ludzkiej obecności. To po prostu przedmioty interesujące w swoim nagromadzeniu, zagadkowe w formie. Szczególnie chętnie gromadzisz te, których człowiek już nie potrzebuje, czasem po prostu śmieci. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest w tych zbiorach ekonomiczno-polityczny przytyk.
Moją uwagę przykuwają głównie przedmioty porzucone, które już nie zabiegają o ludzki podziw i uznanie, te wycofane ze współistnienia w ludzkim świecie. Rzeczy zmęczone, ale jeszcze niewyczerpane, które utknęły gdzieś pomiędzy — jeszcze nie umarły a już nie żyją. Na moje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że ich pojedyncza wartość ekonomiczna jest znikoma. Przede wszystkim interesują mnie przedmioty metaforycznie naładowane. Weźmy taki dewar — wnętrze termosu, od pierwszego myślenia rzecz bardzo skromna i prosta niczym jednokomórkowiec. Dla mnie przedmiot idealny. To jednorodny obiekt zamknięty, który kryje w sobie techniczną próżnię. Mój rosnący latami zbiór dewarów dobiega dwustu. Ostatnio pewien widz wystawy Rzeczy, które się wycofują porównał moje wydobywanie wnętrz termosów z ich obudowy do wyłuskiwania drogocennych pereł. Bardzo trafna metafora, poszerzająca moje o nich myślenie, szczególnie, że nieraz otwierałam przerdzewiały chiński termos otwieraczem do konserw (uśmiech). Mam nadzieję, że te prace mówią nie tylko o samych (w) sobie, ale też — w nienachalny sposób — o naszej ludzkiej kondycji w jej społeczno-ekonomicznym wymiarze. Choćbym nie wiem jak silnie wierzyła w emancypację świata materii, to zawsze ten świat będzie uwikłany w ludzki los. A my nawet w świecie pozbawionym ludzkiej obecności myślimy głównie o sobie (uśmiech).
Moją uwagę przykuwają głównie przedmioty porzucone, które już nie zabiegają o ludzki podziw i uznanie, te wycofane ze współistnienia w ludzkim świecie.
Ja myślę o „termosach” jak o odpowiednikach ludzkiej duszy albo świadomości. Ich idealna próżnia zamknięta w lśniącej bańce fascynuje i nie przestaje istnieć, ale też przypomina o tym, co na naszych oczach nauka rozmontowuje kwestionując ludzką wyjątkowość…
Tak… one są takimi samorodkami, niby zimna powłoka laboratoryjna, a jednak obdarzona romantycznym czy poetyckim potencjałem. Są ewidentnym dowodem na to, że nam ludziom niektóre rzeczy wyjątkowo się udały (uśmiech).
Tytuł serii najnowszych prac Rzeczy, które już nie są tym czym były a jeszcze nie są… nawiązuje do filozoficznego języka realizmu spekulatywnego. Co cię w nim inspiruje?
Nadałam tę nazwę pewnemu zmiennemu zbiorowi obiektów, które są dokładnie tym: rzeczami, które już nie są tym czym były, a jeszcze nie są tym czym będą. Są to wyimki z mojej kolekcji, które wyjmuję z ich dotychczasowego mniej lub bardziej funkcjonalnego życia i umieszczam w poczekalni. Przeważnie są to przedmioty, których urok mnie zachwyca, a dla których nie znajduję jeszcze nowej formy. Testuję dla nich alternatywne scenariusze. Ta sytuacja bycia pomiędzy może trwać latami. Ostatnio najbardziej pociąga mnie snucie fantazji na temat przyszłości materialności, szczególnie tej niedostępnej ludzkiemu poznaniu, znajdującej się w miejscach pozbawionych światła; w ciemnej materii warstw ziemi, dna oceanu, kosmosu. Interesują mnie wszelkie ekofikcje, myślenie science-fiction jako sposób opisywania teraźniejszości oraz scenariusze, posługujące się różnymi spekulacjami podważającymi rzeczywistość, jednoczesne głębokie zanurzenie w przeszłości i przyszłości, tak… archeologia przyszłości oraz płaskie ontologie, to mnie najbardziej inspiruje. Teraźniejszość należy do nie-ludzkich aktorów, ale przyszłość należy do rzeczy. Rzeczy jako te dotychczas usytuowane na najniższym szczeblu hierarchii są ostatnie w kolejce do emancypacyjnego zrywu. Nowe filozofie, to znaczy nowe jak na filozofie, dają im szansę wyjścia na scenę w głównej roli. Graham Harman jako główny filozof nurtu realizmu spekulatywnego przywraca rzeczom ich metafizyczny potencjał, dwulicowość i głębię.
Moje najnowsze prace; czerpiące inspiracje zarówno z archeologii, geologii, kopalnictwa, jak i kosmogonii; wpisują się w nurt terra artu, są nimi hybrydyczne połączenia prymitywnych skorodowanych przedmiotów znalezionych w ziemi i piwnicach oraz ceramiki, którą w tym wypadku używam protetycznie.
Twoje prace często zmieniają się z wystawy na wystawę. Czy to jakiś rodzaj buntu wobec rynkowych mechanizmów zmieniających każdy gest artystyczny w obiekt kolekcjonerski?
(śmiech) Jeśli mówimy o buncie, to może jest to raczej bunt rzeczy a nie artysty. Faktycznie, rzeczy ostatnio mi pączkują, rozpełzają się, zamieniają miejscami, migrują z jednych prac do drugich i z powrotem. Jest to proces organiczny i rozrost charakterystyczny bardziej dla materii ożywionej niż nieożywionej. Nie mam ortodoksyjnego podejścia w wyznaczaniu im granic, bardziej od metryczki interesują mnie tymczasowe sojusze, które zawierają. Ale zawsze można z nich wykroić jakiś kawałek kolekcjonerski (śmiech), tylko wtedy skończy się ich życie pełne przygód.
Zdarzało mi się robić instalacje w parku, w szczerym polu, lesie, studzience kanalizacyjnej i na cmentarzu. Każde miejsce jest dobre, buduje inny kontekst, a ja lubię płodozmian i pracę in situ, nawet w przestrzeniach instytucjonalnych.
Sztuka ostatnio (często z konieczności) poszukuje przestrzeni do funkcjonowania poza instytucjami muzealnymi i galeryjnymi. Duchamp chciał z Mony Lisy zrobić deskę do prasowania. Wyobrażasz sobie swoje instalacje w przestrzeni niewydzielonej?
Co to znaczy w przestrzeni niewydzielonej, w próżni? Bogaci i próżni ludzie wysyłają różne rzeczy w kosmos, ale ty masz chyba na myśli bardziej naziemne przestrzenie. Nie muszę sobie ich wyobrażać, bo pracuję w różnych formatach i przestrzeniach, najczęściej prezentuję prace w galeriach, ale zdarzało mi się robić instalacje w parku, w szczerym polu, lesie, studzience kanalizacyjnej i na cmentarzu. Każde miejsce jest dobre, buduje inny kontekst, a ja lubię płodozmian i pracę in situ, nawet w przestrzeniach instytucjonalnych. Kryje się tu część odpowiedzi na poprzednie pytanie dotyczące płynnej formy instalacji. Zdarza się, że to dana przestrzeń prowokuje jej zmianę.
Jakie prace chcesz jeszcze zrobić?
W najbliższym czasie przygotowuję prace ceramiczne i fotograficzne na małą wystawę zbiorową, która będzie miała miejsce w podziemiach gdyńskiej hali targowej, w Halo Kultura. Są to przestrzenie oddane artystom. Tym razem biorę na warsztatach bardzo jesienny temat… przyglądam się bliżej błotu. Interesuje mnie jego dzika, barbarzyńska i nieokiełzana natura. Wypierane z naszego pola widzenia, zalewane betonem, pokrywane kostką Baumą, osuszane. Błoto jest nieczyste, kapryśne i abjektalne. Fascynuje mnie ten quasi-obiekt, jak nazwałby je Bruno Latour lub hiperobiekt według Timothy Mortona. Czyli coś, co powstaje przy współudziale sił natury i człowieka, które jednak wymyka się władzy tego ostatniego. Jako naturalna materia, niezwykle zdolna to stawiania biernego oporu, jest wyjątkowo odporna na ludzkie dyscyplinujące działanie. Znowu znalazłam pretekst do pracy z gliną, która w tym temacie wydaje się jak najbardziej naturalnym medium.
Z kolei wczesną jesienią przyszłego roku będę miała wystawę indywidualną w CSW Łaźnia w Gdańsku. Bardzo się cieszę z tego powodu, bo będzie to duża prezentacja prac z ostatnich lat w moim rodzinnym mieście.
Patrycja Orzechowska – artystka wizualna, autorka książek artystycznych; zajmuje się fotografią, kolażem, ceramiką, instalacją, zbieractwem, grafiką użytkową i ready mades. Absolwentka Wydziału Malarstwa i Grafiki, o kierunku grafika, w Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku oraz Interdyscyplinarnych Studiów Doktoranckich Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu; wielokrotna stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Marszałka Województwa Pomorskiego i Prezydenta Miasta Gdańska. Jej prace były prezentowane na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych i zbiorowych. Założycielka wydawnictwa JAMI Issue. W swoich ostatnich realizacjach zajmuje się głównie OOO (Object-Oriented Ontology), ontologią zorientowaną na przedmiot i relację ludzie-przedmioty. Artystka mieszka i pracuje w Gdańsku. www.patrycjaorzechowska.com
Anna Mituś – kuratorka, krytyczka i historyczka sztuki współczesnej. Ukończyła germanistykę i historię sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim. W latach 2003–2021 związana z BWA Wrocław, jako autorka tekstów, kuratorka wystaw; od 2008 roku redaktorka naczelna magazynu „Biuro”. Od 2017 roku współautorka programu galerii Awangarda; od 2019 roku kierowała programem galerii BWA Wrocław Główny. Zajmuje się relacją sztuki z innymi obszarami rzeczywistości. Teksty o
sztuce publikowała m.in. w „Obiegu”, „Umelec Magazine”, „Odrze” i „Szumie”. W latach 2010–2014 członkini Rady Artystycznej Dolnośląskiego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. We wrześniu 2014 roku w jej redakcji ukazała się książka Agresywna niewinność. Historia grupy Luxus. Członkini AICA.