Konrad Smoleński, S.T.R.H., polemika: Wielebska/Plinta
Kamila Wielbska: Sprostowanie
W pierwszych słowach chciałabym podkreślić, że bardzo się cieszę z faktu ukazania się w drugim numerze drukowanego magazynu „Szum” recenzji z wystawy Konrada Smoleńskiego S.T.R.H. w CSW Łaźnia w Gdańsku, której to wystawy byłam kuratorką. Moja wdzięczność jest tym większa, że niewiele osób z Warszawy (gdzie, jak wiadomo rezyduje obecnie jakieś 90% polskiego środowiska sztuki) zdobyło się – jak zrobiła to autorka recenzji Karolina Plinta – na odbycie podróży do Trójmiasta i zawędrowanie na Dolne Miasto, gdzie znajduje się instytucja. Z tego samego między innymi powodu czuję jednak potrzebę odpowiedzi na jej tekst w formie sprostowania.
Czy dźwięk generowany podczas wystawy był zbyt cichy czy zbyt głośny jest sprawą indywidualnej oceny i do takiej oceny ma oczywiście prawo również osoba pisząca recenzję. Nie o siłę decybeli też tu do końca chodziło. Ze swej strony mogę tylko zapewnić, że wbrew sugestiom autorki tekstu, na „wyprodukowanie” dźwięku została zużyta odpowiednia ilość środków finasowych z budżetu instytucji i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które współfinansowało wystawę. Muszę również nadmienić, że z podziwem obserwowałam bohaterską postawę pracowników CSW Łaźnia, którzy nie skarżąć się na nic ani słowem po prostu opuszczali raz na godzinę na te kilka minut swoje stanowiska pracy wchodząc na zewnątrz. Tam zresztą, szczerze mówiąc, nie byli do końca poza działaniem instalacji, a świadczyć o tym mogą żywiołowe reakcje najbliższych sąsiadów ocierajace się niekiedy o konkretne groźby (robiąca chyba największe wrażenie zapowiedź odwiedzin „z siekierą”), zamieniające się czasem w czyny (obrzucanie artysty jajami w dzień finisażu).
To prawda, nie udało nam się dźwiękiem rozwalić ponad stuletniego gmachu instytucji, ale nie jesteśmy z tego powodu niezadowoleni, tym bardziej, że planowane były i są następne wystawy… (na które oczywiście serdecznie zapraszam). Drżały w każdym razie ściany pomieszczenia, drżała podłoga, w miłe (dla mnie) wibracje wchodziło także moje biurko stojące piętro wyżej i to nie bezpośrednio nad samą instalacją. Wystawa ta oczywiście nie ograniczała się do elementu dźwiękowego, równie ważny myślę był też jej aspekt wizualny, który (jako historyczce sztuki zainteresowanej przede wszystkim rzeźbą jest mi pewnie naturalnie bliższy). O wzajemnym przenikaniu tych elementów pisze też Karolina Plinta. A jednak to właśnie nie w kontekście formy, a dźwięku oraz energetycznego potencjału sztuki przywoływałam w swoim tekście kuratorskim futurystów i surrealistów oraz Waltera De Marię.
Kwestie interpretacyjną tej pracy pozostawiam oczywiście otwartą, jednak chciałabym tu podkreślić, że osobiście nic mi nie wiadomo na temat tego, że sztuka Konrada Smoleńskiego „ma” jak pisze Karolina Plinta straszyć, że takie są właśnie jego artystyczne założenia. Konrad nie wyjawił mi podobnych ambicji podczas pracy nad tą konktretną wystawą, czyli przez ponad rok czasu. Ale oczywiście artyści nie o wszystkim muszą mówić… W miarę możliwości jednak starałam się podczas tych urlopowych miesięcy obserwować reakcje odwiedzających Łaźnię. Przyznam, że byli i tacy, którzy po chwili uciekali, wyglądając rzeczywiście na nieco przestraszonych, jak można by to opisać. Miałam jednak wrażenie, że artysta odczuwał o wiele większą satysfakcję podczas moich relacji na temat osób, które wracały na wystawę po kilka razy – bo i takich nie brakowało. Wystawa odniosła sukces frekwencyjny. Trwała, przyznaję, trochę dłużej, niż podał to magazyn „Szum” (bo do 18.08, a nie do 27.07). Zakończył ją 19 sierpnia demontaż wystawy, na którym odbył się półtoragodzinny koncert zespołu BNNT, współtworzonego przez Smoleńskiego z Danielem Szwedem. Koncert był doskonały, a jednak większe wrażenie zrobił na mnie późniejszy dwudniowy sound bombing przeprowadzony przez zespół na Dolnym Mieście. Nie grali tu dla „krewnych i znajomych”, bywalców wernisaży i koneserów eksperymentów muzycznych. Niektórzy spośród publiczności nie tylko nie byli w Wenecji, ale podejrzewam, rzadko zbaczają ze swej codziennej trasy do sklepu monopolowego. Tym razem jednak zbiegli się tłumnie, a ich rekacje były zdziwiająco pozytywne. Myślę, że impakt tego krótkiego spotkania może być równy oddziaływaniu niejednego rocznego programu edukacyjnego.
Wspominam o tym w kontekście przywołanego przez Karolinę Plintę pojęcia strachu. Sound bombing nie był już oczywiście częścią wystawy, jest jednak częścią konsekwentnych działań podejmowanych przez Konrada Smoleńskiego. Nie wiem, czy wyraz „strach” sugerowany był, jak pisze Plinta, przez skrót nazwy wystawy S.T.R.H. (skrótowiec zdania Stones That Rest Heavily, którego pochodzenie wyjaśnia ona również w swym tekście). Mi osobiście nie przyszło to w ogóle do głowy. To kwestia skojarzeń i interpretacji. Jednak bazujące na własnych odczuciach pisanie o tym, co czyjaś sztuka „ma” robić, jakie są jej założenia, aby następnie ocenić, że to nieprzekonuje, jest już chyba sporym interpretacyjnym nadużyciem. Zgadzam się z Tobą Karolina, że sztuka artysty, który krzyczy, aby zwrócić na siebie uwagę, to trochę za mało, aby do siebie przekonać. Zapewniam Cię jednak, że nigdy nie zdecydowałbym się zrobić takiemu artyście indywidualnej wystawy.
Kamila Wielebska
Karolina Plinta: Odpowiedź na komentarz Kamili Wielebskiej
Droga Kamilo, w związku z Twoimi uwagami do mojej recenzji wystawy Konrada Smoleńskiego w Gdańsku odpowiem krótko: powstała ona w oparciu o to, co powiedział mi sam artysta. Rozmowa z Konradem wydała mi się koniecznością po przeczytaniu Twojego tekstu do wystawy, który – za przeproszeniem! – bardziej przypominał mi akademicką rozprawkę niż przekonywującą interpretację jego pracy. Tym bardziej, że nie odnosisz się w nim w zasadzie do podstawowych tropów, jakie daje sam Smoleński (np. odwołania do utworów Stetsona i Gustafssona). Skojarzenie tytułu wystawy ze słowem „strach” to także wskazówka, jaką otrzymałam od Konrada podczas naszej rozmowy. Że Ci się nie udało zdobyć tej informacji, pomimo że pracowałaś z nim przez rok – cóż, jest to smutna wiadomość. W tym kontekście tym bardziej trudno mi zaufać Twoim „interpretacjom”, których tak zaciekle bronisz na łamach magazynu „Szum”. Przy okazji, Twój sprzeciw wobec mojej interpretacji i wystosowanie pisemnego pouczenia, które określasz jako „sprostowanie” jest dla mnie sytuacją kuriozalną. Nie popełniłam w swoim tekście żadnych błędów rzeczowych, więc nie wydaje mi się, żeby można tu było coś „prostować”. Czy nie uważasz, że zamiast pouczać krytyków, powinnaś skupić się na swojej działalności kuratorskiej i lepszych kontaktach z artystami, z którymi współpracujesz?
Z poważaniem,
Karolina Plinta