Kultura pandemii, sztuka przetrwania. Raport z „odmrażanego” Krakowa
W Krakowie narodowa kwarantanna przebiegała spokojnie. Lokalny świat sztuki zanurzył się, rzecz jasna, w cyberprzestrzeni, gdzie obok akcji-pop-upów obecne są szczęśliwie takie projekty jak „Pracownie do wglądu” – wirtualne drzwi do bieżącej działalności lokalnych artystów. Pandemiczne ograniczenia oraz dostępność sieci 5G nie zniechęciły jednakże artystycznego światka do działań w przestrzeni publicznej. „Zdystansowane” spacery krakowian umilała spontaniczna akcja dwojga kuratorów związanych z Cricoteką, Kamila Kuitkowskiego oraz Izabeli Zawadzkiej, którzy zaprosili lokalnych twórców do tymczasowego umieszczenia instalacji na fasadach budynków, stacjach kolejowych czy w sklepowych witrynach (Pieszymaj). Popularnością pieszych wędrowców cieszyła się również akcja kolektywu CSW Wiewiórka – związani z nim twórcy jak Cecylia Malik czy Bartolomeo Koczenasz już od dwunastu tygodni wystawiają w oknie Składu Solnego na Zabłociu jeden obraz na siedem dni.
I to by było na tyle. A jak pod Wawelem jest w dobie „nowej normalności”?
Pejzaż kultury po kwarantannie wypełniły przede wszystkim – jak i w większości innych miast – głównie instytucjonalne wystawy, które nie zdążyły się rozpocząć u progu drugiego kwartału 2020 roku lub też pozostawały otwarte w marcu ledwie przez kilka dni. Wśród nich znalazła się jedna z najbardziej ekscytujących wystaw, jakie miałem przyjemność zobaczyć co najmniej w ciągu ostatniego roku – Na granicy cienia Nobuyoshiego Arakiego i Shiro Tsujimury w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Tę skomentuję jednak na samym końcu niniejszego artykułu. Zanim przejdę do spraw przyjemnych, chciałbym bowiem poświęcić uwagę problemom, które gnębią obecnie krakowską sztukę. Niniejszy tekst nie jest, nota bene, formą „zbiorczej recenzji”. Jakkolwiek chciałbym podzielić się subiektywnym przeglądem wydarzeń artystycznych w pokwarantannowym Krakowie, zależy mi również na tym, by dotknąć kilku jak najbardziej obiektywnych problemów, które definiują stan lokalnej „sceny” AD 2020. Kultura pandemiczna jest przede wszystkim sztuką przetrwania – to żadna tajemnica dla tych, którzy choć trochę znają prawidła zarządzania kulturą. Tym bardziej warto jednak zwrócić uwagę, że artystyczny survival oznacza dzisiaj nie tyle mierzenie się z nieprzewidywalnymi zdarzeniami, co działania, które muszą zastąpić brak długofalowej polityki kulturalnej władz.
Wielu krytyków, prognostów i proroków przewidywało już na początku kwarantanny, że „odmrożona” sztuka będzie wyglądać inaczej… Z pewnością tak właśnie będzie – lecz dyskusyjne jest, czy powodem przemian okażą się nowe zainteresowania twórców lub ich formalne innowacje, czy może „proza życia” obejmująca problemy lokalowe. W Krakowie niektóre inicjatywy musiały porzucić stare lokalizacje i poszukiwać nowych. Do tej grupy należy kolektyw Jak Zapomnieć, który przenosi swoją galerię (wraz z prowadzonym przez Karolinę Jarzębak butikiem) do lokalu na parterze kamienicy przy Adama Asnyka 7 – dokładnie tej samej, w której wraz z Martyną Nowicką i Leoną Jacewską współprowadzę od 2016 roku Elementarz dla mieszkańców miast. Inni zdążyli jednak wyremontować swoje stałe siedziby, a nawet – o dziwo – poszerzyć swoje przestrzenie. Do tego drugiego grona zaliczyć można Shefter Gallery, która wraz z końcem kwarantanny zainaugurowała działalność nowej przestrzeni wystawą Miłość. Warto wspomnieć, że w wystawie tej na pierwszy plan wysuwają się nie tyle relacje międzyludzkie, co wyraźna miłość kuratorów – Agnieszki Gołębiewskiej i Mariusza Horanina – do polskiego malarstwa, którego jest tu pełno, i to wybitnie różnorodnego stylowo. Choć tak obszerny przegląd stanowi nowość w ofercie galerii, a zapewne i pokaz jej długofalowych ambicji, trudno ocenić, w jakim kierunku zmierza dziś Shefter Gallery – przynajmniej w materii estetyki. Dawid Czycz wisi tu nieopodal Anny Baumgart, a Kamil Kukla w pobliżu Marka Chlandy. Jakkolwiek różnorodność bywa częstokroć źródłem siły, warto przypomnieć, że galeria od początku kilkuletniego istnienia przeszła już jedną istotną transformację – z miejsca poświęconego niemal wyłącznie performansowi i jego dokumentacji przeobraziła się w go-to gallery dla wielu krakowskich artystów (zarówno tych młodych, jak i tych dojrzałych), którzy potrzebowali miejsca na prezentację bieżącej twórczości. W obu odsłonach miejsce to stanowiło istotny przystanek na mapie Krakowa. Pozostaje mieć zatem nadzieję, że poszerzaniu przestrzeni nie będzie towarzyszyć w przyszłości – by rzecz ująć słowami Adorna – skurczenie sztuki, a próba kolejnej przemiany nie wynika z tożsamościowego kryzysu, ale istotnie z dużych ambicji i z siły. O rozstrzygnięciu trudno wnioskować na podstawie chaotycznej Miłości.
Obecna sytuacja galerii i project space’ów w Krakowie nie należy z pewnością do stabilnych. Tym, co jednak dodaje otuchy, jest fakt, iż żadne z najchętniej odwiedzanych przez lokalną publikę miejsc nie zniknęło z mapy miasta, a ich zawiadowcy intensywnie myślą o rozwijaniu swoich programów.
Nad zdynamizowaniem programu – na dobre czy na złe – myślą również prowadzący inne krakowskie galerie, czego efekty będzie można wkrótce zobaczyć. Nadchodząca wystawa Konrada Żukowskiego w UFO Art Gallery może okazać się odświeżającym elementem w portfolio organizacji, która promowała dotychczas głównie artystów żeniących surrealistyczne motywy i organiczną abstrakcję z „grafficiarską” estetyką. Od prowadzących Widną dowiedziałem się, że rozważają zmiany w sposobie prowadzenia galerii i poświęcenie się organizacji długofalowych projektów. Z kolei Galeria Szara Kamienica skupia się teraz na tym, by zabezpieczyć przyszłość organizowanego przez nią konkursu (ściślej, Konkursu Fundacji Grey House); część swoich działań przenosi także do sieci – głównie za sprawą grantowego projektu Katarzyny Oczkowskiej (vel ArTVstki). Na tym tle jako symbol stałości jawi się wystawa Tomka Barana, która otworzy się wkrótce w Galerii F.A.I.T. – skądinąd, będzie to pierwsza wystawa popularnego malarza w tym właśnie miejscu od czasu jego debiutu (w 2008 roku!).
Obecna sytuacja galerii i project space’ów w Krakowie nie należy z pewnością do stabilnych. Tym, co jednak dodaje otuchy, jest fakt, iż żadne z najchętniej odwiedzanych przez lokalną publikę miejsc nie zniknęło z mapy miasta, a ich zawiadowcy intensywnie myślą o rozwijaniu swoich programów. Warto również podkreślić, że mniejsze podmioty wspiera w tym roku cieszący się międzynarodową renomą Krakowski Miesiąc Fotografii, tym samym w odpowiedzialny sposób redystrybuując swe rozmaite kapitały.
Sztuka w krakowskich instytucjach publicznych powraca tymczasem po narodowej kwarantannie w wydaniu iście przebóstwionym (jak przystało na muzea w mieście, gdzie – jak pisał kąśliwie Brzozowski – „najzagorzalszy materialista staje się w krótkim czasie metafizykiem, kabalistą, mistykiem, katolikiem, twórcą nowej sekty religijnej”). Cricoteka odświeża obecnie poświęconą sylwetce Tadeusza Kantora wystawę-mauzoleum (i miejmy nadzieję, że robi to z dobrymi efektami). Zbliża się również ponowne otwarcie Muzeum Czartoryskich, tym razem nie tylko z łasiczką, ale i z fotografiami Adama Bujaka – a więc i Janem Pawłem II – w roli głównej. Swoistą konkurencję dla oferty szacownego Muzeum stanowić może jednak MOCAK ze swoją papieską wystawą. Ekspozycja Papież jest co prawda kuratorskim gagiem, ale w tej klasie zasługuje na wyróżnienie. Sylwetkę Karola Wojtyły potraktowano tu ironicznie – jako element rozgrywki pomiędzy polską lewicą i polską prawicą, ale i jako element kulturowej marki całego kraju, jak i królewsko-papieskiego Krakowa, który z Wojtyłą poczyna sobie tak dobrze, jak z Auschwitz. Niestety, opary absurdu, które unoszą się nad papieską figurą, unoszą się także nad największą wystawą czasową w MOCAKu pt. II wojna światowa – dramat, symbol, trauma; gargantuiczną wystawą-ekfrazą, gdzie wiersze wojennych poetów zestawiono na ścianach z pracami współczesnych artystów wizualnych. Jeżeli nie chcecie czytać Todesfuge Paula Celana (z wersami Pisze gdy zmierzcha do Niemiec złoto twoich włosów Małgorzato / Popiół twoich włosów Sulamit kopiemy w powietrzu grób tam się nie leży ciasno) i zarazem oglądać kłębowiska ludzkich włosów (w pracy Krystyny Piotrowskiej Dywan) w kontekście, gdzie nie oferuje się niemal żadnej mediacji takiego zestawienia, wizytę w muzeum zdecydowanie odradzam.
Kilku słów komentarza domaga się pandemiczny sposób radzenia sobie Urzędu Miasta Krakowa z kulturową marką Krakowa – przynajmniej w tej mierze, w jakiej miasto papieża i królów jest również miastem kultury. Choć przed pandemią „oferowało” ono hojnie sztukę przyjezdnym, zarazem oferowało niewiele samym artystom. Ta tendencja nie uległa zmianie w ostatnich miesiącach. Co więcej, w sytuacji „narodowej kwarantanny” miasto zdaje się wymagać od twórców całkiem sporo. By sfinansować miejską „tarczę dla kultury”, odebrano znaczną część środków inicjatorom kulturalnych działań, którzy otrzymali miejskie fundusze w wyniku styczniowego konkursu. Co ważne, obcięto dofinansowanie nawet tym projektom, które mogły z powodzeniem rozwijać się w czasach kwarantanny. Polityka ta doprowadziła do całkiem absurdalnej sytuacji, w której osoby, którym odjęto dofinansowanie, aplikowały z nowymi projektami w nowym konkursie o te same pieniądze. Jeszcze inną manifestacją myślenia o kulturze jako marce była niedawna próba likwidacji pomniejszych domów kultury, którą zdaniem włodarzy powinniśmy byli jednakowoż interpretować jako „usieciowienie” i „racjonalną restrukturyzację”. Lokalny świat sztuki zna już zbyt dobrze jeden nieszczęsny przypadek przepychania podobnych rozwiązań; komentowałem go zresztą na bieżąco właśnie na łamach „Szumu”. Szczęśliwie, otwarte reguły post-pandemicznych konkursów, które rozpisał magistrat, pozwalają żywić nadzieję, że zastrzyk gotówki otrzymają nie tylko konkretni twórcy, ale i animujące lokalne życie galerie, jak i powiązane ze sceną muzyków i artystów wizualnych bary czy kluby.
Skoro już mowa o Bunkrze Sztuki – owym niechlubnym przypadku krakowskiego „usieciawiania” i „restrukturyzacji” – nie sposób nie wspomnieć przy okazji niniejszego przeglądu o wystawie Adama Rzepeckiego Stary Rzepecki patrzy na młodego Rzepeckiego, która trwa właśnie przy placu Szczepańskim. Ta mogłaby z łatwością zapisać się chlubnymi zgłoskami w historii instytucji – Rzepecki to jeden z nestorów krakowskiego środowiska i twórca cieszący się tyleż powszechną sympatią, co szacunkiem innych twórców. Co ważne, to również związany z PRL-owską kontrkulturą artysta, który znalazł pomysł na swoją twórczość po 1989 roku i wyczerpaniu się kontestacyjnych strategii spod znaku Provo, Pomarańczowej Alternatywy czy Kultury Zrzuty. Ów pomysł może wydawać się cokolwiek sztampowy, polega bowiem na introspekcji; „wgląd w siebie” w przypadku Rzepeckiego nie jest jednak tożsamy z wewnętrznym uchodźstwem. W swej późnej twórczości autor dotyka – jak gdyby mimochodem – problemów kluczowych dla późnego kapitalizmu, takich jak kulturowe sposoby konstruowania ludzkiej cielesności czy rola medycyny i farmakologii w życiu codziennym. Prostota gestu i (auto)ironia przesądza o sile tej sztuki. Stary Rzepecki patrzy na młodego Rzepeckiego z tym samym poczuciem humoru, które charakteryzowało artystę w latach młodości, kiedy oddawał się fotograficznym eksperymentom w Cage’owskim duchu na równi z dokumentacją artystycznego życia i happeningom o satyrycznym sznycie. Z czasem humor autora zyskał być może nieco ciemniejszą tonację; wciąż daje się w nim rozpoznać jednak kontestatorski dystans. Mimo wszystko pozostaje wątpliwe, czy lekkość charakterystyczna dla twórczości Rzepeckiego jest w stanie zrównoważyć gęstą atmosferą wewnątrz i wokół samej instytucji, która nie komunikuje w klarowny sposób ani przyszłości swojego programu, ani perspektyw niesławnego już remontu gmachu Krystyny Tołłoczko-Różyskiej. Warto napomknąć również, że na omawianej wystawie roi się od kuratorsko-produkcyjnych niedociągnięć. W gablotach z materiałami archiwalnymi znajdują się między innymi kiepskiej jakości, nierówno przycięte wydruki prac innych artystów, wśród których uwagę zwraca na przykład niechlujna, opatrzona niewłaściwym tytułem reprodukcja pracy Moniki Drożyńskiej. Na domiar złego, tę właśnie umieszczono na wystawie bez zgody artystki. Wspominam o tych detalach, ponieważ wydają się one odzwierciedlać obecną kondycję Bunkra Sztuki – instytucji, która pożegnała się w ciągu ostatniego roku z całym zespołem kuratorskim; w której ich rolę na całkiem niejasnych zasadach przejmują kuratorki z MOCAK-u, nie dochowując przy tym należytej staranności – i której budynek świeci najczęściej pustkami, chociaż to właśnie jej obecną dyrektorkę Jacek Majchrowski wysławiał jako wybitną menedżerkę (wybitną, a w każdym razie wybitniejszą od Magdaleny Ziółkowskiej, której to właśnie przypisywano winę za stopniowe topnienie bunkrowej publiczności). Czy krytyczność sztuki Rzepeckiego i jego dowcip mogą wybrzmieć w takim kontekście z całą mocą? To pytanie zostawiam otwartym.
Dwie krakowskie instytucje, w których nawet w dni robocze publiczność gromadzi się teraz licznie, to Międzynarodowe Centrum Kultury oraz Muzeum Manggha. To pierwsze zdaje się przyciągać zwłaszcza artystów, którzy poszukują inspiracji poza sztuką współczesną. Odwiedzając tamtejszą wystawę XIX-wiecznych grafik z florą i fauną kolonialnego świata, naliczyłem aż pięcioro ludzi kultury, którzy oddechu od zgiełku dzisiejszego świata poszukiwali właśnie w placówce dbającej tyleż o pielęgnację dziedzictwa minionych wieków, co atrakcyjne sposoby na jego prezentację.
Propozycje żadnego ze wspomnianych miejsc nie mogą jednakże równać się z wystawą, która obecnie trwa w Galerii Europa – Daleki Wschód w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha (obok ciekawych, choć nie tak spektakularnych i ekscytujących wystaw Emila Orlika i Andrzeja Wajdy). Na granicy cienia to prezentacja dzieł dwóch cenionych japońskich artystów – Nobuyoshiego Arakiego oraz Shiro Tsuijmury; autora kultowych fotografii dokumentujących współczesny Kraj Kwitnącej Wiśni i cenionego globalnie twórcy artystycznej ceramiki. Jak zauważa kurator i projektant wystawy, Dominik Lisik, to zestawienie wydaje się „z pozoru kontrastowe”, chociaż „twórców oprócz tytanicznej produktywności […] łączy precyzyjne sięganie do konkretnych etycznych i estetycznych wzorców tradycji zen”.
Arkadiusz Półtorak recenzuje wystawę „Zderzacz kultur” w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha
Z bogato ilustrowanego katalogu można dowiedzieć się więcej o konkretnych inspiracjach autorów (sztuka wiązania ludzkiego ciała, jak i sztuka układania kwiatów, które wykorzystuje na swoich planach Araki, w istocie mają swój rodowód w buddyjskiej tradycji; podobnie rzecz ma się z japońską ceramiką, której konwencje w twórczy sposób przekracza Tsujimura). O sile wystawy przesądza tym razem jednak nie wiedza, którą można uzyskać z kuratorskich zapośredniczeń, lecz czysto wizualna sugestywność zaproponowanego zestawienia – podbita jeszcze precyzyjnie zaprojektowaną architekturą ekspozycji. Zarówno w fakturze ceramik Tsujimury, jak i w kompozycji zdjęć Arakiego dostrzec można coś alchemicznego; szczególne zrozumienie dla związków ciała i przedmiotu, gestu i obrazu, figury i środowiska czy kultury i natury wyczuwalny jest w obu przypadkach intuicyjnie.
Peany na rzecz wystawy dwóch japońskich artystów w placówce, której działalność skupia się właśnie na prezentowaniu twórczości z ich obszaru kulturowego, mogą wydawać się kuriozalnym zwieńczeniem dla zbioru niezbyt entuzjastycznych uwag dotyczących krakowskiego środowiska twórców oraz ich instytucjonalnego otoczenia. Araki i Tsujimura to jednak nie tylko japońscy, ale i współcześni artyści, a udana wystawa współczesnych twórców w Mandze nie jest „dziwnym zbiegiem okoliczności” ani „szczęśliwym wypadkiem przy pracy”. Na granicy cienia może stać się żywym punktem odniesienia w wyobraźni krakowian, którzy interesują się dzisiejszą kulturą w perspektywie globalnej, a Manggha już staje się placówką, która przyciąga uwagę nie tylko z uwagi na swój specyficzny profil. W Krakowie najczęściej dyskutowano w ostatnich latach o tym, jak lokalną kulturę definiują reorganizacje oddolnych inicjatyw. Obecnie w bardziej dynamiczny sposób zmieniają się jednak punkty ciężkości w lokalnej sieci instytucjonalnej – i ta właśnie zmiana zasługuje na odnotowanie. Mocne propozycje Mangghi – jak całkiem niedawna wystawa Zderzacz kultur kuratorowana przez Goschkę Gawlik czy właśnie duet Araki/Tsujimura – podsycają apetyt na więcej i dowodzą, że kultura w dawnej stolicy nie znosi próżni (ani na poziomie instytucjonalnym, ani na tym oddolnym, w którym stałe „punkty odniesienia” nie znikają, choć tymczasowo nie pojawiają się również nowe).
Arkadiusz Półtorak – Kulturoznawca, kurator i krytyk sztuki; pracuje w Katedrze Performatyki na Wydziale Polonistyki UJ. Współzałożyciel niezależnej przestrzeni dla sztuki i muzyki współczesnej „Elementarz dla mieszkańców miast” w Krakowie. Absolwent De Appel Curatorial Programme, prezes Sekcji Polskiej AICA w kadencji 2023-2026. Autor książki „Konkretne abstrakcje. Taktyki i strategie afirmatywne w sztuce współczesnej” (IBL PAN 2020).
Więcej