Irena Nawrot oswaja śmierć w Galerii Bielskiej BWA
Irena Nawrot świadomie wskazuje na podobieństwa jej najnowszych dzieł do znanych powszechnie prac autorstwa Zofii Kulik. Istotnie, pewne podobieństwa formalne oraz treściowe łatwo można zauważyć. Prace o symetrii koncentrycznej przypominają kwiaty lub mandale. Zasadniczym multiplikowanym elementem wizualnym są autoportrety z okresu obecnego lub z lat minionych, od dzieciństwa do młodości, czasem portrety siostry bliźniaczki. Jednakże takie motywy zarówno formalne, jak i treściowe używane są przez różne artystki i różnych artystów.
Irena Nawrot korzysta z własnych źródeł ikonograficznych, nie zawłaszcza np. materiału wizualnego znalezionego w Internecie. Ta ostatnia metoda jest stosowana przez Kamila Sipowicza, celebrytę znanego jako mąż piosenkarki Kory Jackowskiej, a kiedyś aktywistę drugiego pokolenia hippisów. Jak powiedział kiedyś do mnie Kamil, jego wzorem osobowym w młodości był Jacek „Krokodyl” Malicki z pierwszego pokolenia hippisów, który był również znanym artystą malarzem, muzykiem i fotografem. Sipowicz został filozofem, a pragnąc zostać artystą wizualnym idzie na skróty korzystając z cudzych dokonań.
W sztukach wizualnych korzystać trzeba z własnych doświadczeń zarówno egzystencjalnych, jak i warsztatowych. Nie można podążać na skróty. Irena Nawrot, jak mi się wydaje, nie miała wzorów osobowych i wskazuje na podobieństwa do prac Kulik ze względu na to, że u piszących o sztuce występuje tendencja do łatwego łączenia różnych artystek, a Nawrot chciałaby być wiązana z Kulik. Znam twórczość Ireny Nawrot od 1983 roku i wiem mniej więcej, jak można by ją charakteryzować, co ma pewne znaczenie dla określenia twórczości obecnej.
W 1982 roku jesienią w pracowni Dobrosława Bagińskiego w Lublinie miały miejsce spotkania dyrektora Galerii BWA w Lublinie Andrzeja Mroczka z młodymi artystkami i artystami, wówczas jeszcze studiującymi w większości na kierunku wychowanie plastyczne Instytutu Wychowania Artystycznego Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej. W wyniku tych spotkań w maju 1983 roku miała miejsce w Galerii BWA wystawa zbiorowa Sztuka jest elektryczna, której kuratorem był Dobrosław Bagiński (później profesor UMCS i Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego).
Na tę wystawę Irena Nawrot przygotowała nową pracę. Był to długi rulon naświetlonego, wywołanego i utrwalonego czarno-białego papieru fotograficznego o typowej szerokości 125 cm. Widać na nim było kolejne klatki kliszy fotograficznej o szerokości 35 mm. Przedstawiały zbliżenia fragmentów ciała Ireny Nawrot. O naciskanie migawki aparatu fotograficznego artystka poprosiła starszego kolegę uczestniczącego również w wystawie Sztuka jest elektryczna, Tomasza „Kardynała” Dobrzyńskiego. Jak mówił sam „Kardynał”, został o to poproszony jako osoba „duchowna”, poważny neutralny kolega. Pseudonim trochę oddawał podejście do rzeczywistości tego artysty, performera i rzeźbiarza, który z wykształcenia był inżynierem hydraulikiem, a z postawy życiowej anarchistą.
Naświetlenie rulonu następowało odcinkami odpowiadającymi poszczególnym klatkom filmu negatywowego, co wymagało ustawienia głowicy powiększalnika pod kątem prostym i rzutowania obrazu na ścianę. Wywoływanie, przerywanie, utrwalanie i płukanie odbywało się podobnymi odcinkami w wannie, która była na stałe zamontowana w pracowni fotograficznej urządzonej przez Dobrosława Bagińskiego dla studentów w pomieszczeniach wynajmowanych przez UMCS przy ulicy Osterwy w centrum Lublina.
W tamtych czasach artystka decydująca się na używanie medium fotograficznego musiała większość operacji wykonać własnoręcznie. Na proces powstania dzieła składało się wywoływanie, przerywanie wywoływania, utrwalanie i płukanie czarno-białego negatywu w koreksie, potem naświetlanie papieru pokrytego emulsją fotograficzną (cząsteczki bromku srebra w zawiesinie żelatynowej pochodzącej niestety z biednych zabitych zwierząt) i wywoływanie, przerywanie, utrwalanie, płukanie.
Dzisiaj Irena Nawrot korzysta z nowych technologii skracających proces powstawania wielkich odbitek fotografii kolorowej. W cyklu nowych prac najmocniejszą wydaje się ta przedstawiająca samą autorkę leżącą na boku wśród róż, gdy z jej oczu spływa krew. W środku sfotografowanych róż umieściła małe czarno-białe zdjęcia swojej twarzy sprzed lat. Te trzy prace artystka umieściła w głębi Galerii Bielskiej BWA na ścianie na jej życzenie pomalowanej na kolor złamanej czerwieni. Prace zakomponowane są na zasadzie kontrastu między dwoma postaciami leżącymi – fotografiami samej autorki. Gdy jedna postać, z prawej strony, ma oczy otwarte i cieknie z nich krew, to postać z lewej ma oczy zamknięte. Gdy na fotografii jedna postać ma twarz zasłoniętą dłońmi, to druga ma odsłoniętą. Dłonie w rękawiczkach koronkowych bez palców też stanowią element gry odsłaniania, zakrywania powierzchni ciała. Na trzeciej fotografii postać z lewej ma twarz odsłoniętą, natomiast na twarzy z prawej artystka umieściła realną sztuczną różę zasłaniającą twarz. Na dole każdej z tych trzech prac na fotografiach barwnych autorka umieściła gęsto sztuczne realne róże. To gra między realną sztucznością a sfotografowaną realnością, też sztuczną, bo dwie postacie zmontowane są komputerowo.
Większość jednak starannie opracowanej ekspozycji zajmują „kwiaty-mandale” składające się przede wszystkim z małych odbitek fotografii barwnej połączonych ze sobą w oryginalny sposób. Mianowicie artystka nie naklejała ich po prostu na podłoże, ale zszywała je ręcznie czarnymi nićmi, podkreślając w ten sposób swój osobisty stosunek zarówno do dzieła, jak związek wręcz „manualno-osobisty” metody twórczej oraz używanego materiału wizualnego. W ten sposób uzyskała interesujący swoisty efekt estetyczny, powodujący, że jej dzieła fascynują nie tylko z daleka, ale i na kolejnych etapach przybliżania się do nich widza.
W użytym multiplikowanym materiale wizualnym dominuje fotografia plastikowej czaszki. Czasem jest o czaszka otoczona wieńcem kolorowych kwiatów – to reminiscencje podróży autorki do Meksyku i jej zachwytu nad meksykańskim przedstawianiem wanitatywności. W pracy zatytułowanej „Gender” kwiat-mandala składa się z czaszek czerwonych lub niebieskich – jak stereotypowe przypisywanie tych dwu kolorów do kulturowych określeń płci, a właśnie tym jest gender – płcią określaną kulturowo.
Interesujące są autoportrety-mandale składające się ze zwielokrotnionych czarno-białych fotografii tej plastikowej czaszki z dodanymi czerwonymi wargami autorki w części centralnej, z ustami odsłaniającymi zęby w uśmiechu – dodanymi o do czaszek w pasie środkowym i z oczami umieszczonymi w czaszkach w kręgu zewnętrznym.
Wystawa zaczyna się od multiplikowanych autoportretów, portretów siostry-bliźniaczki, a kończy na autoportretach, w których zwielokrotniona plastikowa czaszka zestawiona jest z multiplikowanym zdjęciem z prześwietlenia czaszki artystki. Początek wystawy jest nakreśleniem osobistego doświadczenia budowania własnego wizerunku w sytuacji, gdy istnieje druga osoba o bardzo podobnej twarzy, siostra-bliźniaczka. Potem artystka przedstawia prace, na których nawarstwiają się „Cztery pokolenia”, jak zatytułowała jedną z prac. W centrum tej pracy na fotografii barwnej twarz starej kobiety zasłonięta jest jedną dłonią starą i jedną dłonią młodą.
Wystawę kończy motyw, który określiłbym jako bratanie się ze śmiercią. Zamiast problemu podobieństwa swej twarzy do twarzy siostry, artystka zaczyna dostrzegać „oblicze śmierci” towarzyszące jej własnemu obliczu. Sądzę, że jest to część procesu „oswajania śmierci” przed jakim stoi każda istota ludzka, przewidująca swój koniec. Motyw czaszki zestawianej z własnym obliczem jest motywem klasycznym dla sztuki współczesnej i dla wielu twórców, koniecznym do realizacji przez „imperatyw wewnętrzny”, a czasem jest to jedynie zapożyczenie. O tej autentyczności świadczy umiejętność intuicyjnego ukazania głębi egzystencjalnej tajemnicy. Coś o tym wiem, bo w pracach fotograficznych nieżyjącego już Janusza „Yasia” Rasińskiego, moich i Zofii Kulik w latach 80. i 90., pojawiała się ta sama czaszka. Najpierw fotografował ją Jasio, potem przekazał ją mnie. Po jednej mojej wystawie w Małej Galerii w Warszawie, pewien młody artysta szybko zaczerpnął z tego samego motywu, by zrobić wystawę w tym samym miejscu.
W wypadku Ireny Nawrot czuje się autentyczność tego motywu z czaszką. Wśród wielu wielkoformatowych prac wyróżnia się cykl fotografii czarno-białych „wielkości naturalnej przedstawiających prześwietlenie czaszki autorki na których umieszczone są obiekty – sztuczna biżuteria” (jak można przeczytać w podpisie) oraz małe okrągłe ciemne okulary. Ten element jest i zabawny i poważny zarazem. Ciemne okulary symbolizować mogą zakrycie widzenia, koniec poznawania świata poprzez ten zmysł w wyniku śmierci. W tym cyklu prac mocne wrażenie robi ciemny czarno-biały fotograficzny autoportret otoczony przez realne sztuczne róże.
Jak mówi sama Irena Nawrot, nie miała jeszcze tak dużej wystawy nie o charakterze retrospektywnym, ale pokazującej najnowszy dorobek i za możliwość realizacji takiej wystawy jest wdzięczna Agacie Smalcerz, dyrektorce Galerii Bielskiej BWA w Bielsku-Białej. Tak jak zawsze w tej galerii wystawa charakteryzuje się perfekcyjnym ułożeniem prac przy minimalnym nakładzie użytych środków i kosztów. To pozwala dziełom Ireny Nawrot na oddziaływanie na widza poprzez własne swoiste cechy, a nie np. poprzez rozbuchaną scenografię, co niestety jest zmorą innych dużych polskich galerii (kosztującą sporo niepotrzebnie wydawanych pieniędzy).
Trzeba dodać, że przy skromności używanych przez Irenę Nawrot środków ikonograficznych i formalnych, takie dzieła, jak podwójne Autoportrety w czerwieniach, Cztery pokolenia czy Róża (zaszyte czarna nicią usta i oczy oraz zaszyte kwiaty róż) robią wrażenie wręcz przejmujące. Wanitatywność i egzystencjalny ból jest treściowym motywem przewodnim tej wyjątkowo ważnej wystawy.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Irena Nawrot
- Wystawa
- Rosarium
- Miejsce
- Galeria Bielska BWA
- Czas trwania
- 6.02– 12.03.2015
- Fotografie
- Krzysztof Morcinek
- Strona internetowa
- galeriabielska.pl