Jak sztuka krytyczna zniszczyła mi życie / odc. 7: Proza życia dobicia. 2014
Rok 2014 miesiąc kwiecień, a może marzec, kto wie tak naprawdę. Wypadałoby dalej pisać i wyżymać pamięć zarzynać, bo to wagi światowej historie; spiski sztuki na jaw trzeba wywlec, póki żywot, póki pamięć dopisuje, toż to rodzaj misji, obowiązku przeto. Dzisiaj jednak niemoc proza życia dobicia. Siedzę na łóżku, rozglądam się, pokój, Kłopotowskiego ulica. Trochę wilgotno, ciężko się skupić. Wszak dwa dni temu zamach na moje życie został podjęty. Kabel kablówkowy kamienicowy spadł w nocy po północy i uderzył w okno me i wybił je. Tak się składa, że pod oknem łóżko me tam śpię. Lecz jakaś opatrzność czuwać musiała, zadziałała wbrew grawitacji prawom, kawałki szkła nie wpadły z hukiem do pokoju, lecz na dziedziniec, mógł to być przyczynek do zabicia kogoś na zewnątrz, np. matki z dzieckiem (w nocy często spacerują, wbrew powszechnemu poglądowi, że w dzień). Tak się jednak nie stało, opatrzności oko czuwało. Następnego ranka wstałam, tylko szyby brakowało. Więc teraz wilgoć naturalnie. W górze na górze, na suficie w pokoju grzyby wszelkiej maści, instalacja elektryczna leci w tym miejscu też przedwojenna, zwykłe druty, niezabezpieczone, w każdym momencie może dojść do zaognienia spalenia życiowego mienia. Hipochondria osiąga swe wyżyny w miejscu takim, czy czytelniku się dziwicie? Czy czytelniku mieszkańcu Mokotowa bądź Żoliborza, chciałbyś być tu na miejscu moim? Wyguglaj sobie gdzie ulica Ignacego Kłopotowskiego, księdza dodam co biednymi się opiekował. Za milion tysiąc pincet złotych euro nie chciałbyś tu wegetować. Idzie zwariować. Gołębie srają po parapetach, gangsterka się szerzy, klubokawiarni po tej stronie Wisły nie uświadczysz, ani sklepu bezglutenowego. Tarty smaku w ustach nigdy nie uświadczyłam takiej z kaparami, truflami co jedzą na placu Zbawiciela, ni szampana na śniadania. Toż to inny świat, trzeci świat jak u Baumana. Możesz współczuć czytelniku, toż to teraz czynisz, lecz cieszysz się w tym samym momencie, że to cię nie dotyczy, się ciebie nie tyczy, że tylko o tym czytasz i po drugiej stronie rzeki w Ray Banach pomykasz, że to sensacje, kryminały, ale nie prawdziwe żywe, w to nie wnikasz, na stronę Praską łódką nie pomykasz. Dodam, że na piechotę się przemieszczamy, bo Subwaya tu ciągle jeszcze nie mamy, łódkami przepływamy na drugą stronę jak trzeba uszczknąć trochę nieba. Jednym uczuciem co można pałać – depresji dwubiegunowej uczuciem, gdy śmierdzi nieprzeciętnie z kuchni wieje Hotelu Hetman praskiego, a tam z psów gotują złapanych na Brzeskiej. A wieje, bo wentylatory z tyłu Hotelu Hetman praskiego. I wieje w okna prosto kamienicy. Na wszystkie zmysły źle działa. I na pewno wierzysz już czytelniku, że nikt z własnej woli by być tu nie mógł, a być ja muszę przeżywać codzienne katusze. W tej kamienicy od Targowej ulicy nie tylko wiodę żywota, wszak w tym miejscu również skład wszystkich serwetek zarysowanych, obrazów olejno-lnianych, kupy zaschniętego werniksu na nich. Szczęście jedno jedyne, że dziś dzień wolny, nie trzeba iść do pracy, tak znienawidzonej pracy drodzy rodacy. A czy jakaś praca może być lubiana, kochana w tej Polsce naszej cierpiącej od wieków, mesjańskie swe przeznaczenie spełniającej, krwią i potem płynącej. Wszyscy cierpimy, ja przyjmuję los swój w pokorze, nie myślcie, że teraz tu narzekam. Spisuję, po prostu się dzielę, nie chodzę do kościoła jak każdy Polak co niedzielę. Dopomóż Boże w życia ugorze. A praca jak praca malowanie pokoi, studia się kończą dalej taki los się kroi. Moje arcyzdolności do tej pory nie odkryte, ale tak już bywa najczęściej z geniuszami, iż po czasie długim pośmiertnie bywają odkryci. Malarz pokojowy, praca jak praca. Niedługo dyplom na Akademii Sztuk Pięknych wydział malarstwo. Jak siły pisarskie wrócą natchnienia, przedstawię jak to się stało wszystko jak doszło do roku 2014 owego. W złym miejscu i czasie jestem, a wszystko by było inaczej gdyby nie sztuka krytyczna i ich VHS-y, dewiacje, kreacje, Jezus, krzyż, Markiewicz, sperma, adoracja, Żmijewski. Paradygmat sztuki prawdziwej złamany i tym co od nowych mediów stronią, studentom malarstwa dla przykładu zostaje bycie pokoju malarzami. Więc jedyne co mnie motywuje to zemsty chęć, w żyłach bulgocze rtęć, by zamach ów i spiski poodkrywać , ingerencje, złe intencje, które w życie me wkroczyły, bądź ja bardziej w ten cały spektakl, na który biletów nie kupowałam, tę scenografię, której nie ja dokonywałam od 1990 lipca 28 daty narodzenia mego. Lecz teraz ja przejmuję stery narratora, reżysera po latach 24 koniec gierek. Teraz wrócę do przeszłej narracji, się skupię. Co sprawiło, że jestem w tak beznadziejnej sytuacji. A ty idź na tartę, idź na koncert, idź do teatru, idź poczytaj Baumana, daj mi chwilę, ja dopiszę, zakleję szybę, podkleję taśmą klejącą, będzie mniej wilgotno i pamięć wróci w ryzy, moment mózg ocuci. Akcję podkręcić trzeba na stronach kolejnych, językowy styl zmienić, bo już dzieckiem małym nie jestem co mu przyjaciół dobili i idyllicznie na świat nie patrzę, do podstawówki zaczynam chodzić buntu czas, dorosnąć czas, więc styl i bit tego jak tu jest pisane czytelniku zmieniam, podkręcam bieg w tym Pendolino do 200, choć tory te same.