Konsekwentnie bierny. Krzysztof Maniak w BWA Warszawa
Mówi się, że konkursy dla młodych artystów nie mają siły wskazywania prawdziwych odkryć artystycznych. Dla samych uczestników wygrana nie jest też jednoznaczną przepustką na salony, choć patrząc na losy niektórych z nich, widać jednak, że próbować warto. Takim przypadkiem jest choćby Krzysztof Maniak, którego wystawa Przypomina mi się śnieg trwa właśnie w BWA Warszawa. Ostatnie dwa lata były dla tego niego nader korzystne, warto więc zastanowić się, jak wygląda przebieg kariery takiego artysty „konkursowego” i kim właściwie jest Krzysztof Maniak.
Maniak po raz pierwszy wypłynął na Biennale Rybie Oko w 2013 roku, gdzie zauważył go jeden z jurorów konkursu, Sebastian Cichocki. Był to czas jego intensywnego riserczu (prowadzonego razem z Łukaszem Rondudą) do wystawy Co widać, do której Maniak koniec końców został zaproszony. Jego prace bardzo pasowały do kącika wiejskiego, inspirowanego dyskusją wywołaną przez Prześnioną rewolucję Andrzeja Ledera. Pochodzi on w końcu z Tuchowa, podkrakowskiej wsi, i jest z tym miejsce niezwykle związany. Jego ulubioną aktywnością są spacery po okolicznych lasach, które podniósł do rangi sztuki i przemienił w permanentny performans.
Jeszcze w czasie trwania wystawy Co widać Maniak został laureatem konkursu Artystyczna Podróż Hestii. Wystawa finalistów konkursu tym razem odbywała się w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, a wśród jurorów był ten sam Sebastian Cichocki, więc zwycięstwo Maniaka nikogo nie zdziwiło i można je było odebrać jako dalszy ciąg prób lansowania nurtu wiejskiego w sztuce przez tego kuratora. Reszta jurorów argumentowała ten wybór względami edukacyjnymi: komu bowiem przyda się oferowana w ramach wygranej podróż do Nowego Jorku bardziej, niż zasiedziałemu na prowincji i nieco naiwnemu Maniakowi? Przy okazji, nie sposób było nie zauważyć, że w swoich działaniach artysta jest trochę monotonny, osadzenie go więc w skrajnie innym kontekście dawało nadzieję, że późny wnuk Richarda Longa wreszcie obudzi się we współczesności.
Jeśli się zastanowić, Maniak został potraktowany dość paternalistycznie i przemocowo, ale w gruncie rzeczy cała ta sytuacja mogła faktycznie prowokować do ciekawych reakcji. Gdyby ktoś was wysłał, jako idealistycznych prowincjuszy, na edukację do wielkiego miasta, co byście tam zrobili? Taka wycieczka aż prowokuje do zabrania głosu odnośnie własnego stanowiska artystycznego, zarówno w kontekście jej organizatorów, co i niedostępnej nowojorskiej sceny. Dla Maniaka był to jednak bodziec zbyt słaby, żeby wydobyć się z krzaków twórczości własnej, postanowił się więc w nich schować jeszcze głębiej – w Nowym Jorku wykonał więc kilka zdjęć w Central Parku, gdzie pozował na tle nielicznych skrawków niby naturalnego pejzażu.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, szczególnie w sztuce. Nawet jeśli artysta nie popisał się pomysłowością ani refleksem, zawsze można było powiedzieć, że zachował konsekwentną postawę twórczą. A czyż nie ma piękniejszej wartości w sztuce niż konsekwencja? Inną sprawą jest sensowność powtarzania gestów wypracowanych do leśnych performansów w całkowicie zurbanizowanej przestrzeni Nowego Jorku – czy to dla Maniaka ciągle było to samo, i czy przypadkiem nie było działaniem mocno na siłę?
Jakakolwiek jest odpowiedź na powyższe pytanie, siła konsekwencji działań artysty na pewno jest podkreślana przez Michała Suchorę, prowadzącego galerię BWA Warszawa. Warto przy tym dodać, że konsekwencja ta jest tutaj tak bardzo posunięta, że w pewnym momencie zaczyna przemieniać się w fetyszyzm.
Jeśli sztuka Maniaka jest za coś ceniona, to najprawdopodobniej za estetykę – nawet jeśli przyjmiemy, że sztuce jest to kategoria dość problematyczna. Prace Maniaka są po prostu ładne, mogą więc cieszyć oko; taka jest też wystawa w BWA Warszawa. Są na niej zdjęcia przedstawiające artystę buszującego w kwitnących krzewach, ocierającego się o gałązki, film rejestrujący zmieniające się cienie podczas zachodu słońca czy fragment krzewu nawłoci oblepionego pianką. Tematem przewodnim wystawy jest śnieg – pojawiający się metaforycznie czy to poprzez białe, kwitnące kwiaty, czy pąki śnieguliczki. Jest więc ładnie, ale jest to ładność sytuująca się pomiędzy estetyką pisma „Mój piękny ogród” a instagramowymi fotkami szafiarek, które z okazji dodatnich temperatur postanawiają zrobić sobie sesję na łonie natury. Jest też w zasadzie monotonnie, bo podobnych prac Maniak stworzył już wiele.
Nowościami na wystawie w BWA są obiekty, których wcześniej artysta nie produkował. Pierwszy z nich – wspominane gałązki nawłoci – to w zasadzie ready mades, ale w drugiej sali czeka rzeźba w niemalże pełnym tego słowa znaczeniu. Niemalże, ponieważ jest to gipsowy odlew dłoni artysty, powtarzający gest przedzierania się przez krzaki. Zobaczyć możemy go także na jednym ze zdjęć i ponoć na początku artysta chciał je pokazać razem, jako rodzaj manifestu postawy twórczej. Nawet jednak bez tego jest on czytelna: Maniak to Ten, Który Przedziera Się Przez Krzaki. Każda roślinka, łodyżka czy pączek kwiatowy to dla niego bracia i siostry, a kuleczki śnieguliczki potrafią wywołać w nim niekontrolowane spazmy rozkoszy.
No cóż, ludzie są różni. Jedni wolą siedzieć w łóżku przed laptopem, inni biegają po lesie, przytulają się do drzew, całują kamienie i naśladują nawoływania zwierząt – a wszystko to w myśl redefinicji ludzkiego stosunku wobec natury. Inna sprawa, że można ten stosunek redefiniować w sposób świadomy i daleki od estetyzowania, a można też po prostu ograniczyć się do szafowania romantycznymi kliszami. Maniak wybiera tę drugą drogę i warto dodać, że robi to z premedytacją. W jego sztuce naprawdę chodzi przede wszystkim o zachwyt pięknem przyrody – pytany o swoją identyfikację z bardziej krytycznymi nurtami zdecydowanie się od nich odżegnuje. Nie ma w tej deklaracji zresztą nic zaskakującego, wręcz przeciwnie – niechęć wobec zaangażowania jest przecież czym typowym dla młodej generacji artystów (no i czy tylko młodej?) i została ona już wielokrotnie wypowiedziana zarówno przez artystów, co i krytyków czy kuratorów.
Wyłaniający się z tej historii obraz w zasadzie nie jest zbyt optymistyczny. Oto bowiem mamy przed sobą artystę-estetę, którego prace są umiarkowanie interesujące. Podobnie rzecz ma się z postawą samego twórcy, którego aktywność sprowadza się do uczestnictwa w kolejnych konkursach (Maniak brał udział także w zeszłorocznej edycji Rybiego Oka i konkursie Fundacji Grey House – od tego nadmiaru głowa jednak zaczyna boleć) i dość biernie podąża on ścieżką oferowaną mu przez kuratorów czy jurorów, nie zastanawiając się przy tym, co to właściwie znaczy dla jego artystycznej praktyki. Ktoś może nazwie to konsekwencją, dla mnie jest to raczej przykład niepokojącej uległości, która z resztą nie jest problemem wyłącznie tego artysty. Z czego ona wynika? Na to pytanie wypadałoby odpowiedzieć pewnie już w innym tekście.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Krzysztof Maniak
- Wystawa
- Przypomina mi się śnieg
- Miejsce
- BWA Warszawa
- Czas trwania
- 06.02. - 05.03.2016
- Fotografie
- Diana Lelonek
- Strona internetowa
- bwawarszawa.pl