„Krąg obfitości” i obrazy zamknięcia. Cracow Art Week Krakers 2020
Relacje z festiwali wymagają uwagi i czasu. W niespokojnym okresie proponuję formę, którą możecie sobie przeskrolować na ekranie komórki jednym okiem, drugie kierując na bieżące wydarzenia. Zabawimy się w „ciepło-zimno”, gdzie „gorąco” zbliża odczucia do efektu Stendhala, a druga strona skali przypomina pogodę podczas bitwy o Moskwę. Jak to w życiu bywa, efekt Stendhala pojawia się raz na milion lat. Większość zjawisk ma temperaturę letniej wody, a ochłodzenie klimatu to zjawisko powszechne.
Zimno (jak w sercu arcybiskupa Jędraszewskiego): czym jest sztuka?
Tegoroczna edycja Krakersa odbyła się pod hasłem „Sztuka – pojęcie otwarte”. Festiwalowy opis nie prowadzi do wyrafinowanych wniosków. Nie ma sensu rzucać frazesami w dobie postartystycznej. Skoro zakładamy, że sztuka to zbiory elementów, w których tylko określone grupy mają cechy wspólne, zabrakło diagnozy paradygmatów i podobieństw rodzinnych, które pozwoliłyby na określenie bieżących tendencji. Odnoszę wrażenie, że organizatorzy nie mieli pomysłu na motyw przewodni, wykorzystali zbyt ogólne zagadnienie, do tego nieprzyzwoicie wsobne, abstrakcyjne i autonomiczne. Kryzys, ludzie na ulicach, od roku żyjemy w nieprzyjemnie ciekawych czasach, a świat sztuki ma dumać o podobieństwie rodzinnym egzemplarzy zbioru „sztuka”. Odpowiedź nie nadeszła zresztą na żadnej z wystaw, które widziałam. Poszczególne projekty są w nienaturalny sposób łączone z hasłem albo nie mają z nim nic wspólnego. Może lepiej zrezygnować z motywu, zaproponować dodatkową sekcję otwartą lub wykorzystać go jako temat do dyskusji, niekoniecznie normatywizując wszystkie krakersowe wydarzenia.
Do kategorii „zimne” zaliczam wystawy nieczytelne. Do grupy tej kwalifikuję projekt Michał Łukasz / Anomalia (Wydział Intermediów ASP & Elementarz dla mieszkańców miast). Rozumiem, że to wystawa studencka, wieloosobowa, a Elementarz… robi zwykle świetną robotę. Starałam się więc na wszystkie sposoby oglądać instalację z butelek obklejonych pianką poliuteranową i przestrzeń przypominającą bałagan w moim mieszkaniu. Nic nie zrozumiałam. Sama wystawa opiera się na ciekawym pomyśle zastosowania marketingowej strategii persony, czyli detalicznego wykreowania fikcyjnych, tytułowych postaci-artystów i stworzenia ich prac, ale pomysł staje się całkowicie nieczytelny w zalewie streamingów, bibelotów, kartek z nadrukami i dźwięków emitowanych z głośników.
Letnio (jak w mieszkaniu w bloku): nieokiełznana obfitość
Cechą Krakersa, jednocześnie powabną i negatywną, jest niepohamowana inkluzywność. Zwykle festiwal był wydarzeniem postartystycznym, w którym nie liczy się krótkofalowa efektywność, lecz tworzenie nowych relacji, dynamizowanie środowiska. Nie można odmówić organizatorom niesłychanego uporu ani długotrwałego wpływu na sytuację artystyczną w mieście. Nie znajdziecie tu snobizmu i aspiracji Warsaw Gallery Weekend. Znamienne, że w wydarzeniu nie biorą udziału najbardziej nobliwe galerie prywatne, to w końcu tydzień sztuki, a nie instytucji. Jak grzyby po deszczu wyrastają efemeryczne wystawy site-specific, chwilowe interwencje w dziwnych miejscach. Sztuka pleni się w knajpach, prywatnych mieszkaniach, fundacjach społecznych, jest tu przestrzeń na eksperymenty i porażki. To może być rozwojowe, może też doprowadzić do syndromu all you can eat w najtańszym barze, gdzie liczy się ilość, a nie jakość.
Moje letnie emocje wzbudziły wystawy bez wątpienia zasługujące na uwagę, ale mające w moim odczuciu pewne mankamenty. Czas i piana (Galeria ASP i Galeria Promocyjna, kur. Michał Zawada) w warstwie koncepcyjnej jest niezwykle złożona, dotyczy fluktuowania czasoprzestrzeni w postaci kwantowej piany, która staje się jedynie metaforą dla dalszych rozważań o fenomenie (m.in. modernistycznej zegarowej kontroli nad czasem). Problem w tym, że ujęcia „spienionej historii” stają się tak liczne, że niejasny okazuje się dobór prac, uzasadniony w warstwie semantycznej, ale nie w składni wystawy. Czasu dotyczy przecież w jakiś sposób każda praca artystyczna (analogiczna, holistyczna percepcja obrazu, linearne doświadczenie filmu itp.). Zobaczymy tu bardzo interesujące projekty, lepiej jednak funkcjonują pojedynczo, są spiętrzone, upchnięte, połączone w dziwaczny sposób, atakują przestrzeń. Rozlewają się na wszystkie strony, anektują pomieszczenia. Nie widzę tu ciągu wrażeniowego, któremu mogę nadać holistyczny sens.
Na kolejną wystawę ambiwalentną wytypuję Lady Dada o Elsie von Freytag-Loringhoven (Dom Norymberski), kuratorowaną przez Renatę Kopyto i Iwonę Demko. Nie ma wątpliwości, że prawdziwa autorka Fontanny powinna być znana poza wąskim kręgiem specjalistów. Ostatecznie jednak wystawa buduje jej wizerunek jako ekscentrycznej diwy, lubiącej ekstrawaganckie stroje. Współczesne prace inspirowane działalnością baronowej tracą emancypacyjny charakter. Zawłaszczona przez kapittalizm idea ready-made straciła swój wywrotowy potenciał. Przydałaby się twórczości Elsy von Freytag-Loringhoven interpretacja, która stałaby się realną konkurencją dla sztuki Duchampa. Tymczasem Elsa wbrew intencjom organizatorek wypada raczej blado. Renata Kopyto i Iwona Demko nie powiedziały jednak ostatniego słowa, tworzą spektakl teatralny, nawiązujący do Lady Dada. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
W Laboratorium na uwagę zasługiwał projekt Celebrity w Galerii Szara Kamienica (kuratorka: Katarzyna Oczkowska), nawiązujący do postaci Lulu z dramatu Franka Wedekinda, w Polsce znanego pod nazwą Duch ziemi. Puszka Pandory.
Ciepło (jak letni deszcz z reklamy Nivei): tumory
Zauważalny temat współczesności: biologiczność. Macki, potwory, czułki, biomasa, zdeformowane ciała, guzy, narośla, nieujarzmiona plenność wykwitów, wypełzająca tkanka (wyskakująca wystawa z Muzeum Farmacji, Re-kolekcje z Czarnym Zakładem kur. Małgorzata Wielek-M). Jest tu horror vacui, zagęszczenie w estetyce tatuażowej (Biologiczna strefa zgniotu, kur. Bartosz Zaskórski, Galeria Floriańska 22). W nieco innym wydaniu to roślinne łodygi uszyte z materiałów (Green pleasure w Shefter Gallery), albo naczynia krwionośne i nerwy z wnętrza oka (F.A.I.T, Otwórz usta, puść mi oczko, kur. Marcin Tajber). Są dymiące, czerwone kratery-pryszcze i malarstwo w stylu post-Potencji, całkiem zgrabnie i wdzięcznie wykuratorowane. Surrealistyczne i biologiczne akcenty pojawiają się też na sprawnie przygotowanej wystawie The Vistula is burning (Cracovia, kur. Magdalena Lazar i Katarzyna Skrobiszewska), tym razem w ujęciu globalnym, profetycznym i klimatycznym. Wiadomość jest prosta: Wisła będzie tak zanieczyszczona, że zapłonie, podobnie jak amerykańska Cuyahoga.
„Ciepło” jest też w bezpretensjonalnym Naszym Ogródku, od kilku lat budowanym i uzupełnianym przez Bogusława Bachorczyka. W otoczeniu zieleni dryfują prace małe i duże, wykonywane przez zaprzyjaźnionych artystów, m.in. Paulinę Ołowską, Jerzego Kosałkę, Monikę Drożyńską i wielu innych. W stosunkowo niewielkiej przestrzeni odkrywa się coraz to nowe obiekty: przytwierdzone do ścian, wiszące odlewy, flagi, tkaniny, stojące między roślinami figurki, leżące na parapetach drobiazgi, kolorowe kraty w oknach. Podobnie bezpretensjonalna i zdecydowanie wyróżniająca się – ale niestety nieobszerna – jest wystawa o wrażeniach dotykowych, Pierwszy zmysł w Cricotece (zespół kuratorski: Olimpia Maciejewska, Paulina Mazurek i Jan Chornikowski).
Dobrym wyborem było też stworzenie nowej sekcji, Laboratorium. Składa się ona z wyłonionych w konkursie wystaw, finansowanych przez Krakersa. To wyraz wsparcia dla artystek i artystów, gest niehierarchiczny. W Laboratorium na uwagę zasługiwał projekt Celebrity w Galerii Szara Kamienica (kuratorka: Katarzyna Oczkowska), nawiązujący do postaci Lulu z dramatu Franka Wedekinda, w Polsce znanego pod nazwą Duch ziemi. Puszka Pandory. Wystawa pulsująca, energetyczna, sensualna, jej celem jest poszukiwanie współczesnego wcielenia Lulu. To niebinarna/y skandalista-skandalistka, tytułowa celebrytka, youtuberka. Osobiście drażni mnie wizja skrajnego skupienia na sobie, egotyzmu, robienia szołu dla szumu, ale mimo to nie mogę zanegować nęcącego charakteru wcieleń Lulu, a zarazem i samej wystawy. Nie bez przyczyny rewolucja ma historycznie twarz kobiety-prostytutki. Bliższa jest mi natomiast wizja przepracowania figury potwora w propozycji Jak Zapomnieć, w której wyraziste są inne cele, niż skupienie na własnym ego. To dopiero początek pracy: queerowanie potworności, przekształcanie relacji z radykalnym Innym, krytyczne rozbrajanie strategii marketingowych, które wmawiają nam, że jesteśmy tak potworni, że musimy stosować tysiące kosmetyków. Na Green Gay From Far Away panują klimaty w duchu jesieniary, to kameralny spektakl dryfowania w pożółkłych liściach wśród prac o Obcym-sobie i Obcym-alienie jako kochanku (kuratorzy: Arek Dec, Maja Gomulska, Karolina Jarzębak, Gabriela Sułkowska, Tomek Nowak). Transformujące tożsamości przeciwstawione są konserwatywnej postawie negującego trolla, zwłaszcza w performansie towarzyszącym wystawie, Chałwa Wielkiej Polsce.
Gorąco (jak diabli): Czasowe zapętlenia
Jak Mamoń lubię piosenki, które znam, w tym wypadku pogłosy strategii krytycznych. Dlatego jako jedną z wystaw-faworytek wskazuję Wszyscy jesteśmy terroryst(k)ami Łukasza Surowca w Art Agendzie Novej. Można kręcić nosem: stosuje podobne zabiegi od dekady, jego spotkanie z bezdomnymi jest relacją niepartnerską, na której zyskuje o wiele więcej pod względem symbolicznym i ekonomicznym, niż druga strona. Można słusznie czuć, że wykorzystuje wojerystyczne tendencje, oferuje ludziom piękny sen na chwilę, po to by wrócili na ulicę. Kurtki z nadrukiem haseł z manifestacji stają się hipsterskim gadżetem, który można na wystawie kupić.
Drażni estetyczna precyzja głównej pracy, prezentowanej na Wszyscy jesteśmy…, czyli filmu Sen Jakuba, może mieć ono jednak i charakter emancypacyjny. Surowiec wynajął stojące odłogiem w czasie pandemii drogie apartamenty osobom bezdomnym, w filmie udokumentował ich codzienne czynności. Pozytywne strony projektu: rozpoczął się pierwszy lockdown, przemieszczanie się po ulicach mogło być niebezpieczne, nawet chwilowe zaproszenie bezdomnych do mieszkań miało sens. Surowiec zrobił być może dla nich więcej niż niejeden z tych, którzy narzekają na nieetyczność projektów. Zaproszeni mogli się wykąpać, zjeść, zrobić kawę, wypić piwo, co jest zabronione w noclegowniach. W tekście wprowadzającym artysta deklaruje, że chciał „zainfekować” zgentryfikowane okolice, wprowadzając w nie ludzi traktowanych przez osoby wspierające główny porządek (deweloperów, wynajmujących mieszkania krótkoterminowo) jako „zombie”. Artysta proponuje utopijną wizję, w której „zanieczyszczone miejsca” zyskują ludzki charakter, a osoby bezdomne człowieczeństwo. Nie znajdziemy w filmie ckliwości, fizyczność bohaterów bywa dojmująca, w wysmakowanych kadrach widzimy napuchłe twarze, brudne nogi, zaatakowane grzybicą paznokcie. Surowiec wraz z osobami biorącymi udział w projekcie stworzył też instalację w przestrzeni publicznej. Zebrał gruzy, fragmenty gzymsów, rozpadającej się tkanki miasta i umieścił je w wózkach sklepowych na Placu Szczepańskim. W czasie trwających demonstracji praca wydawała się być amunicją dla protestujących.
Moje serce zabiło szybciej na Psach, podejmujących temat policji i męskości, transformacji ustrojowej, nadużywania władzy, afer taśmowych. Wystawę zorganizował w piwnicach ASP Dominik Stanisławski.
Biblijny sen Jakuba dotyczył drabiny prowadzącej do nieba. Na wystawie zobaczymy realistyczny obraz przedstawiający chmury. Surowiec włącza się w artystyczną grę tworzenia nowej formy realizmu. Malarze realistyczni często uwieczniali obłoki, nie komponując ich jednak w tradycyjny sposób, nie nakładając na siebie porządków czasowych, ale wykorzystując widok nieba w danym momencie. Drabina Jakubowa to jednak także tytuł thrillera, w którym to, co ma być niebem, okazuje się ostatecznie piekłem. Trudno powiedzieć, w którym miejscu historii właśnie się znajdujemy (piekło/niebo). Czas w filmie odgrywa ważną rolę: wielokrotnie widzimy zbliżenia na zegary w apartamentach, na początku narracji przedstawione postacie są ukazane frontalnie, fotograficznie, niemal się nie ruszają, jak w kadrach Ulricha Seidla. Czas pandemii jest powtarzalny, cichy, monotonny. Został także przedstawiony na wystawie w Galerii Potencja, charakteryzuje go rytm tych samych czynności: wpatrzenie w komputer, skrolowanie ekranu smartfona, sen. Wszystko jest tu dojmująco na swoim miejscu, maleńka wystawa jest zaskakująco skuteczna. Wskazówki zegara przy wejściu kręcą się w odwrotną stronę.
Moje serce zabiło szybciej na Psach, podejmujących temat policji i męskości, transformacji ustrojowej, nadużywania władzy, afer taśmowych. Wystawę zorganizował w piwnicach ASP Dominik Stanisławski. Autentyczna, ukradziona milicjantowi gumowa pałka-trofeum staje się ready-made Łukasza Trzcińskiego, tyle że pokrojonym na drobne paseczki. Praca Piotra Bujaka nawiązuje do filmu Dług, także tytułowe Psy są niezwykle trafną opowieścią o czasach przemian. Sprawa zabójstwa Maxa Itoy’i przywołana zostaje przez Łukasza Surowca w pracy Niech płoną znicze i komisariaty. Obraz Kasety Mikołaja Małka można odczytać jako nawiązanie do nagrywania konkurentów politycznych. Różne okresy czasowe nakładają się na siebie, a dawne tematy okazują aktualne. Na początek usiądziemy przed komisją weryfikacyjną (instalacja Artura „Giepasa” Gierlicha). Czerwony dywan, popielniczka, po drugiej stronie rzeczona komisja z senatorem Wenclem na czele. Można poczuć się jak Franz Maurer. Czasy się zmieniają, ludzie w komisjach zawsze ci sami. Tym razem nad ich głowami złote aureole, tak jak i kiedyś, mają bliski związek z Kościołem. W pracy Tomasza Wlaźlaka FPPCHWDP wcielimy się w postać policjanta, pacyfikującego demonstrację na marszu równości. Wykorzystujemy pałkę, tarczę, kajdanki, słyszymy bicie swojego serca, na ekranie widzimy paski wskazujące własny poziom agresji, stresu i strachu. Oniryczny obraz Śpiącego Zomowca Bogumiła Książka: czy patrzymy na niego z góry, kiedy wygląda jak martwy Chrystus, czy może to on stoi nad nami, a my leżymy na ulicy? Czy to metafora uśpionego zomowca, który nadal gdzieś jest? Niekończąca się narracja o postkomunie, chwytliwe hasła o „walce o niepodległość Polski”, nawet jeśli są wymierzone przeciw Strajkowi Kobiet. Te obrazy wychodzą na ulicę, chociaż o otwartości możemy tylko pomarzyć, ukrywając się w domach i pustych zaułkach. Ciąg dalszy nastąpi, będą Psy 2 i Psy 3, to pewne.
Wiktoria Kozioł – historyczka sztuki (doktorat na Wydziale Historycznym UJ), krytyczka, badaczka. Rozwija działalność pedagogiczną w zakresie wyższej edukacji związanej z historią sztuki i sztuką. Pracowała jako asystentka na Wydziale Sztuki UP, wykłada na Wydziale Polonistyki UJ (krytykę artystyczną i syntetyczny kurs dotyczący dziejów historii sztuki europejskiej) oraz na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuki w Szczecinie. Obecnie jest przede wszystkim związana z Uniwersytetem SWPS w Krakowie (dawna Wyższa Szkoła Europejska), gdzie pomaga kształcić osoby zajmujące się grafiką, przede wszystkim w obszarze gier cyfrowych. Pracuje także w Liceum Sztuk Plastycznych Cosinus w Krakowie, gdzie uczy historii sztuki. Jest autorką ponad 50 artykułów krytycznych i kilkunastu tekstów naukowych
WięcejPrzypisy
Stopka
- Wystawa
- Cracow Art Week KRAKERS
- Miejsce
- Kraków
- Fotografie
- dzięki uprzejmości Fundacji Wschód Sztuki
- Strona internetowa
- cracowartweek.pl
- Indeks
- Bogusław Bachorczyk Elsa von Freytag-Loringhoven Fundacja Wschód Sztuki Iwona Demko Jan Chornikowski Jerzy Kosałka Katarzyna Oczkowska KRAKERS Łukasz Surowiec Łukasz Trzciński Michał Łukasz Michał Zawada Monika Drożyńska Olimpia Maciejewska Paulina Mazurek Paulina Ołowska Piotr Bujak Renata Kopyto Wiktoria Kozioł