Jak nie fotografować
Nie tylko peryferyjne pole sztuki rządzi się modami, choć panujące na marginesach mody mają swoją specyfikę i dynamikę: rozwijają się meandrycznie, powracają i znikają w sposób nieprzewidywalny. Jeśli na początku lat 2000. fotografowało się na Bogdana Konopkę, Wojciecha Prażmowskiego, Grzegorza Przyborka, to dziś fotografuje się na Wojciecha Wilczyka, Pawła Bownika, Rafała Milacha i Czułość. W dobrym tonie jest również nawiązywanie do klasyków od Wojciecha Bruszewskiego przez Natalię LL i Jerzego Lewczyńskiego po niezmiennie popularną Zofię Rydet. Obserwując tendencje na wystawach dyplomowych, pokonkursowych i innych przeglądach młodej fotografii można wyrobić sobie zdanie na temat aktualnie obowiązującego kanonu. W pewnym sensie to świetnie, że istnieje świadomość tego, co robią mistrzowie. Z drugiej strony źle by się stało, gdyby istniejące hierarchie petryfikować i replikować. W wydanym w 2014 roku 164. numerze magazynu o sztuce „Frieze” Christy Lange podjęła próbę opisu fotografii głównie anglosaskiej (z racji miejsca zamieszkania krytyczki i siedziby wydawnictwa) poprzez kilka powracających z uporem tematów wyeksploatowanych przez wiodących twórców od „muzealnych zdjęć” Thomasa Strutha po „intymny dziennik” Elinor Carucci. Oczywiście, nie ma sensu za Lange wskazywać na Central Park, Chinatown, czy Afroamerykanów jako tematy, z którymi młodzi polscy fotografowie nie muszą się już mierzyć, bo starsi zrobili to wcześniej i lepiej. Różnice między Polską a światem są nieuchronne, ale są też i podobieństwa jak choćby wskazany w tekście motyw nagości i wpisanych w ciało tematów tożsamościowych, czy problemy dorastającej młodzieży.
Zastanawiając się nad sensowną dezyderatą dla polskich fotografów XXI wieku można zacząć od ogólniejszych reguł, które stosują się do różnych tematów. I tak wydaje się, że wyczerpaniu uległa formuła typologii fotograficznej (dotyczy to zwłaszcza architektury), ciężko także ogląda się sekwencje portretów ilustrujących jakiś, nawet niezwykle istotny problem społeczny. Swój schyłek przeżywa modna jeszcze niedawno i z powodzeniem aplikowana od dekady zarówno do wystaw jak i książek fotograficznych formuła eseju wizualnego spod znaku Sputnik Photos. Jeśli o mowa o książkach fotograficznych (photobookach) to i w tym wypadku wydaje się, że falę wznoszącą mamy już za sobą, a większość nowych produkcji jest zaprojektowana z przesadą, manieryczna, pretensjonalna. Jakkolwiek wydawać by się mogło, że autorskie publikacje prezentujące kolekcje wernakularnych zdjęć skończyły się na Mikołaju Długoszu, to ostatni artystyczny epizod Pawła Szypulskiego dowodzi, że można jeszcze coś w temacie powiedzieć ciekawego. Natomiast trudno sobie wyobrazić sensowny powrót fotografii ulicznej (street photography) jaką jeszcze niedawno lansowała Joanna Kinowska i Kuba Dąbrowski. Podobnie wszelkie próby poszukiwania niesamowitego i niejasnego, dziwnego i niestworzonego wydają się wyczerpane na dłużej przez autorki tak skądinąd ciekawe jak Anna Orłowska czy Laura Makabresku.
Mody i trendy to jedno, a poszukiwania własne to drugie. Być może od głównego nurtu fotografii ciekawsze są zjawiska graniczne, paradoksalnie dużo bardziej cenione przez świat sztuki jak choćby postkonceptualne (cokolwiek to znaczy) Gabloty edukacyjne Andrzeja Tobisa, kolejne cykle fotograficzne i filmy Mateusza Sadowskiego, oryginalna koncepcja fotografii architektury Nicolasa Grospierre’a, ironiczne i analityczne zarazem próby Tomasza Saciłowskiego, czy poszukiwania form odpowiadających pracy pamięci Krzysztofa Pijarskiego? Porównując polską fotografię z tym, co dzieje się w krajach ościennych i szerzej widać również to, co z jakichś względów w kraju nad Wisłą specjalnie się nie przyjęło. Nie ma tu mocnej klasyki i fetyszyzacji analogu jak na Litwie. Brak żywiołowego, zaangażowanego społecznie i politycznie dokumentu jak na Ukrainie. Nie ma poczucia humoru i dystansu połączonego z finezyjnym dialogiem z tradycją jak w Czechach. Nie ma ekscytacji techniką i łączenia jej z filozofią jak w Niemczech. Nie ma zajawki na postinternety jak w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych…
Pomimo niespotykanych jeszcze pokolenie wcześniej możliwości w postaci tanich lotów, otwartych granic i globalnych sieci społecznościowych polscy fotografowie nie należą do najbardziej zorientowanych, mobilnych i najlepiej widocznych. Wystarczy spojrzeć na (nieliczne i nudne) instagramowe konta i policzyć (na palcach jednej ręki) fotografów pracujących w sieci międzynarodowych kontaktów wydawniczych, galeryjnych, muzealnych… Są oczywiście potwierdzające regułę wyjątki: Karol Komorowski, Mateusz Sadowski, Wiktoria Wojciechowska, Łukasz Filak, Wawrzyniec Kolbusz, Piotr Zbierski, Marta Zgierska, no i oczywiście Dawid Misiorny & Michał Grochowiak… To uwagi ogólne, a konkret poniżej. Jeśli myślicie o fotografowaniu tych tematów to albo sobie darujcie, albo zaproponujcie coś naprawdę oryginalnego.
1) „Cyganie” – pisani w cudzysłowie, gdyż nie chodzi wyłącznie o Romów, lecz szerzej o wszelkiego rodzaju wykluczonych, stygmatyzowanych i odmiennych. Oczywiście odmiennych z perspektywy błąkającego się w tym dziwnym świecie uzbrojonego w fajny sprzęt nowej generacji typowego reprezentanta klasy średniej, który pochyli się nad Romem, spędzi dzień z gejowską parą, zauważy problemy bezdomnych, sportretuje górali i górników. Wszystko łączy spojrzenie lekko z góry, podszyte dobrymi intencjami i nieuchronnie przemocowe poszukiwanie „tematu”, polowanie na bliską egzotykę. Jeśli już o Romów chodzi to naprawdę trudno przebić Adama Lacha, Piotra Wójcika, Tomasza Tomaszewskiego… Jeśli chodzi o „cyganów” to wciąż niedościgniony jest Maciej Pisuk, który nie szukał na Pradze Północ biedy, tylko bieda sama go znalazła. Fotografowanie z pozycji uczestnika wspólnoty to jedyna uczciwa perspektywa.
2) „Auschwitz” – osobny rozdział w fotografii polskiej. Temat, w którym łatwo o patos i wykluczające krytyczny dystans emocje. Można uznać temat za fragment szerszego zjawiska jakim jest fotografia traumatycznej polskiej historii (śladów zagłady, miejsc pamięci, pomników, miejsc zbrodni, bohaterów, ostatnich żyjących Powstańców i innych świadków wydarzeń). Auschwitz jednak się wyróżnia, bo wszystkiego jest tu więcej (ofiar, cierpienia, polityki). Przygotowany niczym safari dla fotografów teren b. obozu aż się prosi o cyknięcie paru fotek a i rocznic i grantów na takie projekty nie brak. Najlepszy tytuł do projektu fotograficznego o dawnym obozie zaproponował Mikołaj Grynberg – „Auschwitz. Co ja tutaj robię?”, ale najzręczniej z tematu wybrnął Paweł Szypulski (Pozdrowienia z Auschwitz).
3) „Pejzaż polski” – to temat sięgający wielbiących ojczyznę klasyków w rodzaju Jana Bułhaka, czy Edwarda Hartwiga. W ostatnim czasie na fali nowego dokumentu pojawiła się nowa, krytyczno-ironiczna odmiana rodzimej topografii. Świadectwo umiłowania ojczyzny w formie fotograficznego projektu dali już tak znakomici fotografowie jak Krzysztof Zieliński, Szymon Rogiński, Tomasz Wiech, Konrad Pustoła, Waldemar Śliwczyński czy ostatnio młody i zdolny Patryk Karbowski oraz stary i jary Piotr Uklański. W fotografii polskiego pejzażu panuje duża konkurencja i należy brać pod uwagę także projekty realizowane z dużym powodzeniem przez fotografów zagranicznych (Mark Power) i paralotniarzy (Kacper Kowalski).
4) Warszawa aż prosi się o fotografię, a jeśli już jesteście w stolicy to nie możecie pominąć „PeKINu!” Dopiero ścigając się na kadry z Pałacu Kultury i Nauki z Błażejem Pindorem, Szymonem Rogińskim, Karoliną Bregułą, czy Jackiem Fotą zrozumiecie na jaką minę się wpakowaliście. Lepiej już fotografować Wilanów (Tomasz Sikora), Teatr Wielki – Operę Narodową (Nicolas Grospierre), wybrać się na przejażdżkę Puławską (Jan Smaga) lub przespacerować Nowym Światem (Jakub Certowicz).
5) Polska to kraj ludzi wierzących i tysięcy zaświadczających o tym kościołów. Choć póki co brak w młodym pokoleniu deklaracji wiary porównywalnych z aktami strzelistymi nestorów Adama Bujaka czy Stanisława Markowskiego to można odnieść wrażenie, że coś w temacie ostatnimi czasy się ruszyło. Fotografowie podejmują wyzwanie czy to w formie zrealizowanej przez Czułość pracy zbiorowej, wykonanej przez czeski duet Jasanski/Polak serii portretów socmodernistycznych budynków sakralnych, konsekwentnej wycieczki po krakowskich kościołach (Mark Power), czy niemal naukowego opracowania architektury posoborowej (Igor Snopek, Piotr Lulko). W tym kontekście warto też pamiętać o mniej widocznych, a więc i trudniejszych do sfotografowania świątyniach innych wyznań. Mistrzem długofalowych projektów topograficznych jest bez wątpienia Wojciech Wilczyk, którego poświęcone dawnym synagogom i domom modlitwy Niewinne oko nie istnieje odmieniło oblicze polskiej fotografii.
6) Na Polsce świat się nie kończy, o czym dobitnie przekonują nas przywiezione z egzotycznych podróży zdjęcia Tomasza Gudzowatego, Tomasza Lazara, Pawła Jaszczuka, Leny Dobrowolskiej, czy Karoliny Jonderko. Jest w tej fotografii zagranicznej coś z ekscytacji podróżami kosmicznymi o czym świadczy tytuł indyjskiej książki Macieja Jeziorka 317 Days to Mars. Unikając taniej ekscytacji fotograficznymi wycieczkami można po sąsiedzku zwiedzić Europę Środkową i kraje b. ZSRR, w czym wyspecjalizował się animowany przez Rafała Milacha kolektyw Sputnik Photos. Talent m.in. Agnieszki Rayss, Jana Brykczyńskiego, Adama Pańczuka, Justyny Mielnikiewicz, Michała Łuczaka oparty o fundamentalne rozpoznanie tematu i wieloletnie eksploracje połączony w uwodzącą całość wystawy lub dobrze zaprojektowanej książki (najlepiej przez nieocenioną Annę Nałęcką) robi wrażenie nie tylko na polskiej publiczności. Jeśli już podróżujecie to omijajcie także Iran, który zaklepał na jakiś czas Wawrzyniec Kolbusz.
7) „Czułość” – w cudzysłowie, gdyż nie chodzi o efemeryczną galerię warszawską, ale zaproponowane i skutecznie rozpropagowane przez to środowisko nowe post-tilmansowskie spojrzenie na świat. Najbardziej znani to oczywiście Witek Orski i Janek Zamoyski, którzy z fotografów imprez coraz bardziej zmierzają w stronę fotografii post-post-konceptualnej. W „czułym” trendzie odnalazła się także Weronika Ławniczak, szereg fotografów ukraińskich (Vova Vorotniov), japońskich (Nampei Akaki), a nawet wrocławskich (przez moment związany z Czułością Łukasz Rusznica). Do pewnego momentu czuły był także Dawid Misiorny, ale jak cała reszta znudził się bezrefleksyjnym pstrykaniem, spoważniał i zaczął studia doktoranckie. Z ostatnich czułych odkryć warto wymienić Agatę Kalinowską.
8) Czy można sfotografować problemy z tożsamością? Na pewno nie jest to łatwe, ale gra warta świeczki o czym przekonują cykle Anety Grzeszykowskiej, Ilony Szwarc, Patrycji Orzechowskiej, Zuzy Krajewskiej, Joanny Piotrowskiej i in. W temacie komplikacji psychologicznych nieprzypadkowo dominują kobiety, które chętnie portretują siebie, bliskich, no i koniecznie własne córki i koleżanki. Motyw nagości i wpisanych w ciało tematów tożsamościowych w ostatnim czasie – zapewne z powodu istnej powodzi selfie – ewoluuje z popularnego do nie dawna autoportretu w kierunku uważnego przyglądania się i dokumentowania dorastającej młodzieży (Ola Walków, Anna Grzelewska, Magdalena Świtek…).
9) Wskazanie na kwiaty jako modny i wprowadzony przez Pawła Bownika temat byłoby przesadą trudno bowiem znaleźć więcej przykładów ciekawej interpretacji motywu floralnego. Zainteresowanie za to budzi zaproponowana przez Bownika stojąca za cyklem Disassembly dojrzała metoda pracy skutkująca powstaniem obrazów równie efektownych, co poddających się erudycyjnej lekturze. Podobną drogę do Bownika, wczoraj dokumentalisty zainteresowanego kulturą graczy komputerowych, a dziś zaczytanego w szwedzkiej poezji i dialogującego z historią fotografii wrażliwca przeszło kilku artystów z Igorem Omuleckim, Michałem Grochowiakiem, Wojtkiem Wieteską i Szymonem Rogińskim włącznie. Do grupy zainteresowanych konstruowaniem pojedynczego obrazu fotografów dołączyła także część dawnej ekipy Czułości (Orski/Zamoyski).
10) W oczach niektórych krytyków polska fotografia i – szerzej – polska sztuka nie mają postronnym obserwatorom zbyt wiele do zaproponowania. Ot, świecą światłem odbitym z Zachodu i mielą zeszłoroczne mody. Wiadomo, papuga narodów. Odpowiedź na tę dość ponurą konstatację wcale nie musi być gorzka. Ostatecznie, sztuka zawłaszczania, przechwytu, pastiszu i mimikry ma swoją wielką tradycję i wielu admiratorów, a rzecz nie w tym, by napinać się wiecznie na oryginalność, ale zaproponować ciekawe remiksy. Drążąc temat można sięgnąć do lat 1990. i Olimpii Katarzyny Kozyry lub przywołać „pozytywne” remake’i Zbigniewa Libery. W ostatnich latach mistrzami apropriacji bezwględnie są niezrozumiany i oskarżany o kradzież przez niegdysiejszych mentorów Piotr Uklański i przetwarzająca klasyczkę feminizmu Cindy Sherman Aneta Grzeszykowska (Untitled Film Stills).