Maruder peryferii. Wokół wystawy Cezarego Bodzianowskiego w Fundacji Galerii Foksal
Potężny nurt debat o dziedzictwie kolonializmu, a także o tym, jaka powinna być w nich rola sztuki i historii sztuki, pozwala inaczej spojrzeć na wydarzenia również i z niedawnej przeszłości. W 2011 roku Cezary Bodzianowski został zaproszony na rezydencję artystyczną do instytucji sztuki współczesnej Spike Island w Bristolu. Na zakończenie pobytu rezydencyjnego pokazał tam wystawę Tea Back. Była to grupa filmów nakręconych przez Monikę Chojnicką, które krążą wokół tematyki herbaty. Na filmie z performance wykonanego w Bristolu, zatytułowanym tak jak wystawa, przebrany za torebkę herbaty artysta wędruje z centrum sztuki poprzez ulice miasta, kawiarnie, aż po bulwary rzeki Avon. Wieje wiatr. Bodzianowski wzbudza umiarkowane zainteresowanie przechodniów – zresztą go nie widać. Po mieście przechadza się torebka na ludzkich nogach, będąca słabym wcieleniem kampanii reklamowych z użyciem osób przebranych, dajmy na to, za kufel piwa. Jednocześnie takie przebranie jest być może dla niego i korzystne: obserwuje miasto incognito. Wreszcie, zmęczony wędrówką, kryje się w parku, niedaleko jezdni przebiegającej powyżej i kładzie się na trawę. Porzucamy go w momencie, gdy wielka torebka po herbacie – wyżęta i wyrzucona – spoczywa na poboczu.
To ciekawy komentarz na temat sztuki: artysta odbył swą rezydencję i przyjął formę „szczura”; nie jest już potrzebny instytucji, a pamięć o nim powinna być składowana na minimalnej przestrzeni. Zarazem mowa jest o odpadach, tych materialnych. Być może nie nic nadzwyczajnego w spostrzeżeniu, że gdzie okiem sięgnąć otaczają nas śmieci i że cywilizacyjnie jesteśmy już po drugiej stronie pojemnika. Każda rzecz nie tylko za chwilę będzie śmieciem, ale już raz przynajmniej śmieciem była. Robi się prawie metafizycznie: uporczywa jest upiorna egzystencja odpadu, który przetrwa nasze istnienie.
Minęło dziesięć lat od akcji polskiego artysty w Bristolu. W 2020 roku w czasie protestów Black Live Matters w mieście tym zepchnięto do wody posąg Edwarda Colstona, handlarza niewolników i patrona miasta. Herbatka w Bristolu z perspektywy tamtych wydarzeń nabiera innego sensu i wzbogacona zostaje o nowy wymiar historyczny. Spike Islands, instytucja do której polskiego artystę zaproszono, to budynek, gdzie znajdowała się niegdyś pakowalnia herbaty wielkiej firmy Brooke Bond, istniejącej od XIX wieku. Brooke Bond sprowadzała herbatę z brytyjskich kolonii w Indiach. Bristol, wielki port w południowo-wschodniej części wyspy, rozwinął się dzięki ekspansji kolonialnej. Z uwagi na jego położenie zawijały tam statki z herbatą z „Indii Wschodnich” i z pojmanymi mieszkańcami Afryki na pokładzie, którzy byli następnie sprzedawani jako niewolnicy do plantacji obu Ameryk. Szacuje się, że w latach 1700–1807 wypłynęło z portu w Bristolu dwadzieścia tysięcy statków wiozących na swoich pokładach pół miliona niewolników. Na tych samych statkach wracały do Anglii cukier, kakao, kawa i tytoń. Edward Colston był w zarządzie Royal African Company, największej brytyjskiej spółki handlu ludźmi. Wśród białej społeczności Bristolu był znany jako łaskawy filantrop.
Czy do opisania sztuki południowych i wschodnich obszarów niecentralnych, do ich zestawień, porównań i wyciągania z tego wniosków, w ogóle potrzebna jest kategoria peryferii i implikowana przez tę kategorie obecność Zachodu w roli hegemona?
Nowa wystawa Cezarego Bodzianowskiego w Fundacji Galerii Foksal, pt. Herbalife, powraca do wystawy w Bristolu poprzez prezentację tego pełnego humoru, a jednocześnie wywołującego odczucie nieswojości, filmu. Artysta zaprezentował teraz jeszcze więcej prac, których głównym tematem i środkiem (materiałem) artystycznym jest torebka herbaty. Jest wobec torebki niezwykle czuły i obiera metodę, którą określa się jako upcycling. Z kombinacji torebek herbaty, świeżych i zużytych, z ich zestawień, sklejek i zbitek, powstały wieszaki i zwierzaki, huśtawki i zabawki, a także na przykład okularki z dwóch szkieł powiększających zaobrębionych torebkami po herbacie (Widok po). Ze starych zużytych torebek można zrobić czołg (Think tank) i prysznic (Duschantee). Prócz tego, że przedmioty te upodabniają się do rzeczy codziennych, że uprawiają swoistą mimikrę, to jednocześnie podszywają się pod artystyczne sposoby działania: tu mamy obraz, tam relief, znajdzie się także instalacja i rzeźba. Wibrowanie znaczeń odbywa się na osi rzecz-sztuka-ready made. A także wśród aluzji do innych twórców. Patrząc na dwie kompozycje zawieszone na tle szyby, w których czerwone szkiełka jarzyły się w wianuszkach z torebek, nie sposób było odrzucić skojarzenie z twórczością Włodzimierza Borowskiego czy Jerzego Rosołowicza.
Myślałam o tych lekkich i bezpretensjonalnych zestawach (robią też wrażenie kompletnie nietrwałych), wracając z konferencji Equal and Poor: A comparative perspective on Art in Communist Europe and the Global South in the long 1970s zorganizowanej w Poznaniu 17 i 18 marca. Było to drugie spotkanie z cyklu „East-Central European Art Forum” w Poznaniu. Zorganizowane zostało przez Centrum Badań nad Sztuką Europy Środkowo-Wschodniej i Spuścizną Piotra Piotrowskiego / Piotr Piotrowski Center for Research on East-Central European Art, które w 2018 roku założyły Agata Jakubowska i Magdalena Radomska. Rolą Centrum jest łączenie ze sobą naukowców pracujących nad historią sztuki regionu, ale także podtrzymywanie pewnego ducha wspólnoty, który tak był bliski Piotrowi. Magda Radomska, organizatorka tegorocznego Forum, podjęła myśl wybitnego badacza wyrażoną w jednym z ostatnich jego tekstów: „Peryferie wszystkich części świata – łączcie się!”. W tegorocznej odsłonie Forum nie chodziło już tylko o europejskie (czy wschodnioeuropejskie) obrzeża, ale także o Amerykę Łacińską, która obok sztuki z Europy Środkowej i Wschodniej była głównym tematem konferencji. Przykładowo, Cristina Freire mówiła o roli polskiego konceptualizmu w Brazylii w latach 70. XX wieku, a Klara Kemp-Welch ukazywała paralele między węgierskim i brazylijskim antyreżimowym konceptualizmem około 1970 roku.
Można postawić pytanie, czy do opisania sztuki południowych i wschodnich obszarów niecentralnych, do ich zestawień, porównań i wyciągania z tego wniosków, w ogóle potrzebna jest kategoria peryferii i implikowana przez tę kategorie obecność Zachodu w roli hegemona. Czy „Międzynarodówka Peryferii” (określenie Piotra Piotrowskiego) nie zdominowała już dyskursu historii sztuki do tego stopnia, że dawne centra zachowują jedynie pozycje odnośnika? „Peryferia” słownikowo to okrąg, wyznaczenie granicy po linii koła, okrążanie tego, co jest w środku. W obecnej sytuacji centrum jest geograficznie niewielkie, peryferia nabierają mocy, napierają na centrum, ściskając je do minimum. Czy zatem „hegemoniczna” zachodnia historia sztuki jest jeszcze realnym bytem, czy tylko wyobrażonym pojęciem i intelektualną fikcją? Czy nie podtrzymujemy jej tylko po to, by nasza opowieść była zrozumiała, możliwa do przyjęcia: jako narracja emancypacyjna (a i przez to podrzędna).
W pracy Bodzianowskiego Europa pa pa na politycznej mapie świata Europa została przykryta przez torebki po zaparzonej herbacie; zasłaniają naszą część kontynentu szczelnie i z naddatkiem. Z pewnością są łatwiejsze sposoby wykreślenia jakiegoś miejsca z mapy, a ten przy okazji trafił w pół Afryki. Ale przecież nie chodzi o perfekcję. Europa zostaje w pewnym sensie zmieciona przez odpady, zamienia się w wysypisko, miejsca zwałki. Jednocześnie ten gest przykrycia miejsca na mapie w sposób nieoczekiwany ujawnia jego właściwości jako terytorium. To bardzo konkretny obszar, otoczony morzem i strzeżonymi granicami, na jego obrzeżach ziemia poddawana jest gwałtownym ruchom tektonicznym, na jego granice napierają fale uciekinierów. W środku wyobrażenie o bezpieczeństwie, na zewnątrz: zagrożenie. Jesteśmy wprowadzeni w sedno postkolonialnego dyskursu: zasłonięte miejsce jest najbardziej problematyczne. Istnieje nie tylko jako mapa, ale również jako terytorium. Można znieść „centrum” w głowie, przy pomocy operacji logicznych. Jednakże centrum istnieje. Europa pozostaje dysponentem różnicy. Sztuką nie jest unikać tego mechanizmu, ale na niego wskazywać.
Katarzyna Murawska-Muthesius w znakomitej książce Imaging and Mapping Eastern Europe. Sarmatia Europea to Post-Communist Bloc powołuje się na powieść Malcolma Bradburego Kursy wymiany, w której wymyślił on fikcyjne państwo wschodnioeuropejskie Slaka. Slakanie mówią „dziwną mieszanką łacińskich i słowiańskich fonemów”, a ich gramatyka śmieszy przybysza z Zachodu – tak bardzo odstaje od tego, co jest mu znane i co zawsze uznawał za logiczne. To utwór w typie tradycyjnej angielskiej satyry. Dla narratora powieści, brytyjskiego lingwisty dr. Petwortha, Slaka jest nie tylko pełna absurdów językowych, ale także pełna błota i mulista, niekoherentna w najwyższym stopniu. Czyż dr Pethworth nie trafił w punkt? Weźmy choćby herbatę i związane z nią polskie słownictwo i zwyczaje, które są czystym wcieleniem absurdów typowych dla Slaki. Nasza herbata wywodzi się od łacińskiego herba, co oznacza trawę lub ziele, inaczej niż w całej Europe, gdzie mówią „tea”, „thee” i „Tee”, albo w Azji i w Rosji, gdzie dominuje „czaj” oraz „cza”.
Ten, kto wpadł na „herbatę” był prawdziwym indywidualistą. Z rosyjskiej i tureckiej adaptacji chińskiego słowa „cha” oznaczającego napar z liścia herbaty, pozostał nam w polszczyźnie czajnik. Polskie umiejscowienie herbaty między czajnikiem a ziołem świetnie ukazuje naszą pozycję na kulturowej mapie: trochę na Wschodzie, trochę na Zachodzie, coś pomiędzy Pekinem a Rzymem. W rozkroku, ale za to malowniczo „na skrzyżowaniu kultur”. Wylewamy wodę z czajnika i powstaje z tego herbata. Slaka. Jeśli jednak przyjrzeć się lepiej angielskiej „cup of tea”, naprawdę nie jest z nią najlepiej, począwszy od filiżanki wykonanej z materiału, który nazywa się po angielsku „china”. Do niej przez wieki nalewano odwieczny angielski napój – herbatę, doprawioną cukrem z trzciny cukrowej ściętej na Karaibach przez mieszkańców Afryki przywiezionych tam przemocą na statkach z Bristolu. Podobno na plantacjach herbaty produkujących na rynek zachodni, w tym angielski, wciąż panują niezbyt humanitarne warunki pracy, a pensje nie należą do bajecznych. Czy to nie jest gorsze niż Slaka? A przynajmniej tak samo żenujące i wstydliwe? Z torebką zamiast głowy, człowiek-herbatnik, maruder peryferii, wyrusza do kraju herbaty na seans powtórnego parzenia.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Cezary Bodzianowski
- Wystawa
- Herbalife
- Miejsce
- Fundacja Galerii Foksal
- Czas trwania
- 4.02 – 31.03.2023
- Fotografie
- Marek Gardulski
- Strona internetowa
- foksalgalleryfoundation.com