Jak to? Zabili Staszka?
Pokój ma kształt litery L. Są tam dwa piętrowe łóżka i jedno pojedyncze. Po prawej: kącik sanitarny – umywalka i kran, dalej głośnik zwany kukuruźnikiem, przez który non stop nadaje studenckie Radio Alma. Na wprost: okno. Widać przez nie Instytut Geofizyki na Oleandrach. Naprzeciwko okna: wielka szafa z pawlaczem na górze. Co wieczór podstawia pod nią stół, wspina się na górę i na najwyższej półce zasypia pod samym sufitem. Nazywa się Stanisław Pyjas, jest studentem trzeciego roku polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego i ma przed sobą dwa lata życia.
W roku akademickim 1974/1975 waletuje w pokoju 328. Nie ma stałego zakwaterowania w Domu Studenckim „Żaczek” w Krakowie, więc śpi tam, gdzie pozwolą. Oprócz niego mieszkają tam jeszcze dwaj koledzy z polonistyki: na dolnym łóżku pod oknem Lesław Maleszka z Zakopanego i na górnym przy umywalce Bogusław Bek z Dukli.
Od połowy 1975 roku Pyjas i jego koledzy z Wydziału Filologicznego są dyskretnie inwigilowani przez Wydział III krakowskiej SB. Na przełomie roku 1975/1976 tajniacy organizują sieć współpracowników wśród studentów, którzy będą systematycznie dostarczać informacji o kolejnych działaniach tej podejrzanej grupy.
– Każdy może tu przyjść, o każdej porze, napić się wódki, zapalić papierosa, porozmawiać o literaturze, filmie, muzyce, historii, semiotyce, strukturalizmie – wspomina dziś Bek, były dyrektor szkoły i edukator z radomskiego Instytutu Pamięci Narodowej (IPN). – Wokół Leszka i Staszka kręci się mnóstwo ludzi, bo są bardzo atrakcyjni towarzysko, oczytani i gotowi na każdą dyskusję. Trzymamy się wszyscy razem. Razem chodzimy do Dyskusyjnego Klubu Filmowego Rotunda, na koncerty, na piwo. Razem czytamy pierwsze nieocenzurowane książki z paryskiej „Kultury”. Zaczytujemy się w Gombrowiczu, Hłasce, Miłoszu, Sołżenicynie. W studenckim barze przy akademiku jemy płucka na kwaśno, marząc, żeby kiedyś wyrwać się na ten wspaniały Zachód. W politykę się nie angażujemy, ale zdajemy sobie sprawę, w jakim kraju żyjemy. Władzy nie wierzymy, bo wszystko buduje na kłamstwie. Wiemy, że to komunistyczny syf, kolos na glinianych nogach, który za pięćdziesiąt albo sto lat runie. Tylko Leszek czasami się zastanawia: „Może wejść w to gówno, bo bez tego nic się tutaj nie zmieni”.
***
Pochodzi z Gilowic, góralskiej wsi koło Żywca. Jego matka – Stanisława Pyjas – jest tam nauczycielką w podstawówce, ojciec – Florian – prezesem Gminnej Spółdzielni w Stryszowie. Ma dwie młodsze siostry – Anię i Alicję. Dużo czyta. Pisze wiersze. Chodzi w uszytej przez mamę bluzie w kolorowe kwiaty, bo chce być podobny do swojego idola – Czesława Niemena. W liceum w Żywcu prowadzi jego fanklub.
„Skończył naukę z wyróżnieniem i chcieli mu dać pisemne prawo wstępu bez egzaminów do dowolnie wybranej uczelni, jednak wbrew naszym namowom nie skorzystał z tego” – pisze we wspomnieniach jego ojciec Florian. „Uparł się, że będzie zdawał egzamin wstępny. Twierdził, że chce wiedzieć, co naprawdę umie, a otrzymanie indeksu zawdzięczać swojej wiedzy, a nie łasce prawa”.
Dostaje się na swój wymarzony kierunek – filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Co z tego, że ma przydział do akademika, skoro bez wskazania konkretnego pokoju, więc w Domu Studenckim „Żaczek” przy ulicy 3 Maja może jedynie waletować. I robi to na trzech piętrach w pokojach 221, 268, 303, 314, 467 (książki trzyma w pokoju 303). Czasami nocuje na mieście w mieszkaniach swoich przyjaciół – przy Chocimskiej w domu Bronisława Wildsteina i przy Bławatkowej – gdzie na stancję przeniósł się Lesław Maleszka. Obaj są kolegami z tego samego roku polonistyki.
Zimą i wiosną 1976 roku w gronie najbliższych znajomych zaczynają rozmawiać o własnym, niezależnym od władzy piśmie literackim. Jednak o wszystkim od razu dowiaduje się Służba Bezpieczeństwa (SB) bo od połowy 1975 roku Pyjas i jego koledzy z Wydziału Filologicznego są dyskretnie inwigilowani przez Wydział III krakowskiej SB. Na przełomie roku 1975/1976 tajniacy organizują sieć współpracowników wśród studentów, którzy będą systematycznie dostarczać informacji o kolejnych działaniach tej podejrzanej grupy. W styczniu 1976 roku jeden z nich – Jarosław Reszczyński – informuje SB, że Pyjas, Maleszka i Wildstein czytają zakazane w Polsce książki rosyjskiego dysydenta Aleksandra Sołżenicyna: Archipelag GUŁag, Oddział chorych na raka, Krąg pierwszy. Służba Bezpieczeństwa rozpoczyna akcję operacyjnego rozpracowania grupy, nadając jej kryptonim – „Optymiści”. Wiedzą, że spotykają się w prywatnych mieszkaniach, że krążą wśród nich zakazane książki paryskiej „Kultury”, że chcą zorganizować tajną bibliotekę wydawnictw emigracyjnych, że szukają kontaktu z „komandosami” – Adamem Michnikiem i Barbarą Toruńczyk – i że chcą wywołać zamieszki, takie jak w 1968 roku, by coś w Polsce zmienić.
„Wildstein, Pyjas, [Bronisław] Maj i [Adam] Szostkiewicz prezentują postawy hipisowsko-anarchistyczne. Przejawia się to w postaci negacji wszelkiej władzy oraz organizacji społecznych i politycznych, wszelkich służ porządkowych i ładu społecznego” – piszą w swojej analizie w kwietniu 1976 roku funkcjonariusze Wydziału III SB. „Zdaniem Pyjasa i Wildsteina, którzy są głównymi ideologami, wolność polega na robieniu tego, co się chce, obalaniu wszelkich zasad i schematów. […] Osiągnięcie anarchistycznej harmonii społecznej widzą poprzez uświadomienie społeczeństwa szeroko pojętą działalnością kulturalną. W związku z takimi poglądami figuranci negują wszelkie ustroje i systemy – w szczególności zaś ustrój socjalistyczny. Obiektem ich ataków są instytucje cenzury, instytucje prawne i porządkowe, polityka kulturalna itp. Domagają się absolutnej swobody słowa, wolności prasy i wydawnictw”.
Zaczynają się pierwsze rewizje i zatrzymania wśród „anarchistów”. 12 kwietnia 1976 roku porucznik Józef Bober z krakowskiej SB prowadzi z Pyjasem pierwszą rozmowę ostrzegawczą. Na mikrofilmach zachował się z niej pięciostronicowy protokół.
„Ojciec zarabia, chyba, ponad trzy tysiące. Ile matka? – nie wiem. Rodzice na moje utrzymanie dają mi miesięcznie tysiąc dwieście złotych. Oprócz tego czasem dorabiam w spółdzielni studenckiej »Żaczek«. Jeśli chodzi o moje warunki mieszkaniowe, są one nieuregulowane. Nocuję tam, gdzie mieszkańcy się na to zgadzają i gdzie w danym momencie jest to najbardziej wygodne” – porucznik Bober zapisuje na maszynie nazwiska dziewiętnastu najbliższych kolegów, z którymi najczęściej Pyjas się spotyka (wśród nich Bronisława Wildsteina), dziesięciu, z którymi prowadzi dyskusje i rozmawia o polityce (wśród nich Lesława Maleszkę i Adama Szostkiewicza), kilku znajomych, których spotyka w mieszkaniu Wildsteina, a zna ich tylko z imienia („U Bronisława Wildsteina w mieszkaniu bywam dosyć często, a mianowicie, dwa lub trzy razy w tygodniu”). Z protokołu Bobera wiemy, że pierwszą zakazaną książką przeczytaną przez Pyjasa był Dziennik Witolda Gombrowicza (w 1974 r.), a ostatnią przed przesłuchaniem Piękni dwudziestoletni Marka Hłaski (pożyczył ją od studenta Bogdana Rudnickiego).
W pokojach obok to samo przeżywają koledzy Pyjasa. „Lampa na biurku świecąca mi prosto w oczy w ciemnym pokoju, trzech esbeków na zmianę, przekleństwa i otwarte, chamskie pogróżki, łącznie z groźbą pobicia – wszystko to sprawiło, że byłem przerażony” – tak te pierwsze przesłuchania po latach wspomina Lesław Maleszka. „Byłem przekonany, że bezpieka wszystko o nas wie”.
Anarchiści (Pyjas, Wildstein, Maleszka) pomagają tym z Beczki zorganizować kwestę dla wyrzucanych z pracy radomskich robotników, a potem obie grupy zbierają na uniwersytecie podpisy pod listem otwartym krakowskich studentów w obronie więzionych robotników.
Po przesłuchaniach SB ogłasza wielki sukces akcji „Optymiści”: „W wyniku rozmów operacyjnych dokonano wewnętrznego rozbicia grupy, wprowadzono wzajemną nieufność i skłócenie. W chwili obecnej grupa nie przedstawia żadnych walorów organizacyjnych. Zapewniony został również dopływ informacji z centrum grupy, co pozwoli na dalsze skuteczne kontrolowanie figurantów”.
Dopływ zapewnia pozyskany świeżo agent „Ketman”. W czerwcu 1976 roku, gdy wybucha w Radomiu robotniczy bunt przeciwko ogłoszonym przez ekipę Edwarda Gierka podwyżkom cen żywności, „Ketman” pisze swój pierwszy donos na Stanisława Pyjasa: „Ma on zamiar rozpocząć po wakacjach próby tworzenia nowej grupy opozycyjno-politycznej”.
***
Po wakacjach w Warszawie opozycjoniści spotykają się w mieszkaniu Anieli Steinsbergowej, by utworzyć Komitet Obrony Robotników (KOR), który staje murem za wyrzucanymi z pracy robotnikami z Radomia i Ursusa. Natomiast w Krakowie w Dominikańskim Duszpasterstwie Akademickim „Beczka” katolicka młodzież, głównie z dobrych domów, spotyka się z anarchistami z Żaczka. Razem mają bronić relegowanego ze studiów Bronisława Wildsteina, który pokłócił się z wykładowcami.
Ci z Beczki to jak na ówczesne krakowskie realia prawdziwa opozycja. Mają kontakty z warszawskim KOR, dostęp do zakazanej literatury, ulotek i drukowanego na powielaczu spirytusowym „Biuletynu Informacyjnego KOR”.
– A oni są kontrkulturą – idą pod prąd, kontestują państwo, odrzucają komunizm, noszą się po hipisowsku i mają przełożenie na akademiki, w których mieszkają – wspomina europoseł Bogdan Sonik, związany z Beczką student Wydziału Prawa UJ i współpracownik KOR.
Niewysoki (wzrost 163 cm – według protokołu z sekcji zwłok), delikatny (odżywienie: słabe – według protokołu z sekcji zwłok) i drobny (waga: 67 kg – według protokołu sekcji zwłok). Ma długie, ciemne włosy, chodzi z przewieszonym przez ramię chlebakiem, w którym ma notes i zapisuje w nim ważniejsze myśli – tak go zapamiętała Liliana Batko, studentka czwartego roku polonistyki, uczestniczka opozycji z Beczki. (W 1979 roku wyjdzie za mąż za kolegę z Beczki i zmieni nazwisko na Sonik).
Anarchiści (Pyjas, Wildstein, Maleszka) pomagają tym z Beczki zorganizować kwestę dla wyrzucanych z pracy radomskich robotników, a potem obie grupy zbierają na uniwersytecie podpisy pod listem otwartym krakowskich studentów w obronie więzionych robotników.
– Staszek jest bardzo zaangażowany, zna mnóstwo ludzi w akademikach i bardzo ciężko pracuje – mówi Liliana Sonik. – Chodzi od pokoju do pokoju, a każdy podpis to długa rozmowa, każdego osobno trzeba przekonać, każdemu tłumaczyć, co się wydarzyło w Radomiu.
Zebrali ich 517. Sam Pyjas najwięcej – ponad setkę. Więc SB zaczyna postrzegać go jako lidera. Warszawska centrala wysyła do Krakowa instrukcje, jak rozpracować grupę Pyjasa. Pod koniec kwietnia zostają wezwani na uczelnię jego rodzice – Florian i Stanisława. Profesor Tomasz Weiss z Instytutu Filologii Polskiej UJ mówi im bez ogródek, że było u niego dwóch esbeków.
– Jeśli Staszek nie zaprzestanie swej działalności związanej z Komitetem Obrony Robotników, to mogą go spotkać bardzo duże nieprzyjemności. Może mu się przydarzyć coś złego, coś najgorszego – ostrzega rodziców.
I tak się za chwilę dzieje, gdy jego najbliżsi znajomi dostają anonimy. Wszystkie zaczynają się podobnie: „Jak długo będziesz jeszcze myślał, że Twój śmierdzący koleś o wiecznie zajszczanych gaciach to czołowa postać studenckiej opozycji?”. We wszystkich jest informacja, że Pyjas to konfident SB; We wszystkich inwektywy: śmierdziel, kurdupel, gnój, skurwysyn, zasraniec, kapuś, skunks. W jednym groźba: „Tępić takich skurwysynów wszelkimi sposobami, to naczelne zadanie chwili obecnej”.
Spotykają się w klubie Rotunda.
– Staszek jest przybity i przerażony – mówi Bek. – Wiemy, że to robota bezpieki, że wybrano najbardziej aktywnego z nas. Jest sam i nie ma tu wsparcia rodziny. Staszek bardzo te anonimy przeżywa, jest załamany, nie wie, co robić.
Kilka dni potem, 1 maja 1977 roku, po raz pierwszy mają się spotkać się w Gorcach z warszawskim KOR. Pyjas nie jedzie. Mówi Lilianie, że jest zmęczony. Chce odetchnąć. Chce skończyć pisać pracę magisterską o Schulzu. Zamiast do Gorców jedzie do Gilowic.
– Nie mam poczucia, że się wycofuje, raczej, że chce przeczekać – mówi dziś Liliana Sonik.
Ojciec Florian Pyjas: „W domu wszyscy przywitali go bardzo serdecznie i pogratulowali udanego zakupu, gdyż kupił sobie spodnie, modną bluzkę i garnitur, w którym było mu bardzo do twarzy”. Był tylko dwa dni. Powiedział ojcu, że musi wracać, bo ma ważne spotkanie z kolegami z Lublina.
W czwartek 5 maja Bek, Pyjas i Maleszka spotykają się rano pod Żaczkiem. Razem jadą złożyć w krakowskiej prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
„Nieznany nam autor domaga się rozprawienia się ze studentem Stanisławem Pyjasem. Tego rodzaju podburzanie do przestępstwa i tworzenie atmosfery zagrożenia w stosunku do człowieka stanowi działalność przestępczą w świetle art. 166 (»Kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę najbliższych, jeśli groźba wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona, podlega karze pozbawienia wolności do lat 2, ograniczenia wolności lub grzywny«)” – piszą w zawiadomieniu.
Z ulicy Mosiężniczej Pyjas z Bekiem wracają do centrum tramwajem. – Staszek wysiada przy Dworcu Głównym, ja jadę jeszcze kilka przystanków. Żegnam się z nim, a następnego dnia wyjeżdżam do domu w Dukli. I jest to nasze ostatnie spotkanie – mówi dziś Bek.
***
Rano, w sobotę 7 maja, o godzinie 6.50 na ciało Stanisława Pyjasa natykają się Barbara i Leszek Ilniccy spod siódemki na drugim piętrze. Leży na wznak na parterze klatki schodowej kamienicy przy ulicy Szewskiej 7 w centrum Krakowa. Ma sklejoną krwią brodę i żółtą koszulkę z wielką rubinową plamą pod szyją. Ilnicka idzie do Rynku Głównego szukać pomocy i gdy spotyka pierwszy milicyjny patrol, mówi o leżącym na klatce trupie. O 7.15 na Szewską przyjeżdża milicyjny radiowóz z ekipą kryminalną.
Liliana o śmieci Pyjasa dowiaduje się około południa od Lesława Maleszki, który przybiega do jej mieszkania przy Grodzkiej 27. – Ubecy zamordowali Staszka – mówi.
Trudno jej uwierzyć, że Staszek nie żyje i że zrobili to ubecy: – Po co? – zastanawia się i z koleżankami idzie na Szewską. Na klatkę schodową wchodzi się przez te same drzwi, przed które dziś wchodzi się do Burger Kinga. Wewnątrz, na wprost wejścia jest wtedy cukiernia, a po prawej – schody. Ciała już nie ma, ale są jeszcze zaschnięte plamy krwi na posadzce. – Od razu się orientuję, że nie mógł się stoczyć w to miejsce ze schodów i to budzi moje pierwsze podejrzenia – mówi.
Przy Wiślnej są biura ogłoszeń trzech największych krakowskich dzienników: „Dziennika Polskiego”, „Gazety Krakowskiej” i „Echa Krakowa”. Liliana próbuje zamieścić w gazetach nekrolog Pyjasa, ale w trzech kolejnych okienkach jej odmawiają. – Widzę, że coś tu jest nie tak i że nie możemy tego tak zostawić – dodaje.
To, co się działo po śmierci Pyjasa, w raportach do SB opisuje szczegółowo „Ketman”:
„Udałem się do »Żaczka«, gdzie przebywałem około półtorej godziny, rozmawiając z wieloma osobami, m.in. z B.[ronisławem] Wildsteinem i I.[woną] Galińską, którzy byli w prosektorium. Mówili mi, że Pyjas miał liczne rany twarzy od uderzeń, dziurę w skroni, a nawet, według Galińskiej, rany na szyi od uderzeń ostrym przedmiotem. Ogół studentów »Żaczka« nie ma sprecyzowanego sądu, choć wielu podejrzewa MO o to zabójstwo”.
„Ketman” pisze o dwóch branych pod uwagę przez opozycjonistów koncepcjach:
– „umiarkowanej” – według której Pyjas miałby się wdać w awanturę z umundurowanymi lub cywilnymi funkcjonariuszami MO pod wpływem alkoholu, został wciągnięty w bramę i tam w ciemnościach pobity. Tak uważają m.in. Seweryn Blumsztajn i Bogusław Sonik, ojciec Jan Kłoczowski.
– „skrajnej” – według której Pyjas został z premedytacją zamordowany przez SB dla zastraszenia środowiska opozycyjnego. Tak uważa Liliana Sonik.
Maleszka: „[Jan] Kłoczowski zdawał się być bardzo przejęty tym faktem śmierci. Dziś rano rozmawiał on z kardynałem [Karolem] Wojtyłą o tej sprawie, zaś następna »dziewiątka« [msza dla młodzieży akademickiej] poświęcona będzie pamięci Pyjasa. Kłoczowski zamierzał nawet przedstawić okoliczności jego śmierci z ambony”.
***
Tajemnicę ostatniego dnia życia Stanisława Pyjasa próbowali rozwikłać przez lata jego przyjaciele, dziennikarze, filmowcy, historycy i publicyści. Najwięcej dowiedział się prokurator Krzysztof Urbaniak, prowadzący wznowione w 1991 roku śledztwo.
Ustalił on, że 6 maja 1977 roku, około godziny 14, Pyjas wyszedł z akademika Żaczek w towarzystwie Jana Drausa i Leszka Czarneckiego. Poszli do parku jordanowskiego, gdzie w Okrąglaku wypili dwa–trzy piwa. („Staszek cały czas mówi o anonimach” – zapamiętał Draus).
Potem tramwajem numer 18 pojechali do centrum. Draus wysiadł na końcu ówczesnej ulicy Manifestu Lipcowego przy Collegium Novum UJ, a Pyjas pojechał dalej w kierunku Rynku Głównego, gdzie – jak mówił – był z kimś umówiony.
Około 16.15 wszedł do mieszkania przy Floriańskiej 43. Tu mieszkał współpracownik KOR Bogusław Sonik. Przekazał mu tekst do „Biuletynu Informacyjnego KOR” o ostatniej rewizji w mieszkaniu Wildsteina i wyszedł po kwadransie. – Nie mówił, ani gdzie idzie, ani z kim jest umówiony – pamięta dziś poseł Sonik.
Sekcja zwłok wykazała złamanie kości żuchwy, pęknięcie kości twarzowej i chrząstki nosa oraz 2,6 promila alkoholu we krwi. Przyczyną śmierci Pyjasa było uduszenie spowodowane zachłyśnięciem się krwią płynącą ze zranionej wargi.
Ponad godzinę później – o 17.40 – widział go jeszcze w okolicach akademika Żaczek licealny kolega z Żywca – Stanisław Pietraszko. Zeznał, że Staszek zmierzał do pobliskiej piwiarni Pod Płachtą, a za nim szedł jakiś nieznajomy mężczyzna. Na podstawie zeznań Pietraszki sporządzono jego portret pamięciowy. Nigdy jednak nie został odnaleziony.
W szyfrogramach z 1977 roku, wysyłanych do Biura Śledczego MSW w Warszawie, krakowska SB pisała, że Pyjas był widziany w piwiarni Pod Płachtą jeszcze o godzinie 19.00. Informacja ta miała pochodzić od tajnego współpracownika, ale to wiadomość jednoźródłowa, czyli niepewna. Nigdy nie udało się zidentyfikować tego tajnego współpracownika. (Prokurator Urbaniak przypuszcza, że mógł być on tą samą osobą, którą widział Pietraszko).
Ostatnim świadkiem, który widział żywego Pyjasa, jest Krystyna Bańdo. W 1977 roku odpowiedziała na apel milicji i sama zgłosiła się na przesłuchanie. Zeznała, że widziała Pyjasa 25 minut po północy, jak zataczał się na ulicy Szewskiej. Opisała przy tym dość szczegółowo, jak był tego wieczora ubrany. Przesłuchana po czternastu latach już nie była niczego pewna. Przyznała, że przed złożeniem pierwszych zeznań to koleżanka z pracy powiedziała jej, w co chłopak był wtedy ubrany.
Jest jeszcze notka w aktach SB z października 1977 roku. Wynika z niej, że sprawcą pobicia Pyjasa był Marian Węclewicz, który zmarł niedługo po śmierci Pyjasa. Ten były bokser, alkoholik i awanturnik miał zwierzyć się z tego Tadeuszowi Sowie, byłemu funkcjonariuszowi Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Po śmierci Węclewicza Sowa zawiadomił o tym SB. I ten wątek próbował badać prokurator Urbaniak w latach dziewięćdziesiątych. Odnalazł nawet Tadeusza Sowę, ale okazało się, że cierpi on na chorobę urojeniową. W czasie przesłuchania zaprzeczył, by udzielał informacji SB na temat Pyjasa.
Niewiele wnoszą do sprawy zeznania kolejnych lokatorów z Szewskiej. Mieczysław Czubak spod szóstki słyszał o 2.10 w nocy, jak ktoś nacisnął klamkę od jego mieszkania, a potem coś, co przypominało mu przebiegającego po schodach psa lub kota. Waleria Delewicz spod piątki o 2.45 usłyszała huk – jakby spadł kawałek tynku lub muru. Czy był to odgłos upadającego na posadzkę ciała?
Sekcja zwłok wykazała złamanie kości żuchwy, pęknięcie kości twarzowej i chrząstki nosa oraz 2,6 promila alkoholu we krwi. Przyczyną śmierci Pyjasa było uduszenie spowodowane zachłyśnięciem się krwią płynącą ze zranionej wargi.
Według opinii medycznej profesora Zdzisława Marka z 1977 roku nie można określić, czy obrażenia powstały od urazu czynnego – czyli uderzenia, czy biernego – czyli upadku i uderzenia głową o twardy przedmiot. (W 1990 roku Radiu Kraków Marek powiedział: „Ja nie wiem, kto Pyjasowi dał w mordę! Ktoś mu dał”).
Natomiast według opinii medycznej z 1991 roku, wydanej przez patomorfologów Władysława Nasiłowskiego i Andrzeja Jaklińskiego, obrażenia Pyjasa mogły powstać w wyniku uderzenia pięścią, kastetem, butem lub na skutek upadku. Za bardziej prawdopodobne uznali jednak pobicie.
W 1999 roku prokurator Krzysztof Urbaniak umorzył śledztwo z powodu niewykrycia sprawców. W postanowieniu napisał, że Pyjas mógł zostać pobity w niewielkiej odległości od klatki schodowej i dopiero potem tam wniesiony, gdzie zmarł między 3.00 a 4.00 z powodu zachłyśnięcia się krwią.
Umorzone śledztwo ponownie podjęli prokuratorzy IPN. Trwa ono do dzisiaj.
***
„Babcia bardzo ciężko przeżyła śmierć syna, poszła na roczny nauczycielski urlop zdrowotny, ale już potem nigdy nie wróciła do pracy. Do dziś nie może się uporać z tą stratą. Maj jest najtrudniejszym miesiącem w roku, bo kwitnące bzy przypominają jej tamten maj” – pisze siostrzenica Pyjasa Miriam Przybysz-Piszczkowa. (Nie spotyka się ona z dziennikarzami, ale odpowiada na pytania e-mailem).
Gdy miała siedem lat, pierwszy raz pojechała z rodzicami i dziadkami z Gilowic pod bramę na Szewską. Na ścianie kamienicy był wymalowany farbami olejnymi krzyż z płycinami i cieniami, a pod nim paliły się świeczki. „Zawsze, gdy jestem w Krakowie, zostawiam znicz na Szewskiej 7 pod tablicą, wracam po godzinie, po dwóch, a znicza już nie ma. Po prostu znika w tajemniczych okolicznościach. Tak jest zawsze, od lat. Nie potrafię tego wytłumaczyć”.
Wujka nigdy nie poznała, ale pamięta z domu w Gilowicach jego książki – o literaturze, filozofii, teatrze, plastyce. Stały w trzech rzędach na półkach w wielkiej biblioteczce. „Niektóre z tych książek naznaczone są własnoręcznym podpisem Staszka, co czyni z nich dla mnie szczególną relikwię. Dotykając tych kartek, nieśmiało spotykam się z jego spojrzeniem na te strony, z jego opuszkami palców, spotykam się z Nim” – pisze.
Gdy na początku lat dziewięćdziesiątych do Gilowic przyjechał reporter Wojciech Tochman, jej babcia pokazała mu dżinsową bluzę Staszka i żółtą koszulkę z brązowo-rdzawą plamą, tę samą, w której umierał na Szewskiej. Ta koszulka syna, którą wciąż trzymała złożoną w szafie, zrobiła na nim największe wrażenie. Pytam Miriam, co się z nią stało. „Babcia chciała uporać się z traumą i jakoś zamknąć ten etap, więc po zakończonym śledztwie spaliła ubranie”.
Zostało jeszcze kilka kartek z dziennika Staszka. (Cały dziennik, który prowadził regularnie, gdzieś przepadł po śmierci, tak jak jego praca magisterska o Brunonie Schulzu). Pisze drobnym, pochylonym pismem bez skreśleń, na kartce w kratkę. 8 kwietnia 1977 roku o godzinie 23 zapisał swoją ostatnią zachowaną myśl:
„Czasem już widzę siebie o kilka lat później, siedzącego w jakiejś kawiarni na rogu dwóch małych uliczek jednego z wielu miast na świecie, pijącego kawę i myślącego o sobie, o ludziach, z którymi jestem teraz, o tej obecnej rzeczywistości złożonej z przedsennego strachu, nieudanych znajomości, fatalnych kontaktów seksualnych, sympatii, nadziei na przełamanie muru samotności, o śmierdzącej, źle przyrządzonej porcji flaków.
W rodzinnym domu była wystawiona otwarta trumna. Miał gładko przyczesane długie włosy, przystrzyżone wąsy i brodę. Śmiertelnie bladą, woskową twarz, oczy zamknięte, ręce złożone, oplecione czarnym różańcem. Nie było widać żadnych śladów pobicia.
Widzę siebie oddzielonego setkami kilometrów czasu, spoglądającego na tego, który to teraz pisze, który nie wie, dlaczego ludzie są tak śmiertelnie zmęczeni, że płaczą, kiedy zbyt dużo wypiją, albo we śnie, w którym mogą zrezygnować z ostatnich więzów samodyscypliny. Widzę siebie z papierosem w ręku, pijącego kawę, zawieszonego w jakimkolwiek punkcie tego naszego świata, poddającego się snom o przeszłości, nostalgicznie i wzniośle, w kolorze smugi dymu z papierosa.
[…] Irracjonalność tego świata przeraża mnie, ale mimo to siedzę w jakiejś kawiarence na rogu dwóch małych uliczek jednego z wielu miast świata, odgrodzony szybą czasu i wspominam z nostalgią tamten czas, tamtych ludzi, ten kawał rzeczywistości, która nigdy nie była rzeczywista – bo ja też nie jestem rzeczywisty, konkretny, tylko mój duch unosi się nad wodami”.
***
– Zabili Staszka? Jak to? Dlaczego? W głowie się to nie mieściło – wspomina publicysta „Polityki” Adam Szostkiewicz, który o śmierci kolegi dowiedział się od znajomej pod Collegium Novum. – Pierwsza myśl: to na pewno zabiła SB. A skoro mogli zabić Staszka, to również każdego z nas. Mnie też. Myślałem: to nie są już żarty, jestem zagrożony, muszę się ratować. Wyjechałem do domu, do Zabrza, żeby to wszystko przemyśleć.
Pamięta pogrzeb. Na drodze do Gilowic milicyjne punkty kontrolne, na miejscu – dziesiątki esbeków po cywilnemu i tłumy mieszkańców. (Tylko dyrekcja podstawówki, w której się uczył Staszek i wciąż pracowała jego matka, zabroniła nauczycielom udziału w pogrzebie).
W rodzinnym domu była wystawiona otwarta trumna. Miał gładko przyczesane długie włosy, przystrzyżone wąsy i brodę. Śmiertelnie bladą, woskową twarz, oczy zamknięte, ręce złożone, oplecione czarnym różańcem. Nie było widać żadnych śladów pobicia.
Trumnę na wiejski cmentarz zanieśli na własnych barkach: Wildstein, Maleszka i inni jego koledzy.
– Z dnia na dzień strach ustępował – opowiada. – Zaczęliśmy działać. Powstał Studencki Komitet Solidarności, przerwane zostały juwenalia, przez Kraków przemaszerował w milczeniu czarny marsz, zjechali się zachodni dziennikarze i sprawa nabrała międzynarodowego rozgłosu.
Przez wiele lat, gdy chodziłem po Krakowie, zdawało mi się, że mignął mi gdzieś w tłumie. Widziałem długie, czarne włosy, zielony chlebak i już myślałem, że z tą jego śmiercią to chyba jakieś nieporozumienie. Tak jakby można było cofnąć czas i go ocalić, z jego wszystkimi planami na przyszłość.
Zapamiętałem zakochanego w Schulzu młodego chłopaka, z poczuciem humoru, autoironią i dystansem do siebie. Temu chłopcu wybudowano teraz pomnik pod Żaczkiem, gdzie żył i się bawił. Sam Staszek by się tym zdziwił.
P.S. W 2001 roku działacze krakowskiego Studenckiego Komitetu Solidarności ujawnili, że tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Ketman” był ich przyjaciel Lesław Maleszka.
Tekst pochodzi z folderu towarzyszącego wystawie Doroty Nieznalskiej Sprawa Stanisława Pyjasa w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku.
Źródła:
Czy ktoś przebije ten mur, Fundacja Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego, Kraków 2001.
Ferens Anna, Stankiewicz Ewa, Trzech kumpli. Przypis do historii PRL, Znak, Kraków 2008.
Marek Zdzisław, Głośne zdarzenie w świetle medycyny sądowej, Wydawnictwo Medyczne, Kraków 2009.
Opozycja małopolska w dokumentach 1976–1980, Fundacja Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego, Kraków 2003.
Szarek Jarosław, Czarne juwenalia. Opowieść o Studenckim Komitecie Solidarności, Znak, Kraków 2007.
Szostkiewicz Adam, Witajcie w krainie Judasza, „Polityka” z 5 lipca 2008, str. 22–23.
Tochman Wojciech, Czekam, nie licząc dni, „Gazeta Wyborcza” z 2 marca 1991, str. 10–11.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Dorota Nieznalska; współpraca Dariusz Sitek; fragmenty wspomnień Stanisława Pyjasa czyta Cezary Rybiński
- Wystawa
- Sprawa Stanisława Pyjasa
- Miejsce
- Europejskie Centrum Solidarności, Gdańsk
- Czas trwania
- 15.11.2019–2.03.2020