Koniec końców zgrubnę. Rozmowa z Honzą Zamojskim, współzałożycielem wydawnictwa MUNDIN
Przed chwilą otwierała się przestrzeń nowego wydawnictwa, które prowadzisz wraz z Grażyną Kulczyk. Rotunda na szczycie Starego Browaru to dosyć imponujące miejsce, jak się w tym wszystkim czujesz?
Czuję, że zaczynam nowy, fascynujący etap jako wydawca. Po książkach robionych dla siebie, po kilku latach działalności Moravy oraz fuchach dla różnych instytucji, mam poczucie, że mogę nareszcie robić to, co lubię najbardziej w komfortowych warunkach. Wydawnictwo Mundin jest po prostu dla mnie naturalnym rozwinięciem dotychczasowej działalności.
No tak, „trzeba robić, żeby zrobić”.
Dokładnie tak i nic się w tym temacie nie zmienia, albo robisz albo w miejscu drobisz. Nowe biuro – betonowa rotunda jest jak statek kosmiczny, zawieszona na szczycie centrum handlowego, totalnie odcięta od niego grubymi ścianami z okrągłym świetlikiem na suficie. Brakuje tylko symulatora nieważkości.
Zdradziłeś w jednym z wcześniejszych wywiadów plany Mundin na najbliższe kilka miesięcy. Trzy pozycje do końca tego roku, to plus minus podobna średnia wydawnicza jaką prezentowała Morava na początku istnienia w 2010 (w 2010 Morava Books wydała 6 albumów). Czym rożni się ten etap od poprzednich poza wspomnianym komfortem?
Różnica jest spora, ponieważ zamierzamy działać na większą skalę, a w planach jest sukcesywne zwiększanie ilości tytułów co roku. Do tego dochodzi zbudowanie całej infrastruktury, no i na koniec 2013 roku kolejna edycja targów Rookie w Starym Browarze. Aktualnie mamy sporo niewidzialnej roboty, którą trzeba wykonać, aby potem w spokoju zająć się książkami.
Rozrastasz się. Artysta, kurator, redaktor, poeta, projektant i wydawca, fan rapu, ryb i liter, prywatnie żartowniś i dusza towarzystwa. Nie masz poczucia że jest Ciebie dużo? Szystko to szystko, a za chwilę 100 kilowy rulon będzie ważył tonę?
Racja, powinienem utyć, ale coś mi nie idzie. Jednakowoż robię w swoim tempie, poświęcam pracy większość czasu, nie gustuję w imprezach, wernisażach i różnego rodzaju rautach. Po prostu więcej pracy daje więcej kołaczy, ergo może koniec końców zgrubnę.
„Polski czytelnik wciąż woli bezpieczne formy. Jeśli zdecyduje się na kupno książki, to będzie to albo album ze zdjęciami – do oglądania, albo publikacje teoretyzujące – do czytania.” cytuję za wywiadem, który ukazał się w Zwykłym Życiu. Książka z rysunkami Leszka Knaflewskiego i album Bownika to wynik krajowych kompromisów?
Nad rysunkami pracujemy wspólnie z Knafem od ponad dwóch lat, widocznie teraz nadszedł dobry czas, aby to opublikować. Knaf zawsze powtarza, że jeżeli coś nie idzie, to są ku temu powody i jeżeli przez dwa lata nie udało się zrobić książki, to widocznie karma nie sprzyjała.
A co z Bownikiem?
Lubię serię zdjęć z kwiatami, którą będziemy publikować – jest to znakomity materiał na artbooka. W takim sensie, że książkowo można pociągnąć ten temat w inną stronę. Książka Bownika będzie rozpoczynała linię „artbookową”, książka Knafa to tzw. linia „archiwaliów”. Dobrze jest pracować z kimś kogo dobrze się zna, komu można zaufać. Z kimś kto jest profesjonalistą. Następne w kolejce są książki Pauliny Ołowskiej, Piotra Rypsona, oraz kilku ludzi spoza naszego podwórka.
Możesz zdradzić jakieś konkretne nazwiska czy jeszcze za wcześnie?
Wolałbym na razie nie zdradzać nazwisk, nie będę bił piany na rok przed publikacją. Wiesz, wędki zostały zarzucone, zobaczymy która ryba jest najbardziej głodna.
A propos wędkarskich porównań, o co chodzi w Women Holding Fish?
Jest to jedna z wielu zajawek, zbierackich, kolekcjonerskich, peryferii prawdziwej roboty. Temat zmaterializuje się we wrześniu, będzie wystawa w Galerii Foksal i ukaże się książka o rybach. Wydawcą jest Nero z Rzymu, współwydawcą Foksal.
Przyszła mi na myśl postać Johna Baldessariego, pewnie jako wynik skojarzenia Rzymu i włosko brzmiącego nazwiska. Oglądałeś „A Brief History of John Baldessari”? Łączy Was zamiłowanie do zbieractwa fotografii uporządkowanych względem nietuzinkowego tematu. Inspirujesz się w swojej twórczości tą postacią?
Baldessari jest spoko, ale nie jest to dla mnie punkt odniesienia. Raczej jeden z wielu bardzo konsekwentnych klasyków, który swoją robotą pogłębił basen, w którym się wszyscy taplamy. Myślę, że sporo osób tak ma, że lubi porządkować. Ja za dzieciaka zbierałem mnóstwo rzeczy: kamienie, muszelki, znaczki, owady itd. widocznie takie zachowania nie ustępują lecz się wzmacniają. W każdym wywiadzie mówię coś o Maciejuku, więc aby tradycji stało się za dość… Robert Maciejuk zbiera aktualnie święte obrazki i wycina z gazet wizerunki gór.
No tak. Ale czym różni się tutaj rola 'zwykłego’ zbieracza od roli zbieracza artysty?
Dla kolekcjonera z krwi i kości zbiory są wartością samą w sobie, mają też wartość historyczną, dają się przeliczyć na pieniądze, czasem mają wartość sentymentalną. Dla mnie to jest narzędzie pracy.
Internetowy zbiór staje się zatem narzędziem, a książka efektem końcowym?
Myślę, że to są po prostu kolejne etapy tej samej roboty. Tematy, pewne powracaj ące motywy, raz mocniej analizowane, innym razem ledwo liźnięte. W książce „Jak jsem potkal d’abla” były już motywy rybackie, więc to nie jest nowość.
Ok, dość o rybach, chyba że wrócimy do rekinów biznesu. Opowiedz coś więcej o współpracy z Grażyną Kulczyk? Otwarcie nowej przestrzeni było kameralne, lekko vipowskie chyba, prawda?
Ponieważ nie wszystko było gotowe, a umawiałem się wcześniej z Panią Kulczyk, że 26 czerwca otworzymy biuro, to postanowiliśmy, że robimy preview tylko dla ludzi którzy wcześniej nam pomagali na miejscu czyli ludzi z Fortisu, z Art Stations Foundation i kilku osób bezpośrednio zaangażowanych w Mundin, no i dla rodziny. Żadnej pompy, lampka wina i to wszystko. Poza tym wiesz, czym tu się tak naprawdę chwalić. Jesteśmy wydawnictwem, a książki pokażemy za pół roku. Wtedy zrobimy prawdziwy raut. Na razie wszystkich ciekawskich zapraszam do biura.
Rauty Cię przecież nie interesują mówiłeś.
Mnie nie, ale ciebie tak.
Na wielu z nich bywaliśmy razem. Czujesz się mocno osadzony w środowisku poznańskim? Wiąże to pytanie też z zaplanowanymi premierami: Knaflewski to przecież poznańska pracownia Audiosfery, a Bownik to absolwent tutejszego wydziału fotografii, Grażyna Kulczyk jest również silnie powiązana z Poznaniem.
Nie interesuje mnie diagnozowanie poznańskiego środowiska, czy ono jest, czy nie. Takie sądy zawsze prowadzą do uproszczeń, wykluczeń i zbędnych generalizacji. Natomiast uważam, że Poznań to dobre miejsce do pracy, jeżeli się wie jak efekty pracy pokazać poza lokalnym środowiskiem.
Częstym motywem Twoich prac jesteś Ty sam. Opowiedz trochę o tym.
Już kilkukrotnie o tym mówiłem przy różnych okazjach, pracuję z materiałem, który jest mi najbliższy. Zabawne jest to, że często post factum uświadamiam sobie jak niektóre prace są mocno zanurzone w codziennych emocjach i wydarzeniach. Równie często zapominam o czym dana praca jest, tak jak zapomina się mniej ważne wydarzenia z własnego życiorysu.
Pamiętam jak się poznaliśmy, był to chyba 2008, Daniel Szwed przyprowadził mnie do Ciebie, był tam jeszcze Radek Szlaga, Agnieszka Grodzińska i kilku innych których teraz nie pamiętam, oglądaliśmy mecz w małym telewizorze w kuchni. Mam wrażenie, że od tego czasu nic się nie zmieniło, ciągle jesteś pracowitym zajawkowiczem, który jest nie mniej konsekwentny co szczery w tym, co robi. Tak jest?
Nie, nikt już nie ma telewizora.
Przypisy
Stopka
- Fotografie
- Daniel Koniusz