Intencje mam dobre. Rozmowa z Frankiem Drażbą aka Frankiem Warzywa
Karolina Plinta: Kim jest Franek Warzywa?
Franek Drażba: Franek Warzywa to jest polski piosenkarz, malarz, fotograf, osobowość internetowa, znana głównie z tego, że gra w zespole emo-popowym Franek Warzywa & Młody Budda. To także tiktoker, ktoś kto to wstawia coś w internet, pisze piosenki i potem je śpiewa, jest to więc także performer. Śpiewam własne piosenki, ale również covery, np. zespołu Feel.
Jak rozumieć twój przydomek – Warzywa?
Istotne jest to, że jest to liczba mnoga. Nie lubię, kiedy ludzie nazywają mnie Frankiem Warzywo, nie jestem nim i nie chcę, żeby ktoś tak myślał. Jak sama określiłaś, to jest przydomek, czyli druga część dodana do mojego imienia. Franek plus Warzywa, czyli moja wersja w świecie warzyw i zdrowego stylu życia. Wziął się on z tego, że kilka lat temu miałem profil na Instagramie „Celebryci Warzywa”, na którym pokazywałem znanych ludzi jako warzywa. Z czasem na tym profilu coraz częściej zacząłem pojawiać się sam i zadecydowałem, że przekształcę ten profil na moją osobę. Zmieniłem pierwszą część nazwy, Celebryci, na słowo Franek. Mam też więcej profili na Instagramie, nazwanych tematycznie. Na przykład Franek Psy, Franek Fotki i tak dalej. Są to różne wersje mnie na różne okazje.
Nie lubię, kiedy ludzie nazywają mnie Frankiem Warzywo, nie jestem nim i nie chcę, żeby ktoś tak myślał.
Czyli Franków jest wiele, multiplikujesz się.
Każda odsłona tej internetowej osobowości opowiada o innych emocjach, wcielam się w nie w zależności od nastroju. Franek Warzywa jest bardziej prosty, dziecinny i bezpośredni, Franek Drażba jest bardziej pretensjonalny, używa więcej mądrych słów. Teraz więc wypowiadam się jako Franek Drażba, mam zresztą problem z budowaniem dłuższych wypowiedzi jako Franek Warzywa, bo on nie używa języka intelektualnego i nie wgłębia się w znaczenie rzeczy.
Pierwszy raz spotkałam cię w 2020 roku, podczas akcji Sandra na trawie pod Zachętą. Wygłosiłeś wtedy wykład o psie-kosmicie. To był najbardziej ekscentryczny element programu Sandry. Rozumiem, że wtedy występowałeś jako Franek Psy?
Franek Psy powstał później. To były moje pierwsze próby performowania mówionego, pracy z tekstem. Może wyglądało to na działanie ironiczne, ale dla mnie było to bardzo poważne i miało związek z kwestiami emocjonalnymi. Pies-kosmita był symbolicznym wcieleniem idealnego przyjaciela, którego sobie wymarzyłem – to miała być istota pomagająca w negatywnych stanach emocjonalnych. Moja opowieść była o poszukiwaniach tej istoty, krążącej wokół gwiazdy Syriusz w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa. W różnych znakach dopatrywałem się dowodów na istnienie tej istoty, na czym bardzo mi zależało i w ten sposób szukałem siebie samego. Po cyklu paranaukowych wykładów razem z Młodym Buddą nagrałem piosenkę o psie-kosmicie. Jest to największy hit naszego duetu – piosenka opowiada o bezkompromisowych próbach poszukiwania marzenia, którego nikt nie może nam zabrać; chcemy wierzyć, że ta postać istnieje i w jakiś sposób objawia się w naszym życiu.
Niczym bóg, albo anioł?
Chciałbym namalować obraz, na którym pies-kosmita ratuje mnie z piekła. Poświęciłem tej wizji moją pisemną pracę magisterską. Co do profilu Franek Psy, to zamieszczam na nim po prostu swoje zdjęcia z psami. Jest to forma przypominania o tym, że ciągle szukam mojego wymarzonego psa. Opowieść o psie-kosmicie jest także tematem Franka Warzywa.
Franek Warzywa jest bardziej prosty, dziecinny i bezpośredni, Franek Drażba jest bardziej pretensjonalny, używa więcej mądrych słów.
Franek Warzywa jest też znany z tego, że robi napady na bazar. W sumie zrobił ich trzy, pierwszy był w 2020 roku, w galerii Ul. Skąd w nim skłonność do skoków na stragany warzywne?
Napady są rodzajem prowokacji. W 2020 roku strach przed pandemią był jeszcze duży, trwał lockdown i wszyscy siedzieli w domach. Byłem wtedy jeszcze studentem i frustrowało mnie zamknięcie w mieszkaniu, zajęcia były prowadzone w trybie zdalnym. Brakowało mi zajęć w wymiarze fizycznym, które byłby dla mnie stymulujące – jestem osobą, która potrzebuje performowania i doświadczania rzeczywistości na żywo, konfrontowania się z ludźmi. Mój nastrój rozżalenia skojarzył mi się z utworem Przejebane życie, w którym bardzo smutny beat został zestawiony z improwizacją patostreamera Rafonixa, opowiadającego o tym, jak bardzo jest sfrustrowany otaczającą go rzeczywistością. Z tego tytułu snuje wizje desperackich działań, jakich chce się podjąć, w tym napadu na bank. Ta jego emocja mi się udzieliła, więc ja zaproponowałem plan napadu na bazar. Chciałem przenieść sytuację napadu w sferę absurdalności – powtórzyć akt przestępczy, nie wiążący się jednak z łupami finansowymi. Na bazarze można w końcu ukraść tylko warzywa, i do tego w ograniczonej ilości – w końcu z za dużą ilością warzyw nie ma co zrobić, nie da się ich zjeść, zaraz się zepsują. Dla mnie kluczowy był akt napadania, który postanowiłem zaaranżować w galerii Ul. Była to prowokacja – zorganizowaliśmy oficjalne wydarzenie na stronie galerii, wyznaczyliśmy godzinę, jednak do końca nie było wiadomo, czy ten napad faktycznie się wydarzy. I się nie wydarzył, został sfejkowany – przerobiłem zdjęcia profilowe osób, które kliknęły na wydarzenie, na postaci awatarów. Stali się oni wirtualną publicznością w mojej wizualizacji, przedstawiającej scenę napadu, czyli akcji, którą chciałem wtedy zrobić, ale nie było to możliwe ze względu na sanitarne restrykcje i lockdown. Wystawa w galerii Ul została tak pomyślana, że ściana galerii nagle znikła i galeria otworzyła się na bazar, po czym publiczność została zaproszona do wzięcia udziału w napadzie.
Następny napad robiłem w galerii Labirynt w Lublinie. Wtedy postanowiłem przenieść moją wirtualną publiczność do rzeczywistości fizycznej. Przy okazji nakręciłem teledysk Napad na bazar, dla którego modelem stał się bazar na Kole w Warszawie. W galerii Labirynt urządziłem projekcję, na której leciał zapętlony akt napadu. Trzeci napad dział się na już prawdziwym bazarze na Kole, gdzie odtworzyłem 1:1 Pełny tytuł wydarzenia brzmiał: Napad na bazar 3, o agresji która czasem we mnie jest, a czasem jej nie ma. Była to już post-napadowa analiza motywów, które skłoniły mnie do odgrywania agresji, która siedziała w środku mnie. Nie byłem z tej agresji dumny i analizując swoje działania, stwierdziłem, że czas zakończyć tę spiralę performowanej przemocy i muszę przeprosić sprzedawców. W końcu zawłaszczyłem ich przestrzeń i wizualność. W ramach pokazu dyplomowego wynająłem kiosk na bazarze i zrobiłem z niego mój sklepik. Poznałem wszystkich sprzedawców i wtajemniczyłem ich w swój plan. Robiłem napad, ale równocześnie byłem też sprzedawcą i w ten sposób konfrontowałem się ze swoimi emocjami. Równocześnie istotnymi agresorami w tej sytuacji byli profesorowie Wydziału Sztuki Mediów. Było widać, że nie są osobami z tego świata, i sama obrona stała się napadem – komisja zawłaszczyła przestrzeń bazaru, nie zwracała uwagi na sprzedawców i nawet nic tam nie kupili. Tak to jest z ludźmi sztuki, zawłaszczają sobie miejsca i rzeczy.
Ty też zawłaszczyłeś.
Tak, i za to przeprosiłem. Nie chcę robić z siebie świętego, choć wydaje mi się, że daleko mi do ekscesów artystów krytycznych. Według mnie nie jest to chlubny okres w najnowszej historii sztuki.
Chciałem przenieść sytuację napadu w sferę absurdalności – powtórzyć akt przestępczy, nie wiążący się jednak z łupami finansowymi. Na bazarze można w końcu ukraść tylko warzywa, i do tego w ograniczonej ilości – w końcu z za dużą ilością warzyw nie ma co zrobić, nie da się ich zjeść, zaraz się zepsują.
Jak wyglądały twoje relacje ze sprzedawcami z bazaru? Polubiliście się?
Tak, i nawet z tego powodu trochę głupio jest mi teraz chodzić na bazar. Wszyscy mnie tam znają, witają i obsługują bez kolejki; głupio mi zrobić zakupy w jednym stoisku, a inne pominąć, więc kupuję to po trochu w różnych. Zaczepiają mnie na pogaduszki, i głupio jest przy okazji czegoś nie kupić. Wszyscy są bardzo serdeczni dla mnie i wspierający, interesują się tym, co robię i na bieżąco śledzą moje działania. Bardzo dobrze zareagowali także na teledysk do piosenki Napad na bazar, choć robiąc go, nie tłumaczyłem sprzedawcom, po co dokładnie są mi skany ich stoisk. Dopiero po fakcie pokazałem im filmik z napadem, dość wulgarny. Im się jednak bardzo spodobał, twierdzą, że to moja najfajniejsza piosenka. Oczywiście, ten przychylny stosunek może wynikać z ich pragmatycznego podejścia – to, co dzieje się na bazarze, jest dla nich obojętne tak długo, póki nie przeszkadza w handlu. Najserdeczniejszą relację mam z panem Maćkiem z warzywniaka na ulicy Chłodnej, gdzie wisi mój obraz.
To nie jest byle jaki obraz, to słynne Krzesło z warzyw. Nie malujesz zbyt wiele, ciekawi mnie więc, skąd pomysł, żeby chwycić za pędzel i namalować coś takiego.
Wynikało to z faktu, że na studiach musiałem zaliczyć pracownię rysunku i zrobić na zaliczenie coś plastycznego. Stwierdziłem, że wrócę do malarstwa, które było moją główną formą wyrazu na początku studiów. Postanowiłem zrobić poważny obraz Krzesło z warzyw. Wtedy też mój kolega Cura z zespołu Chair, którego motywem przewodnim są krzesła, spytał, czy nie zrobilibyśmy jakieś kooperacji krzesłowo-warzywnej. Wtedy wpadłem na pomysł krzesła z warzyw, spodobał mi się fakt, że takie krzesło może istnieć. Malarstwo nie było dla mnie czymś naturalnym w tym czasie, ale wydawało mi się, że uszlachetni ono ideę krzesła z warzyw. Krzesło jest na białym tle, ponieważ przestrzeń tego obrazu nie jest istotna, liczy się tylko krzesło. Malarstwo też w tym wypadku było potraktowane przeze mnie bardzo instrumentalnie, był tylko metodą zobrazowania krzesła. Na dobrą sprawę mógł to być też wydruk, bo przed malowaniem sporządziłem model 3D tego krzesła. Historia krzesła ciągle się rozwija – w tym roku z Młodym Buddą i zespołem Chair zrobiliśmy trasę zatytułowaną Krzesło z warzyw tour. Przy okazji tej trasy zrobiliśmy koszulki z krzesłem z warzyw jako merch.
Krzesło z warzyw pojawia się jako motyw na twoim TikToku, ale dzieje się tam też dużo wiele dziwnych rzeczy. Jak to się stało, że zacząłeś robić TikToki?
FW: Zacząłem używać TikToka ponad rok temu, na początku było to dla mnie bardzo stymulujące doświadczenie. Do założenia konta na TikToku namówili mnie znajomi, którzy uważali, że powinienem tam pokazać swoje warzywne rzeczy. Trochę się z tym ociągałem, ale jak zobaczyłem, że na TikToku jest coraz więcej moich znajomych, postanowiłem wrzucić filmik, na którym mówię, że jestem Franek i jem pomidora. Ten post zyskał bardzo dużo wyświetleń.
Jesteś na Tiktoku naprawdę popularny, wielu zawodowych influenserów może ci pozazdrościć ilości wyświetleń, które wahają się od kilkunastu do kilkuset tysięcy. Przyznam jednak szczerze, ze kompletnie nie wiem, z czego to wynika, twoje filmiki są kompletnie absurdalne. Na przykład jesz na nich różne dziwne rzeczy.
Zaczęło się od komentarza, w którym jeden z użytkowników napisał mi „Franek, zajadaj pomidora”. Wstawiłem wtedy filmik jak jem pomidora do muzyki białoruskiego zespołu Molchat Doma, który wtedy był viralowym dźwiękiem na TikToku. Ten filmik miał około 200 tysięcy wyświetleń. Pojawiały się więc nowe prośby w komentarzach o zjedzenie czegoś. Zjadałem warzywa, ale też bardziej absurdalne rzeczy: Polskę, siebie, Kaczyńskiego, braci Golec… To było fajne i naturalne. Spodobało mi się to, że to nie ja tworzę, ale jestem kierowany przez innych ludzi, którzy ingerują w moje działanie i prowokują dalszy ciąg zdarzeń. Spodobało mi się to, że na TikToku partycypacyjność jest czymś naturalnym. Z czasem jednak mnie to wyczerpało i zacząłem używać TikToka do promocji muzyki. To się świetnie udało, był to właściwie szczytowy okres mojej obecności na TikToku. Nasza piosenka o szkole, a konkretnie fragment o tym, że nie palę papierosów, tylko jem wegańskie kabanosy, stał się viralowym dźwiękiem. Ostatnio trochę mniej korzystam z tej aplikacji, znudziła mnie repetytywność TikToka i mam wrażenie, że moja ekspresja w tym miejscu staje się już wymuszona. Ciągle używam TikToka jako narzędzia promocji muzyki, ale sam już z niego nie korzystam. Kilka miesięcy temu go odinstalowałem, bo byłem uzależniony i to nie było dla mnie zbyt dobre. Choć jestem beneficjentem tej aplikacji, uważam, że TikTok jest szkodliwy, ogranicza nasze możliwości percepcyjne do 15 sekund.
Wydaje mi się, że twoje tiktoki stały się częścią wystawy w galerii Labirynt?
Takie było założenie. Trochę to nie wyszło – myśleliśmy, że to będzie wystawa interaktywna, której część odbywać się będzie na TikToku. To był jednak moment, kiedy już zaczynałem czuć wypalenie, więc umiarkowanie się to udało. Nakręciłem w Lublinie kilka tiktoków razem z moimi koleżankami-tiktokerkami Swag Felx, które są ode mnie młodsze i nagrywanie filmów przychodzi im bardzo naturalnie. To było dla mnie bardzo pomocne, bo ja, jako osoba po edukacji artystycznej, nie potrafię robić rzeczy nieświadomie, za bardzo konceptualizuję swoje działania. A na TikToku tak się nie da, najlepiej wychodzą rzeczy robione spontanicznie, od niechcenia.
Jak myślisz, dlaczego ludziom podobają się twoje filmiki?
Filmy z jedzeniem były trochę creepy, może dlatego. Jadłem różne rzeczy bez ekspresji, z niepokojącym podkładem muzycznym. Ludzie trochę nie rozumieli, czy te filmy są prawdziwe, czy to animacje, choć to było widać. Niepokój, jakim epatowały moje filmy, był dla wielu pociągający. Myślę, że mógłbym to ciągnąć dalej, wcielić się w tajemniczą postać z warzywnego koszmaru, która prowadzi na TikToku promocję jedzenia warzyw, epatując przy tym zaskakującą agresją. Robiłem to w opozycji do zwyczajowych strategii influencerów, którzy są bardzo pozytywni i zawsze uśmiechnięci. Ja na swoich filmach uśmiechałem się w bardzo wymuszony sposób, akcentując sztuczność tej sytuacji.
Jesteś influencerem na opak.
Promuję zdrowy tryb życia, ale tak naprawdę nie oferuję publiczności żadnych rad. Swoje opinie na temat warzyw często kopiowałem z internetu, pozorując ich naukowy i merytoryczny charakter. To była tylko gra pozorów, bo w rzeczywistości takiej wiedzy nie mam. Na dobrą sprawę figura influencera w kulturze internetowej jest czymś sztucznym i fałszywym, i to chciałem zaakcentować u siebie. Ale intencje mam dobre i faktycznie nie palę papierosów. O dziwo, moja kampania zachęcająca do jedzenia warzyw wydaje się przynosić pozytywne skutki. Ludzie mi piszą, że słuchają moich piosenek podczas gotowania, oznaczają mnie, gdy w ich posiłkach są warzywa i np. dodają do swoich kulinarnych filmików piosenkę o pomidorze.
Zjadałem warzywa, ale też bardziej absurdalne rzeczy: Polskę, siebie, Kaczyńskiego, braci Golec… To było fajne i naturalne.
A skąd pomysł, żeby zacząć śpiewać? Zdaje się, że nie masz wykształcenia muzycznego.
Śpiewanie to coś, co zawsze chciałem robić. Dla mnie możliwość ekspresji scenicznej na żywo jest czymś bardzo wyzwalającym. Długo się przymierzałem do występów na scenie. Najpierw chciałem zrobić z kolegą zespół metalowy.
Lubisz metal?
Dla mnie śpiewanie jest krzyczeniem, więc odnalazłbym się w takiej formule. Dlatego też teraz podkreślam, że gram w emo-popowym zespole. Pop, bo chcemy dotrzeć do szerszej publiczności, a nasza ekspresja na scenie jest emo-punkowym krzyczeniem. Kompletnie nie potrafię śpiewać, ale to lubię. Muzyka, obok literatury, jest moją największą inspiracją, marzyłem o tym, żeby pisać teksty piosenek. Długo miałem blokadę, wydawało mi się, że nie potrafię śpiewać, że jestem osobą bardziej uzdolnioną manualnie i moją specjalnością są sztuki wizualne. Z czasem jednak przekonałem się, że granica pomiędzy wizualnością, literaturą i dźwiękiem jest płynna, widziałem to na wystawach i w galeriach, a ekspresja performatywna może być istotnym elementem wypowiedzi artystycznej. To mnie zachęciło i postanowiłem skupić się na budowaniu własnej przestrzeni do śpiewania piosenek. A teraz chcę zawłaszczać inne, bardziej konwencjonalne przestrzenie, robić napady na galerie i tam śpiewać.
Zrobiłeś już napad na Zachętę przy okazji wystawy Niepokój przychodzi o zmierzchu.
Napad na Zachętę polegał na tym, że wkroczyliśmy tam ze swoją formą i treścią, która niekoniecznie jest obecna w tego rodzaju instytucjach, a przynajmniej nie dzieje się na co dzień. Nie staraliśmy się robić czegoś bardziej performatywnego i eksperymentalnego, po prostu przyszliśmy i zrobiliśmy koncert, skierowany do naszej zwyczajowej publiczności, która niekoniecznie jest publicznością Zachęty. Zawłaszczyliśmy więc przestrzeń według własnych zasad.
Potwierdzam, widziałam ten rozentuzjazmowany tłum wymachujący porami. To stały motyw waszych koncertów?
Tak jakoś wyszło. Por jest związany z motywem napadu, ponieważ służy mi jako broń. W galerii Labirynt wystąpiliśmy z porami, a w sierpniu graliśmy koncert na OFF Festivalu i wtedy ktoś przed koncertem do nas napisał, że chciałby przyjść z porem, ale nigdzie go nie mógł kupić w sobotę wieczorem. Rankiem w niedzielę jeździliśmy więc po Katowicach w poszukiwaniu porów i w końcu udało nam się je zdobyć od pewnego handlarza, który choć miał zamknięty sklep, sprzedał nam 20 porów. Później na koncercie, przed zagraniem piosenki Napad na bazar rozrzuciliśmy te pory wśród ludzi. Dało to bardzo intensywne wrażenie napadowe, zrobiliśmy wtedy napad na OFF Festival. Od tego czasu to się stało już zwyczajem, że ludzie przychodzą na nasze koncerty wyposażeni w pory. To jest super, bo nie muszę już pamiętać o swoim porze.
Jak poznałeś się z Młodym Buddą?
Przez TikToka. Młody Budda zauważył mnie na TikToku i zaproponował wspólne nagranie piosenki. Młody na co dzień mieszka i studiuje w Amsterdamie, więc początek naszej kolaboracji miał miejsce tylko w internecie. Ponieważ on ma wykształcenie muzyczne, od razu zaproponował, że gramy koncert. Dla mnie to była kosmiczna propozycja, nie czułem się przygotowany, ale po pierwszym koncercie natychmiast zaczęto nam proponować kolejne. W tym roku zagraliśmy prawie 30 koncertów, całkiem spoko jak na 1 rok działalności. Koncerty są też naszą ulubioną formą działania. Słabo wychodzi nam produkcja piosenek, nagranie jednej trwa kilka miesięcy. Mamy oczywiście nowe piosenki, ale śpiewamy je tylko na koncertach. Na przykład jedną piosenkę stworzyliśmy już rok temu, ale ciągle nie jest nagrana. Nasza publiczność zna ją jednak doskonale, więc w sumie nie ma potrzeby jej nagrywać.
Na dwóch swoich TikTokach wykorzystujesz motyw muchomorów. Czy to jest głos w dyskusji na temat głośnego ostatnio trendu muchomorskiego w internecie?
Grzybów się trochę boję, ich organiczne formy są dla mnie czymś niepokojącym. Ta nieufność znalazła swoje odzwierciedlenie w naszej piosence o grzybach. Nie jestem ich fanem, muchomora bym nie spróbował.
Jakie jest twoje ulubione warzywo?
Pomidor. Jest to warzywo bardzo uniwersalne, są jego różne rodzaje – zielone, czarne, żółte – i można z nich zrobić wszystko. Są też składnikiem wielu dań, na przykład pizzy. Bez pomidorów nie istniałoby wiele dobrych rzeczy.
Jakie masz plany na 2023 rok?
Granie koncertów w ciekawych miejscach. Największym moim marzeniem jest zagranie na Krajowych Dniach Ziemniaka Potato Poland 2023. Będziemy nagrywać piosenkę Święto ziemniaka i mam nadzieję, ze jak już to zrobimy, to organizatorzy Potato Poland zgłoszą się do nas, żebyśmy zagrali dla nich koncert. Chciałbym też namalować obrazy, co najmniej jeden to już będzie sukces. Chciałbym rozwinąć na nich między innymi motywy znane z piosenek, przedstawić wizualnie psa-kosmitę, diabła i inne postacie pojawiające się w moich tekstach.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
Więcej