Między awangardą a TikTokiem. Rozmowa z Waldemarem Tatarczukiem
Wiktoria Kozioł: Od 2009 roku prowadzisz Galerię Labirynt. Co zmieniło się od dekady w twoim myśleniu o roli dyrektora galerii miejskiej?
Waldemar Tatarczuk: Mam stałe założenia, ale jednocześnie w związku z przekształcającą się rzeczywistością, a także moją ewoluującą świadomością zmieniał się program. Zacznę od niezmienników. Korzystałem ze wzorców dostarczonych przez ważnych dla mnie nauczycieli. Pierwszym z nich był Wojciech Krukowski, wieloletni dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, mimo że obejmowałem prowadzenie niewielkiej, prowincjonalnej galerii, chciałem, aby przypominała CSW. Istotna była dla mnie multidyscyplinarność Zamku, otwartość na działania o charakterze performatywnym i stała obecność młodych artystów i artystek. W programie było zaledwie 10-15% sztuki, która interesowała osobiście Krukowskiego. To fantastyczna metoda, aby instytucja nie starzała się wraz z dyrektorem. Z każdą dekadą pojawiali się „nowi młodzi”. Jeśli oddajesz dużą część pola kuratorom i kuratorkom, nie decydujesz sam o programie. Jest on dla mnie istotny, ale równie ważne jest to, jak galeria jest zorganizowana, w jaki sposób buduje relacje z otoczeniem, z artystkami i artystami, ze środowiskiem i z miastem.
Powiedzenie „nie” jakiejkolwiek władzy wymaga wzięcia na siebie odpowiedzialności za to, co się robi. Nie mogę żądać i oczekiwać od kogokolwiek z pracowników i pracownic, aby tę odpowiedzialność brali i brały razem ze mną. A jednocześnie nie mógłbym działać w taki sposób bez fantastycznego, zgranego zespołu, jaki udało mi się zbudować w Labiryncie.
W jednym z wywiadów wspomniałeś, że inspiracją była dla ciebie także koncepcja muzeum krytycznego Piotra Piotrowskiego.
To dla mnie bardzo ważny przykład. Podobnie jak Piotra Piotrowskiego interesuje mnie sztuka Europy Wschodniej. Dlatego zaprosiłem go do zorganizowania w 2014 roku w Labiryncie międzynarodowej konferencji, której celem było spojrzenie na sztukę naszego regionu z globalnej perspektywy.
Przejdźmy w takim razie do różnic.
Piotrowski rozpoczął prowadzenie Muzeum Narodowego od wystawy Ars Homo Erotica, ja tematy stricte społeczne zacząłem poruszać kilka lat później. Magdalena Linkowska we współpracy z Pawłem Leszkowiczem i Tomkiem Kitlińskim kuratorowała w Labiryncie wystawę Wojna i pokój (2015), dotyczącą ikonografii militarnej w polskiej sztuce. Temat istotny i aktualny, Rosja zaatakowała akurat Ukrainę. Na bazie tego projektu wspólnie z Tarasem Polataiko zorganizowałem Imagination. Reality w Narodowym Muzeum Sztuki Ukrainy w Kijowie. Zestawiliśmy polskich artystów, tworzących w dosyć komfortowej sytuacji, z artystami ukraińskimi, dla których ta wystawa była być może bardziej krytyczna, odnosząca się do aktualnej rzeczywistości. Jednak tak naprawdę pierwszą wystawą, która odpowiadała na sytuację wprost, była DE-MO-KRA-CJA w 2016 roku. To był dla mnie zwrot, dlatego że w programie pojawiła się wystawa na gorąco komentująca aktualne wydarzenia.
Co było motywacją?
Pisząc o wystawie DE-MO-KRA-CJA odnosiłem się do Piotra Piotrowskiego, ale nie jest tak, że byłem jego pilnym uczniem, który wysłuchał wykładu i postanowił zareagować. Działałem impulsywnie, byłem wkurzony sytuacją, reagowałem na wszelkie działania rządu PiS, a nie tylko te dotyczące kultury i sztuki. Wystawa powstawała w ciągu dni-tygodni. Konkurs oczywiście miał znaczenie, pierwszy raz Labirynt dostał okrągłą kwotę 0 złotych. Z powodu odcięcia od dotacji musieliśmy zrewidować plany wystawowe, zrezygnować z dwóch wystaw, które generowały większe koszty. W związku z czym mieliśmy lukę w programie w kwietniu, maju i czerwcu 2016 roku. Żartowałem, że galeria nie może być pusta, czymś ją trzeba wypełnić. To były szybkie procesy myślowe, udział w demonstracjach antyrządowych, obserwowanie tego, jak PiS uderza w sądy, w Trybunał Konstytucyjny, zaczyna zawłaszczać media publiczne.
Dyrektorzy często zakochują się we władzy. Bywasz autorytarny?
To chyba niemożliwe w instytucji sztuki, która chce się rozwijać i krytycznie komentować rzeczywistość. DE-MO-KRA-CJA powstała w bliskiej współpracy z Pauliną Kempisty, która pracowała wówczas w galerii. Natomiast interwencyjne wystawy organizowane w tym roku wynikają już z moich indywidualnych decyzji. W jakimś sensie wykorzystuję swoją pozycję, która pozwala na takie szybkie reagowanie, tyle, że to są trudne rozstrzygnięcia. Powiedzenie „nie” jakiejkolwiek władzy wymaga wzięcia na siebie odpowiedzialności za to, co się robi. Nie mogę żądać i oczekiwać od kogokolwiek z pracowników i pracownic, aby tę odpowiedzialność brali i brały razem ze mną. A jednocześnie nie mógłbym działać w taki sposób bez fantastycznego, zgranego zespołu, jaki udało mi się zbudować w Labiryncie.
Jak twoim zdaniem zmieniała się sztuka w tym okresie?
Artyści i artystki bardziej odnoszą się do bieżącej sytuacji, zmiana jest gigantyczna. Wystawa Jak jest? w 2017 roku miała prezentować sytuację młodego artysty/artystki bez oceny, wystawiliśmy wszystkie prace, które spełniały kryteria formalne. Pokazaliśmy wideo 150 osób, założeniem była granica wieku do 27 lat. Byliśmy ciekawi, jakie pojawią się prace i tematy. Tych dotyczących aktualnej sytuacji politycznej było bardzo mało, niewiele dotyczyło demokracji, autorytaryzmu, tego, co się dzieje w Polsce i na świecie. Natomiast w odpowiedzi na Jesteśmy ludźmi w tym roku wpłynęło bardzo dużo prac komentujących sytuację osób LGBT+.
W 2016 roku w wywiadzie z Jakubem Wydrą podkreślałeś, że odwołujesz się ciągle do sztuki lat 70. i 80. Jak teraz to widzisz?
Cała generacja towarzysząca Andrzejowi Mroczkowi tworzyła sztukę, na której się wychowywałem: Jerzy Bereś, Zbigniew Warpechowski, Teresa Murak, Natalia LL. Na początku lat 90. zostałem zaproszony przez Mroczka do pokazywania performansu, wszedłem w tamto środowisko. W jednym z wywiadów Marta Czyż pytała mnie, czy zastanawiałem się jako młody artysta, z czego będę się utrzymywał. Nie zastanawiałem się, bo miałem takie idealistyczne wzorce jak Warpechowski czy Andrzej Partum. Po skończeniu studiów okazało się to problematyczne. Kiedy startowałem w konkursie na stanowisko dyrektora galerii, podkreślałem kontynuację programu Andrzeja Mroczka w tej części, która była dla mnie interesująca, czyli pokolenia neoawangardy. Przez wiele lat regularnie pokazywałem tych artystów, nie odcinam się od historii, ale rzeczywiście zdecydowanie więcej miejsca poświęcam obecnie młodym. Jest mało galerii, w których młodzi artyści i artystki mogą się pokazywać, powstała jakaś luka, którą trzeba wypełnić. Ale np. projekt Akcja Lublin!, koncentrujący się na sztuce performans w mieście, zestawia artystów i artystki klasyczne z młodzieżą. Pojawiają się tam prace Przemysława Kwieka, Zofii Kulik, Ewy Zarzyckiej, Józefa Robakowskiego, Marii Pinińskiej-Bereś, Jerzy Beresia, Jana Świdzińskiego i młodych, często są to studenci i studentki ASP. Odbyły się trzy takie wystawy, w których odwołuję się do archiwów galerii, kontrapunktując to twórczością najmłodszego pokolenia.
W kwietniu-maju mamy zwykle dokładny program działań na kolejny rok, w tym roku nie powstał. Myślę, że to była najważniejsza z moich decyzji. O tyle świadoma, że planowanie, którego nauczyliśmy się w przeszłości, w obecnej sytuacji jest absurdalne. Nie wiemy, co będzie za kolejny miesiąc, a co dopiero kolejny rok.
Przejdźmy do wydarzeń roku 2020. Jak sobie radziliście w tych trudnych czasach?
W jakimś sensie pytania o życie w czasie pandemii i po niej postawiliśmy jeszcze kompletnie nie wiedząc, że wybuchnie, już jesienią 2019 roku. Najpierw wraz z Sebastianem Cichockim zorganizowałem konferencję Jak rozmawiać ze strzelbą, która chce się zabić. Sztuka w dobie postprawdy, teorii spiskowych i negacjonizmu. Zaprosiliśmy osoby związane z aktywizmem i instytucjami, artystów, zastanawialiśmy się jak odpowiedzieć na kryzys. Później z Edwinem Bendykiem przeprowadziliśmy jednodniowe seminarium, które dotyczyło funkcji instytucji kultury. Żałowałem, że w tytule nie można używać słowa, które zmienia się jak w neonie. Brzmiałby tak: Galeria to nie jest to, o czym myślisz, z tym, że słowo „galeria” zmieniałoby się na „dom kultury”, „muzeum”, „teatr”, „filharmonia”, „biblioteka” itd.
Kolejne spotkania dotyczyły komunikacji międzykulturowej. Bierzemy pod uwagę to, że Lublin i cała Polska w ciągu ostatnich kilkunastu lat przestała być państwem monokulturowym. Pracujemy z cudzoziemcami, organizujemy razem z NGO-sem Homo faber lekcje języka polskiego. Inne warsztaty i wydarzenia dotyczyły dostępności kultury dla osób z niepełnosprawnościami, kryzysu klimatycznego, modelu instytucji jako takiej, poszerzania działań online w sztuce i kulturze. Te wydarzenia były częściowo teoretyczne, ale okazało się, że były w jakimś sensie lekcją przygotowującą do pandemii. Czuję, że w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia instytucje kultury powinny pokazać, że są potrzebne do czegoś więcej. Nie zaspokajają wyłącznie tzw. „wyższych potrzeb”, ale ułatwiają relacje z otaczającym światem, który wdarł się bezpośrednio w naszą działalność. Nie możemy udawać, że nic się nie zmieniło. W przypadku Labiryntu zmiana sposobu funkcjonowania nie była aż tak dotkliwa, gdyż ten rok zaplanowaliśmy swobodnie, łatwo mogliśmy przesuwać wydarzenia, dzięki temu reagowaliśmy na bieżącą sytuację. Coś nas tknęło, żeby nie otwierać wystawy dla dzieci, którą robimy co roku, a która w czasie pandemii, kiedy nie można dotykać obiektów i siebie nawzajem, byłaby totalną klapą. Dzięki temu „elastycznemu” programowi mieliśmy przestrzeń na organizację wystawy będącej odpowiedzią na homofobiczne wypowiedzi prezydenta Dudy, a w tej chwili na reakcję z na Ogólnopolski Strajk Kobiet.
Od co najmniej dekady pojawiają się nowe narracje o różnego rodzaju kryzysach, jednak czy zdarzyło się coś, co w czasie pandemii całkowicie cię zaskoczyło?
Nagłe zamknięcie instytucji było oczywiście szokiem dla mnie i całego zespołu. Z dużym wysiłkiem logistycznym tuż przed lockdownem zainstalowaliśmy gigantyczną rzeźbę Moniki Sosnowskiej i nie mogliśmy jej pokazać publiczności. Był to też moment zastanowienia, co możemy zrobić. Uświadomiłem sobie, że nie ma sensu czekać, aż wszystko się uspokoi. Byłem przekonany, że świat się zmienia, musimy zrezygnować z naszych przyzwyczajeń, poszukać innego sposobu funkcjonowania. Mało prawdopodobne, że plany, które mieliśmy, zostaną zrealizowane, że będziemy mogli planować tak jak dotychczas. Galeria jest zamknięta i zastanawia się, co ma ze sobą robić. Jej główną funkcją jest robienie wystaw, a nie możemy ich pokazywać.
Mówisz, że pewne przyzwyczajenia trzeba odrzucić. Jaka jest recepta, żeby współczesne narzędzia pracy były bardziej odpowiednie?
Każdy komu wydaje się, że ma receptę, powinien od razu szukać drugiej i kolejnej, bo póki co żadna skuteczna nie istnieje. Żałuję, że nie mam nagrania z marca-kwietnia, kiedy próbowaliśmy zaadaptować się do nowej rzeczywistości. Myślę, że to najbardziej twórczy okres w moim życiu, a przynajmniej w moim życiu galeryjnym. Musieliśmy patrzeć na to, co się dzieje i znaleźć rozwiązania. Pierwsze były standardowe: przeniesienie aktywności do sieci, adaptowanie warsztatów do formy online, zespół redagował teksty, zajmował się pracą teoretyczną i intelektualną. Analizowaliśmy historię galerii, pojawiały się tematy aktualności sztuki. Jedna z kuratorek – Aleksandra Skrabek – zajmowała się chorobami w sztuce, tematem bardzo na czasie. Natomiast Magda Linkowska wraz z Agnieszką Cieślak – kuratorki ubiegłorocznej wystawy Trzy Plagi – zajęły się relacją między sztuką a demokracją. Zdecydowaliśmy się na tłumaczenie wszystkich postów na Polski Język Migowy, angielski i ukraiński, mając na uwadze naszych głuchych widzów, około 7 tysięcy studentów/studentek anglojęzycznych oraz ok. 20 tysięcy Ukraińców i Ukrainek. Jednak pierwsza istotna decyzja, związana z pandemią, mająca wpływ na przyszłość, polegała na zaniechaniu. W kwietniu-maju mamy zwykle dokładny program działań na kolejny rok, w tym roku nie powstał. Myślę, że to była najważniejsza z moich decyzji. O tyle świadoma, że planowanie, którego nauczyliśmy się w przeszłości, w obecnej sytuacji jest absurdalne. Nie wiemy, co będzie za kolejny miesiąc, a co dopiero kolejny rok.
2020 rok kończą coraz większe niepokoje społeczne i Strajk Kobiet. Opowiedz o najnowszej wystawie.
Nazwaliśmy ją Nigdy nie będziesz szła sama, od jednego z haseł skandowanych na demonstracjach. Ogłosiliśmy nabór kilka dni temu, wystawa ewoluuje w trakcie realizacji, otwarcie będzie początkiem jej tworzenia. Początkowo, współpracująca przy tej wystawie Nadia Wójcik chciała zebrać transparenty, kartony z hasłami, później pomyśleliśmy także o dokumentacji fotograficznej i wideo z protestów. Wystawa miała stanowić relację z wydarzeń na ulicach, ale kiedy zaprosiłem do przesyłania i przekazywania materiałów, okazało się, że chcą w niej wziąć udział również artyści i artystki, którzy mają prace odnoszące się do tematu. Jeżeli zdecydowały, że to może być forum do wypowiedzi artystycznej, to tak zrobimy. Otwarcie 13 grudnia ma oczywiście symboliczne znaczenie. Zastanawiam się, czy to wyłącznie odniesienie do metod działania państwa polskiego w chwili obecnej, które przypomina tamte czasy, czy może à rebours – 13 grudnia Jaruzelski ogłosił stan wojenny, my ogłaszamy rewolucję wolności, która wybuchła w Polsce. Przez kolejne dni i tygodnie będziemy nadal zbierać dokumentację oraz prace i stopniowo dołączać je do wystawy.
Czyli forma jest absolutnie inkluzywna?
Pokażemy wszystko, co dotyczy Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Zastrzegam się, dlatego że na Jesteśmy ludźmi dostawaliśmy prace, które nie zawsze dotyczyły tematu wystawy. To jedyne ograniczenie. Mamy już tysiące zdjęć, dziesiątki kartonów z hasłami, plakaty, druki, wlepki. Do współpracy dołączyło Archiwum Protestów Publicznych, Konsorcjum Praktyk Postartystycznych, Dom Słów i oczywiście osoby związane ze Strajkiem Kobiet w Lublinie. Pomaga nam Sebastian Cichocki i Marta Czyż. Mamy coraz więcej prac i artefaktów, które dostaliśmy między innymi od Moniki Drożyńskiej, Karola Radziszewskiego, Oli Wasilewskiej, Barbary Gryki i Filipa Kijowskiego, Kolektywu Łaski, Marty Romankiv, grupy artystek Frakcja, Bartka Kiełbowicza, Katarzyny Górnej czekamy na kolejne osoby. Zależy nam na pokazaniu ogromnej energii, jaką ujawnił Ogólnopolski Strajk Kobiet, nie tylko w dużych miastach, lecz również w niewielkich miejscowościach.
Wspominałeś o braku planów na przyszły rok, musicie jednak mieć jakieś ostrożne propozycje. Czy możesz coś zdradzić?
Nowy performatywny projekt, który właśnie zaczęliśmy przy okazji wystawy Menage á Deux Maurycego Gomulickiego i Karola Radziszewskiego to rezydencje artystyczne na TikToku – pierwszy był Gherman – „prawdziwy” tiktoker, po nim Filip Kijowski, wkrótce pojawi się Bożna Wydrowska. Można powiedzieć, że jest to jedna z naszych odpowiedzi na „nowe pandemiczne czasy” – działanie online w stosunkowo nowym medium społecznościowym jakim jest TikTok. Z działań sieciowych warto wspomnieć o wirtualnej „filii” Labiryntu na portalu VRChat. Złożyliśmy kilka wniosków na konkurs do ministerstwa, bez przekonania, bo od pięciu lat MKiDN jakoś nas nie rozpieszcza. Będziemy realizować te projekty niezależnie od wyniku. Jednym z pomysłów jest udostępnianie dzieł z kolekcji galerii osobom z niepełnosprawnościami: audiodeskrypcja dla osób niewidomych, tłumaczenie na PJM, audiobooki, tyflografiki kilkudziesięciu dzieł, które będą później używane do działań edukacyjnych, ciągle bardzo dla nas ważnych. We współpracy z muzeum w Izraelu planujemy wystawę o języku jidysz, który powstawał w Europie Środkowo-Wschodniej, czerpiąc z języków słowiańskich i germańskich, a po Zagładzie niemal zanikł. W tej chwili Żydzi odnawiają zainteresowanie nim. Kolejny projekt to rekonstrukcja i reinterpretacja prac Teresy Murak, który odnosi się do jej dwóch pierwszych wystaw w Labiryncie: Lady Smok’s. Rzeżucha (1975) oraz Kalendarz kobiety (1976).
Na koniec pytania o polityce miejskiej. Czekasz na decyzję dotyczącą twojej przyszłości? Kończy się twoja kadencja.
Tak, z końcem lutego. Zwróciłem się z pytaniem do organizatora, czyli prezydenta miasta, czy zostanę powołany na kolejną kadencję i czekam na odpowiedź.
Bez ogródek krytykujesz władzę centralną. Jakie są twoje relacje z władzą miejską?
W chwaleniu władzy jest oczywista niezręczność, ale lokalna władza w Lublinie nie daje mi jako dyrektorowi Labiryntu powodów do krytyki czy jakichkolwiek zarzutów. Nigdy nie dokonano żadnych ingerencji w program galerii, a moje decyzje nie są w żaden sposób podważane. Władze Lublina respektują ustawę o prowadzeniu działalności kulturalnej, która daje dyrektorowi samodzielność w kształtowaniu programu instytucji. Muszę przyznać, że daje to duży komfort pracy.
Wiktoria Kozioł – historyczka sztuki (doktorat na Wydziale Historycznym UJ), krytyczka, badaczka. Rozwija działalność pedagogiczną w zakresie wyższej edukacji związanej z historią sztuki i sztuką. Pracowała jako asystentka na Wydziale Sztuki UP, wykłada na Wydziale Polonistyki UJ (krytykę artystyczną i syntetyczny kurs dotyczący dziejów historii sztuki europejskiej) oraz na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuki w Szczecinie. Obecnie jest przede wszystkim związana z Uniwersytetem SWPS w Krakowie (dawna Wyższa Szkoła Europejska), gdzie pomaga kształcić osoby zajmujące się grafiką, przede wszystkim w obszarze gier cyfrowych. Pracuje także w Liceum Sztuk Plastycznych Cosinus w Krakowie, gdzie uczy historii sztuki. Jest autorką ponad 50 artykułów krytycznych i kilkunastu tekstów naukowych
Więcej