Klejnoty, wakacje, gabloty, atrakcje. „Idź na całość” Wiktorii Walendzik i Konrada Żukowskiego w Gdańskiej Galerii Miejskiej
Chciałbym Mercedes
W Bernie dom typu Belweder
Na razie budzi kurier DPD
Na razie śmigam tylko per pedes
schafter, ridin’ round the town w czyimś bel air
Kto jeszcze nie ma dosyć tematu konkursów artystycznych, ręka w górę. Wygląda jednak na to, że choć młodzi artyści uwielbiają się od konkursów dystansować, a kiedy już w nich uczestniczą, robić prześmiewcze prace na temat całej sytuacji, temat konkursowej rywalizacji i sukcesu nie daje im spokoju. Wiktoria Walendzik i Konrad Żukowski przy okazji wspólnej wystawy w Gdańskiej Galerii Miejskiej postanowili wręcz urządzić własny konkurs dla artystów. Biorąc pod uwagę, że główną nagrodą jest w nim wyjazd na rezydencję, skojarzenie z Artystyczną Podróżą Hestii, choć nigdzie nie wyartykułowane, nasuwa się samo.
Prezentowana w niewielkiej przestrzeni GGM1 przy ulicy Piwnej Idź na całość to rzecz barokowa w formie, choć minimalistyczna w skali. Składają się na nią zaledwie dwa obrazy, dwa obiekty i wypełniający powierzchnię jednej ze ścian kryształkowy mural. Swoje robi jednak aranżacja przestrzeni.
Ta krytyka formułowana jest co ciekawe przez artystów, którzy póki co sami do konkursów szczęścia nie mieli. Do wspomnianej APH oboje się zakwalifikowali, ale w rywalizacji o nagrody przepadli (w przypadku Walendzik sytuacja powtórzyła się też w zeszłorocznej edycji Project Roomu w Zamku Ujazdowskim). Z jednej strony decyzja o stworzeniu dla innych konkursu, w którym nagrodą jest wyjazd na wakacje all inclusive do Egiptu, można więc uznać za miły gest, antytezę klasycznego psa ogrodnika – sami nie dostali, ale innym dadzą. W parodiowaniu konkursów, w których do tej pory się przegrywało, można jednak równie dobrze dopatrzeć się nuty resentymentu.
Sukces Walendzik i Żukowski postanowili dla siebie w wystawie zaprojektować sami. Prezentowana w niewielkiej przestrzeni GGM1 przy ulicy Piwnej Idź na całość to rzecz barokowa w formie, choć minimalistyczna w skali. Składają się na nią zaledwie dwa obrazy, dwa obiekty i wypełniający powierzchnię jednej ze ścian kryształkowy mural. Swoje robi jednak aranżacja przestrzeni. Stąpamy po lustrzanej podłodze, w której odbijają się biało-błękitne stalaktyty zwisające z sufitu – skromny white cube odpimpowany został na tyle, że przypomina lodowy zamek Jadis z Opowieści z Narnii.
Uwagę przykuwa tu w pierwszej chwili zaprojektowany przez Wiktorię Walendzik łabędzi tron. Z szyi i korpusu ptaka wyrastają kawałki ciał innych zwierząt – krokodyla paszcza, głowy dzika i małej foki oraz pół pudla. Efekt przypomina mieszankę mebla rodem z salonu Paris Hilton, ogrodowych durnostojek i myśliwskich trofeów. Za nim na ścianie połyskują tysiące małych kryształków układających się w proste rysunki – twarze, kowbojskie buty i samurajskie miecze. Jeden z projektów Walendzik polega na szkicowaniu podczas oglądania filmów; wykonana wspólnymi siłami Walendzik i Żukowskiego praca w GGM to monumentalna rekonstrukcja gryzmołów powstałych przy Kill Billu. Te zaledwie dwie prace wystarczają, by osiągnąć efekt wystarczająco glamour, co w przypadku Walendzik jest sporym postępem, zwłaszcza w porównaniu do pustawej wystawy w Project Roomie, od początku wyglądającej jakby znajdowała się w trakcie demontażu.
O ile wiedza studentów uczelni artystycznych co do funkcjonowania poszczególnych aspektów artworldu jest z reguły mglista, tak pod względem oczekiwań finansowych zaskakująco twardo stąpają oni po ziemi.
Odwrotnie wygląda za to sytuacja z kącikiem Konrada Żukowskiego, która po wizycie na jego wspólnej wystawie z Mateuszem Sarzyńskim może nieco rozczarowywać. O ile w BWA Warszawa Żukowski zaprezentował się jako wszechstronny malarz panujący nad kolorem i fakturą, tak dwa obrazy pokazane w Gdańsku sprawiają wrażenie malowanych dość płasko i mechanicznie, za to nadrabiają zabawą ze skalą. Większe płótno to scena z wybuchającym wulkanem. Lawa wytryskająca z centralnego punktu skąpanego w szarościach i czerniach płótna zamienia się w zawisające na niebie gwiazdy. Wśród nich także dwie spadające – to zostawiające za sobą płomienne warkocze Maryla Rodowicz i Beata Kozidrak. Ta druga jest też bohaterką mniejszego obrazu, w gruncie rzeczy wykadrowanego z tej sceny portretu, z odwróconą do góry nogami twarzą wokalistki wykrzywioną ni to w bólu, ni to scenicznym uniesieniu. Obrazom towarzyszy jeszcze mała rzeźba – kompozycja ze sklejonych kryształów, odsyłająca do wizji celebryckich imprez z kilogramami narkotyków, choć za sprawą żółtawych guzków wylewającego się spomiędzy kryształów kleju kojarzyć się może głównie z sytuacją dzień po i niepowciąganymi resztkami zasychającymi w lepkich plamach rozlanego alkoholu.
Z tych kilku prac wyłania się specyficzna wizja sukcesu. Bo choć wystawa jest, jak pisze kuratorka Gabriela Warzycka-Tutak, „metaforą aspiracji świata sztuki”, a przestrzeń galerii staje się „świątynią posiadania, miejscem elitarnym, błyszczącym, niefunkcjonalnym, epatującym przepychem i barokowością”, to jest to przepych wzięty w mocno ironiczny i nostalgiczny nawias, bogactwo w wydaniu podupadłych gwiazd pop, które trafiają już na okładki nie „Vogue’a”, a co najwyżej „Życia na gorąco”. W ten sposób bogactwo wyobrażano sobie raczej w latach 90., gdy szczytem marzeń było wygranie w teleturnieju robota kuchennego lub, jak tutaj, wycieczki do Egiptu. Sam tytuł wystawy nawiązuje nostalgicznie do teleturnieju sprzed lat, prowadzonego przez Zygmunta Chajzera Idź na całość, zgodnie z duchem epoki już w tytule sugerującym zasadę wszystko albo nic. Do podobnych punktów odniesienia sięgano zresztą już wcześniej, by przypomnieć wystawę-konkurs Śmiechu warte w Zonie Sztuki Aktualnej, kuratorowaną przez Aurelię Nowak i Tomka Pawłowskiego. Jeśliby takie wyobrażenie sukcesu w wydaniu dwójki młodych artystów brać na serio, to ów przepych tak naprawdę okazuje się dość biedny. Ironia w tym przypadku zdaje się raczej maskować niepewność, która dotyczy zresztą nie tylko Walendzik i Żukowskiego.
W odróżnieniu od swoich rówieśników zajmujących się muzyką, artyści wizualni mówiąc o sukcesie, mają problem z graniem w otwarte karty. Podczas gdy co drugi raper przed dwudziestką w swoich tekstach dzieli się marzeniami o bentleyu w garażu i patku na nadgarstku, młodzi artyści marzenia mają raczej skromne. Dobrze pokazało to badanie Fundacji Sztuki Polskiej ING podsumowujące ostatnią edycję programu Artysta Zawodowiec. O ile wiedza studentów uczelni artystycznych co do funkcjonowania poszczególnych aspektów artworldu, takich jak nawiązywanie współpracy z galeriami komercyjnymi, jest z reguły mglista, tak pod względem oczekiwań finansowych zaskakująco twardo stąpają oni po ziemi. Nie tylko nie liczą na wysokie zarobki w polu sztuki, ale nawet pytani o kwoty, jakie za kilka lat chcieliby otrzymywać, by być w pełni usatysfakcjonowanymi, trzymają się na poziomie powyżej aktualnej mediany, a poniżej średniej krajowej. Żaden więc „efekt Sasnala”, 4k na rękę przyjmą za to z ręki pocałowaniem.
O ile więc w ostatnich latach sporo mówiono o konieczności poprawy prekarnej sytuacji pracownic i pracowników sztuki, tak wizja osiągalnego przez jednostki spektakularnego sukcesu pozostawała majaczącym na horyzoncie i wypieranym pragnieniem, objet petit a, jak powiedzieliby lacaniści. Pragnieniem, o którym nie bardzo świat sztuki potrafi rozmawiać, jak pokazała kilka lat temu wystawa Bogactwo w Zachęcie, jednogłośnie i z dziką przyjemnością mieszana w środowisku z błotem. A przecież dużym instytucjom, w tym Zachęcie, nie raz zdarzyło się nie tyle nawet potknąć, co, pardon my French, wypierdolić na ryj. Nic jednak nie budzi takich emocji jak pieniądze, zwłaszcza w środowisku cierpiącym na ich permanentny brak. Dla pokolenia dorastającego gdzieś między spektakularnymi międzynarodowymi karierami Piotra Uklańskiego czy Pauliny Ołowskiej i artykułami o wspomnianym „efekcie Sasnala” z jednej strony, a Czarną księgą polskich artystów i żmudną walką o jakiekolwiek zabezpieczenia socjalne dla twórców z drugiej, teleturniejowe wizje bogactwa z przełomu mileniów zdają się bezpiecznym ekranem dla projektowania fantazji o sukcesie. Mamy więc „klejnoty, wakacje, gabloty, atrakcje”, cytując klasyka, ale w wydaniu retroironicznym i bezpiecznym w środowisku, w którym przecież wszyscy deklarują, że fajnie by było obalić kapitalizm.
Puenta do wystawy Walendzik i Żukowskiego napisała się niejako sama przy okazji urządzonego w jej ramach konkursu Szybki Egipt. Zainteresowanych wycieczką na wakacje all inclusive w Egipcie było całkiem sporo, wśród finalistek znalazły się m.in. Marta Krześlak i Julia Dorobińska. Na finałowej miniwystawie wśród szeregu eleganckich małych rzeźbek i obrazów wyróżnia się jednak szczególnie praca Martyny D. Modzelewskiej Afirmacja. W krótkim wideo artystka opowiada o swojej obsesji na punkcie starożytnego Egiptu, rysowaniu hieroglifów w szkolnych zeszytach i oglądaniu wszystkich możliwych dokumentów o piramidach. Na dowód swojego zaangażowania w sprawę Modzelewska nawet wytatuowała sobie tytuł Szybki Egipt na nodze. Ta obsesyjna wręcz chęć zwycięstwa została doceniona przez jury, w którym znaleźli się Anna Batko, Hanka Podraza, Marcin Polak, Piotr Stasiowski oraz wicenaczelna „Szumu” Karolina Plinta – artystka wygrała upragnioną wycieczkę i w radosnym uniesieniu odebrała nagrodę w wakacyjnym stroju. Dla Walendzik i Żukowskiego oraz wszystkich przyszłych uczestników APH i innych konkursów może to być cenna lekcja – czasem, zamiast dopieszczać swoje obiekty i obrazy, faktycznie warto pójść na całość. Bo bentleye i patki zdobywa się jednak głównie determinacją.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Wiktoria Walendzik, Konrad Żukowski
- Wystawa
- Idź na całość
- Miejsce
- Gdańska Galeria Miejska 1
- Osoba kuratorska
- Gabriela Warzycka-Tutak
- Fotografie
- Bartosz Górka; dzięki uprzejmości dańskiej Galerii Miejskiej
- Strona internetowa
- ggm.gda.pl