„Linia graniczna” Barbary Kozłowskiej w Fundacji Arton
Nie jest łatwo precyzyjnie określić, czym była Linia graniczna – ten szczególny artystyczny projekt Barbary Kozłowskiej składał się bowiem z cyklu działań bliskich performansom, ogólnej ich idei oraz osobistej postawy artystki przenikającej te elementy. Wszystkie te „składniki” dzieła dostępne są dziś jedynie za pośrednictwem fragmentarycznych dokumentacji – fotografii, tekstów i rysunkowych szkiców. Dlatego do niedawna byłem przekonany, że Linia graniczna może być przedstawiona tylko w postaci publikacji, a nie wystawy. Sądziłem, że bez tekstowego komentarza te ślady/okruchy, którymi obecnie dysponujemy, będą bezbronne i nieme. Mamy bowiem do czynienia ze sztuką odwołującą się przede wszystkim do pojęć i intuicji, które tylko wtedy staną się znaczące, gdy podejmiemy z nimi dialog, po swojemu je rozpoznamy i włączymy we własny, niekoniecznie obiektywny, ruch myśli. Dlatego twórczość Barbary Kozłowskiej lepiej opisuje, jak sądzę, określenie „sztuka pojęciowa” (którego używał Jerzy Ludwiński) niż termin „sztuka konceptualna”, bo sztuka tej wybitnej artystki w szczególny sposób łączyła obserwację codziennych zjawisk z refleksją dotyczącą pojęć ogólnych, przefiltrowanych jednak przez nieegocentryczną autorefleksję.
Już samo rozpoczęcie projektu Linia graniczna zawiera wyraźny rys osobowości jej autorki, która w niecałe dwa lata po ukończeniu studiów w zakresie malarstwa zamiast na rutynową artystyczną wycieczkę do Paryża wyruszyła w 1967 roku w podróż na Syberię, nad jezioro Bajkał. Nie miała jeszcze nazwy dla swojego projektu ani nawet wyraźnej jego koncepcji, odczuwała jednak istotny imperatyw, by wykroczyć nie tylko poza dotychczasowe koncepcje sztuki, ale także podjąć aktywność w rejonie niemającym dotąd istotnych odniesień do współczesnej sztuki. W pewnym sensie przypominało to Skok w pustkę Yves’a Kleina z 1960 roku, tyle że nie była to symulacja, lecz wyprawa powodowana intelektualną namiętnością poznawczą i potrzebą dotarcia do sytuacji punktu zerowego sztuki. W odróżnieniu od awangardowej idei ruchu „do przodu” Kozłowska wybrała kierunek „w głąb”. Do wnętrza samej siebie i do idei sztuki, w której od walorów estetycznych istotniejsza będzie przestrzeń intelektualna. Ale dokładniejsza świadomość tego wszystkiego przyszła dopiero po dotarciu na miejsce, intuicja nie zawiodła młodej artystki. Syberia, która dla wielu pokoleń była symbolem krainy zesłańców i katorgi, odsłoniła artystce możliwość ukształtowania własnego projektu, który za pomocą delikatnych gestów manifestować będzie przesłanie diametralnie odmienne: mentalne uwalnianie się od zamykających horyzonty myślowe linii granicznych, linii szczególnie dotkliwie odczuwanych jako opresyjne przez ludzi żyjących w całej ówczesnej sferze sowieckiej dominacji. Podróż ta stała się częścią projektu, który dopiero w jej trakcie się skrystalizował. W sztuce pojęciowej, której istotą jest proces myślowy, nie są tak ważne rozgraniczenia na fazy prologu i finału, proces ten jest – jak pisał Ludwiński – „ich wspólnym mianownikiem”.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 31. numerze Magazynu „Szum”.