Krzyczałem, a kiedy krzyczałem, pękały rzeczy cenne…
„Na straganie w dzień targowy
Takie słyszy się rozmowy […]”.
Dalszą część wierszyka Brzechwy każdy zna, a kończy się on ostatecznie tak:
„Wnet i tak zginiemy w zupie”.
Cytuję go tutaj, bo jest najlepszym opisem kakofonii dźwięków wylewającej się ze zbiorowej wystawy otwartej w zeszłym tygodniu w Gdańskiej Galerii Miejskiej. Wystawę kuratorowała Jadwiga Sawicka wraz z Martą Wróblewską, wzięła w niej udział cała plejada artystów – z projektami nowymi i nieco odświeżonymi – z całej Polski (wraz ze studentami z Wydziału Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego), całość zaś poświęcona jest wolności. A właściwie praktykom oporu w jej imię.
Krzyczałem, a kiedy krzyczałem, pękały rzeczy cenne… to chyba jedyny znany mi tytuł wystawy, który – mimo tego że jest dziwny – jest zarazem nadzwyczaj trafny. To oczywiście cytat z Blaszanego Bębenka Güntera Grassa.
I teraz trochę o tej kakofonii. Znacie państwo ten rodzaj ryków w zaciemnionych salkach za kotarami, który kojarzy się raczej z grami wideo, pokojem przesłuchań lub egzorcyzmami? Gdańskiej wystawie towarzyszy podobne wrażenie. Nie wiem, czy kakofonia była celowa, czy może powstała przypadkowo przez nadmiar wideo i brak słuchawek, ale sam czepiam się tego recepcyjnego mankamentu, nie tylko w imię gładkiego, estetycznego jednak odbioru sztuki, lecz po to, aby coś unaocznić. Ta burza głosów ma planowany czy nie, ale wyraźny sens.
Krzyczałem, a kiedy krzyczałem, pękały rzeczy cenne… to chyba jedyny znany mi tytuł wystawy, który – mimo tego że jest dziwny (tytułów dziwnych jest zaiste wiele; wyobraźnia kuratorów jest ogromna, liczbę permutacji słów, wrażeń i obrazów ograniczają jedynie słowniki i gramatyka) – jest zarazem nadzwyczaj trafny. To oczywiście cytat z Blaszanego Bębenka Güntera Grassa.
Słowa wypowiada powieściowy Oskar Matzerath i są one osią całej przedstawionej w powieści historii. Chodzi o trzyletnie dziecko, które nie chce rosnąć, więc przestaje, a swoją niechęć do świata i ludzi wyraża krzykiem, który rozbija szkło. Oto niezgoda, oto egida, do której uciekają się kuratorki i tym samym każda z przedstawionych w galerii prac. Wyjątkowe, anarchistyczne przesłanie. Odmowa totalna, nie tyle próba szukania platformy, aby przedstawić na niej własne stanowisko, co zwyczajnie – jak bomby – krzyk przeciwko. („A zaje*** tę całą Ziemię w pi***” – był chyba taki wiersz Brzózki i Sajnoga w „bruLionie”. To ta sama, może bardziej dykteryjkowa historia).
Słowa te nie tylko mają swoją siłę ewokowaną powieścią, ale brzmią na nowo w każdym pokazywanym dziele, wplątują się w grę proponowanych znaczeń („teraz ja, teraz ja” – mówią warzywa na targu w wierszu Brzechwy) w kolejnych dziełach i określają główne napięcia wszystkich prac. W trzech salach zgromadzono ponad dwadzieścia prac: artystów, badaczy, grafików, a także pisarzy, studentów (a wszystkie te słowa powinny mieć także żeńskie końcówki, na wystawie zachowano równowagę płci). Mamy więc różowe słowa-obrazy „no-nie, no-nie” Sawickiej i wariacje wokół słowa „nie” jej rzeszowskich studentów, wyświetlane teledyski Ewy Łowżył i feministycznego Chóru Czarownic, graficzny poradnik dla protestujących Agnieszki Piksy, na środku wita nas worek treningowy Bartosza Fica, w głębi pojawia się jeszcze wiele innych, wymienionych niżej prac. Bo przede wszystkim mamy kolejno opozycje i pary znaczeń.
Milczeć i mówić. Słuchać i widzieć. Proponować coś do patrzenia (tworzyć, powiedzmy) i używać już obecnych obrazów i słów. Gdyby chcieć zająć się konsekwentnie tymi parami i tym, jak ze sobą interferują, powstałoby całkiem przyjemne strukturalistyczne ćwiczenie (ze sporym indeksem przedstawionych w Gdańsku prac) o sensie bycia artystą, członkiem społeczeństwa, możliwościach protestu i używania słów i obrazów. To wszystko – w przeczuciu – jest na wystawie. A głównym parasolem dla całości są słowa Grassa. Totalny rozpierdol narcystycznego skrzata.
Jak lepiej zaprotestować przeciwko niesprawiedliwości społeczeństwa i życia w ogóle? Warzywa w wierszu Brzechwy przedstawiają, powiedzmy, mnóstwo swoich propozycji, podobnie i artyści, jednak ostatecznie na wystawie nie pada żadna tak mocna odpowiedź i propozycja jak Grassa i właściwie każda próba zabrania głosu wpada w rodzaj platońskiej doxy, która ze zmianą i rzeczywistą siła protestu nie ma nic wspólnego.
To nie jest wystawa o estetyce, jakiejś osobistej idiomatyce przedstawień, tylko o używaniu widzenia w imię polityki i zbiorowej walki.
Podkreślają to wręcz kolejne prace, gdy tylko teza ta przyjdzie do głowy. Hubert Czerepok w Mniej więcej historii pokazuje wymyśloną przez siebie samego (!) manifestację dzieci, które skandują sprzeczne ze sobą nawzajem hasła, Cecylia Malik i Matki Polki na wyrębie, protestując przeciwko konserwatywnemu ministrowi od wycinania drzew (niech imię tego człowieka zostanie zapomniane), idą skarżyć się do papieża, negując możliwość większej zmiany, jakby ostatecznie wszędzie musiał być papież. Tłumaczone przez Jadwigę Sawicką i Stanisława Lifara ze studentami grafiki słowo „nie” nagle staje się po prostu furtką do wykrętów i traci siłę proponowanego przez Grassa krzyku. Przywodzi to na myśl, że dyskurs, Foucaultowski wynalazek, i jego doxy zjadły każdą negatywną aktywność, każdy głos prowadzi do kolejnej doxy i de facto – końca w brzechwowskiej zupie, gdzie właściwie nie ma różnicy w imię czego się protestuje, bo samo społeczeństwo, zabieranie w nim głosu ugotuje wszystkich. Taką też emanacją niemocy wyjścia poza od zawsze społeczne słowo są syki studentów Uniwersytetu Artystycznego w Stambule na placu Taksim, z którymi pracowała Zorka Wollny. Oto skrajna wolność – syk, niemota.
Te prace nie są złe. To nie o tym mowa. Są o poziomy niżej lub zwyczajnie obok wobec myśli Grassa, nie w sensie warsztatowym, artystycznym, bóg wie jakim, ale w samym sposobie radzenia sobie z kwestionowaniem społeczeństwa. Jeśli kogoś zadowala branie za radykalną odmowę naklejek przeciwko PIS, OK.
Ale tu pojawia się kolejne pytanie, wątpliwość. Jeśli mowa zawsze zdradza, może obraz mógłby pomóc? Działanie poza nim? Być może. Ale to nie jest wystawa o estetyce, jakiejś osobistej idiomatyce przedstawień, tylko o używaniu widzenia w imię polityki i zbiorowej walki. W tej skali widać, jak zabawa w subwersywność obrazu paradoksalnie wzmacnia ideę, przeciwko której dochodzi do protestu; emblematy, pikietowniki to identyfikacja nie jednostek, ale grup, które przecież z samej natury zawężają się do grupowego konformizmu.
Tym ciekawiej wypadają te momenty w rozmowie między pracami, w których pojawia się głos głębszy, poza codziennym ecie-pecie słów i obrazów.
Jeśli uznać każdy opór wyrażany grupowo za zatruty społecznym konformizmem, co pozostaje? Czy każde społeczne działanie jest zatem nieczyste? Do czego prowadziłoby milczenie? Chodzi się po galerii i myśli.
Nieoceniony Grass wraca ze szkicem, na którym bobas Oskar wali w bębenek ubrany w czapkę z gazet (tusz liter, poglądów i formatów sączy się do głowy dziecka, a ten wszystko przerabia we wrzask). Na wystawie pojawia się koncept zaklinania słowami Liliany Piskorskiej – jako marginalna, ale osobista, samodzielna czynność, rytuał uderzający ze środka podmiotowości (niemal możliwej w tej propozycji) w samo sedno publicznych sporów. Podobnie patrzy się na propozycję nowych gestów (pracy zbiorowej) – to marzycielska próba zerwania ze starym, wymyślenia nowego życia społecznego na poziomie ciał. Są też studenckie, jeszcze niewprawne w sztuce komunikacji, potyczki z charakterem i celowością zabierania publicznie głosu. Na szkolnym wideo Paweł Matuła dowodzi ironicznie, że „lepiej-się-nie-odzywać”. Worek treningowy Bartosza Fica powieszony na środku galerii, owszem, pomaga rozładować agresję, ale czy nie zmniejsza możliwości buntu, pyta czujnie autor.
Te ujmujące wprawki prowadzą do kolejnych pytań – o myślenie i działanie, i granicę własnej konsekwencji. Jeśli uznać każdy opór wyrażany grupowo za zatruty społecznym konformizmem, co pozostaje? Czy każde społeczne działanie jest zatem nieczyste? Do czego prowadziłoby milczenie? Chodzi się po galerii i myśli.
Aż na końcu wizyty – przy okazji pytania o milczenie – pojawia się praca Żmijewskiego Katastrofa.
To zapis zbiorowej żałoby z roku 2010, który w tym otoczeniu błyszczy. Milczenie żałoby przedstawione jest tu nie tylko zamiast krzyku, ale też jest osobliwym unaocznieniem bierności politycznej mas w ogóle. Kamera pokazuje znicze i sprzątających je żołnierzy z okolic Pałacu Prezydenckiego. Żołnierze gaszą ogień sikawkami, płomienie syczą, robi się ciemniej; potem przerzucają lampiony szuflami, jak węgiel do koszy, i gniotą szkło. To my, ludzie i nasze obrazy, nasza estetyka i milczenie. I tak wyglądamy wobec wielkiego walca – tego czy nie tylko tego, ale i każdego społeczeństwa. Kończymy w zupie.
Ale coś mówić trzeba, robić też. Jeśli tak, to na tę wystawę warto zajrzeć.
Wojciech Albiński – Miłośnik sztuki
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Hubert Czerepok, Monika Drożyńska, Bartosz Fic, Günter Grass, Lila Kalinowska, Łukasz Kuśnierz, Ewa Łowżył, Justyna Łuczaj-Salej, Cecylia Malik i Matki Polki na Wyrębie, Agnieszka Piksa, Liliana Piskorska, Ondrej Revicky & Paweł Bińczycki, Jadwiga Sawicka, Bartosz Ślosarski, Zorka Wollny, Artur Żmijewski oraz studenci Wydziału Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego: Jagoda Duda, Edyta Kurc, Stanisław Lifar, Amelia Kalwas, Paweł Matuła, Paweł Skomorowski Sylwia Socha, Anna Zięba
- Wystawa
- Krzyczałem, a kiedy krzyczałem, pękały rzeczy cenne...
- Miejsce
- Gdańska Galeria Güntera Grassa
- Czas trwania
- 18.05–1.07.2018
- Osoba kuratorska
- Jadwiga Sawicka, Marta Wróblewska
- Fotografie
- Piotr Połoczański
- Strona internetowa
- ggm.gda.pl
- Indeks
- Agnieszka Piksa Amelia Kalwas Anna Zięba Artur Żmijewski Bartosz Fic Bartosz Ślosarski Cecylia Malik i Matki Polki na Wyrębie Edyta Kurc Ewa Łowżył Gdańska Galeria Güntera Grassa Gdańska Galeria Miejska Günter Grass Hubert Czerepok Jadwiga Sawicka Jagoda Duda Justyna Łuczaj-Salej Lila Kalinowska Liliana Zeic Łukasz Kuśnierz Marta Wróblewska Monika Drożyńska Ondrej Revicky Paweł Bińczycki Paweł Matuła Paweł Skomorowski Sylwia Socha Stanisław Lifar Wojciech Albiński Zorka Wollny