Krytyka jako praktyka
Od startu do mety mknę bez podniety
Co ciecie mamroczecie? O rety, tylko nie ty
Praktyk, nie teoretyk
Fakty, nie bzdety
Don GuralEsko, Liryczny wandal
Iwo Zmyślony zaczął swój szkic o krytyce jako filozofii od stwierdzenia, że moja diagnoza z tekstu Archipelag, link, troll jest mało wartościowa, bo „to oczywistość”. Cóż, oczywistości mają to do siebie, że stają się nimi dopiero wtedy, gdy ktoś je wyartykułuje. Jednak trzeba przyznać, że Zmyślony sam wykazał się niejaką konsekwencją i zrobił dokładnie odwrotnie: nazwał głośno to, co oczywistością z pewnością nie jest. Tyle że można mieć również wątpliwości, czy jest oczywistości odwrotnością – czy jest mianowicie odkrywczą nowością.
Męczył bowiem czytelnika Zmyślony przez bite sześć stron (sprawdziłem, co tam), męczył subtelnymi nawiązaniami a to do Gadamera, a to do Bourdieu, męczył i męczył – żeby na końcu tryumfalnie ogłosić: filozofia zamiast krytyki! I o to tyle szumu? To się chyba nazywa „z dużej chmury mały deszcz”… Bo jeżeli aż tyle stukania w klawisze potrzeba, żeby przedstawić to stosunkowo proste założenie, to ja mam podejrzenia co do jego efektywności. Gdyby było odwrotnie – czyli gdyby na początku była owa teza, a potem jej egzemplifikacja za sprawą propozycji konkretnych rozwiązań – o, to co innego. Jest jednak inaczej, a czytelnik zostaje z niczym – Iwo skończył tam, gdzie powinien zacząć. Od razu rodzi się więc podejrzenie, że owa „krytyka-filozofia” będzie tak samo jałowa, jak tekst o niej. Ale przede wszystkim powstaje szereg pytań. Jaka filozofia? Jak zdefiniowana? Czym w praktyce ów postulowany model krytyki będzie się różnił od dotychczasowego? I czy autor nie dostrzega minionej i obecnej filozoficznej refleksji (refleksji filozofów) nad sztuką współczesną? Niestety tekst programowy Zmyślonego nie rozwiewa podobnych wątpliwości – a tekst programowy bez programu to słaby prognostyk na przyszłość. Zamiast pożywnej refleksji dostajemy puste kalorie.
Gdzie autor popełnił błąd? Tam, gdzie popełniło go wielu przed nim i popełni wielu po nim – z błędnych przesłanek wysnuł błędne wnioski. Filozof ten postanowił bowiem obalić byt, który nie istnieje (przy okazji brawurowo kwestionując słynne zdanie Parmenidesa) – a mianowicie „krytykę emancypacyjną”. Cóż, nazwa jak nazwa, równie dobrze mogę napisać, że po 1989 roku dominowała „krytyka postmedialna” – tyle że wyniknie z tego równie niewiele. Dlatego – mimo wszystko – wolę trzymać się zasady, że krytyka to praktyka. Mogę się mylić, ale mam na poparcie swojej tezy sporo dowodów: teksty Puzyny i Boya, Irzykowskiego i Sandauera, Kałużyńskiego i Raczka, Porębskiego i Osęki, w końcu krytyków nam współczesnych, naszych koleżanek i kolegów. Wszyscy oni robili i robią to samo: trzymają rękę na pulsie. Piszą. Oceniają. Spierają się. A zatem – działają. Ale nie szukajmy zbyt daleko – przecież sam Iwo Zmyślony próbuje być takim właśnie krytykiem. No, chyba że coś przeoczyłem, a jego teksty to przykład „krytyki-filozofii”.
Oczywiście na przestrzeni dekad zmieniają się konteksty pracy krytyka – co w odniesieniu do sytuacji obecnej próbowałem wyłożyć w tekście Archipelag, link, troll – ale nie jej istota. Krytyka artystyczna – podobnie jak krytyka teatralna czy filmowa – ma do dyspozycji sprawdzone narzędzia: esej, recenzję, felieton. Powtórzę więc swoje oczywistości: nieważne, czy krytyk pisze do tygodnika, dziennika czy na blogu; nieważne też jaki punkt widzenia reprezentuje – emancypacyjny, reakcyjny czy jeszcze jakiś inny. Ważne, czy umie uzasadnić swoje sądy i czy z jego tekstów wyłania się szerszy obraz współczesnej mu sztuki – jakaś jego „postawa”. Tylko tyle – i aż. Z drugiej strony jest operująca w szerszej perspektywie krytyka akademicka. Można oczywiście próbować przechrzcić ją na „krytykę-filozofię” – tylko czy taki zabieg nie będzie odkrywaniem oczywistości? Tak czy inaczej: tertium non datur. Ale można tego nie zauważyć, jeśli polemizuje się ze stwierdzeniami, które nie padły, obalając kategorie, które nie istnieją.
„Krytyka emancypacyjna” to tylko fantazmat, pusta figura retoryczna. Nie było żadnej „odrębnej” krytyki lat 90. i 2000., więc dzisiaj nie może być jej „fazy schyłkowej”. Zmieniało się tło, technologie, instytucjonalne uwarunkowania – i tyle. Zaś Mieczysławowi Porębskiemu zdarzało się mylić – jak każdemu krytykowi-praktykowi – jednak w wypadku Pożegnania z krytyką pomylił się on szczególnie. Głównym celem krytyki ciągle jest bowiem ocenianie sztuki i ciągle robią to krytycy, każdy na swój sposób – poświadcza to historia polskiej krytyki artystycznej ostatniego półwiecza. Mniej jest ostatnio dobrej krytyki, krytyki z krwi i kości? Powtórzę to, co napisałem w Archipelagu: nieprawda, krytycy piszą, tylko się ze sobą nie spotykają – choć mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni (już się zmienia?). A jeśli nawet założyć, że krytyki obecnie nie ma, to będzie za chwilę – przecież nasze „teraz” to w ogólnym rozrachunku tylko mgnienie. I będzie to dokładnie taka sama krytyka jak zawsze. Bez przedrostków.
Na koniec proponuję więc następujący wywód: filozofia to teoria, krytyka to praktyka, a więc filozofia nie równa się krytyka. Bo krytyka równa się praktyka.