Miłosny performance: Wojciech Puś, „Magic Hour”
Wolałbym patrzeć na ciebie niż na wszystkie portrety świata
Magic Hour to dwunastominutowe wideo przepełnione miękkim światłem zachodzącego słońca. Złote słoneczne promienie delikatnie muskają skórę nagich ramion smukłego chłopca ze sztywnymi blond lokami. Świetliste smugi rozpryskują się w powietrzu, rozpadają o taflę wody, albo rozbłyskują na jasnych jak słoneczniki lokach młodego mężczyzny. Błyszczące promienie ogrzewają i pieszczą skórę, jednak w tkance Magic Hour wibruje zimny niepokój. Skąd w pełnych słońca i ciepłych kolorów scenach wziął się mrok? Wynika on z myślenia o idealnej sytuacji w miłości. Takiej sytuacji zawsze towarzyszy obawa schowana na dnie refleksji, że miłosny constans dający poczucie harmonii ze światem może się nagle zmienić. Strach przed niespodziewaną odmianą losu, która jak tornado może zmieść mozolnie budowane fundamenty: poczucie sensu i bezpieczeństwa. Miłość implikuje strach przed utratą. Zachód słońca prezentowany w Magic Hour to pora rzeczy pięknych i niebezpiecznych. Może się w niej wydarzyć dużo dobrego i złego. Ale jest to, przede wszystkim, pora zwiastująca nieuniknione nadejście nocy.
Piorun zapowiedzią złotego słońca
Wojciech Puś po raz pierwszy zobaczył Karola – wtedy jeszcze nieznajomego przechodnia – w lutym 2010 roku, we Wrocławiu na ulicy Świdnickiej, nieopodal bauhausowskiego budynku Renomy. Artysta przyjechał do Wrocławia z Łodzi, w której mieszkał, na próbę spektaklu Sen nocy letniej, przy którym współpracował (jako osoba odpowiedzialna za światło i wideo.) Kierowany czymś w rodzaju magnetycznego przyciągania zaczął podążać za Karolem i przez dłuższą chwilę widział go odwróconego plecami. Kilka lat później w taki sam sposób Karol będzie szedł przed Wojtkiem w Magic Hour. Mimo przyciągania, w pewnym momencie Karol zniknął z jego pola widzenia. Nie przepadł jednak na długo, zaledwie na parę miesięcy. Jeszcze 15 maja tego samego roku przypadkiem spotkali się na wernisażu Wojtka we wrocławskiej Galerii Entropia. Wojtek początkowo nie rozpoznał w Karolu chłopaka z ulicy. Otwarcie wystawy odbyło się w noc muzeów i przez Entropię przewinęły się tłumy zwiedzających. Artysta był też wtedy zupełnie zamknięty na relacje. Skupiony na swojej pracy i sobie samym, zapamiętale ćwiczył jogę i uznał, że relacje towarzyskie w ogóle go nie interesują. Dzisiaj ocenia ten czas, jako wyjątkowo egoistyczny okres swojego życia. – Zawsze wierzyłem w piorun z nieba i uznałem, że jeżeli ten piorun nie uderzy przede mną, to niczego nie chcę. Jeżeli nie piorun to nic – tłumaczy Wojtek Puś. Piorun uderzył przed stopami artysty wieczorem 15 maja. Karol podszedł do niego z prostym pytaniem o neonowe prace. Dzisiaj Wojtek wspomina tę pierwszą wymianę zdań z rozrzewnieniem. Ale ważniejsze od pytania było to, że właściwie od tamtego momentu zaczęli być ze sobą, co wydało się najbardziej naturalną i najbardziej oczywistą na świecie konsekwencją tego spotkania.
Atmosferę napięcia w Magic Hour buduje też ukryty layer pracy. Tajemniczo brzmiący podkład to zmiksowany głos Karola, który mówi przez sen. Karol w nocy wygłasza skomplikowane elaboraty, mówi czasami rzeczy przerażające, czasami dziwne, a czasami brzmiące bez sensu, jakby były recytowane w wymyślonym języku. Wojtek postanowił nagrywać słowa ukochanego (zresztą Karol już wcześniej nagrał dużo swoich bełkotliwych wywodów). Oniryczne monologi pojawiające się w kompletnej nieświadomości bardzo odpowiadały koncepcji Magic Hour, antycypującej nieświadome przeżywanie rzeczywistości na którą nie ma się wpływu np. przyszłości czy snu. Podprogowy soundscape, dla niektórych brzmiący jak enigmatyczne nawoływania na stawie, jest rodzajem prywatnej ścieżki dźwiękowej. Staw, z którego wynurza się Karol, znajduje się we wsi pod Warszawą i nie jest miejscem przypadkowym, ale obszarem okalającym dom prababci Wojtka Pusia, w którym artysta wychowywał się do piątego roku życia. Puś czuje się z nim związany najbardziej przez naturę, która od zawsze wydawała mu się groźna. – Dla mnie natura zawsze miała wymiar nie do końca odkrytej, zawoalowanej grozy. A doświadczenie lasu szczególnie było związane z lękiem np. przed kimś schowanym za drzewami, kto może mnie obserwować, a kogo ja mogę nie widzieć. Pokrewny strach odnalazłem po latach w filmach Lyncha. Ucieleśnił go Bob z Miasteczka Twin Peaks, który czaił się między drzewami. Zło może wyjść z lasu, w którym świeci słońce, czyli z miejsca kojarzonego z bezpieczeństwem i przyjemnością. – mówi artysta.
Soki miłości
Na tle idealnie niebieskiego nieba nieśpiesznie unosi się wstęga białej gęstej cieczy. Opadająca strużka mlecznego płynu formuje się w łańcuszek z nawleczonymi perłami. W rzeczywistości nie jest to kosztowny naszyjnik, ale strużka spermy. Dzisiaj słowa: sperma, nasienie, ejakulacja, wytrysk; mają prawie wyłącznie fizjologiczne konotacje i kojarzą się głównie z pornografią, w której jedna ze stron jest do czegoś zmuszana, poniżana. Sperma w akcie, który nie ma nic wspólnego z miłością staje się odstręczającą substancją, kłopotliwą do sprzątnięcia. Wojtek Puś mówiąc o spermie w Magic Hour powołuje się na jeden ze swoich ulubionych filmów Najważniejsze to kochać Andrzeja Żuławskiego z 1975 roku. „W filmach Żuławskiego jest uwielbienie dla fizjologicznej strony miłości, kiedy Romy Schneider w Najważniejsze to kochać płacze, poci się, ma tłuste włosy, to odbieramy to zupełnie inaczej, ponieważ ona jest osobą zakochaną, szaleje z miłości. Wtedy te wszystkie płyny fizjologiczne przestają odrzucać i zaczynamy rozumieć, że to nie są tylko wydzieliny, ale soki miłości”. Tryskająca sperma sfilmowana tysiąc klatek na sekundę jest piękna jak delikatna rzeźba. Kojarzy się z Moim samotnym kowbojem Takashi Murakamiego, w której wydobywająca się obfitym strumieniem sperma przybiera postać mlecznego lasso w rękach mangowego chłopca.
Pić z tobą colę
Wojtek Puś pyta mnie, czy uważam, że jest to film gejowski. Odpowiadam, że to oczywiste. A gdybym nie wiedziała, że zrobił go mężczyzna? Pyta dociekliwie. Wtedy pomyślałabym, że Magic Hour jest totalną afirmacją filmowanego mężczyzny. Hołdem dla jego piękna. Wynikiem uwielbienia jego ciała. Chęcią uwiecznienia miłości. Tak jak Grecy uwieczniali w rzeźbach swoich kochanków, arystokraci zlecali malowanie portretów kochanek, tak Puś filmuje dzisiaj Karola. Wojtek uśmiecha się, wydaje się usatysfakcjonowany moją odpowiedzią.
(…)
patrzę
na ciebie i wolałbym patrzeć na ciebie niż na wszystkie
portrety świata
może czasem z wyjątkiem Polskiego Jeźdźca co tak czy owak
jest u Fricka
gdzie dzięki bogu jeszcze nie poszedłeś więc pierwszy raz
będziemy mogli razem pójść
a że poruszasz się tak pięknie z grubsza załatwia nam futuryzm
podobnie w domu nigdy nie myślę o Akcie schodzącym po
schodach ani na
próbie o jednym rysunku Leonarda lub Michale Aniele co
kiedyś tak mnie rozanielał
i na cóż zdały się impresjonistom ich wszystkie studia jeżeli
nigdy nie zdołali
ustawić sobie właściwego człowieka w pobliżu drzewa gdy
tonęło słońce
czy też takiemu Marino Mariniemu skoro nie wybrał jeźdźca
tak czujnie
jak konia
wygląda na to że okradziono ich wszystkich z jakiegoś
cudownego doświadczenia
którego ja zmarnować nie myślę, dlatego mówię ci o tym
Pisał Frank O’Hara o miłości do swojego partnera Joe LeSueur w 1960 roku w wierszu Pić z tobą colę.
Noc
Wojtek opowiada o swoim najgorszym śnie, który jest zapętlonym powtórzeniem jego pierwszego spotkania z Karolem, wtedy jeszcze obcym przechodniem na ulicy Świdnickiej we Wrocławiu. W tym śnie Karol idzie przed Wojtkiem, który nie może go dogonić, chociaż stara się ze wszystkich sił. Sen przypominający torturę kumuluje strach utraty dostępu do osoby, która jest na wyciągnięcie ręki. Koszmar o tym, że w miłość wpisana jest utrata. Tę samą scenę Wojtek filmuje w Magic Hour.
Magic Hour jest dokumentacją czynności życia codziennego. Za sprawą zwolnień i efektów wygląda na wykreowaną rzeczywistość, ale świat przedstawiony tu w ogóle nie jest ukształtowany, tak jak kształtuje się filmową rzeczywistość. Nic w nim nie zostało wyreżyserowane. Nikt niczego nie gra. Ujęcia filmowane tysiąc klatek na sekundę pozwalają dokładnie zatrzymać oglądany obraz pod powiekami, żeby jak najdłużej przeciągnąć moment. Między ujęciami są wyciemnienia trwające kilka sekund, które narzucają rytm oglądania, tak jakbyśmy zamykali powieki w trakcie ściemniania obrazu. „Myślę, że oglądając ten film za kilkadziesiąt lat, będę czuł głównie ból. Wtedy nie będziemy już young and beautiful, jak z piosenki Lany Del Rey”.
Zofia Krawiec — Autorka książek „Miłosny Performans” i „Szepczące w ciemnościach”. Absolwentka filozofii i kulturoznawstwa. Mieszka w Warszawie.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Wojciech Puś
- Indeks
- Wojciech Puś Zofia Krawiec